Na oficjalnej przy okazji premiery powieści „Death Troopers” pojawiła się rozmowa z autorem Joe Schreiberem. Uwaga, zawiera ona spoilery do powieści!
P: W jaki sposób pojawiała się możliwość dodania przez ciebie zombich do odległej galaktyki?
JS: Mój redaktor w Del Rey jest zaangażowany w kilka projektów związanych z Gwiezdnymi Wojnami, podczas jednej z rozmów wspomniał, że rozmawiał z kimś na konwencie, że fajnie byłoby otrzymać książkę z zombie w Gwiezdnych Wojnach. Potem mój agent dowiedział się o tym i zapytał, czy bym się tego podjął. To było zbyt dobre, by nie spróbować.
P: Czy jesteś oddanym fanem Gwiezdnych Wojen?
JS: Pamiętam jak mając siedem lat poszedłem z rodzicami by obejrzeć Gwiezdne Wojny, byłem kompletnie oczarowany i oszołomiony tym doświadczeniem. To był prawdopodobnie jeden z pierwszych nie Disneyowskich filmów, które widziałem na dużym ekranie jako dzieciak. I oczywiście zrobił na mnie olbrzymie wrażenie. Pojawiliśmy się trochę spóźnieni, więc pierwsza sceną którą widziałem był Vader wchodzący przez korytarz ze szturmowcami. Próbowałem się desperacko dowiedzieć, o co chodzi od samego początku.
P: Jako fan zarówno Gwiezdnych Wojen jak i horroru, co jest twoim zdaniem najbardziej przerażającą częścią sagi?
JS: Scena w zgniataczu Wszystko, co znajduje się pod wodą i nie można tego zobaczyć, jest przerażające. W filmie doskonale to rozwiązano. „A! Coś otarło się o moją nogę!” to całkowicie horrorowy trop. I został doskonale użyty w tej scenie. Tam już jest napięcie. Bohaterowie są w klaustrofobicznej sytuacji. Każde dziecko wie jak to jest chodząc w wodzie i nie widząc na czym stają twoje stopy, a potem coś się ociera o nogę.
Sama obecność Dartha Vadera ogólnie jest przerażająca. On jest tym, który właściwie znajduje się w chodzącej trumnie, i jest oczywiste, że coś z nim nie tak, choćby ze względu na to, że jego oddech brzmi tak niepokojąco.
P: Co czyni niektóre książki i filmy z gatunku horroru straszniejsze od innych?
JS: W filmowych horrorach zawsze jest duża pokusa nie tylko by pokazać coś obrzydliwego, ale też by przestraszać. Można sprawić by ludzie podskoczyli na fotelach, dzięki głośnemu fragmentowi muzyki, albo gdy postać skacze w twoim kierunku. Ale to nie sprawia, że te filmy zostają zapamiętane przez jednostki, czy w pop kulturę. Popularne historie to te, gdzie atmosfera jest zarówno znana jak i osobliwa jednocześnie. Innym atrybutem są postacie, z którymi łatwo się identyfikować, głównie przez pryzmat własnego doświadczenia.
P: A co czyni z przestrzeni kosmicznej idealne tło dla horroru?
JS: Przedziwna kombinacja nieograniczoności, a przy tym samym klaustrofobiczności i ograniczoności. W przypadku niszczyciela gwiezdnego, chciałem ukazać jak to jest być na pokładzie czegoś tak dużego i pustego, ale jednocześnie czuć ciśnienie kosmosu, które działa na integralność okrętu.
Jak to by było znajdować się na pokładzie czegoś, co jest dalsze niż najdalszy posterunek? Czujesz się, że jesteś sam, mimo, że wiesz, że tak nie jest. I kosmos, który zwłaszcza w wizji Lucasa, z łatwością daje się wprowadzić w klimat horroru.
W wielu opowieściach o zombich prawdziwy strach zaczyna się gdy rozglądasz się po mieście, w przypadku „Death Troopers” - okrętu, a tam nikogo nie ma, ale wciąż masz wrażenie, że ktoś cię obserwuje.
Stephen King zastosował to w „Miasteczku Salem”. Najstraszliwsze części miasteczka, to nie sceny gdy wampiry skaczą i gryzą ludzi, ale gdy przechodzi się przez miasto a tam nie ma nikogo.
P: A co takiego jest w zombich, że stały się tak popularne wśród fanów horroru?
JS: Pozwalają się wykorzystać w wielu różnych sytuacjach. Reprezentują coś znanego, co staje się całkowicie tajemnicze oraz przekształcają się w niemożliwą do zrozumienia wersję samego siebie. One przychodząc i chcą cię pożreć. Nie są zainteresowane rozmową. To nie Dracula Brama Stokera. Nie ma w nich nic romantycznego. To nieokiełznana siła. Clive Barker określił zombie jako „nieskończenie liberalny koszmar”, to ludzie, brudni, ale zainteresowani tylko zjedzenie ciebie, wyzwoleni w pewien sposób.
To co najbardziej przeraża w zombich to fakt prac nad broniami biologicznymi, a to tylko część z tego, co się dzieje na świecie. Nie trudno sobie wyobrazić ludzi zaatakowanych przez sztucznego wirusa, który kontroluje ich długo po śmierci, czyniąc z nich idealną broń.
Oczywiście, każda straszna rzecz, może zostać zepchnięta do takiego punktu, że stanie się absurdem. Ale jeśli umie się tym delikatnie zarządzać, sam pomysł może być bardzo, bardzo przerażający.
P: Kiedy już miałeś pomysł na „Death Troopers”, od razu chciałeś umieścić w nich dwie z najbardziej ukochanych postaci z oryginalnej trylogii?
JS: Zapytałem otwarcie i odpowiedzieli tak. Pierwszy zarys powieści, który napisałem, był mocno skoncentrowany na Hanie i Chewieim. Wszyscy mówili mniej więcej: „To nie jest przerażające, to jest pełne akcji. Największy problem w użyciu tych postaci jest taki, że wiemy, iż przetrwają”. I mieli rację.
Wtedy zrozumiałem, że muszę stworzyć nowe postaci, które byłby tak sympatyczne, by mogły konkurować z tymi znanymi, no i by nowe mogły być martwe pod koniec powieści.
Kiedy już je stworzyłem, mogłem trzymać znane postaci w książce na dystans, tak by w momencie gdy je wprowadzam, to było jak mała bomba. To dopiero było wyzwanie.
KOMENTARZE (0)