Autor: Misiek i Strider
Na podstawie serialu "Clone Wars" Genndy'ego Tartakovsky'ego
Autorzy oryginalnych scenariuszy:
Bryan Andrews
Mark Andrews
Darrick Bachman
Paul Rudish
Genndy Tartakovsky
George Lucas
Redakcja i korekta: Wedge
Bastion Polskich Fanów Star Wars, Stopklatka i autorzy
nie czerpią żadnych dochodów z opublikowania poniższych treści.
Adaptacja jest wykonana przez fanów dla fanów.
O D C I N E K
12
Dzieciństwo to najpiękniejszy okres w życiu każdej istoty. To czas beztroskich zabaw, wspaniałych chwil i radości, spokojnej egzystencji, z dala od trosk i niebezpieczeństw dorosłego świata. Dziecięca wyobraźnia i nieograniczona ciekawość świata pobudzają do marzeń, do odkrywania nieznanego, zdobywania kolejnych doświadczeń i przeżywania coraz piękniejszych przygód. To okres, w którym wszyscy chcemy być bohaterami legend i opowieści – dzielnymi i silnymi, depczącymi zło, ratującymi galaktykę i wygrywającymi wojny, które toczymy w naszych snach.
I nawet, gdy prawdziwa wojna zapuka do naszych drzwi, nie chcemy się obudzić.
Nie chcemy otworzyć oczu na jej okropieństwa.
Gdy na Dantooine starły się potężne armie dwu wrogich frakcji, zarówno okoliczni farmerzy jak i tubylczy Dantarianie, natychmiast opuścili wraz z rodzinami rejony najintensywniejszych batalii. Wkrótce pozostały po nich tylko opustoszałe farmy, na których walało się jeszcze wszystko to, czego właściciele nie zdążyli albo zapomnieli zabrać ze sobą. Cięższe meble, ubrania, naczynia, jedzenie... a także mały, dziewięcioletni chłopiec, Paxi Sylo.
Dzieciństwo to okres, w którym zdolni jesteśmy do największych głupot, w pogoni za iluzorycznymi chimerami. Paxi od dawna uwielbiał słuchać opowieści o walczących ze złem wielkich Rycerzach Jedi, o armiach ścierających się w epickich bitwach, od których zależały losy całej galaktyki, o bohaterach, których imiona na zawsze zapisały się w historii. Jego rodzina żyła na Dantooine od wielu pokoleń i mały Sylo wielokrotnie słuchał opowieści i legend o dawnych wojownikach – na przykład o wspaniałym Mistrzu Jedi, Vodo-Siosk Baasie, zdradzonym i zabitym przez Exara Kuna. O Akademii, którą założono w miejscu, gdzie Baas szkolił swoich uczniów, a którą zniszczył Mroczny Lord Sithów imieniem Darth Malak. O Jedi, którzy ruszyli, by ukarać Malaka. A także o współczesnych Rycerzach, prowadzących niezliczone armie klonów do zwycięstwa. Nie, dla małego Sylo wojna nigdy nie była okrucieństwem czy zbrodnią.
Była na swój sposób piękna i pociągająca.
Dlatego Paxi Sylo udał, że wsiada do transportera, po czym ukrył się na farmie swoich rodziców, oczekując wspaniałej przygody. I gdy usłyszał odgłosy bitwy, a ziemia zaczęła się trząść od tysięcy metalowych stóp i setek wybuchów, bez namysłu chwycił manierkę i makrolornetkę, po czym pobiegł na wzgórze nieopodal, żeby mieć lepszy widok na pole walki.
I to, co zobaczył, przerosło jego najśmielsze oczekiwania.
Miliony blasterowych błyskawic przecinały rozległą nizinę, na której kiedyś rosło zboże. Teraz jednak wszystko zostało zadeptane przez setki, jeśli nie tysiące, szturmowców-klonów i walczących z nimi droidów bojowych Konfederacji. Dziesiątki eksplozji naraz rozświetlały pole bitwy, dziesiątkując armie obu stron. Wyglądało na to, że ostrzeliwują się one z brzegów niewielkiej rzeczki, jednak walczący po obu stronach wymieszali się w tak gęstą i nieprzeniknioną masę, że nawet z oddali ciężko się było zorientować, kto z kim walczy i do kogo strzela. Panował wręcz niemożliwy do ogarnięcia chaos.
Nagle nad głową małego Sylo przemknęła republikańska kanonierka, mknąc szybko w stronę największej koncentracji droidów bojowych Federacji Handlowej. Dym i światła laserowych błyskawic śmigały w powietrzu, muskając ją o milimetry. Pilot – zapewne klon – prowadził jednak swój pojazd równo, unikając poważniejszych zagrożeń. Już miał otworzyć ogień do mechanicznych przeciwników, kiedy jeden z pocisków – ciężko powiedzieć, czy Republiki, czy Separatystów – uderzył bezpośrednio w kanonierkę, wywołując na niebie spektakularną eksplozję. Resztki pancerza pojazdu posypały się na ziemię niczym konfetti.
Wymiana ognia stawała się coraz bardziej intensywna. Szturmowcy-klony bohatersko broniły swoich pozycji, ostrzeliwując superdroidy bojowe typu B2 niemal idealną kanonadą. Tych ciemnych, dobrze opancerzonych maszyn z podwójnymi działkami blasterowymi na przegubach może i było więcej, ale klony potrafiły błyskawicznie dostosowywać strategię do sytuacji i współdziałać ze sobą, dzięki czemu, mimo strat, ani razu nie oddali pola. Ciągła fala piechoty i karłowatych robotów-pająków DSD1 zdawała się jednak nie mieć końca. Ciemna, metaliczna masa zalegała na ogromnym obszarze pola bitwy a pojedyncze, białe plamy szturmowców-klonów kurczyły się, wprawdzie bardzo wolno, ale jednak. Gdzieś jakiś żołnierz rzucił granatem, rozbijając szyk przeciwnika. Gdzieś indziej inny klon podbiegł do superdroida i przewrócił go jednym uderzeniem kolby swojego karabinu BlasTech DC-15, po czym władował mu w twarz całą serię błękitnych, blasterowych błyskawic. Grupa żołnierzy, utrzymująca się na brzegu rzeki, konsekwentnie ostrzeliwała napierające hordy mechanicznych wrogów; jeden z klonów skorzystał nawet z wyrzutni rakietowej, dodając tym samym do rozlegającej się wokół kakofonii wybuchów kolejną eksplozję.
Dym i swąd spalonych ciał oraz stopionego metalu były wszechobecne. Sieć laserowych strzałów zagęszczała się coraz bardziej. Jeden z superdroidów bojowych uderzeniem mechanicznej ręki znokautował jakiegoś klona, po czym dołączył się do szalejącej kanonady. Kilka metrów dalej inny droid dostał się w krzyżowy ogień karabinów trzech żołnierzy. Sieć eksplozji i dźwięk rozszarpywanych ciał dominowały na polu walki, a wszechobecny dym powoli zaczynał uniemożliwiać rozpoznanie, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem.
Nagle gdzieś wśród czarnych oparów błysnęło coś purpurowego. Po chwili podobny błysk pojawił się nieopodal. Sekundę później znowu. I znowu. A każdemu z nich towarzyszyły kolejne eksplozje, kolejne dźwięki rozrywanego metalu i rzężących serwomotorów. W pewnym momencie wszystko w tamtym rejonie pola bitwy zdawało się milknąć, chociaż cisza ta była niemal niezauważalna na tle przerażających odgłosów walki, dominujących na nizinie. Dym zaczął powoli opadać.
Ukazując uzbrojonego w miecz świetlny o purpurowym ostrzu, ciemnoskórego Jedi.
Nieprzenikniony, hardy wzrok w jego ciemnych oczach, lśniąca łysina i groźna, zastygła twarz, obiecująca przeciwnikom rychły koniec, przeraziłaby każdą żywą istotę, która miała coś na sumieniu. Niczym surowy anioł sprawiedliwości, Jedi stał na lekko rozstawionych nogach, trzymając broń w klasycznej pozycji wyjściowej Formy Siódmej. Twarde, napięte mięśnie i skupione spojrzenie, badające i osądzające wszystko dookoła, spojrzenie, przed którym drżeli niegodziwcy i którego wyczekiwali ciemiężeni, mogły zasiać wątpliwości w sercach niemal każdego przeciwnika.
Taki był właśnie Mace Windu, jeden z najpotężniejszych Mistrzów Jedi w Zakonie.
Tym razem jednak nie miał do czynienia z normalnym przeciwnikiem. Walczył bowiem z armią droidów.
A droidy były bezduszne. Zimne.
I nie znały strachu ani poczucia winy.
Twarda, zastygła niczym maska twarz Mace’a Windu ani przez chwilę nie dała po sobie poznać, że wcale mu to nie przeszkadza.
A nawet gdzieś, w najciemniejszych i najodleglejszych zakamarkach jego duszy, nawet mu się to podobało.
Korzystając z Mocy, Mace śmignął błyskawicznie w stronę zbliżających się superdroidów bojowych, szybkimi, niemal intuicyjnymi ruchami odbijając dziesiątki posyłanych w jego stronę blasterowych strzałów. Miecz tańczył w jego rękach, stawiając ścianę purpurowego światła, wykonując piruety i zygzaki, za którymi ludzkie oko nie byłoby w stanie nadążyć. Szybkim ruchem rozciął dwa najbliższe droidy, po czym wystrzelił w powietrze, by niemal z hukiem wpaść w kolejną grupę wrogich maszyn, tnąc szybko, acz z finezją i precyzją, jakiej nie powstydziłby się zawodowy tancerz. Mace przemieszczał się po polu bitwy, zostawiając po sobie sterty odciętych metalowych głów, ramion i korpusów. Wszystko to czynił błyskawicznie, z zaciętą, nieprzejednaną twarzą, w głębi duszy jednak czuł cichą, śliską satysfakcję.
Zanurzył się bowiem w Vaapad.
Jako jedna z technik Formy Siódmej walki na miecze świetlne, Vaapad wziął swoją nazwę od cieszącego się złą sławą drapieżnika z jednego z księżyców Sarapina. Atakował on swoją zdobycz, chłostając ją mackami z oszałamiającą prędkością. Nie sposób było policzyć tych macek, dopóki zwierzę żyło; poruszały się po prostu zbyt szybko. Z reguły jest ich siedem, jednak zdarzają się osobniki mające ich dwanaście, a nawet więcej. Vaapad – zarówno drapieżnik, jak i styl, który wziął od niego swoją nazwę – jest niezwykle agresywny i potężny. Jego cechą jest zażartość. Wojownik, który decyduje się skorzystać z tej techniki, decyduje się na wielkie ryzyko: zagłębienie się w Vaapad usuwa granice, które powstrzymują mrok znajdujący się w duszy. Chcąc stosować tę formę walki, Jedi musi pozwolić sobie na znajdowanie przyjemności w boju; musi pragnąć zwycięstwa. Oddać się emocjom.
Mace zdawał sobie sprawę, że to droga do przedsionka Ciemnej Strony Mocy. Dlatego starał się sięgać po Vaapad tylko wtedy, kiedy było to absolutnie konieczne i nigdy nie zanurzał się w nim całkowicie, obawiając się, że może stracić kontrolę. Po Bitwie o Geonosis Mace Windu przestał bezkrytycznie ufać swoim osądom i odczuciom.
Teraz jednak wiedział, że jeśli nie sięgnie po Vaapad, nie sprosta napierającym armiom droidów. Dlatego, niewiele myśląc, wpadł w charakterystyczny dla Formy Siódmej trans, w którym ze skrywaną radością w sercu korzystał z dobrodziejstw tej niebezpiecznej techniki walki, tnąc i siekając wszystkie maszyny dookoła, unikając pocisków i siejąc spustoszenie w nieprzebranych rzeszach superdroidów bojowych, niczym mityczny mściciel otoczony purpurową aurą. Biegał i ciął, a jego ruchy były tak szybkie, że wydawały się być niczym więcej jak widmem, złudzeniem, które pojawia się w niektórych miejscach na placu boju niczym fatamorgana, zostawiając jednak za sobą zupełnie realną kupę szczątków maszyn Konfederacji. Nic nie było w stanie go dosięgnąć; w spowodowanym Vaapadem uniesieniu Mace Windu odbijał wszelkie blasterowe pociski, niszcząc zarówno superdroidy bojowe, jak i roboty-pająki, nie przerywając świetlistego marszu prosto przez linie wroga. Chaos bitwy zdawał się być jego częścią. Znajdował się w nim idealnie, jakby znajdując miejsca wśród sieci strzałów i rykoszetów, w które mógł wejść i czynić spustoszenie wszędzie, gdzie błysnął jego miecz. Robił to instynktownie i prawie bez wysiłku.
Nagle kątem oka Mace dostrzegł, iż kolejna fala superdroidów bojowych ominęła go szerokim łukiem i przypuściła zmasowany atak na pozycje szturmowców-klonów, zajętych w tym czasie odpieraniem natarcia z obu flanek. Groziło to zupełną anihilacją żołnierzy Republiki. Takiej przewagi liczebnej nawet wyhodowane do walki klony nie były w stanie odeprzeć.
Windu otrząsnął się i przeklął w duchu swoją ignorancję. Nawet nie zauważył, jak bardzo zapędził się w głąb linii wroga, odsłaniając jednocześnie własnych żołnierzy. Mace mógł być Mistrzem Jedi. Mógł walczyć z setkami droidów i wygrywać. Mógł być wynalazcą i najlepszym szermierzem Vaapadu.
Ale był też generałem Armii Republiki.
A generał był odpowiedzialny za swoich żołnierzy.
Z szybkością, której nie były w stanie uchwycić nawet czujne fotoreceptory droidów bojowych, Mace Windu powrócił przed linię wroga, stawiając między swoimi oddziałami a przeciwnikiem ścianę nieprzepuszczalnego, purpurowego światła. Jego ręka śmigała z oszałamiającą prędkością, posyłając blasterowe strzały z powrotem do źródeł i opóźniając marsz maszyn Konfederacji. Natężenie ostrzału zwiększało się coraz bardziej, jednak wspólnymi siłami Windu i klony zdawali się dzielnie bronić swoich pozycji. Tym niemniej wydawało się, że walka potrwa jeszcze bardzo długo.
Nagle wszystkie droidy jak na komendę przerwały ogień.
Niewiele jest rzeczy zdolnych zadziwić Mistrza Jedi. W tym momencie także zachował on czujność, spodziewając się jakiegoś podstępu. Nie zmieniało to faktu, że szturmowcy-klony także zaprzestali ostrzału, nie do końca rozumiejąc, co się dzieje. Czyżby wygrali?
W pewnym momencie nad niziną pojawił się jakiś cień, spływając z nieba. Był to ogromny, kanciasty okręt w kształcie zdeformowanego prostopadłościanu z dwoma parami niewielkich skrzydeł na czubku i małym, chociaż wyraźnym na tle brudnej, brązowej durastali, kokpitem umieszczonym w środku przedniej ściany obiektu. Najwyraźniej poruszał się on na repulsorach; świadczył o tym głęboki pomruk jego maszynerii i brak dysz silników jonowych. Machina sunęła powoli w powietrzu, by zawisnąć po chwili nad polem walki, na którym toczyły się najcięższe boje.
Mace podejrzliwie patrzył na ów pojazd, nie do końca wiedząc, czego może się spodziewać. Oczami Mocy widział jednak, jak rzeczywistość załamuje się i skręca, jak wszystko dookoła przyjmuje strukturę kryształu, a zeszlifowania i pęknięcia skupiały się w jednym miejscu.
Mace Windu miał bowiem szczególną umiejętność, bardzo rzadką u Jedi. W każdej sytuacji potrafił znaleźć jakiś słaby punkt, jakieś niedociągnięcie, coś, co było w stanie rozwiązać całą sytuację, pojedynczy element pola Mocy, który poruszony wywoływał reakcję łańcuchową, prowadzącą do rozwiązania danego problemu. Te newralgiczne fragmenty rzeczywistości Mace nazywał punktami przełomu.
W tym momencie był nim ów dziwny obiekt, który spłynął nagle z nieba. Chociaż Mistrz Windu miał ostatnio nieco mniejsze zaufanie do punktów przełomu, był pewien, że ta machina przyczyni się do zwycięstwa w Bitwie o Dantooine.
Pytanie tylko: czyjego?
Nagle z dolnej części pojazdu wysunął się walcowaty obiekt, uderzając z oszałamiającą prędkością i ogromną siłą w pole, nad którym zawisł. Niczym ogromny młot pneumatyczny, zatrząsł on podłożem i rozsmarował na nim wszystko, co miało nieszczęście znaleźć się pod nim; zarówno droidy, jak i żołnierzy Republiki. Wywołał przy okazji ogromną falę sejsmiczną, która przewaliła się przez pole bitwy, przewracając każdego, kto stał jej na drodze. Nawet mały Paxi Sylo wywrócił się od tego wstrząsu.
Mace intuicyjnie uskoczył przed falą wstrząsów, identyfikując jednocześnie złowrogą machinę. Był to czołg sejsmiczny, najnowsza superbroń Separatystów, o której zaprojektowaniu i zbudowaniu doniosła swego czasu siatka szpiegowska Quinlana Vosa. Teraz było jasne, dlaczego pojazd stanowił punkt przełomu; mógł kilkoma uderzeniami zmiażdżyć całą armię szturmowców-klonów, jaka znajdowała się na nizinie.
Trzeba było go zniszczyć.
Windu swobodnie opadł na nogi, unikając najgroźniejszego wstrząsu, ale jego żołnierze nie mieli tyle szczęścia. Ci, którzy dostali się w obręb fali uderzeniowej, stracili równowagę i upadli, osuwając się do stworzonego w wyniku uderzenia ogromnego leja. Mace, któremu Moc pozwalała na usztywnienie swoich mięśni i nadanie im nadludzkiej wręcz sprężystości, błyskawicznie ruszył pod górę, wracając na stały grunt.
W tym czasie jednak czołg sejsmiczny powoli i złowrogo posuwał się dalej.
Tym razem jednak szturmowcy-klony nie zamierzali dać się zaskoczyć. Wszyscy chwycili za broń i, gdy machina przesuwała się ponad nimi, rozpoczęli silny, acz desperacki ostrzał potwornej superbroni. Blasterowe błyskawice sypały się nań ze wszystkich stron, zostawiając na brązowym pancerzu czarne smugi i wypełniając pole bitwy kolejną siatką błękitnych błyskawic.
Czołg sejsmiczny nawet nie zwolnił.
- Uderzać bez rozkazu – powiedział droid bojowy typu B1 dowodzący machiną z jej kokpitu.
- Rozkaz, rozkaz! – rzucił inny droid metalicznym głosem i po chwili niziną wstrząsnęło kolejne uderzenie, miażdżące zarówno maszyny Konfederacji, ale też – czy może przede wszystkim – kości i pancerze szturmowców-klonów. Sytuacja stawała się gorsza z każdą chwilą.
Mace obejrzał się, czując wstrząs i wiedząc doskonale, że fala sejsmiczna nieubłaganie zmierza w jego kierunku. Odwrócił się momentalnie i napiął mięśnie, gotów uskoczyć po raz kolejny... lecz nie zdążył. Tym razem uderzenie nastąpiło zbyt blisko i trzęsienie ziemi w połączeniu z podmuchem odrzuciło Mistrzem Jedi na kilkadziesiąt metrów do tyłu niczym szmacianą lalką. Mace poczuł ze wszystkimi tego konsekwencjami, co to jest siła bezwładności. Podczas lotu jego oczy i usta napełniły się piaskiem, a w uszach dzwoniło od upadku. Podmuch uniósł również tumany kurzu z pola bitwy, zasnuwając całą nizinę brudną, żółtą chmurą. Gdy Windu ostatecznie przestał koziołkować po twardej, udeptanej ziemi, szybkim ruchem wytarł oczy i, wypluwając piach z ust i ignorując dzwonienie w uszach, wstał na nogi. Natychmiast przywołał Moc, by odprężyć posiniaczone od upadku mięśnie oraz zignorować ból. Musiał przyznać, że został nieźle poturbowany. Był jednak jeszcze bardziej zdeterminowany, by zniszczyć tę niezwykle groźną machinę.
Kiedy kurz opadł, Mace stwierdził jednak, że musi się uporać z innym problemem. I to ogromnym.
Podmuch rzucił go bowiem w sam środek armii droidów.
Mistrz Windu błyskawicznie otworzył w swoim sercu najmroczniejsze zakamarki, poszukując tej zażartości, tych emocji, które wprowadzały go w Vaapad. Zmrużył oczy, strzelając wokoło przeszywającym, twardym wzrokiem. Zacisnął palce na rękojeści swojego miecza...
...i wtedy zdał sobie sprawę, że nie ma jej w dłoni.
Zgubił ją.
Sytuacja ze złej zmieniła się w tragiczną.
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,69 Liczba: 26 |
|
Wojtek K.2008-03-24 20:57:26
Świetnie napisane.
Dyszka jak nic!
Durotan2008-02-08 22:23:43
fajne 10
Vaderr2007-05-18 13:51:29
zajebiste 10!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Syf Lord<yeah>2007-02-21 10:49:56
Genialne, choc opis Vaapadu sciągniety z "Zemsty Sithów" Stover'a
Draygo2007-02-19 09:42:17
bardzo dobrze 10 !!!!!
Miszczu Windu2007-02-11 17:37:46
Daje 10. B. dobrze napisane...
mgmto2007-02-11 17:33:59
Very well. bardzo ładnie napisane
Mandalor Wielki2007-02-10 10:38:55
Powtorze: dobry Windu= martwy Windu...daje 10! duzo szczegolow, ale to wplywa na klimat.Charge!!
Master Grim2007-02-09 22:00:54
Super się czytało! Jedno z najlepszych dotychczas. :-)
masterYoda2007-02-09 18:04:55
Dobre. Daję 9 ;)
Carth Onasi2007-02-09 15:00:04
Super! Doskonały opis walki Mace'a. Ach... przypomniał mi się "Punkt przełomu"... :)
Ocena oczywiście 10/10 :)
Lord Nihilus2007-02-09 11:55:38
Dobre..Bardzo dobre..Jak na razie najlepsze opowiadanie jakie czytalem :) 10!!!!szkoda, z enie ma wyzszej oceny :(
Reivo2007-02-09 11:37:32
Czyta się przyjemnie. A co do tego, że jest za dużo szczegółów... mi osobiście to nie przeszkadza.
Lord Bart2007-02-08 23:36:49
Owszem. Odcinek sam w sobie jest dość specyficzny, zwłaszcza średnio...XVIII-wieczny sposób przeprowadzania bitew, ale:
*jak już zauważył szanowny Strid za dużo jest szczegółów (roboty B2 czy BlasTech DC-15)
*opcja z wciśnięciem formy i namolnym jej opisem mnie akurat bardzo razi; nie tyle że jestem przeciwnikiem teorii form, ale wątpliwym jest by Windu korzystał z Vaapada/u podczas zwykłej sieczki automatów...
*Rozkaz, rozkaz! :P roger/roger chyba raczej jest nieprzetłumaczalne na nasz język :D
Ale takie założenia zostały zrobione i trudno.
9 z ciężkim sercem.
Strid2007-02-08 19:15:02
Troche to odbiega od zarysu który te pare lat temu napisałem gdyż za dużo mamy tu szczegółów technicznych takich jak formy walki czy nazwy modeli broni czy droidów. To miała być przesadna tak jak ten odcinek (w porównaniu z filmami, nie EU) opowieść dziecka. Ale i tak bardzo dobre :)
the chosen one2007-02-08 19:04:13
bardzo przyjemnie się czyta
Darth Manshoon2007-02-08 18:55:03
Bardzo dobre :D....
Najbardziej podoba mi się sam wstęp i nawiązania do historii Malaka i Exara Kuna :D
10
Hego Damask2007-02-08 18:12:55
świetne :)