TWÓJ KOKPIT
0

The Mandalorian: Sezon 2 - recenzje :: The Mandalorian

Recenzja Adama Skywalkera

Po ośmiu pełnych emocji tygodniach zakończył się drugi sezon „The Mandalorian”. Do pomysłu na produkcję o bezwzględnym łowcy podchodziłem początkowo ostrożnie i sceptycznie, ale pierwsze osiem rozdziałów udowodniło, że prostą opowieść da się przedstawić w sposób, który może nie zaskakuje, ale satysfakcjonuje na pewno. Osiem kolejnych, które na Disney+ pojawiły się w tym roku, naturalnie rozwija dotyczasową opowieść, jednocześnie podnosząc skalę przedstawianych na ekranie wydarzeń.

Producentem i głównym scenarzystą serialu pozostaje Jon Favreau, więc na płaszczyźnie scenopisarskiej najważniejsze kwestie pozostają niezmienione. Od samego początku budowana jest złożona, a jednocześnie oczywista narracja, która po ośmiu odcinkach daje poczucie spełnienia, ale jest też olbrzymim ciężarem dla serialu. Okazuje się on niestety być bardzo przewidywalny. Oczywiście ciężko byłoby mi wyobrazić sobie całą fabułę po jednym rozdziale, jednak jak na ekranie pojawiają się kolejne postacie, kolejne kultowe artefakty, jak powracają wątki znane z animacji, tak historia zaczyna się sama układać. Nie byłaby to wada, gdyby scenarzysta zawarł pewien element fabularnej niespodzianki. Niestety tego zabrakło - a rzeczywiście zaskoczony czułem się zaledwie parę razy. Niezadowalająca jest także przesadna schematyczność wątków i misji pobocznych, i położenie zbyt dużego nacisku na sceny akcji, przez co tempo wydarzeń wydaje się nieodpowiednio zbalansowane. Po raz kolejny nie zachwycają również dialogi, stanowiące raczej tło dla fabuły, a nie będące jej naturalnym uzupełnieniem.

Każda opowieść jest tak silna, jak postacie wokół których została zbudowana. Gdy śledzimy Dina Djarina i małego Grogu, poszukujących owianych legendą Jedi, większość czasu spędzamy z powracającym do roli Pedro Pascalem. Podobnie jak w poprzednim sezonie, jego twarz przez większość czasu pozostaje ukryta, jednak w kilku scenach, w których miał możliwość zagrania bez hełmu, pokazał klasę aktorską, dzięki której jest w stanie ciągnąć serial, nie mogąc twarzy przez większość czasu pokazywać. Mandalorianin jako postać przechodzi również ważną drogę: od bezwzględnego fanatyzmu do człowieka, który zaczyna wyrażać swoje emocje i korygować ideały. Choć chciałbym, by na scenariusz jeszcze bardziej skupił się na rozwoju głównego bohatera, cieszę się, że nie został on całkowicie pominięty.

Głównym antagonistą pozostaje również Moff Gideon (w tej roli Ginacarlo Esposito). Zaskoczyło mnie to, że do finału na ekranie pojawiał się tak naprawdę sporadycznie. Jego mocny występ w końcówce pierwszego sezonu sugerował większą rolę w kolejnym. Gdy jednak imperialny oficer zapala miecz świetlny, bądź po prostu przechadza się korytarzami swojego krążownika, dzięki fenomenalnemu aktorstwu skupia na sobie zdecydowanie całą uwagę widza, a jego obecność w ostatnim odcinku nadaje finałowi charakteru, bez którego straciłby bardzo dużo.

Wielki powrót Tamuery Morrisona jako Boby Fetta jest tak naprawdę obietnicą czegoś więcej w kolejnym serialu. Postać pojawi się w kilku odcinkach, nie kradnąc jednak show głównemu bohaterowi, ale przypominając swoim fanom, dlaczego polubili ją lata temu. Chcąc się do czegoś przyczepić, zwróciłbym uwagę na konieczność zatrudnienia dublera do niektórych ujęć. Obecna figura Morrisona nie odpowiada sylwetce bohatera, którego pamiętamy z Klasycznej Trylogii i choć można spróbować znaleźć uzasadnienie w kilkuletnim odstępie między wydarzeniami z obu serii, myślę, że lepiej byłoby, gdyby w niektórych scenach Bobę zagrał ktoś inny.

Zbroję Fetta na samym początku sezonu nosi jednak inna postać - przeniesiony z kart powieści „Koniec i początek” Cobb Vanth. Jego pojawienie się w serialu było czymś zdecydowanie niespodziewanym. Doświadczenie Timothy'ego Olyphanta sprawiło, że przedstawienie szeryfa Mos Pelgo było wystarczająco wierne książkowej wizji Chucka Wendiga, a jednocześnie, dzięki naturalnemu urokowi aktora, postać bardzo szybko wkupiła się w łaski szerokiej publiki.

W serialu pojawiają się też prawdziwi Mandalorianie, przede wszystkim Bo-Katan z produkcji animowanych; a także Koska Reeves. Rola tej drugiej ogranicza się raczej do towarzyszenia ważniejszej przyjaciółce, ale wzbogaca hollywoodzki panteon o Mercedes Varando, która zdecydowanie ma potencjał na to, by w kinie i telewizji próbować odnaleźć się także po „The Mandalorian”. Za to pojawienie się na ekranie Bo-Katan, w dodatku granej przez Katee Shackoff, która dotychczas podkładała jej głos, ucieszyło mnie jako fana seriali, w których pojawiała się wcześniej. Wzbogaciło też w naturalny sposób główny wątek o nowe elementy, których rozwinięcia w kolejnych produkcjach nie mogę się doczekać.

Zaskakuje za to, że Carl Weathers jako Greef Karga pojawił się zaledwie w jednym odcinku, nie mając okazji przedstawić aktorsko zbyt wiele. Nieco większa rola przypadła Ginie Carano, która gra Carę Dune, lecz pozostawia po sobie poczucie niedosytu. Jak przy Fettcie - jest to obietnica czegoś więcej w przyszłości. Zaskakuje Ming-Na Wen jako Fennec Shand. Aktorka w małej roli pojawiła się w sezonie pierwszym, ale dopiero teraz miała okazję stać się pełnoprawną postacią „The Mandalorian”. Jako że do końca towarzyszyła Fettowi, wygląda na to, że zostanie z nami na dłużej, pojawiając się także w serialu dedykowanym jemu, jak również w „The Bad Batch”, nowej produkcji animowanej.



Zdecydowanie najgłośniejszą nową twarzą w obsadzie jest Rosario Dawson, która w jednym odcinku wciela się w Ahsokę Tano, kluczową bohaterkę animacji Dave'a Filoniego. Nie jest to postać, której obecności w serialu bym oczekiwał, ale wydaje mi się, że mimo trudności w odtworzeniu kosmicznej rasy, aktorce i zespołowi od kostiumów i makijażu udało się stworzyć postać wystarczająco wiarygodną, by była w stanie poprowadzić widzów przez swój własny, niedawno zapowiedziany serial.

Chciałbym wspomnieć też o postaci, która pojawia się podczas ostatnich kilku minut, ale z racji tego, że od premiery ostatniego odcinka mięło zaledwie kilka dni, zwrócę jedynie uwagę na to, że serial z wątpliwym skutkiem dalej próbuje pokazać więcej, niż pozwalają na to możliwości budżetowe. Na wiarygodne odtworzenie twarzy dawnych aktorów w technice CGI jeszcze przez jakiś czas będziemy mogli liczyć tylko w filmach kinowych. Widać za to, że wzbogaceni doświadczeniem pierwszego sezonu, twórcy bardziej racjonalnie korzystają z przełomowej technologii Stagecraft. Używają jej możliwie często, ale rezygnują na sceny, które lepiej da się nakręcić w fizycznej rzeczywistości.

Warto parę słów poświęcić także muzyce. W poprzednim sezonie Ludwig Göransson przedstawił nam kilka wspaniałych tematów i motywów, teraz rozwijając je o wariację i wzbogacając wreszcie ścieżkę dźwiękową o elementy z partytury Johna Williamsa, a w przypadku Ahsoki także o jej temat, który na potrzeby „Wojen Klonów” i „Rebeliantów” skomponował Kevin Kinner. Robi to jednak na tyle rzadko, że muzycznie serial oddaje przede wszystkim specyficzny styl głównego kompozytora, nadając „The Mandalorian” klasycznego westernowego klimatu.

Rzuca się w oczy obecność na liście siedmiu reżyserów zaledwie jednej kobiety. Nie ma to oczywiście wpływu na wartość artystyczną „The Mandalorian”, ale na na przekaz społeczny Lucasfilmu już tak. Wierzę jednak, że związane jest to z koniecznością znalezienia szybkiego zastępstwa za Deborah Chow, która na chwilę przed rozpoczęciem zdjęć ogłoszona została reżyserką „Obi-Wana Kenobiego”. Rzeczywiście zdywersyfikowana obsada i fakt, że aż trzy odcinki zostały wyreżyserowane przez osoby nie-białe, pozwala jednak postawić serial wśród produkcji wiernych ideałom współczesnego kina i pokazuje, że Hollywood dostrzega aktorów i filmowców pochodzących z różnych środowisk, co cieszy.

Drugi sezon „The Mandalorian” pod wieloma względami przypomina pierwszy. Sam koncept nie jest już tak oryginalny, a pewne problemy wracają do nas jak bumerang, pytając o to, jak długo Lucsfilm da radę kontynuować serial w obecnej formie. Są kwestie, które powinny zostać rozwiązane inaczej, wątki które ja poprowadziłbym w inny sposób i liczne elementy, które zadziały perfekcyjnie. Tych ostatnich jest jednak na tyle dużo, że „The Mandalorian” okazuje się dobrym otwarciem dla nowej, telewizyjnej ery Gwiezdnych wojen.


TAGI: The Mandalorian (71)
Loading..