Oto, przedstawiam mój nowu utwór, który można zasadniczo nazwać felietonem, pt. "Adue kyr`am". Choć utwór, nie jest wierszem, spisałem go w sposób następujący, ot, taka była ma artystyczna wizja... Serdecznie zapraszam do lektury!
Chmary mrocznego, czarnego dymu opanowały doszczętnie niebo,
nie dając szansy słońcu.
Trudno byłoby nazwać je chmurami. Z tychże zaczęły opadać struny deszczu
na których to swobodnie błyskawice odgrywały swe przeraźliwe melodie . Śnieżni wojownicy- białe oddziały, wędrowały poprzez bagna,
nie bacząc na warunki pogody.
Ich zbroje, wyniszczone, brudne, oskrobane i wytarte, tulił deszcz, który zmywał zmazy oraz ślady po oleju i krwi braci.
Niespotykane krwawoczerwone błyskawice, w oddali tańczyły nad horyzontem a oranżowa linia znaczyła cel podróży.
Tej szatańskiej podróży.
Nie było już Jedi.
Nie było dowódców.
Była za to garstka szturmowców-klonów.
I bezkresna armia droidów.
Kandosii sa ka’rta, Vode an!
Coruscanta a’den mhi, Vode an!
Bal kote, darasuum kote, Jorso’ran kando a tome.
Sa kyr`am nau tracyn kad, Vode an!
Korowodom błyskawic śmierci i salwom rakiet ustępowały jedynie tańce diabelskich chmar ognia.
Nic już nie będzie jak dawniej.
Ocean bezmózgich maszyn brnął w deszczu,
nie bacząc na ostrzały swych napastników.
Walka toczyła się bez słów żalu i tęsknoty za braćmi czy Jedi.
Towarzyszącym bitwie akompaniamentem były jedynie krzyki miotaczy i szyderczy śmiech piorunów.
Trup ścielił drogę ku zwycięstwie,
separatystycznym wojakom, lecz synowie gniewu, ochrzczeni ogniem,
nieśli swe żniwo zagłady dalej- ku zemście.
Ciemny płomień ich goryczy ze starty braci, gnał ku destrukcji
napastników i hardo wyrównywał szalę zwycięstwa.
Wtem po sklepie spłynęły chwiejnie i powoli sępy,
wyplute przez błękitną plamę nadprzestrzeni,
pozostawiając po swej obecności bladą smugę, na ciemnym niebie.
Wydobyły ze swych dział seledynowe błyskawice
które odznaczyły swe piętno śmierci na kilkunastu z ocalałych żołnierzy Republiki.
Był to koniec.
Sępy kołowały nad armią która to nacierając
spychała szturmowców ku urwisku.
Taung sa rang broka Mando`ade ka`rta.
Dha Werda Verda a`den tratu,
Manda`yaim kandosii adu.
Duum motir ca`tra nau tracinya.
Gra`tua cuun hett su dralshy`a.
Otchłań gotowa by zeżreć ostatnich bojowników,
widniała za plecami ich białych pancerzy.
Był to koniec. Pewna klęska.
Lecz republikańscy wojacy, nie mogli się poddać.
Nie pozwalała im na to godność, duma i... honor.
Choć każdy wiedział, że niedługo ich ciała będą leżeć u odnóży bezlitosnych maszyn jakimi byli wojownicy konfederatów,
ich serca będą bić dopóki nie zakończy się ta rozpaczliwa pożoga, dopóki nie uderzą ich ciała echem głuchym o mroźną ziemię,
dopóty zakrwawionymi ustami będą śpiewali swe mandaloriańskie pieśni, niosące żniwo zagłady pośród wroga.
Dha Werda Verda a`den tratu,
Manda`yaim kandosii adu.
Duum motir ca`tra nau tracinya.
Gra`tua cuun hett su dralshy`a.
Skrzydła śmierci, uniosły
Walecznych bojowników, ku wiecznemu światłu...
...ku szczęściu...
...ku pięknu...
...gdzieś w oddali, pozostała wojna, zło, gniew, krzyki rozpaczy...
...było tylko szczęście, piękno i miłość, której smaku żaden z nich nie mógł zaznać,
za swego dawnego życia...
Teraz, już nie było niczego...
...zaś, było wszystko...