Musiałem odczekać parę dni po seansie, żeby „wyrzeźbić” jakąś sensowną konkluzję, coś co nie byłoby chaotyczną rzeką myśli. Naprawdę trzeba porządnie przetrawić ten obraz. Do filmu przed właściwym seansem miałem bardzo ambiwalentne nastawienie. Tyle dobrego, że znałem oryginał i wiedziałem czego się spodziewać na płaszczyźnie atmosfery, fundamentów świata przedstawionego etc.
Wizualnie film jest dopieszczony i imo pod kątem pomysłowości scenografii jest zwyczajnie ładniejszy od pierwowzoru. To, że twórcy zdecydowali się wyjść daleko poza ciemne uliczki znane z pierwowzoru to wartość dodatnia tego filmu. Miejscówki zapadają w pamięć i cudownie grają kolorami- siedziba Niandrena, pustkowia skąpane w odcieniach pomarańczu, drzewo otoczone wszechobecną mgłą. Za tym też idzie urozmaicenie tego świata. W końcu to co widzimy poza metropolią bardziej przypomina post-apo aniżeli cyberpunk. Najlepsze, że ta mieszania konwencji w ogóle mi się z sobą nie gryzła, przeciwnie jedno wynikało z drugiego.
Pieczołowite i spokojne ujęcia to majstersztyk. Nuda? Nie dla mnie. Tu po prostu na pierwszym miejscu jest budowanie atmosfery tego świata. Piękno obrazu, które pozwala sycić się kreacją tego świata. Kupuje to z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Fabuła idzie konsekwentnie za stroną wizualną, bawiąc się w poszerzenie tego świata. Większa stawka, większy rozmach. Na początku nie byłem pewien czy odejście od minimalistycznego wątku z jedynki wyjdzie filmowi na dobre. Na szczęście obyło się bez mądrości rodem z Coelho. Villeneuve w odpowiednim momencie dobrze „wymanewrował” potencjalne banały fabularne. początek spoilera To, że K nie został sprowadzony do roli „wybranego” dziecka Deckarda nadaje większej wartości fabule i tej postaci- zyskał przez swoje działania wobec Deckarda a nie poprzez pokrewieństwo z nim. koniec spoilera
Tylko ten wtręt z organizowaniem rewolucji replikantów zapalił mi w głowie „czerwoną lampkę”- „o co tutaj chodzi? Planujecie genezę planety anrodiów? Błagam, tylko nie to”
Idąc dalej, obserwując poszczególne „składowe” filmu widzę, że na płaszczyźnie intelektualnej film ma bardziej bezpośrednią wymowę od oryginału. Nie mam mu tego za złe, za to podejrzewam, że reżyser nie chciał po prostu przegiąć z ambicjami, tak, żeby widz nie miał wrażenia, że obcuje z nadętym intelektualnie obrazem, gdzie nie wiadomo o co chodzi. Kreacja Leto sądząc po odbiorze tej postaci w wielu recenzjach była chyba najbliżej tego nadęcia i niektórzy wręcz narzekają, że było tego za dużo- tego w sumie nie rozumiem. Jaki czas ekranowy miała jego postać?Dwadzieścia minut?
Tyle że tam, gdzie intelektualnie wypada przy oryginale bardziej dosłownie, przez co traci wielość interpretacji, to zyskuje na emocjach.
Oryginał starał się podskórnie przekazać nam pewne odczucia, ale to nie do końca dla mnie działało. Tutaj postacie dostały więcej czasu i przestrzeni na stworzenie relacji między sobą. Wiele scen ma w moim odczuciu większy ładunek emocjonalny niż wszystko co w tej warstwie oferował oryginał.
początek spoilera Spotkanie K z córką Decakarda- przynajmniej do momentu końcowej reakcji Goslinga, to trochę spieprzyło tę scenę. Sekwencja z okaleczeniem nowo narodzonej replikantki, rozmowa Deckarda i Niandera na temat Rachel, zniszczenie Joi, finał filmu koniec spoilera. No i scena seksu. Tak niesamowicie piękna i smutna.
Sporo momentów mnie „chwyciło”.
To co robi K dla Deckarda rusza mnie dużo bardziej niż ratunek ze strony Roya. Tamta postać była intrygująca, miała świetną przemowę końcową, ale w moim odczuciu nie budowała sympatii i współczucia. Niektórzy mogą mi zarzucić, że spłycam, ale nie potrafię zapałać autentyczną sympatii do typa, który suma summarum mordował ludzi i kumplował się z gościem, który był srogim psycholem. Mało tego, z perspektywy postaci K, człowieczeństwo Roya już nie ma takiego efektu wow.
U niego było to zbudowane głównie w oparciu o ostatni akt filmu. W sequelu z kolei taką funkcję pełni dobrze rozpisana relacja K z Joi. Oryginał mówi na temat relacji Roya z Pris tyle, co nic.
Niedopowiedzenia intelektualne oryginału Br intrygują, ale te emocjonalne zieją dla mnie pustką.
W sumie to idealny moment, żeby na nieco przystanąć nad kwestią samej Joi.
Niektórzy odbierają scenę z gigantyczną reklamą jako dekonstrukcję tej postaci, całego wątku miłosnego, jednak ja widzę to zgoła inaczej. Dla mnie to motyw równoległy z początek spoilera fałszywą Rachel. koniec spoilera
Rachel jak i Joi są technicznie rzecz biorąc sztuczne, ale więź i uczucie, które łączyły je z Deckardem i K były prawdziwe. Nasz łowca uświadamia sobie, że żadna inna Joi, nie zastąpi mu tamtej, chwil, które z nią spędzał etc. Nawet teoretycznie taka sama, nie będzie tamtą Joi.
Biorąc pod lupę scenę seksu z Joi/ Mariette, to w mojej interpretacji to ta druga jest jedynie „nakładką” dla Joi, nie na odwrót. W przypadku Mariette nie istnieje po prostu jakaś więź psychologiczna, której dano by miejsce i czas w filmie. To Joi , najczęściej towarzyszy bohaterowi, to z nią najwięcej rozmawia o największych udrękach . Idąc dalej, to właśnie ona chce towarzyszyć K pomimo ryzyka zniszczenia. Joi uosabia potrzebę bliskości protagonisty, jego ludzką stronę.
Mały komentarz na temat https://www.youtube.com/watch?v=yw3BQgY8fBk
Do scen czystej akcji nie mam wielkich pretensji. Jest ok. Podobnie jak w oryginale nie jest ich wiele, a jak są to jak sensownie uzasadnione fabularnie. Ba,nawet one mają swoją perełkę- vide „fire, fire, fire”.
Muzyka zdecydowanie nie ma takiej siły jak ścieżka Vangelisa. No ale biorąc pod uwagę, że Zimmer od momentu skomponowania ścieżki do Man of stell wpadł w jakąś dziwną kakofonię to nie było aż tak źle. To co skomponował sprawdza się po prostu jako tło do obrazu, ale nie wyobrażam sobie słuchać do obiadu ;p
No i aktorzy. Ford niestety już na stałe zadomowił się w konwencji zmęczonego gości. Ma to nawet swój urok, a Deckarda i tak nie było na tyle dużo, by jakoś szczególnie to irytowało. Hejtu co poniektórych na Goslinga nie rozumiałem od momentu ujawnienia obsady. Zgodzę się, że facet nie ma świetnego warsztatu, ale ma dobre portfolio, na czele z filmami Refna,Big Short czy Lalandem. To naprawdę nie jest Jai Courtney.
Dużą niespodzianką była dla mnie postać wykreowana przez Hoeks. Luv ewidentnie skrywa pod warstwą babskiego terminatora coś więcej. Nie powiem, że spodziewałem się po niej typowo hollywoodzkiego twistu na zasadzie „wypinam się na głównego złego i pomagam bohaterowi”, ale jednak scena płaczu po morderstwie sugerowała pewną chwiejność, jakby wewnętrzny bunt tej postaci.
W sumie to Luv i Joi>Rachel i Pris.
Podsumowując, film w pewnych aspektach lepszy od jedynki, na pewno dramatycznie i wizualnie. Intelektualnie jest po prostu bardziej jednoznaczny. Nie podpiera się usilnie oryginałem, ma za to własny pomysł na siebie. Przemyca nawiązania do filmu Scotta, bez ordynarnego fanserwisu. To zupełnie inny film od oryginału. Sorry TFA, ale na tle tego filmu faktycznie wypadasz jak śmieszny rimejk. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że najlepszy film jaki widziałem w kinie w ogóle. Będę do niego jeszcze nie raz wracał. W skali dziesiątkowej 9/10. Wyszła mi bardziej laurka niż obiektywna recenzja, no ale cóż poradzić. Takie wrażenie na mnie wywarło to, co zobaczyłem. Heh, no i pomyśleć, że w momencie ogłoszenia sequela
BTW Naprawdę nie wiem, czy się cieszyć z niskich wyników finansowych, czy może nad nimi lamentować. Jedna strona monety jasno mówi, że nie ma ryzyka rozdrobnienia marki na miliony spin-offów, uniwersum ala Marvel, z drugiej aż przykro, że film zarabia mniej od takich paździerzy jak Warcraft czy filmy Snydera. No i na dokładkę smutni, betonowi fani oryginału, którzy cieszą się z klapy finansowej 2049, bo „hurr durr, kiedyś to było”. Nie wiedzą, co czynią. Na pohybel hejterom ;D