Osoby dramatu:
Misieek SzB – młody Szambolan Bastionu
Tiramisu – miłość tegoż
KUPidyn – KUPidyn
Szambo numer 2 – Szambo [d’oh!]
Wielki Inkwizytor – osoba duchowna, mocą Imperatora wiążąca ludzi związkami
Narrator – przypałętał się jeden
Miejsce akcji: farma Banity, budynek gospodarczy i okolice tegoż
Prolog:
Tyły budynku gospodarczego na farmie Banity, okolice Szamba. Na pierwszym planie Szambo numer 2.
Szambo numer 2: Bulbulbulbulbulbul...
Bulbul... Bulbul!
Słychać trzask i klapa zakrywająca Szambo numer 2 odskakuje rażona magiczną mocą. Widać bulgoczące Szambo numer 2.
Szambo numer 2: Bulbulbulbul...
Bulbulbul!
Bulbul…buluahahahahaha…!
Zapada noc.
Akt 1:
Wchodzi, lekko się zataczając, Tiramisu, wpatrzona w rozgwieżdżone niebo.
Tiramisu: Ah! Jakież piękne gwiazdy są dzisiejszego wieczoru! Można w nie patrzeć i patrzeć bez przerwy... Ah! Jakież piękne jest to miejsce, jak przecudnie można radować się atmosferą...!
Marszczy nos czując dochodzący ‘zapach wsi’.
Tiramisu: Ah, jakież to piękno! Przyroda, natura i niezmierzone piękno kosmosu roztaczające się nade mną... Jedyne czego mi teraz brakuje to mojego biednego, pięknego bez miar Oifcera...!
Zatacza się trochę więcej, potyka o bezczelnie leżące na środku polanki patyki i kieruje się w stronę ukrytej kryjówki Szamba numer 2.
Kurtyna opada.
Akt 2:
Tiramisu nadal zatacza się wzdłuż ściany, na scenę wchodzi nowa postać – Misiek SzB, również lekko zawiany, lecz bardziej świadomy otoczenia (nie potknął się o patyki).
Misiek SzB: Tiramisu! Ma piękna muzo! Me natchnienie! Mój amulecie złego szczęścia, przez którego zostałem już pobity... Gdzieżeś jest?!
Tiramisu: Tutaj, oh, tutaj, Miśku! Podziwiam właśnie piękno natury i wspaniały blask gwiazd...!
Misiek SzB marszczy nos czując zapach Szamba numer 2.
Misiek SzB: Tak... Zaiste, ma piękna! To jest wspaniały feto... zapach okolicznej natury, który drażni moje nozdrza... Ma piękna! Czemuż tutaj taka samotna stoisz? Chłodno jest i odludnie...
Tiramisu: Zaiste, Miśku! Chłodno jest odrobinkę, lecz otaczające mnie piękno wprowadza mnie w romantyczny nastrój...
Jest noc – co widać, domyślcie się.
Tiramisu: Chłodno, mój drogi, przyjdź tu i mię przygarnij swym ramieniem... Ogrzej drobną mą figurkę...
Misiek SzB: Już, już! Pędzę, ma droga! Nie lękaj się więcej.
Tiramisu staje wsparta o ścianę, dla utrzymania równowagi, zaś Misiek SzB podchodzi do niej ostrożnym krokiem, zapewne, żeby nie przewrócić się ani w nic nie wdepnąć... to się starał, cholera.
Misiek SzB: Strasznie tu ciemno, Piękna, może powinniśmy wrócić w stronę ogniska, w stronę światła?
Tiramisu: Nie, mój Ty, nie! Przygarnij mię, aliż zimno mi jest, błagam! Zrób to, bo zaraz zamarznę!
Misiek SzB: No... dobra.
Misiek SzB podchodzi już mało ostrożnie do Tiramisu, wyciąga swoją łapę i przygarnia ją do piersi, niczym dobra matka przygarniająca swoje młode.
Misiek SzB: Czy tak dobrze, bezcenna? Czy Ci cieplej?
Tiramisu: Tak, Miśku, cieplutko... Twe ciepło sprawia, że czuje ciepłotę jądra każdej z gwiazd, przechodzących w supernową, ale tylko super olbrzymów... Ał!
Tiramisu, czując nie dogoloną brodę Miśka SzB, nagle odsuwa się od niego, robiąc dwa kroki w tył. I wpadając w gómno... tzn, w Szambo numer 2 i zapadając się do połowy łydek.
Tiramisu: Aaaaaaah!
Misiek SzB: Tiramisu!
Tiramisu: Aaaaaaah!
Misiek SzB: Tiramisu!
Tiramisu: Aaaaaaah!
Misiek SzB: ...co to jest do jasnej cholery?!
Tiramisu: Aaaaaaah!
Misiek SzB sceptycznie patrzy na krzyczącą Tiramisu.
Misiek SzB: Uspokój się kobieto!
Tiramisu: ...przepraszam!
MisiekSzB: No.
Tiramisu: ...
Misiek SzB: Cóż to jest? Cóż to może być?
Szambo numer 2: Bulbulbulbul.
Dało się odczuć dość nieznośny fetor rozkładających się resztek organicznych i fekalii. Szambo numer 2 wesoło zabulgotało zdobywszy ofiarę.
Misiek SzB: O nie! To Szambo!
Tiramisu: Nieeeeeeee...!
Misiek SzB: Nie, moja piękna! Ofiara Szamba Złego!
Tiramisu: Pomóż mi, Miśku!
Misiek SzB: Ale jak, ale jak?!
Tiramisu: Wierzę w Ciebie! Uratuj mnie!
Szambo numer 2 sobie dalej wesoło bulgocze, a Tiramisu zatapia się aż po kolana w szambie, gdy Misiek SzB myśli nad sposobem wyciągnięcia jej z gómna w jakie wdepła.
Tiramisu: Szybciej!
Misiek SzB: Co tu robić? Co tu robić? Nie mogę Ci pozwolić umrzeć w ten sposób!
Tiramisu: Pomóż!
Misiek SzB: Wiem! Poszukam patyka!
Tiramisu: Nie! Mogę tego nie przeżyć!
Misiek SzB: To cóż? Nie mogę pozwolić na to! Nie chce, by coś Ci się stało!
Tiramisu: Podaj mi rękę!
Misiek SzB: Uh... no, dobrze...
Misiek SzB schyla się, by podać ręke Tiramisu, ta chwyta podaną rękę i ciągnie. Misiek SzB zapiera się, lecz – o nie! – zachwiał się i musiał wsadzić jedną nogę w Szambo numer 2.
Misiek SzB: Murwa Kać! Moje spodnie! Eh...
Misiek zaparł się nogą i zajrzał głęboko w oczy Tiramisu. Nagle dało się słyszeć heavy metalową wariację Marszu Walkirii Ryszarda Wagnera i na scenę wlatuje KUPidyn w helikopterze armii amerykańskiej, trzymając w ustach niedopałek cygara.
KUPidyn: Akupalipse Now! No redupses, beaches!
KUPidyn wyciąga swój półautomatyczny kupny łuk, którego zdobycie okupił wielkimi wyrzeczeniami i zamierzył się w serca Miśka SzB i Tiramisu.
KUPidyn: I love the smell of napa... Bleee!
Skrzywił się KUPidyn znacznie, poczuwszy fetor rozkładu kupy i wypuścił dwa krótkie strzały w serca dwójki złączonych w ten dość nietypowo śmierdzący sposób.
KUPidyn: Narobiłem już tu... Mogę się zmywać.
KUPidyn opuszcza scenę prawą stroną, mamrocząc coś pod nosem o higienie intymnej obecnej młodzieży.
Tiramisu: Miśku... Ty tyle ryzykujesz dla mnie...
Misiek SzB: Dla Ciebie mogę zaryzykować więcej... Nawet drugą nogę...
Tiramisu: Mój Boże, Miśku... Jakiś Ty wspaniały...
Eeeee... niebezpiecznie zbliżają się do siebie, nadal tkwiąc w gómnie... kupie. A właściwie Szambie numer 2, które sobie wesoło bulgocze.
Szambo numer 2: Bulbulbulbulbul.
Słysząc ohydny odgłos bulgotania Misiek SzB otrząsuję się z miłosnego uniesienia i zapiera się. Znowu. Tym razem czuć ruch. W dobrą stronę, bo w przeciwną niż sarlaccka paszcza Szamba numer 2 by chciała.
I ciągnie... i ciągnie... i ciągnie... coraz mocniej i mocniej... i mocniej... i mocnieeej... Uh.
Koniec końców udaje się im wydostać z głośnym chlupnięciem.
Misiek SzB przewraca się na plecy i ciągnie za sobą Tiramisu, która upada wprost na niego. I nie, to się nie przerodzi w erotyk – przeprosić i wyjść.
Tiramisu: Uh...
Misiek SzB: Uh...
Tiramisu: Uh...
Misiek SzB: Treściwe...
Tiramisu: Chyba coś czuje...
Misiek SzB: Ja też...
Narrator wychyla się z boku sceny, zaciąga się, krztusi się i puka po głowie.
Kurtyna opada.
Akt 3:
Kurtyna w górę – bo głupio by przedstawiać sztukę przy zasłoniętej, nie? – oczom ukazuje się widok następujący:
Małe ognisko, dogorywające, fronton budynku gospodarczego na farmie Banity, Misiek SzB i Tiramisu bez spodni i butów stoją na trawie przed tymże, przed nimi stoi Wielki Inkwizytor, a gdzieś z boku pałęta się Narrator w poszukiwaniu źródła przykrego zapachu.
A to będzie cholernie krótka scena, cha. cha.
Wielki Inkwizytor: Na Mocy... hehe... Nadanej mi przez jaśnie nam panującego Imperatora i mojej własnej... Mogę uznać wasz szambowy związek za... zasrany. Khehehe... Uh. Przepraszam. Możesz teraz pocałować śmierdzącą pannę młodą. Nie, żebym to polecał, ale jak Ci zależy to... khyhy...
Misiek SzB i Tiramisu kompletnie nie zwracają uwagi na Wielkiego Inkwizytora i szorują i suszą swoje odzienie dolne.
Narrator uzmysłowił sobie, że źródłem przykrego zapachu może faktycznie być para naszych bohaterów, pierdyknął się z całej siły w czoło i uciekł do środka, dusząc poalkoholowego brencza.
Kurtyna opada, niczym Vengar w porze wczesno wieczornej.
Akt 4:
Ostatni!
Rzecz dzieje się w artystycznym apartamencie, gdzieś w bytomskiej dzielnicy o wdzięcznej nazwie Szamborki. Jest to apartament – oczywiście – Miśka SzB i Tiramisu. Czas – wiele miesięcy później.
Wchodzi Tiramisu do pokoju, niosąc na rękach zawiniątko.
Misiek SzB służbowo przegląda Bastion Polskich Fanów Star Wars w poszukiwaniu nieodpowiedniego materiału [jak np. ta sztuka].
Tiramisu: Patrz! Nasz pierworodny uzyskał kolejny stopień wtajemniczenia!
Misiek SzB: Tak? Pokaż!
Tiramisu: pokazuje (choć ja pokazywałem jak byłem mały)
Misiek SzB: Och. Wyszedł mu nowy ząbek. To fajnie.
Tiramisu: Prawda? Też się cieszę.
Nagle przed drzwi, których nie ma, wpada Narrator. Włos rozwiany, wzrok szalony, zapach z paszczy, jak, nie przymierzając, z szamba. Żywo gestykuluję i trzyma jakąś książkę z rodzaju ‘1002 dowcipów’.
Narrator: Wasz syn jest bogiem! Bogiem szamba! Szambararus! Może kontrolować wszelkiego rodzaju szamba, szambierki i innego rodzaju zbiorniki na fekalia, jakie tylko człowiek może wymyśleć! To prawdziwy cud! Taka sytuacja się zdarza raz na... raz na... raz na... Szit, chyba pierwszy raz...
Misiek SzB i Tiramisu odprowadzają drapiącego się po głowie Narratora do drzwi swoimi spojrzeniami, wymownie wypowiadającymi trzy litery: WTF. To jest pytanie, tak w ogóle.
Kurtyna opada. Jak Miamiec po pierwszym piwie.
Epilog:
Szambo i dom, gdzie mieszka Szambo numer 2. Jakiś czas potem.
Na scenie wesoło bulgocze sobie Szambo numer 2 w rytm kawałka Lou Begi ‘Szambo namber Dwa’.
Na scenę wchodzi Narrator.
Narrator: Życie jest podłe. Nic nie rozumiem. Próbowałem się powiesić, ale lina pękła...
Siada obok Szamba numer 2 i zapłakuje.
Nagle słyszy bulgot.
Patrzy się na Szambo numer 2 i widzi parę zimniuteńkich browarów marki Racibor.
Szambo numer 2: Bulbulbu... tfu. Bierz stary, jeżeli jest aż tak źle, że szambo z Tobą rozmawia, to napij się. Może być tylko gorzej.
Narrator: Uh... dziękuję...
A Shedao wyszedł na środek sceny, opuścił spodnie i strzelił minę z rodzaju ‘osochozzi?’ bo dopiero co się obudził na farmie u Banity.
Kurtyna. Bum. Jeb.
------------------------------------------
Wszelkie podobieństwa postaci i nicków są jak najbardziej użyte z premedytacją, albowiem autor ma tak wybujałą wyobraźnię po nie przespanej nocy, że widzi... rzeczy.
Mam nadzieję, że się wam spodoba.