Steve Sansweet będąc we Wrocławiu na Dniach Fantastyki (
więcej>>>), pytany o ewentualną trzecią trylogię lub inny, nowy film z cyklu „Gwiezdne Wojny” wypowiadał się dość enigmatycznie. Mówił, że on sam nie wierzy w nowy film, że Lucas skończył swoją historię na sześciu epizodach. Dodatkowo jednak zaznaczył, że na ranczu myśli się o wielu różnych rzeczach i może pewnego dnia pojawi się jakaś zapowiedź, ale on o tym nic nie wie. Ciekawostką jest to, że dokładnie to samo od dłuższego czasu mówi Harry Knowles z
Ain't It Cool News. Lucasfilm myśli, rozważa, planuje i analizuje, jednak nigdy nie wychodzą ponad to. Nie ma prawdziwej pracy przy nowej trylogii, więc nie ma czym się chwalić. Czasem tylko pojawiają się plotki, jak choćby
ostatniej jesieni, które dość szybko są dementowane. Niektórzy nawet twierdzą, że jedyne, co LFL robi to właśnie rozsiewa plotki, dementuje je i analizuje reakcje, od uwielbienia i ekscytacji, przez obojętność i zagubienie, aż do wściekłości.
W sieci bez problemu można znaleźć wiele nowych analiz na temat działań Lucasfilmu. Niestety wiele z nich bazuje na plotkach rozsiewanych przez Supershadowa, fana, który znany jest z tego, że wypisuje w sieci wyssane z palca głupoty, udając uznane źródło. Wiele osób się na niego nabrało. Dlatego tym bardziej warto się przyjrzeć temu, co napisał jeden z redaktorów serwisu Geekscape, który postanowił przyjrzeć się obecnemu stanowi rzeczy związanych z trzecią trylogią. Większość tekstu bazuje właśnie na tamtym felietonie.
Po pierwsze pamiętajmy, że idea Epizodów VII-IX nie jest nowa. Ona już kołatała się wokół Lucasa w czasach tak klasycznej trylogii jak i prequeli. Mówiono nawet, że VII-IX miały być kręcone zaraz po I-III. Gdzieś po drodze nawet była mowa o X-XII, ale one dość szybko zostały zarzucone. W latach 90. Lucas wiele razy mówił o dziewięcioczęściowej sadze, ale zmieniło się to gdzieś koło roku 1999. Wtedy zapytany o sequele odpowiadał tylko: „Kiedy zobaczycie sześć części, zrozumiecie. Ta historia kończy się w sześciu częściach.” To ma o tyle sens, kiedy posłucha się tego, co opowiadał
Gary Kurtz o sadze. W skrócie Han Solo miał umrzeć gdzieś w Epizodzie VI, Leia zostać królową swego ludu, a Luke odnalazłby swoją bliźniaczkę, która nie byłaby Leią. I aż do czasu IX Epizodu nie zmierzyłby się z Imperatorem. Kurz jednak wyleciał z fotela producenta i Lucas zrobił „Powrót Jedi” po swojemu, zmieniając koncepcję i wykorzystując wiele pomysłów, które miał na trzy kolejne części. Więc może Lucas mówiąc o sadze ma rację. Jego saga kończy się w sześciu Epizodach i nic tego nie zmieni. Pytanie tylko czy Gwiezdne Wojny skończą się na sześciu?
I choć Lucasfilm może sobie zaprzeczać, że nic nie robią w sprawie nowych „Gwiezdnych Wojen”, to jednak dla nich to jest podstawowe źródło dochodu. Gry czy seriale, czy licencje owszem generują przychód, ale potrafią go wygenerować znacznie więcej gdy mamy filmy w kinach. Nieważne ile zarabiamy, to filmy są prawdziwym kołem zamachowym tego biznesu i nic tego nie zmieni. W dodatku proponowany przez Lucasa serial aktorski, który zapowiedziano w 2005 wciąż nie powstał. Przez sześć lat udało się zebrać scenariusze, ustalić okres (między III i IV Epizodem), ale zabrakło jednej podstawowej rzeczy, technologii, która umożliwi w tani sposób zrealizowanie wizji Lucasa. Bez tego, nie ma szans na powstanie serialu. Najważniejsze jest jednak to, że Lucasfilm odkładając serial na półkę, nie ma gwarancji, że za trzy czy pięć lat będą mogli go stworzyć po kosztach takich jakie planują. Muszą więc rozważać inne alternatywy. I my możemy być pewni, że to robią. Jednak serial aktorski ma jeszcze jedną ważną rzecz, po pierwsze wymaga by inni scenarzyści i reżyserzy bawili się w piaskownicy Lucasa. Skoro już się na to zgodził, to może uda się go przekonać, by to samu uczynił z filmami kinowymi. George może i zarzekał się, że do tego nie dopuści, no i że odda dużą część swojego majątku po śmierci, ale przedsiębiorstwo wymaga przychodów. A to będzie nie tylko najlepszy sposób zarobienia pieniędzy, ale także taki, dla którego nie ma właściwie żadnej alternatywy.
Na razie George Lucas zapowiedział konwersje sagi na 3D. W lutym 2012 na ekrany wejdzie „Mroczne widmo”, a kolejne filmy o ile pierwszy odniesie sukces, będą pojawiały się co rok. W takim tempie w 2017, w roku 40 rocznicy Sagi na ekranach będziemy mieli „Powrót Jedi”. To jest idealny moment by wypuścić nową część, zwłaszcza, że wtedy pojawi się już nowe pokolenie, któremu można by dać jego Gwiezdne Wojny. I jeszcze zostaje technologia 3D, konwersja zawsze pozostanie konwersją, a saga nakręcona pod 3D? Oczywiście wszystko zależy od tego jak poradzi sobie w kinach „Mroczne widmo”.
Ale to nie wszystko. Wielu fanów z pewnością odetchnie z ulgą słysząc, że George Lucas z pewnością nie napisze ani nie wyreżyseruje nowych Epizodów. Tego możemy być pewni. On nienawidzi reżyserować, pisanie jest dla niego mordęgą. W dodatku taka praca jest dla niego stresująca i odbija się na jego zdrowiu. Tak było przy oryginalnych „Gwiezdnych wojnach”, dlatego wtedy Lucas zrezygnował z reżyserii „Imperium kontratakuje” i „Powrotu Jedi”. W dodatku dekadę później to właśnie Steven Spielberg, najlepszy przyjaciel Lucasa namówił go na pisanie scenariusza i reżyserię, być może licząc, że George odpuści i wpuści go do swojej piaskownicy. Ale gdyby prace nad trzecią trylogią się zaczęły Lucas i tak miałby ponad 70 lat. On więc tego nie zrobi, nie ma szans. Jego historia to upadek i odkupienie Vadera i ona się skończyła. Jest jednak druga strona medalu, „Wojny Klonów”. Tam Lucas nauczył się jeszcze czegoś, by rzucać pomysł, wizję, koncept i pozwala innym się tym bawić. On tylko czasem to nadzoruje. Skoro udaje się to na małym ekranie, czemu nie mogłoby mieć miejsca na dużym? Zwłaszcza, że jest wielu młodych, utalentowanych filmowców, którzy robią filmy tylko dlatego, że Gwiezdne Wojny ich zainspirowały. Najlepszy przykład to pewien kierowca ciężarówki, który postanowił rzucić swą robotę i zacząć tworzyć zawodowo filmy. Ten człowiek, który wcześniej był także maszynistą, a jeszcze wcześniej studiował fizykę, a jest dziś twórcą dwóch najbardziej dochodowych obrazów w historii kina – „Titanica” i „Avatara”. Mowa oczywiście o Jamesie Cameronie. Ale twórców, których zainspirował Lucas jest więcej. Peter Jackson, Christopher Nolan, J.J. Abrams, Joss Whedon, Roland D. Moore i wielu innych. Praktycznie każdy z nich nie wahałby się mogąc tworzyć własne Gwiezdne Wojny. Oni i tak odwołują się do nich w swoich filmach, czasem robiąc bardzo oczywiste aluzje. I choć można nie lubić prequeli, to filmy napisane i wyreżyserowane przez Jossa Whedona, Neila Blonkampa czy J.J. Abramsa potrafią dotrzeć do geeków i fanów klasycznej trylogii. Oni się na tym wychowali, może nawet lepiej dziś to czują niż oryginalni twórcy. I najważniejsze, są chętni.
Kolejne pytanie jest takie, o czym byłaby nowa trylogia. Tu dużym problemem może wydawać się to, że wydarzenia po „Powrocie Jedi” są dobrze opisane w komiksach, książkach, grach czyli tak zwanym „Expanded Universe”. Prawda jest taka, że jeśli Lucas zamierzałby w jakiś sposób dotykać jeszcze postaci Hana, Landa czy Lei, zakazałby pisania o nich, tak jak zakazał pisania o Wojnach Klonów, czy obecnie o okresie między III i IV Epizodem. Zatem nowe filmy, jeśliby powstały, zupełnie pominęłyby kwestię tych postaci, koncentrując się na młodszych. Z jednym drobnym wyjątkiem, Luke’a Skywalkera i droidów. Zatem Epizody VII-IX mogłyby się dziać nawet 50 lat po „Powrocie Jedi”. Wtedy nie musielibyśmy się zastanawiać co się stało z resztą, normalne, że pomarli. Nie ma powodu by ściągać na plan Harrisona Forda, czy ponownie wciskać trochę szerszej już Carrie w metalowe bikini. Nie musimy też przejmować się kwestią Chewbaccy. Czy umarł ze starości, czy w książce, kogo to będzie obchodziło, grunt, że nie żyje.
Pozostaje kwestia Luke’a. Jego nie trudno sobie wyobrazić w roli starego pustelnika, pokroju Obi-Wana czy Yody. Odtworzył zakon Jedi, odbudował Nową Republikę (czy jak nazwiemy ten twór), może odsunął się na bok od wydarzeń galaktycznych, a może podobnie jak Yoda Moc dała mu długie życie. Ważne by to wszystko nie psuło kanonu, więc pominięcie reszty postaci, może z wyjątkiem droidów, byłoby wszystkim na rękę. I fanom, którzy mają swój wszechświat i twórcom, którzy mają wolną rękę. Po lewej fanart przedstawiający wizję jak mógłby wyglądać stary Mistrz Jedi Luke Skywalker.
Co ciekawe, o takiej wizji Luke’a opowiadał także
Mark Hamill. W skrócie, chodziło o to, by Luke przekazał swój miecz kolejnej nowej nadziei. Lucas niby wspominał, że to tylko taka wizja, ale kto wie. W dodatku Mark Hamill obecnie jest już prawie w idealnym wieku, by zagrać „starego, zwariowanego pustelnika”. Pozostałe wytyczne są równie proste. To klasyczna opowieść opisana w „Bohaterze o tysiącu twarzy” Josepha Campbella i nie ma szans, by Gwiezdne Wojny się bez tego obeszły. Zatem Luke musiałby podążyć losem Obi-Wana w „Nowej nadziei” i Qui-Gona w „Mrocznym widmie” i zginąć, zostawiając nowego bohatera samego. Żadnych powiązań z oryginalną trylogią, czy prequelami. Z wyjątkiem może droidów, które jak zwykle znalazłyby się w centrum opowieści. Ale sam motyw monomitu dla Lucasa jest tak ważny, że bez tego nie ma szans na nowe Epizody. Cała reszta pozostaje jednak w rękach twórców, którzy w przeciwieństwie do prequeli mieliby całkowicie wolną rękę. Nie musieliby do czegoś dążyć.
I jeszcze jedna ważna rzecz, Gwiezdne Wojny i tak rozwijają się bez George’a Lucasa i Lucasfilm. Wystarczy spojrzeć na YouTube’a, czy dziwne parodie. Przez lata Lucasfilm inaczej patrzy na fanfilmy, może nadchodzi czas, w którym postarają się zarobić na nowych, młodszych filmowcach, którzy się ukształtowali oglądając opowieści z odległej galaktyki? W przyszłości zawsze ruch jest.
KOMENTARZE (26)