Tim Lebbon to nowy nabytek w rodzinie starwarsowych autorów, na razie mało go jeszcze znamy, dlatego bardzo interesująco wyglądają wywiady, które pojawiają się w sieci. Oto pierwszy, w którym poważnie mówi o Gwiezdnych Wojnach.
P: Trafił ci się wyjątkowy projekt – „Dawn of the Jedi: Into the Void”, który daje ci możliwość rozwinięcia współpracy z Johnem Ostranderem i Jan Duursemą w ich najnowszej serii komiksowej. Czy było to trudne? Nie miałeś żadnych obaw? W końcu to dość dziewicze terytorium.
O: Początkowo wcale mnie to nie przerażało, tylko zaintrygowało. Zobaczyłem pierwszy film, gdy miałem 8 lat i stałem się fanem. To coś niesamowitego, że młodzieniec, który sobie tego nie wyobrażał, pewnego dnia stał się kimś współtworzącym historię "Gwiezdnych Wojen", rozszerzającym jego uniwersum. To nie jest takie dziewicze terytorium. John i Jan dobrze je oznaczyli, a moja powieść, co jest oczywiste, musi współgrać z ich pracą. Czuję się jednak o wiele bardziej komfortowo niż np. gdyby poproszono mnie o napisanie powieści powiedzmy pięć lat po „Powrocie Jedi”. Tam jest już dużo materiału i przebrnięcie przez niego wymaga pracy. A czy jest to trudne? Z pewnością, przynajmniej trochę. Gdy zapowiedziano moją książkę na San Diego Comic-Conie, zobaczyłem jak często się o niej mówi w Internecie. Dopiero wtedy zrozumiałem jaka odpowiedzialność spadła na mnie. Owszem to także wyzwanie, a ja lubię wyzwania. Kocham też "Gwiezdne Wojny". A teraz biorę udział w realizacji marzeń.
P: Jak dostałeś w ogóle tę ofertę?
O: Pracowałem z Jen Heddle z LucasBooks zanim zaczęła tam pracować. Dla tego projektu szukali kogoś, kto mógł napisać mroczną fantasy. Jak się okazało, jak tylko rozpocząłem powieść, od razu miałem kilka mocno fantastycznych elementów. A gdy Del Rey zapytał mnie, czy jestem zainteresowany, musiałem się długo namyślić, tak przez jedną, przecinek cztery dziesiąte sekundy zanim powiedziałem „tak”.
P: Jak się zaczęła twoja fascynacja Gwiezdną Sagą?
O: Zaczęło się od oryginalnego filmu w 1977. I to wciąż jest magiczne.
P: Piszesz różnego rodzaju książki, od horrorów, przez powieści historyczne, a teraz SF. W jakim gatunku najlepiej się czujesz, czy raczej unikasz zaszufladkowania?
O: Staram się unikać zaszufladkowania. Kocham opowiadać historie, a mój sposób na nie polega na dopasowaniu do nich gatunku i stylu, w którym wypadają najlepiej. Więc "Gwiezdne Wojny" to dla mnie możliwość, by rozwinąć skrzydła.
P: W roku 2007 dostałeś nagrodę Fantasy im. Augusta Derleth, jedną z British Fantasy Awards, za najlepszą powieść – „Świt”. W jaki sposób wpłynęło to na twoją karierę?
O: Miło jest zdobywać nagrody. A nagroda dla „Świtu” zaskoczyła mnie najbardziej ze wszystkich, które dostałem. W końcu to brytyjska nagroda za powieść wydaną jedynie w USA. A jaki miało to wpływ na moją karierę? Nie wiem, czy to jest mierzalne. Książka nadal sprzedaje się dobrze, nawet kilka lat po napisaniu. I myślę, że darmowa reklama w prasie branżowej to też niezła rzecz.
P: Nie wchodząc w szczegóły nt. książki, jakie masz nadzieje wobec „Into the Void”? Sądzisz, że pomoże ci zawiesić swoją flagę z napisem „zdobyłem” na tej erze Star Wars, czy może że staniesz się twórcą świata jak Ostrander i Duursema w „Dziedzictwie”, a może liczysz na napisanie dobrej przygodówki?
O: Myślę, że obie te rzeczy, przynajmniej w jakiejś części. Moja główna postać ma pewien wpływ na erę Dawn of the Jedi, jest kimś, kto może być uwikłanym w wydarzenia, które zmienią ten wszechświat. Ale jednocześnie „Into the Void” jest naładowaną akcją przygodówką. Mam nadzieję, że dzięki tej powieści fani ujrzą Dawn of the Jedi w innym świetle, że dostaną nowego bohatera, które losy będą obserwować w kolejnych opowieściach.
P: Trafiłeś na listę bestsellerów New York Timesa z „30 Days of Night”. Jak to jest trafić na taką listę?
O: Wspaniale. Miałem telefon od mojego agenta z dobrymi informacjami o sprzedaży praw do moich książek za granicę, ale gdy zadzwonił ponownie wieczorem, mówiąc o New York Timesie, byłem podekscytowany. Pozostałem w tym zestawieniu przez dwa tygodnie.
P: Czy jako Brytyjczyk masz inny punkt widzenia na pisanie?
O: Nie sądzę. Wydawano mnie w USA na całe lata zanim profesjonalnie wydano mnie w Wielkiej Brytanii. Myślę, ze różnica jest podobna do tego jak różnią się od siebie dwaj dowolni pisarze.
P: Era w której piszesz jest jeszcze mało znana. Jak mocno współpracujesz z Lucasfilmem, Ostranderem i Duursemą, by pilnować kanonu?
O: Bardzo mocno. Zajęło nam trochę naszkicowanie historii, którą chciałem opowiedzieć, a potem jeszcze dłużej trwało dopięcie szczegółów i upewnienie się, że wszystko, co zrobimy, nie spowoduje problemów. Robiliśmy konferencję, dzwoniliśmy do siebie, pisaliśmy emaile. I nawet teraz, gdy piszę, upewniam się, że to wszystko łączy się z pracami Johna i Jan. I wspaniale jest dodawać odniesienia, które potem wyłapią fani.
P: Fani Star Wars łatwo wyrażają swoje zdanie. Jak się zapatrujesz na możliwość interakcji z fanami i odbiór swoich powieści?
O: Już mam interakcję. Odkąd zapowiedziano książkę, dostaję emaile od fanów. Istnieje społeczność oddanych fanów i wiem, że póki wykonam swoje zadanie dobrze, nie muszę się o nic martwić. Postaram się dostarczyć najlepszą książkę jaką potrafię.
P: Czy można spodziewać się cross-overa i powiązań między twoją powieścią a komiksami, czy raczej są one równoległe?
O: Opowiadają inne historie, mają różnych bohaterów, ale przenikania się nie da się uniknąć, ba chcemy by tak się stało. Moja główna postać, Lanoree, spotkała osoby, które czytelnicy komiksu rozpoznają. A im głębiej wejdziemy w historię, tym będzie tego więcej.
Inne wywiady, które przeprowadziliśmy i przetłumaczyliśmy znajdują się tutaj. Natomiast „Dawn of the Jedi: Into the Void” jest zapowiedziana na pierwszą połowę 2013.