Na początek zacznijmy od wymagań systemowych. Otóż mój komputer nie spełnia niestety minimalnych wymagań, ale tylko pod względem procesora (dokładna specyfikacja poniżej). Mimo to, na odpowiednich ustawieniach (rozdzielczość 1280x... etc) gra hula bez zacinek i problemów czyli tu duży plus
Teraz przejdźmy do innych kwestii. Opakowanie i instrukcja zwyczajne. A przydałaby się jakaś kolekcjonerska edycja instalacja bezproblemów, chodź troszkę czasu zajmuje. Więc narzekać nie ma na co.
W końcu odpalamy grę i co? Na początek rzuca się w oczy brak intra. Troszkę to dziwne, bo krótki filmik pokazujący jak Vader klonuje kolejnych Starkillerów i oni szaleją (o czym się dowiadujemy z pierwszego filmiku w grze) byłby świetnym wprowadzeniem w klimat...
Menu proste jak konstrukcja cepa.
Sama gra się szybko ładuje (znacie prędkość ładowania poziomów w Wiedźminie? Ja do tego porównuję), ale zaraz zaczynają się schody. Pamięć genetyczna (określenie zapożyczone z Assasin Creed) przywołuje pewne wspomnienia u klona i staje się ona motywem jego ucieczki. Moim zdaniem: fabularnie dno. Może i jest inaczej niż początek The Force Unleashed I, ale zdecydowanie gorzej. Naciągane i tyle. No i po filmiku zaczynamy grać. A raczej uciekać. Zaczynamy od razu z pokaźnym zestawem umiejętności Mocy i to wystarczająco potężne by tylko nimi się posługiwać na początku gry. I jest zdecydowanie zbyt łatwo. Może to i nie zniechęci do gry, ale pewnie część graczy to zrazi.
Póki co przeszedłem 3 pierwsze poziomy: Kamino, Cato Nemoidię i okręt Rebelii Zdobywcę. O ile liniowość gry była przewidywalna, o tyle cała reszta jest jakaś niespójna. Pierwsza część była na tyle wciągającą i chciało się poznać ciąg dalszy o tyle tutaj nie. Ba, powiem więcej - zanim zagrałem w TFU, widziałem na YouTube wszystkie spoilery, oba zakończenia, a mimo to chciało mi się grać, żeby samemu do tego dojść! A tutaj... Historia się toczy sobie, mordujemy kolejnych szturmowców i tyle. Przerywniki filmowe są dobrze zrobione, ale fabularnie niestety tragedia.
Oprawa: grafika jest piękna. Dobrze zrobiona, pasująca do kanonu (choć niektórzy przeciwnicy to nowi wrodzy) i ogólnie udana. To jest zdecydowany plus
Teraz przeciwnicy: zgodnie z obietnicami twórców mieli być oni bardziej zróżnicowani. Jak wyszło? Więcej kolorów. I nowe postacie w kanonie, np: Akolici Sithów - tych to już nie wiem gdzie wcisnąć. Inkwizytorzy byliby już bardziej sensowni. Albo znani z pierwszej części Gwardziści Cienia. Ale wciskanie w taki konkretny okres nowych jednostek trochę się kłóci nawet z starą filmową trylogią. Podobnie jak super machiny bojowe via droidy zamrażające karbonem. Czemu ich nie było na Endorze?
Muzyka to motywy klasyczne i znane z pierwszej części więc jest OK
Podsumowując: gra dla fanów. Tylko i wyłącznie. Jest kanonem, więc trzeba znać, ale niestety - fabularnie leży.
Nastawialiście się na dziesiątki godzin treningów pod okiem samego Yody niczym Luke w Episode V? Zawiedziecie się. Kłapouchy jest, ale w przerywniku filmowym. Chyba, że gdzieś dalej go spotkamy, ale wątpię.
No i pytanie zasadnicze: co w finale? W jedynce przecież zmierzyliśmy się z najpotężniejszymi z potężnych czyli Vaderem i Imperatorem. Z postaciami, z którymi ani Obi-Wan ani Yoda nie dali sobie rady, my ich pokonaliśmy. Więc co będzie w dwójce? Znowu Imperator? Jak tak to znaczy, że to nie był największy Sith, ale największy debil w historii Galaktyki - bo w końcu jak ktoś pokonany przez ex-Sitha, klona owego ex-Sitha (zakładając, że z nim będziemy się mierzyć w TFU2) mógł wierzyć, że Łukasz Skywalker go nie pokona? Wolne żarty...
PS. Nie piszcie w komentach kto jest w finale - sam sobie dogram do końca
Moja konfiguracja to laptop DELL Studio:
procek: 2,1 GHz
RAM: 4GB
system: Win 7 Home Premium
grafika: ATI Mobility Radeon 4500 HD
HDD: