Miałam sobie odpuścić, nie mam czasu pisać długaśnych postów, ale nie dałam rady. Jak kolejny raz na forum zobaczyłam ten głupawy frazes o wpychanych wszędzie „sztucznie i na siłę” kobietach musiałam w końcu skomentować. A jak mi się post rozrastał to pomyślałam, że można by nawet temat założyć. Choć troszkę tu chaosu i w sumie nie do końca rozwiniętych myśli. I w ogóle to aż głupio takie oczywistości pisać.
Podobno ostatnimi czasy (dotyczy to m.in. naszego uniwersum) wszędzie są wciskane SZTUCZNIE i NA SIŁĘ kobiety. Feminizacja kina itp. hasła rzucają mi się co jakiś czas w oczy i to pomimo, że jednak stosunkowo mało czasu spędzam teraz w sieci.
Owszem, zgadzam się, że coś takiego jest możliwe i może dotyczyć nie tylko kobiet, tylko właściwie kogokolwiek i czegokolwiek, ale skupmy się na tych namolnych babach.
Jak ktoś będzie robił historyczny film o np. II Wojnie Światowej i pokaże tam bitwę, w której będą brały udział całe plutony kobiet, to pierwsza powiem, że wepchnęli je tam sztucznie i na siłę w imię niewłaściwie pojmowanej politycznej poprawności / równouprawnienia czy co tam jeszcze. Jeśli film ma zamiar w miarę rzetelnie odzwierciedlać naszą rzeczywistość i opowiada np. o jakimś środowisku, w którym faktycznie jest przewaga mężczyzn (chociażby wojsko, F1, platformy wiertnicze ), to faktycznie umieszczanie w historii wielu kobiet można uznać za sztuczny zabieg. Ale jeśli to będą filmy o alternatywnej rzeczywistości to dlaczego nie? Taka konwencja / zamysł twórców.
Natomiast na czym miałaby polegać ta sztuczność i to "na siłę" w przypadku Gwiezdnych Wojen? Nie wiem. Świat Star Wars jest po pierwsze światem fantastycznym, fikcyjnym, w którym nawet nasza ziemska fizyka się nie liczy. A po drugie jest to świat, w którym kobiety mogą wszystko, walczyć, strzelać, być Jedi, Sithami, pilotami itd. I to już od samego początku - popatrzmy na księżniczkę Leię. Umieszczając żeńskie postacie gdziekolwiek w tych opowieściach, nie działa się IMO wbrew jakimś regułom, nie robi się czegoś nienaturalnego dla tego świata. Dlatego ta rzekoma sztuczność do mnie nie przemawia.
Druga kwestia to fakt, że niektórzy płaczą, że tych kobiet tak strasznie DUŻO wciska się do SW. To chyba inne Gwiezdne Wojny oglądamy. Zwłaszcza jeśli chodzi o filmy. Nie potrafię zrozumieć dlaczego miałoby kogoś boleć, że po dwóch trylogiach, w których głównym bohaterem jest chłopak, dostajemy dla odmiany opowieść o dziewczynie. Pojedynczy film z Jyn można zestawić z tym o Hanie i już w spin-offach jest remis. Ale w ogólnym rozrachunku nadal panowie dostali więcej pierwszoplanowych ról (nie mówię nawet o tych drugo- i trzecioplanowych).
W czym więc tak naprawdę tkwi problem? Moim zdaniem w odbiorcach, którzy gadają o tej całej sztuczności. Są to najwyraźniej głównie panowie (nie spotkałam się z kobietą narzekającą na to zjawisko), którzy chyba poczuli się zagrożeni, bo jak to inaczej tłumaczyć. Zgaduję, że przyzwyczaili się do tego, że po ekranie biega facet (najczęściej biały – stąd też były biadolenia o Finna) z którym mogą się łatwo utożsamiać. Jest miło i przyjemnie. A tu nagle baba i zaczyna to jakoś uwierać.
Pojawiającym się często argumentem jest, że no owszem, pewnie, niech będą filmy z kobietami w rolach głównych, oni nie są przeciwni, ale już wystarczy, przecież ostatnio są już WSZĘDZIE. Hmmm… a panowie na tych miejscach byli od ZAWSZE, kino zaś ma już grubo ponad 100 lat. Naprawdę trochę jeszcze brakuje do całkowitego zajęcia kina przez kobiety.
Inni natomiast piszą/mówią, że oni są nawet za, ale przez to, że to jest robione "na siłę", to te postacie są złe/plastikowe/płytkie etc. Tak jakby wszyscy mężczyźni biegający po ekranie byli świetnie napisanymi, pełnowymiarowymi postaciami z krwi i kości. Krytykujmy źle napisane postacie, ale wszystkie, a nie tylko te, które nas uwierają z innych względów.
Psioczący na tą straszną feminizację kina chłopcy i panowie zdają się nie widzieć (ich ten problem nie dotyczy), że w zwiększaniu ilości kobiecych postaci chodzi m.in. o to żeby młode dziewczynki miały z kim się utożsamiać oglądając filmy, seriale. Żeby widziały (i chłopcy też), że jak jesteś kobietą to możesz robić różne rzeczy, a nie tylko być grzeczną, ładną i umieć gotować. Że możesz być silna, walczyć w słusznej sprawie i osiągnąć wielkie rzeczy. Reprezentacja w kinie i tv - to jest zresztą bardzo szeroki temat i przecież nie dotyczy tylko przedstawiania kobiet.
Ktoś powie, że są przecież produkcje skierowane bezpośrednio do kobiet, dziewczynek, więc o co to zamieszanie. Oczywiście są seriale, bajki, filmy. Jakby się zastanowić to sporo tego jest i ciągle przybywa. Tylko wiele z nas chce też, żeby było więcej naszych reprezentantek w tych mainstreamowych produkcjach teoretycznie kierowanych do wszystkich. Jak byłam małą dziewczynką to faktycznie były różne filmy czy seriale dla żeńskiej publiczności, ale to często były wybitnie różowo-serduszkowe produkty (i niekiedy je lubiłam – jak np. Troskliwe misie), ale często od takich produkcji wolałam inne, bo były bardziej przygodowe czy odpowiadał mi klimat, historia. I tu trochę wchodzę w to o czym pisałam lata temu, w krótkim felietonie (/Tekst/3117).
Dodatkowo sama nigdy nie miałam kłopotu z uwielbianiem książek, filmów, bajek, w których nie było (lub prawie nie było) pań. I mogłam z nich dużo czerpać i potrafiłam się utożsamiać z bohaterami. Jak miałam 5 lat to chciałam być jak… He-Man. Jakoś w tamtym okresie w kreskówkowym świecie nie trafiła się kobieca postać, która zrobiłaby na mnie tak duże wrażenie. Wśród niektórych z moich ulubionych tytułów z dzieciństwa znajdą się takie gdzie często kobit ze świecą szukać lub są bardzo nieliczne (He-Man, Tin-Tin, Tomek Wilmowski, Trzej Detektywi, Jonny Quest, powieści H.G. Wellsa, Rio Bravo, 7 Wspaniałych). I choć uwielbiałam te tytuły i postacie to często wymyślałam dodatkowe postacie kobiece, nawet po kilka i wpychałam je do tych opowieści. W takiej postaci te historie wydawały mi się jeszcze lepsze.
Naprawdę nie mogę zrozumieć jak można uważać, że to jest jakieś na siłę kiedy przez dekady to panowie grali pierwsze skrzypce (i nadal tak jest). My dostajemy teraz garść filmów, dlatego, że się o tej nierówności dużo teraz mówi i kobiety o to walczą. Natomiast mężczyźni nadal mają cały wielki dorobek z wielu lat, nadal dostają więcej pozycji z męskimi bohaterami, ale tymczasem niektórzy zachowują się jakby nic już im nie zostało.
Panowie, którym to przeszkadza muszą przestać patrzeć na ten proces (który nie ma na celu psucie czegokolwiek) jak na zamach na ich dobrobyt i tożsamość. Muszą zrozumieć, że my też mamy prawo bawić się tymi zabawkami co oni i po prostu niech się troszkę przesuną i podzielą. Zresztą przyniosłyśmy też nasze gadżety.
Takie odbieranie nam, dziewczynkom, kobietom, prawa do oglądania większej ilości kobiet na ekranie (ale też w książkach, komiksach etc.) jest przede wszystkim cholernie niesprawiedliwe (zwłaszcza patrząc na dotychczasowe statystyki), ale też przykre i wkurzające.