...stary weteran Baldura, który spędził przy tej grze 2000 godzin, postanowiłem włączyć się do dyskusji
Punkty życia - zasady nie tyle zostały zmienione, ile zmodyfikowane. O ile mnie pamięć nie myli, w BG punkty życia wyznaczano za pomocą rzutu 1k10+modyfikator kondycji dla zbrojnych, 1k8 +wiadome dla łotrzyków i kapłanów, dla magów 1k6. Ale tylko do 10 poziomu, bo potem przyznawano zgodnie z jakimś wyznacznikiem klasowym i kondycyjnym. W SoA twórcy od 10 poziomu zabierali po prostu rzut kością (a i zbrojnych chyba jakoś ograniczyli, bo ja kończyłem grę paladynem z 20 kondycji, a chyba ciągle +3 dostawałem).
Sarevok - z nim były cyrki. BG na poważnie przeszedłem 3 razy: paladynem, bardem i teamem w multiplay`u, składającym się z wojownika, kapłana i maga. W związku z powyższym moje doświadczenia z gry są różne w zależności od klasy postaci. A więc:
Paladyn - obstawą Sarevoka zajęła się reszta mojej drużyny, natomiast samą walkę z nim prowadziłem 1 na 1. Twardy był, zgoda, ale nie tak twardy, jak ja, także nie widziałem tutaj jakichś szczególnych przekrętów, ot, taki sparing, pokazujący, który z nas jest lepszy. ]
Bard - tak się złożyło, że miałem przy okazji jeszcze maga w teamie, więc tradycyjnie drużyna walczy z obstawą, a bard i mag na Sarevoka, któy nawet do mnie nie doszedł. Ta walka podobała mi się najbardziej, bo Sarevok w praktyce zostałstratowany przez hordę wyczarowanych z różdżek hobgoblinów, którzy sami w sobie nic mu nie robili, ale było ich tak dużo, że biedak się przecisnąć nie mógł. I zginął od strzał i kamieni, które władowałem w niego bardem i resztą.
Wojownik, mag i kapłan - standardowo: team na obstawę (przy czym Semaja - maga, wyciągałem najpierw, ubijałem, a reszta dawała sobie radę), a moja trójka kontra Sarevok. Mag tam może niewiele zdziałał, ale woj z kapłanem nieźle mu wtłukli.
Reasumując, Sarevok przeciwnikiem był normalnym. Znacznie gorzej walczyło mi się z Aec`letecem w Brodzie Ulgotha; z tym to były jazdy.
Irenicus - toż to barszcz. Też pokonany 3 razy: paladynem zamienionym w kawalera, bardem zamienionym w skalda i mnichem (team woj-kapłan-mag jeszcze czeka, aż wymyślę, jak przywołać tym ostatnim Chowańca bez robienia z niego głównej postaci). Wszyscy trzej w pojedynkę trzaskali Irenicusa, jak chcieli, a z jego demonicznymi poplecznikami nie było żadnego kłopotu. Aerie sama walczyłą z dwoma, że nie wspomnę o Minscu, który dzielnie siekał, jak leci. W SoA najtrudniejszym dla mnie przeciwnikiem był Demi-lisz Kangaxx, a co więcej, zakłądałem się z kumplem, że dam radę go ubić bez przemiany w Zabójcę. Dało radę (Karsomir rządzi)
Melissana - powiem tak: po barszczastym Irenicusie, nietrudnym Sarevoku, nędznej Illaserze, dość twardym, ale łątwym do trafienia Yaga-Shurze, paskudnej, acz nietrudnej Sendai, łatwym Abazigalu i dającym się pokonać Demagorgonie, Melissana była miłą, bo wymagającą, odmianą. I powiem, że walka z nią i pokonanie jej sprawiło mi dużą przyjemność, bo wreszcie musiałem stawić czoła komuś naprawdę wymagajacemu.
Reasumując, przeciwników w Trylogii BG nie uważam za przegiętych, a walki były przyjemne.
Natomiast Malak to gigaprzekręt, bo na Leviathanie ani razu mnie nie trafił, a w Kuźni musiałem stawić czołą jego dopakowanej ekstremalnie wersji, i też w ruch poszły miny itd. I tu się z Tobą zgadzam.
A jak Niziołek do 10 poziomu się hartuje to ja nie widzę przeciwwskazań, żeby mógł znieść więcej ciosów, niż ogr, któy ledwo z jaskini wyszedł. Zresztą ogry w BG też w pewnym momencie stają się silniejsze.