W filmach Disneya wiele można krytykować - od scenariusza, po bohaterów, jednak dzisiaj chciałby zwrócić uwagę na jeden, według mnie irracjonalny aspekt tego zjawiska.
Jak każdy człowiek uwielbiam marnować czas, a jedną z kilku takich "bezsensownych" rozrywek jest czytanie wszystkich bastionowych komentarzy i postów na forum, ale pozwala to wyciągnąć pewne wnioski.
Chciałbym zwrócić uwagę na wczorajszy news dotyczący kwestii rodziców Rey według J.J. Abramsa.
Pozwolę sobie na kilka cytatów:
czy to są jakieś jaja? Jak można kręcić trylogię bez określonego planu, jeśli był to jakim cudem wizja Riana została "przyklepana". Kennedy spodobały się elem feministyczne, reszte olać..
Burdel i tyle. Za Lucasa tak nie było.
Ponoć nowy kanon miał być spójny,
a tu taki bajzel...
WTF? Czy właśnie tym nie powinna być sztuka?
Zauważcie, MCU - mimo, że dobrze się sprzedaje, przez większość traktowane jest jak prymitywna rozrywka. Gwiezdne Wojny zresztą też, ale chodzi o coś innego. Nawet jak:
Nie ma spójnej wizji, ale spójności fabularnych między filmami póki co nie ma.
Czyli bardzo dobrze. Nie ma błędów (pomijając jakieś nieznaczne), a każdy film z SAGI (spin-offy są fajne, ale nie ma w nich w ogóle serca) jest dziełem indywidualnego reżysera - wizjonera. I właśnie o to chodzi - żeby filmy były, stanowiły część większego świata, ale jednocześnie były w jakimś sensie sztuką. Tak polityka Lucasfilmu zasługuje na pochwałę.