Recenzja Lorda Sidiousa:
Od chwili w której zapowiedziano „Łotra 1”, film był sporą niewiadomą. Epizody są kinem nowej przygody, kinem familijnym, czasem bardziej intensywnym, ale przede wszystkim mają bawić. Robią to doskonale. „Gwiezdne Wojny Historie” to zupełnie nowy rozdział. „Łotr 1” wypada tu bardzo obiecująco, przede wszystkim pokazując fanom wiele rzeczy, na które od dawna czekali. I nie chodzi tu o wykradzenie planów Gwiazdy Śmierci. „Łotr 1” doskonale rozwija uniwersum, dodając mu szorstkości i kolorytu.
Ten nowy początek to także kwestia napisów początkowych i dobrze od niej zacząć. Twórcy chcieli się odróżnić od epizodów, mają takie prawo. Zamiast napisów mamy kartę tytułową po wprowadzeniu i jakiś fragment muzyczny, utworem to ciężko nazwać. Niestety odniosłem wrażenie, że nie mieli pomysłu na kartę i brakuje tu klasycznego, mocnego wejścia. Czy wpływa to w jakiś sposób na film? Na szczęście nie. Prawdę mówiąc, gdyby się to wycięło obraz nic by nie stracił. Inna sprawa to narracja, oczywiście różna niż z sagi. Dodatkowo są podpisy przy lokacjach, co na pewno ułatwi odbiór filmu. Ale tu trzeba pamiętać, że to jest inne kino niż te, do którego przyzwyczaił nas George Lucas.
Główny wątek filmu jest oczywiście znany, ale fascynujące są tak naprawdę wątki poboczne i sposób w jaki są one przedstawiane. To nie jest film dla dzieci, gdzie wiadomo kto jest dobry, a kto jest zły. Wiele razy sam próbowałem udowadniać, że Rebelianci to terroryści. Teraz już nie muszę. W filmie Edwardsa, część z nich to fanatycy, gotowi oddać swe życie, albo też terroryści, którzy nie cofną się przed niczym, ale też tchórze, co krzyczą a jak grunt się pali pod nogami to znikają. Powtarzane niczym mantra słowo „nadzieja”, trochę irytuje, próbuje też łagodzić obraz, a ten jest mocny. Zło jest po obu stronach konfliktu i tu to widać. Nie tylko w akcjach Sawa Gerary, ale też głównych bohaterów. To mnie naprawdę zaskoczyło, nie spodziewałem się czegoś takiego po produkcji Disneya. Zresztą podziały po obu stronach są widoczne i się sprawdzają. Nie ma walki monolitów za którymi idą idee, a ludzi/obcych. Czasem ambitnych, czasem chorych z nienawiści, czasem szalonych, a czasem oddanych sprawie. Dodatkowo mamy tu kilka scen, o które „Gwiezdne Wojny” prosiły się od dawna, zwłaszcza po „Zemście Sithów”.
„Łotr 1” jest też dość ciekawie wkomponowany w „Nową nadzieję”. Może nawet zmieni trochę jej odbiór, ale przede wszystkim znajdziemy tu wiele nawiązań, w tym takich których się nie spodziewaliśmy. Jednocześnie nie neguje prequeli, korzysta z nich. Bail Organa, Mon Mothma wracają na ekran po raz pierwszy od „Zemsty Sithów”. No i jest słyszalne nawiązanie do „Rebeliantów”. O ile Epizod VII w dużej mierze opierał się na nostalgii, tutaj ma się wrażenie, że twórcy posłuchali, co chcą zobaczyć fani i im to dali. A że dodatkowo jest to intensywny i brutalny film to robi on bardzo dobre wrażenie. Powoduje to jednak jeden istotny problem, mianowicie główna oś fabularna schodzi, gdzieś na bok. Tło i kilka scen jest ważniejsze. Jako fan jestem z tego powodu bardzo zadowolony, ale bez tego balastu pewnie inaczej bym odebrał ten film.
Fabularnie „Łotr 1” się rozkręca. Nie ma takiego szalonego tempa jak „Przebudzenie Mocy”, na początku też miałem wrażenie, że coś nie zgrało, ale im dalej tym lepiej. Druga połowa filmu trzyma w napięciu, choć tak naprawdę doskonale znamy zakończenie. Nie zaskakuje jakoś specjalnie, ale dobrze się to ogląda. Spodziewałem się czegoś dużo gorszego.
Wspominałem o tym, że nie jest to film dla dzieci. Nie ma tu żadnego miłego bohatera. Jyn to nie Luke, Anakin czy Rey. Ona już ma swoje za pazurami, jak cała zresztą reszta. Nie ma miłego droida czy obcego. K-2SO oczywiście jest wątkiem komediowym w wielu momentach, ale bardziej dzięki sarkazmowi i złośliwości. Jest bardzo istotną częścią filmu, nadaje mu trochę inny klimat, ale to nadal jest film wojenny. Alan Tudyk podobno poprawiał część dialogów, wyszło to filmowi na dobre. Warto jednak dodać, że choć film jest brutalny i intensywny jeśli chodzi o przemoc, nie ma tu krwi, flaków i innych potworności.
Oprócz K-2SO na pewno film kradnie Krennic. Ben Mendelsohn w tej roli wypadł rewelacyjnie, to zupełnie inny imperialny niż widzieliśmy dotychczas. Choć ma problemy z przerośniętą ambicją. Dobrze wypadli też Donnie Yen i Jiang Wen jako Chirrut i Malbus. Podobnie jak K ich interakcje rozładowują atmosferę filmu. Jedyne czego faktycznie żałuję, że próbując robiąc całe to multikulti (którego na szczęście nie odbiera się, że jest tu na siłę), wrzuca się różnych ludzi, a marginalizuje obcych. Nie licząc jednego kalamarianina, reszta jest tak by była.
Warstwa wizualna, poza jednym efektem, jest naprawdę dopracowana. Prawdziwe lokacje są wymieszane z komputerowymi, nie czuć tam sztuczności. Za to są smaczki,widoczne choćby na kręconej w Jordanii planecie Jehda. Można tam zobaczyć budowle przypominające jakby Petrę z odległej galaktyki. Jedyny efekt, który pozostawia pewien niedosyt i miejscami uczucie sztuczności to cyfrowi bohaterowie. Zmarli, czy odmłodzeni, czasem wypadają dobrze, jak choćby Drewe Henley jako dowódca czerwonych. Tak, ten sam, który wystąpił w „Nowej nadziei” i zmarł w lutym tego roku. Innym razem wypadają gorzej, ale to już chyba trzeba zobaczyć i ocenić samemu. W każdym razie Edwards miesza prawdziwe efekty specjalne z cyfrowymi, idzie tym samym drogą Abramsa, ale jednocześnie komputerowych efektów jest tu naprawdę dużo więcej i są zdecydowanie bardziej widoczne. No i poza wspomnianą sytuacją świetne. Trudno się dziwić, skoro za wszystko odpowiadał także John Knoll.
Michael Giacchino pisał muzykę przez cztery tygodnie i to niestety słychać. Ścieżka dźwiękowa niestety nadal jest tylko tłem a nie bohaterem filmu, nad czym bardzo boleję.
Czy czegoś brakuje temu filmowi? Tak. Atmosfery nowej przygody. Tego, co dotychczas było stałym elementem „Gwiezdnych Wojen”. „Łotr 1” ma inny klimat. Czy lepszy, czy gorszy, to już każdy musi ocenić sam. Ale to jest inne kino i o tym należy pamiętać. Jednocześnie jako fan, oglądając końcówkę jestem usatysfakcjonowany tym, co dostałem, więc ja to jak najbardziej kupuję.
Rick McCallum obiecywał nam, że następna produkcja będzie mroczna, brutalna i intensywna, czyli ogólnie mocna. Ricka już w Lucasfilmie nie ma, w kwestii mroku jeszcze jest duże pole do popisu, ale pozostałe rzeczy w „Łotrze 1” są. To nie jest film dla dzieci, to nie jest film bazujący na nostalgii, ale na pewnych marzeniach fanów i je spełnia w dużo większym stopniu niż się spodziewałem. To zupełnie inne „Gwiezdne Wojny” niż epizody.
Recenzja Freedona:
"Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie" to pierwszy z potencjalnie dużej serii spin-offów, mających miejsce w uniwersum wykreowanym przez George'a Lucasa. Opowiada o grupie rebeliantów starających się wykraść plany nowej superbroni Imperium - Gwiazdy Śmierci. Film ten od początku miał pełnić funkcję swoistego prologu "Nowej nadziei", czyli najstarszej części gwiezdnej sagi z 1977 roku. Jego powstanie motywowane było wolą ukazania historii, o której mogliśmy jedynie przeczytać w napisach otwierających czwartą część. Dodatkowo "Łotr 1" miał na celu wnieść nową jakość do uniwersum Star Wars przejętego przez Disneya w 2012 roku. Zadanie to powierzono reżyserowi Garethowi Edwardsowi (znanemu wcześniej między innymi z "Godzilli"). Jak się z niego wywiązał?
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce... - od znanego wszystkim otwarcia zaczynają się przygody Jyn Erso (Felicity Jones), Cassiana Andora (Diego Luna) i spółki. I tak naprawdę tylko tyle początek filmu ma wspólnego z głównymi częściami sagi rodu Skywalkerów - nie ma przewijających się na ekranie żółtych napisów, a właściwie od razu wciągnięci zostajemy w wir wydarzeń, trzymający w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Cały film utrzymany jest w konwencji kina wojennego i nie jest to tylko chwyt reklamowy, gdyż od początku do końca trup ściele się gęsto. Zdecydowanie zatarty jest także podział na dobro i zło, czym twórcy odchodzą jeszcze bardziej od głównej sagi. Rebelia nie jest tu przedstawiona wyłącznie jako uosobienie wszelkich cnót, pokazane są też jej mroczne strony takie jak zamachy terrorystyczne, zabójstwa, czy kradzieże. Główni bohaterowie natomiast sami siebie opisują jako bandę szpiegów i sabotażystów. Zabieg taki nie jest może niczym nowym w szeroko rozumianym Expanded Universe, gdyż podobne wątpliwości co do Sojuszu przedstawiał już Alexander Freed w powieści "Star Wars: Battlefront: Kompania Zmierzch", jednak jest czymś nowym w kinowych Gwiezdnych Wojnach. Filmy te były zawsze przedstawiane jako dzieła rodzinne, dobre właściwie dla wszystkich grup wiekowych. "Łotr 1" ma zdecydowanie cięższy, bardziej mroczny, brutalny klimat i najbliżej mu tym do "Imperium kontratakuje". Można nawet pokusić się o stwierdzenie, iż jest to obraz nieco nostalgiczny, skierowany przede wszystkim do starszych fanów, którzy od wielu lat tęsknili za ukazaniem prawdziwego zła w sadze.
To właśnie starsi fani klasycznej trylogii są w mojej opinii głównym odbiorcą docelowym "Łotra 1" i to nie tylko przez pryzmat wyżej wspomnianego mroku, ale także smaczków i odniesień do "Nowej nadziei". Tych na każdym kroku pełno. Pojawia się wiele postaci, zarówno pierwszo, jak i drugoplanowych pamiętanych i lubianych z filmu Lucasa. Prym wśród nich wiedzie oczywiście Darth Vader, którego pojawienie się na ekranie jest zawsze swoistą petardą, a jedna z jego scen to prawdziwy majstersztyk dla każdego miłośnika Gwiezdnych Wojen. Poza tym, na ekranie możemy zobaczyć także inne postacie z "Nowej nadziei", tak rebeliantów, jak i Imperialnych, których imion jednak nie zdradzę, a poprzestanę na tym, iż wyglądają naprawdę przyzwoicie!
Strona wizualna obrazu Edwardsa jest za to nie tylko przyzwoita, ale wręcz rewelacyjna! Montaż, scenografia, zdjęcia, czy w końcu efekty specjalne to miód dla oczu, a bitwa w przestrzeni kosmicznej wgniata w fotel. W końcu kto z nas nie chce zobaczyć po raz kolejny eskadry X-wingów w akcji, czy gwiezdnych niszczycieli w walce z rebeliantami? Tutaj zaś pokazane jest to po prostu pięknie i jeśli powiem, że w "Łotrze 1" możemy obejrzeć najlepszą bitwę kosmiczną ze wszystkich filmów serii, to nie będę w tym zdaniu osamotniony. Dodatkowo klimat budowany jest przez różnorodność obcych ras, przewijających się tak w Jedha City, jak i w bazie Sojuszu Rebeliantów - jest to coś, o co widzowie bali się po obejrzeniu pierwszego zwiastuna filmu, a ostatecznie wygląda świetnie. Niektórych (zwłaszcza osoby nie będące fanami) przerazić może co prawda nadmiar informacji i nazw własnych podawanych w pierwszym akcie filmu, w związku z tym na plus należy również zaliczyć informację o planecie, na której obecnie toczy się akcja.
Całości odbioru dzieła dopełnia muzyka Michaela Giacchino, która z jednej strony powiela trochę elementów obecnych w klasycznej trylogii, z drugiej jednak wprowadza wiele oryginalnych motywów kompozytora, doskonale dopełniających niektóre z najbardziej dramatycznych scen w filmie. Dość powiedzieć, że przy scenach z Vaderem pojawia się gęsia skórka, a motywy z końca filmu wyciskają łzy z oczu. Można się oczywiście zastanawiać, czy Alexandre Desplat zrobiłby to lepiej, jednak należy oddać bezwzględnie honory Giacchino, który zrobił kawał dobrej roboty w rekordowo krótkim czasie zapewnionym mu przez wytwórnię.
Nowa obsada również stanęła na wysokości zadania. Aktorzy tacy jak Felicity Jones, Diego Luna, Donnie Yen czy Forest Whitaker stworzyli naprawdę przekonujące, poważne i realistyczne postacie, jednak dużą część scen kradnie droid K-2SO (portretowany w technologii motion capture przez Alana Tudyka), jako jedyny wprowadzając sporą dozę humoru do widowiska. Dyrektor Orson Krennic (w tej roli Ben Mendelsohn) to zdecydowanie jeden z lepszych czarnych charakterów w tym uniwersum, tak bardzo różny od postaci pokroju Vadera czy Palpatine'a, a jednak bardzo wiarygodny ze swoimi ambicjami i aspiracjami. Wen Jiang, Riz Ahmed i Mads Mikkelsen również ciężko pracują by jak najwięcej wyciągnąć ze swoich postaci, jednak nie oszukujmy się, przy tak krótkiej historii i jednocześnie dużej ilości bohaterów, nie sposób sprawić by każdy dostał wystarczająco dużo czasu ekranowego, w związku z tym ich postacie wypadają nieco bardziej blado w porównaniu do innych.
Podsumowując, jako wieloletni fan Gwiezdnych Wojen mogę z pewnością stwierdzić, iż podoba mi się kierunek, w jakim poszedł pierwszy ze spin-offów. Nie chcę w żaden sposób porównywać go do "Przebudzenia Mocy", gdyż są to dwa bardzo różne filmy jeśli chodzi o klimat i sposób opowiadania historii, jednak z całą pewnością mogę powiedzieć, iż dostaliśmy jeden z najlepszych produktów od czasu premiery "Imperium kontratakuje". "Łotr 1" w całości spełnił moje oczekiwania i z czystym sumieniem mogę polecić go każdemu, kto kiedykolwiek w życiu miał choćby minimalny kontakt z tym uniwersum. Osobiście będę z pewnością jeszcze wielokrotnym gościem kin na seansach tegoż filmu.
Recenzja ogóra
“Łotr 1” jest bez wątpienia filmem, z którym wiele osób wiązało wielkie nadzieje. O ile Epizod VII spotkał się z mieszanym odbiorem, to i tak większość fanów po seansie wyszła zadowolonych. Dopiero po pewnym czasie, gdy emocje opadły fani zaczęli dostrzegać wady najnowszej odsłony cyklu. A za horyzontem już czekał kolejny film, inny niż cała filmowa Saga, ale wciąż mający mieć to coś co fani pokochali w Oryginalnej Trylogii.
Film Garetha Edwardsa miał być tym czymś, co wniesie powiew świeżości do trochę, mimo wszystko, skostniałego filmowego świata Gwiezdnych Wojen. Coś co sprawi, że filmy staną się czymś innym niż tylko typowymi opowieściami o walce dobra ze złem. Trzeba jednak przyznać twórcom, że “Łotr 1” to film tak mocno zakorzeniony w mitologii odległej galaktyki a zarazem tak inny stylistycznie, że momentami widz może się zastanawiać, czy to wciąż ta sama galaktyka, która wszyscy znamy i kochamy. I to jest właśnie to co Edwards buduje od początku swoim obrazem. Wiemy jak cała historia się skończy, ale nie wiemy co do tego doprowadziło, a przede wszystkim jak to wszystko przebiegało.
Zaryzykuje stwierdzenie, że Epizody w zestawieniu z tym filmem są bardzo ugrzecznione i kolorowe. Natomiast “Łotr 1” utrzymany jest w szarej stylistyce wojennej, która niejednokrotnie, oczywiście z odpowiednim “urokiem” dla serii, pokazuje nam konflikt. To wciąż ta sama wojna garstki Rebeliantów przeciwko potężnemu Imperium, ale nie uświadczymy tutaj ani młodego chłopaka będącego farmerem ani księżniczki. Mamy za to grupę ludzi, którzy walcząc w imię swoich ideałów nierzadko są w stanie posunąć do działań, których nigdy byśmy nie skojarzyli z tymi “dobrymi”. A mamy tutaj chociażby szpiegów, zabójców czy grupy partyzanckie. Wszystko to utrzymane w klimacie filmu wojennego z odpowiednim balansem w stronę wstawek humorystycznych, które choć czasem, są suche do bólu, umiejętnie rozładowują napięcie i akcje, która towarzyszy nam od pierwszych minut.
I to właśnie w akcji można doszukiwać się minusów, bo w połączeniu z momentami chaotycznym montażem, mało uważny widz może zgubić się w tym co aktualnie dzieje się na ekranie. I chwila za to twórcom, że umieścili w filmie podpisy, informujące nas, gdzie aktualnej akcja się rozgrywa, ale czasami aż chciałoby się zatrzymać i zaczerpnąć oddechu. Tutaj swoją robotę robi wspomniany wcześniej humor, jednak nie wszystkim on się spodoba.
Z drugiej strony, pomijając sposób w jaki ten film jest zmontowany (a da się do tego mimo wszystko przyzwyczaić swoje oko) warto wspomnieć o wizualnej stronie, która olśniewa. Można narzekać, że lokacje przedstawione w “Przebudzeniu Mocy” były odtwórcze to te, które dane nam będzie zobaczyć w “Łotrze 1” zapierają dech w piersi. Każda z planet, którą odwiedzamy, a jest ich sporo, ma swój unikalny klimat. Jedha to brudna planeta niegdys będąca ośrodkiem kultu Jedi, dziś jest miejscem walk partyzantów z reżimem Imperium. Dla kontrastu mamy np. tropikalną Scarif, która cieszyła moje oko swoimi krajobrazami praktycznie od pierwszej sceny, w której pojawiła się na ekranie. A to tylko kilka miejsc, które będzie nam dane odwiedzić podczas seansu, i zapewniam, że każde z tych miejsc, jest wyjątkowe, ale na pewno nie obce, ponieważ na każdej z nich poukrywane są smaczki, które wprawne oko fana wyłapie. A już teraz mogę was zachęcić aby uważnie obserwować nie tylko pierwszy plan, ale też ten ten dalszy czy wsłuchiwać się w dialogi, gdyż jest naprawdę dużo do odkrycia.
Niestety nie mogę dobrego słowa powiedzieć o muzyce, podobnie jak w przypadku “Przebudzenia Mocy”, po pierwszym seansie miałem w głowie kompletna pustkę jeśli chodzi o dźwięki. Sama ścieżka dźwiękowa jest oryginalna i przyjemna dla ucha, ale czuć, że jest to coś co pomimo faktu, że współgra z obrazem, niekoniecznie musi się wszystkim oka spodobać, ale tez nie warto od razu stawiać na niej krzyżyka. Jednak czego nie mogę odżałować to efekty CGI, które w niektórych scenach zalatują plastikiem żywcem wziętym z ery Nowej Trylogii, z tym że tamte filmy powstały mimo wszystko już dobrych kilka lat temu a ten jest najnowszym z serii. Dla przeciwwagi dodam, że są też efekty praktyczne, które tez wyglądają kiepsko i są efekty CGI, które wyglądają naprawdę dobrze i naturalnie. Ale “plastikowe” efekty większość z Was powinna wyłapać.
Gareth Edwards i spółka stworzyła film tak inny od całej filmowej Sagi a zarazem tak mocno zakorzeniony w mitologii Gwiezdnych Wojen, że teraz bardziej czekam na kolejne spin-ody i to co mi zaoferują, niż kolejne Epizody. “Łotr 1” to film, w których każdy z bohaterów jest z krwi i kości, nikt nie udaje dobrego ani złego. Każdy bohater Ka dwie twarze i to przez większość seansu zależy od nas jak wszystko zinterpretujesz. Rebelianci nie są święci, a Imperium wcale nie działa bez celu. Każdy z bohaterów ma swoje 5 minut na ekranie i zapewne każdy z nich znajdzie równe grono zwolenników jak i przeciwników.
Jednego można być pewnym, seans “Łotra 1” będzie dla każdego na pewno wyjątkowym doświadczeniem. Film tak podobny do reszty, a zarazem inny i spójny z tym co chce nam przedstawić. Do tego dostarcza dużo rozrywki, a o to właśnie chodzi w Gwiezdnych Wojnach - aby dostarczały olbrzymie ilości niezapomnianych wrażeń widzom w każdym wieku.
Recenzja Lorna
Nowe Gwiezdne Wojny weszły do kin, ale właściwie nie Gwiezdne Wojny, tylko Łotr 1, nie część VIII, tylko spin-off głównej serii, który jednocześnie jest prequelem do części IV, tej z 1977 roku, prawda że proste? Nie zastanawiając się nad tym jak odnajdzie się w tej rzeczywistości ktoś niezaznajomiony z cyklem, przejdźmy do tego jaki jest sam film.
O tym że Łotr 1 nie zacznie się klasycznymi napisami wiedzieliśmy już wcześniej, z jednej strony popieram ten pomysł, dzięki temu nadal są one wyjątkowe i zarezerwowane dla Sagi, z drugiej trochę mi ich brakowało. Na szczęście tylko na początku , bo później film nie daje szansy nad tym myśleć. Mimo, że nigdzie nie pojawia się napis „STAR WARS”, ani przez moment nie miałem wątpliwości gdzie się znalazłem. Od pierwszych minut film pełen jest treści z Odległej Galaktyki, wszyscy którzy narzekali, że w Przebudzeniu Mocy mało jest istot obcych, w końcu będą usatysfakcjonowani. Tutaj jest ich mnóstwo! Jedha –jedna z pierwszych odwiedzonych planet, jest tak multikulturowa, że aż egzotyczna. Na każdym kroku widać ciekawe elementy, które będziemy odkrywać pewnie jeszcze przy kolejnych seansach. W co najmniej kilku scenach Gareth Edwards puszcza oko do fanów dając im szanse na powiązanie wydarzeń lub postaci na ekranie z tymi znanymi z innych filmów. Szczególnie spektakularne są powroty starych znajomych, których bym się tutaj nie spodziewał z różnych względów, a bez których wprowadzenie do Nowej Nadziei byłoby niepełne.
Jeśli zaś chodzi o głównych bohaterów filmu to największe wrażenie zrobił na mnie Dyrektor Krennic. Ben Mendelson świetnie wcielił się w postać, z jednej strony jest on ucieleśnieniem Imperium i swoją postawą manifestuje jego potęgę, z drugiej jest bezradny wobec swojego przełożonego, a Vadera się wręcz panicznie boi, jak się z resztą okazuje, nie bezpodstawnie. Darth Vader nie występuje w filmie zbyt często, ale gdy już się pojawia to jest bijącym sercem Imperium, nieokiełznaną siłą i wyrazicielem woli Imperatora, dokładnie tak jak powinien wyglądać z perspektywy zwykłych żołnierzy, o których przecież jest ten film.
Bo właśnie im należy poświęcić trochę miejsca, zwłaszcza tym walczącym w szeregach Rebelii. Po obejrzeniu Klasycznej Trylogii obraz Rebeliantów jest mocno wyidealizowany, walczą oni ze złym Imperium, nie dopuszczają się haniebnych czynów, a każdemu ich działaniu przyświeca wizja ostatecznego zwycięstwa. Każdy, kto czytał choć jedną relację z wojny wie, że tak nie jest. Wojna jest brudna, pełna bohaterów i złoczyńców po obu stronach, często pozbawiona wizji i nadziei na przeżycie. Właśnie taką wojnę pokazuje nam Łotr 1. Bo o ile w starym uniwersum zwanym obecnie Legendami ukazano to w części komiksów i książek, o tyle nowe Uniwersum bazujące póki co głównie na filmach, bardzo potrzebowało takiego spojrzenia. (jedna książkowa pozycja w postaci Kompanii Zmierzch to trochę mało) Dzięki temu widzimy, że nawet bohaterowie muszą podejmować trudne, często niejednoznaczne decyzje, że poświęcenie kogoś lub czegoś bez przekonania, że przyniesie to efekt, jest na porządku dziennym w tak brutalnym konflikcie, że Rebelianci dopiero w trakcie walki zdali sobie sprawę z jaką potęgą się mierzą i wcale nie są pewni czy są gotowi umrzeć w imię swoich idei. Pokazaniu tych ludzkich dramatów sprzyja nieco mniejsza skala wydarzeń przedstawionych w filmie. Owszem, mamy Galaktyczną Wojnę Domową, ale pokazaną przez pryzmat małej grupy żołnierzy działającej tylko na pewnym wycinku frontów Galaktyki, a to zawsze mocniej przemawia niż statystyka.
Każdy film z Gwiezdnych Wojen ma swojego droida, lub inną postać rozładowującą napięcie –czasami lepiej, czasami gorzej. W tej części jest to K-2SO -przeprogramowany droid imperialny, który kradnie sceny, jeśli tylko się w nich pojawi. Nie mam problemów z jego humorem -jest lekki, szyderczy, niewymuszony. Jeśli gdzieś zrezygnowałbym ze śmiechu to w scenach walk, które mogłyby być od początku do końca poważne, pozbawione gagów bądź komentarzy.
Czy film jest pozbawiony wad? Oczywiście, że nie. Osobiście nie ujęła mnie muzyka, która brzmi tak jakby Michael Giacchino bał się zaryzykować i stworzyć coś innego, zapadającego w pamięć. Co najmniej jeden utwór bardzo mi się spodobał i pewnie zapamiętam go na dłużej, ale całość na razie nie utkwiła mi w pamięci, może kolejne seanse a później odsłuchanie ścieżki z krążka to zmienią. Kilka zgrzytów technicznych również by się znalazło bez specjalnego szukania. Jak choćby odbieranie transmisji przebywając w nadprzestrzeni czy sprowadzanie niszczyciela do atmosfery planety, ale możemy po prostu przyjąć, że w tym nowym uniwersum jest to możliwe i jest to część ceny, jaką płacimy za możliwość obejrzenia po raz kolejny Gwiezdnych Wojen w kinie –dla mnie, do przyjęcia. Oczywiście z uwagi na to, że film opowiada o wydarzeniach świetnie opisanych w Legendach, fani uparcie przywiązani do Expanded Universe mogą w trakcie seansu wciąż krzyczeć w duchu „To nie tak!” i mają do tego pełne prawo. Dla mnie jest to jednak świetny film zabierający mnie po raz kolejny do mojego ulubionego uniwersum i pokazujący je z perspektywy w jakiej jeszcze go nie widziałem na dużym ekranie.
Recenzja Rusisa
Na "Łotra 1" oczekiwałem z równie wielką niecierpliwością jak na "Przebudzenie Mocy". Powód był podobny – tak jak "Przebudzenie Mocy" było pierwszym epizodem od lat i w pewien sposób miało pokazać czego możemy się po kolejnych epizodach spodziewać, tak "Łotr" jest pierwszym spin-offem w ogóle. Od powodzenia tego filmu zależeć może nie tylko to w jakim kierunku pójdą kolejne spin-offy, ale też ile ich będzie. Do tego twórcy zapowiadali zrobienie filmu wojennego, o trochę cięższym klimacie niż epizody. Jak to wyszło?
Początek filmu od razu daje znać, że nie mamy do czynienia z Epizodem. Zamiast znanych napisów przesuwających się na tle gwiazd zostajemy od razu wrzuceni w akcję. Przyznam, że trochę dziwnie się poczułem bez sekwencji z napisami, jakbym nie szedł do kina na Gwiezdne Wojny. W pierwszych minutach wykorzystano znany z wielu produkcji zabieg wprowadzania głównych bohaterów - przez krótki moment skupiono się po kolei na każdej z postaci pozwalając widzom zapoznać się z nią. Jest to zabieg za którym nie do końca przepadam i który się moim zdaniem nie sprawdza – takie krótkie sekwencje nie pozwalają bowiem na utożsamienie się widza z kolejnymi bohaterami. Kolejnym elementem, który odróżniał "Łotra" od epizodów było podpisywanie lokalizacji, tak aby widz wiedział gdzie się dzieje akcja.
Przechodząc już do części właściwej filmu muszę przyznać, że akcja jest przez cały czas jego trwania wartka i ciekawie prowadzona. Garethowi Edwardsowi udało się uchwycić nie tylko klimat wojny, ale i desperacji grup walczących z Imperium. Sprawia to, że obraz jest zdecydowanie mocniejszy, bardziej brutalny i mroczny niż jakikolwiek film z Gwiezdnych Wojen wyprodukowany do tej pory.
Postacie również nie są jednoznacznie dobre lub złe. Mogę śmiało powiedzieć, że ten film w większości operuje na różnych odcieniach szarości - tak jak to w życiu bywa. Jeśli już przy bohaterach jesteśmy to na zdecydowany plus wybijają się tu postacie Jyn Erso, Orsona Krennica i Cassiana Andora – to oni prowadzą nas przez cały film stanowiąc jego trzon. Pozostała część ekipy jest niestety tylko tłem.
Gareth Edwards wielokrotnie podkreślał, że jest fanem Gwiezdnych Wojen i to z "Łotra 1" przebija w każdej scenie. Liczba smaczków i nawiązań do sagi jest wprost niewyobrażalna. Ujęło mnie również to, że Gareth sięgnął po niewykorzystane w sadze koncepty Ralpha McQuarriego i zrealizował je w "Łotrze". Na szczęście, mimo ilości smaczków, reżyser zdawał sobie doskonale sprawę z tego jak i kiedy je wprowadzać, tak aby nie wydawały się wstawione na siłę i przesadzone.
Wizualna warstwa filmu jest zrobiona perfekcyjnie. Otrzymujemy kilka zróżnicowanych planet, sporo obcych, jak i nowe pojazdy. Tego wszystkiego jednak mogliśmy się spodziewać. Pewnym zaskoczeniem natomiast było komputerowe wprowadzenie aktorów którzy już nie żyją lub się zestarzeli. Od dawna spekulowano o tym, czy uda się na tyle dopracować efekty, aby móc w roli Tarkina podstawić Petera Cushinga – udało się i to z sukcesem.
Nieodłącznym elementem Gwiezdnych Wojen jest muzyka. Tu, po raz pierwszy, otrzymaliśmy film do którego ścieżki dźwiękowej nie przygotowywał John Williams. Michael Giacchino poradził sobie moim zdaniem ze skomponowaniem muzyki poprawnie, ale niestety Williamsowi z czasów jego szczytowej formy nie dorównał.
Przez cały czas trwania film mi się podobał, ale nie czułem takiej dawki emocji oglądając go jaką niosły ze sobą Epizody. Nadrobiło to jego zakończenie, które wzbudziło we mnie, jako fanie Gwiezdnych Wojen, mnóstwo emocji. Kolejny raz widać, że jest to obraz robiony przez fana, który doskonale zdaje sobie sprawę, co sam chciałby zobaczyć i jaką reakcję to może wywołać.
"Łotr 1" to bardzo dobra produkcja, dojrzalsza i mroczniejsza niż większość filmów spod znaku Gwiezdnych Wojen. Moim zdaniem zadowoleni z niej będą nie tylko Ci fani, którzy z seansu "Przebudzenia Mocy" wyszli usatysfakcjonowani, ale również osoby, które na Epizodzie 7 się zawiodły. Zawieść się mogą jedynie Ci, którzy po spin-offie oczekiwali, że będzie wyglądał dokładnie tak jak epizody. Ten film ma inny klimat i mam nadzieję, że kolejne spin-offy również się będą klimatem znacznie od epizodów odróżniały. Dzięki temu dłużej będziemy mogli uniknąć znużenia tematem.
Od chwili w której zapowiedziano „Łotra 1”, film był sporą niewiadomą. Epizody są kinem nowej przygody, kinem familijnym, czasem bardziej intensywnym, ale przede wszystkim mają bawić. Robią to doskonale. „Gwiezdne Wojny Historie” to zupełnie nowy rozdział. „Łotr 1” wypada tu bardzo obiecująco, przede wszystkim pokazując fanom wiele rzeczy, na które od dawna czekali. I nie chodzi tu o wykradzenie planów Gwiazdy Śmierci. „Łotr 1” doskonale rozwija uniwersum, dodając mu szorstkości i kolorytu.
Ten nowy początek to także kwestia napisów początkowych i dobrze od niej zacząć. Twórcy chcieli się odróżnić od epizodów, mają takie prawo. Zamiast napisów mamy kartę tytułową po wprowadzeniu i jakiś fragment muzyczny, utworem to ciężko nazwać. Niestety odniosłem wrażenie, że nie mieli pomysłu na kartę i brakuje tu klasycznego, mocnego wejścia. Czy wpływa to w jakiś sposób na film? Na szczęście nie. Prawdę mówiąc, gdyby się to wycięło obraz nic by nie stracił. Inna sprawa to narracja, oczywiście różna niż z sagi. Dodatkowo są podpisy przy lokacjach, co na pewno ułatwi odbiór filmu. Ale tu trzeba pamiętać, że to jest inne kino niż te, do którego przyzwyczaił nas George Lucas.
Główny wątek filmu jest oczywiście znany, ale fascynujące są tak naprawdę wątki poboczne i sposób w jaki są one przedstawiane. To nie jest film dla dzieci, gdzie wiadomo kto jest dobry, a kto jest zły. Wiele razy sam próbowałem udowadniać, że Rebelianci to terroryści. Teraz już nie muszę. W filmie Edwardsa, część z nich to fanatycy, gotowi oddać swe życie, albo też terroryści, którzy nie cofną się przed niczym, ale też tchórze, co krzyczą a jak grunt się pali pod nogami to znikają. Powtarzane niczym mantra słowo „nadzieja”, trochę irytuje, próbuje też łagodzić obraz, a ten jest mocny. Zło jest po obu stronach konfliktu i tu to widać. Nie tylko w akcjach Sawa Gerary, ale też głównych bohaterów. To mnie naprawdę zaskoczyło, nie spodziewałem się czegoś takiego po produkcji Disneya. Zresztą podziały po obu stronach są widoczne i się sprawdzają. Nie ma walki monolitów za którymi idą idee, a ludzi/obcych. Czasem ambitnych, czasem chorych z nienawiści, czasem szalonych, a czasem oddanych sprawie. Dodatkowo mamy tu kilka scen, o które „Gwiezdne Wojny” prosiły się od dawna, zwłaszcza po „Zemście Sithów”.
„Łotr 1” jest też dość ciekawie wkomponowany w „Nową nadzieję”. Może nawet zmieni trochę jej odbiór, ale przede wszystkim znajdziemy tu wiele nawiązań, w tym takich których się nie spodziewaliśmy. Jednocześnie nie neguje prequeli, korzysta z nich. Bail Organa, Mon Mothma wracają na ekran po raz pierwszy od „Zemsty Sithów”. No i jest słyszalne nawiązanie do „Rebeliantów”. O ile Epizod VII w dużej mierze opierał się na nostalgii, tutaj ma się wrażenie, że twórcy posłuchali, co chcą zobaczyć fani i im to dali. A że dodatkowo jest to intensywny i brutalny film to robi on bardzo dobre wrażenie. Powoduje to jednak jeden istotny problem, mianowicie główna oś fabularna schodzi, gdzieś na bok. Tło i kilka scen jest ważniejsze. Jako fan jestem z tego powodu bardzo zadowolony, ale bez tego balastu pewnie inaczej bym odebrał ten film.
Fabularnie „Łotr 1” się rozkręca. Nie ma takiego szalonego tempa jak „Przebudzenie Mocy”, na początku też miałem wrażenie, że coś nie zgrało, ale im dalej tym lepiej. Druga połowa filmu trzyma w napięciu, choć tak naprawdę doskonale znamy zakończenie. Nie zaskakuje jakoś specjalnie, ale dobrze się to ogląda. Spodziewałem się czegoś dużo gorszego.
Wspominałem o tym, że nie jest to film dla dzieci. Nie ma tu żadnego miłego bohatera. Jyn to nie Luke, Anakin czy Rey. Ona już ma swoje za pazurami, jak cała zresztą reszta. Nie ma miłego droida czy obcego. K-2SO oczywiście jest wątkiem komediowym w wielu momentach, ale bardziej dzięki sarkazmowi i złośliwości. Jest bardzo istotną częścią filmu, nadaje mu trochę inny klimat, ale to nadal jest film wojenny. Alan Tudyk podobno poprawiał część dialogów, wyszło to filmowi na dobre. Warto jednak dodać, że choć film jest brutalny i intensywny jeśli chodzi o przemoc, nie ma tu krwi, flaków i innych potworności.
Oprócz K-2SO na pewno film kradnie Krennic. Ben Mendelsohn w tej roli wypadł rewelacyjnie, to zupełnie inny imperialny niż widzieliśmy dotychczas. Choć ma problemy z przerośniętą ambicją. Dobrze wypadli też Donnie Yen i Jiang Wen jako Chirrut i Malbus. Podobnie jak K ich interakcje rozładowują atmosferę filmu. Jedyne czego faktycznie żałuję, że próbując robiąc całe to multikulti (którego na szczęście nie odbiera się, że jest tu na siłę), wrzuca się różnych ludzi, a marginalizuje obcych. Nie licząc jednego kalamarianina, reszta jest tak by była.
Warstwa wizualna, poza jednym efektem, jest naprawdę dopracowana. Prawdziwe lokacje są wymieszane z komputerowymi, nie czuć tam sztuczności. Za to są smaczki,widoczne choćby na kręconej w Jordanii planecie Jehda. Można tam zobaczyć budowle przypominające jakby Petrę z odległej galaktyki. Jedyny efekt, który pozostawia pewien niedosyt i miejscami uczucie sztuczności to cyfrowi bohaterowie. Zmarli, czy odmłodzeni, czasem wypadają dobrze, jak choćby Drewe Henley jako dowódca czerwonych. Tak, ten sam, który wystąpił w „Nowej nadziei” i zmarł w lutym tego roku. Innym razem wypadają gorzej, ale to już chyba trzeba zobaczyć i ocenić samemu. W każdym razie Edwards miesza prawdziwe efekty specjalne z cyfrowymi, idzie tym samym drogą Abramsa, ale jednocześnie komputerowych efektów jest tu naprawdę dużo więcej i są zdecydowanie bardziej widoczne. No i poza wspomnianą sytuacją świetne. Trudno się dziwić, skoro za wszystko odpowiadał także John Knoll.
Michael Giacchino pisał muzykę przez cztery tygodnie i to niestety słychać. Ścieżka dźwiękowa niestety nadal jest tylko tłem a nie bohaterem filmu, nad czym bardzo boleję.
Czy czegoś brakuje temu filmowi? Tak. Atmosfery nowej przygody. Tego, co dotychczas było stałym elementem „Gwiezdnych Wojen”. „Łotr 1” ma inny klimat. Czy lepszy, czy gorszy, to już każdy musi ocenić sam. Ale to jest inne kino i o tym należy pamiętać. Jednocześnie jako fan, oglądając końcówkę jestem usatysfakcjonowany tym, co dostałem, więc ja to jak najbardziej kupuję.
Rick McCallum obiecywał nam, że następna produkcja będzie mroczna, brutalna i intensywna, czyli ogólnie mocna. Ricka już w Lucasfilmie nie ma, w kwestii mroku jeszcze jest duże pole do popisu, ale pozostałe rzeczy w „Łotrze 1” są. To nie jest film dla dzieci, to nie jest film bazujący na nostalgii, ale na pewnych marzeniach fanów i je spełnia w dużo większym stopniu niż się spodziewałem. To zupełnie inne „Gwiezdne Wojny” niż epizody.
Recenzja Freedona:
"Łotr 1. Gwiezdne wojny - historie" to pierwszy z potencjalnie dużej serii spin-offów, mających miejsce w uniwersum wykreowanym przez George'a Lucasa. Opowiada o grupie rebeliantów starających się wykraść plany nowej superbroni Imperium - Gwiazdy Śmierci. Film ten od początku miał pełnić funkcję swoistego prologu "Nowej nadziei", czyli najstarszej części gwiezdnej sagi z 1977 roku. Jego powstanie motywowane było wolą ukazania historii, o której mogliśmy jedynie przeczytać w napisach otwierających czwartą część. Dodatkowo "Łotr 1" miał na celu wnieść nową jakość do uniwersum Star Wars przejętego przez Disneya w 2012 roku. Zadanie to powierzono reżyserowi Garethowi Edwardsowi (znanemu wcześniej między innymi z "Godzilli"). Jak się z niego wywiązał?
Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce... - od znanego wszystkim otwarcia zaczynają się przygody Jyn Erso (Felicity Jones), Cassiana Andora (Diego Luna) i spółki. I tak naprawdę tylko tyle początek filmu ma wspólnego z głównymi częściami sagi rodu Skywalkerów - nie ma przewijających się na ekranie żółtych napisów, a właściwie od razu wciągnięci zostajemy w wir wydarzeń, trzymający w napięciu od pierwszej do ostatniej minuty. Cały film utrzymany jest w konwencji kina wojennego i nie jest to tylko chwyt reklamowy, gdyż od początku do końca trup ściele się gęsto. Zdecydowanie zatarty jest także podział na dobro i zło, czym twórcy odchodzą jeszcze bardziej od głównej sagi. Rebelia nie jest tu przedstawiona wyłącznie jako uosobienie wszelkich cnót, pokazane są też jej mroczne strony takie jak zamachy terrorystyczne, zabójstwa, czy kradzieże. Główni bohaterowie natomiast sami siebie opisują jako bandę szpiegów i sabotażystów. Zabieg taki nie jest może niczym nowym w szeroko rozumianym Expanded Universe, gdyż podobne wątpliwości co do Sojuszu przedstawiał już Alexander Freed w powieści "Star Wars: Battlefront: Kompania Zmierzch", jednak jest czymś nowym w kinowych Gwiezdnych Wojnach. Filmy te były zawsze przedstawiane jako dzieła rodzinne, dobre właściwie dla wszystkich grup wiekowych. "Łotr 1" ma zdecydowanie cięższy, bardziej mroczny, brutalny klimat i najbliżej mu tym do "Imperium kontratakuje". Można nawet pokusić się o stwierdzenie, iż jest to obraz nieco nostalgiczny, skierowany przede wszystkim do starszych fanów, którzy od wielu lat tęsknili za ukazaniem prawdziwego zła w sadze.
To właśnie starsi fani klasycznej trylogii są w mojej opinii głównym odbiorcą docelowym "Łotra 1" i to nie tylko przez pryzmat wyżej wspomnianego mroku, ale także smaczków i odniesień do "Nowej nadziei". Tych na każdym kroku pełno. Pojawia się wiele postaci, zarówno pierwszo, jak i drugoplanowych pamiętanych i lubianych z filmu Lucasa. Prym wśród nich wiedzie oczywiście Darth Vader, którego pojawienie się na ekranie jest zawsze swoistą petardą, a jedna z jego scen to prawdziwy majstersztyk dla każdego miłośnika Gwiezdnych Wojen. Poza tym, na ekranie możemy zobaczyć także inne postacie z "Nowej nadziei", tak rebeliantów, jak i Imperialnych, których imion jednak nie zdradzę, a poprzestanę na tym, iż wyglądają naprawdę przyzwoicie!
Strona wizualna obrazu Edwardsa jest za to nie tylko przyzwoita, ale wręcz rewelacyjna! Montaż, scenografia, zdjęcia, czy w końcu efekty specjalne to miód dla oczu, a bitwa w przestrzeni kosmicznej wgniata w fotel. W końcu kto z nas nie chce zobaczyć po raz kolejny eskadry X-wingów w akcji, czy gwiezdnych niszczycieli w walce z rebeliantami? Tutaj zaś pokazane jest to po prostu pięknie i jeśli powiem, że w "Łotrze 1" możemy obejrzeć najlepszą bitwę kosmiczną ze wszystkich filmów serii, to nie będę w tym zdaniu osamotniony. Dodatkowo klimat budowany jest przez różnorodność obcych ras, przewijających się tak w Jedha City, jak i w bazie Sojuszu Rebeliantów - jest to coś, o co widzowie bali się po obejrzeniu pierwszego zwiastuna filmu, a ostatecznie wygląda świetnie. Niektórych (zwłaszcza osoby nie będące fanami) przerazić może co prawda nadmiar informacji i nazw własnych podawanych w pierwszym akcie filmu, w związku z tym na plus należy również zaliczyć informację o planecie, na której obecnie toczy się akcja.
Całości odbioru dzieła dopełnia muzyka Michaela Giacchino, która z jednej strony powiela trochę elementów obecnych w klasycznej trylogii, z drugiej jednak wprowadza wiele oryginalnych motywów kompozytora, doskonale dopełniających niektóre z najbardziej dramatycznych scen w filmie. Dość powiedzieć, że przy scenach z Vaderem pojawia się gęsia skórka, a motywy z końca filmu wyciskają łzy z oczu. Można się oczywiście zastanawiać, czy Alexandre Desplat zrobiłby to lepiej, jednak należy oddać bezwzględnie honory Giacchino, który zrobił kawał dobrej roboty w rekordowo krótkim czasie zapewnionym mu przez wytwórnię.
Nowa obsada również stanęła na wysokości zadania. Aktorzy tacy jak Felicity Jones, Diego Luna, Donnie Yen czy Forest Whitaker stworzyli naprawdę przekonujące, poważne i realistyczne postacie, jednak dużą część scen kradnie droid K-2SO (portretowany w technologii motion capture przez Alana Tudyka), jako jedyny wprowadzając sporą dozę humoru do widowiska. Dyrektor Orson Krennic (w tej roli Ben Mendelsohn) to zdecydowanie jeden z lepszych czarnych charakterów w tym uniwersum, tak bardzo różny od postaci pokroju Vadera czy Palpatine'a, a jednak bardzo wiarygodny ze swoimi ambicjami i aspiracjami. Wen Jiang, Riz Ahmed i Mads Mikkelsen również ciężko pracują by jak najwięcej wyciągnąć ze swoich postaci, jednak nie oszukujmy się, przy tak krótkiej historii i jednocześnie dużej ilości bohaterów, nie sposób sprawić by każdy dostał wystarczająco dużo czasu ekranowego, w związku z tym ich postacie wypadają nieco bardziej blado w porównaniu do innych.
Podsumowując, jako wieloletni fan Gwiezdnych Wojen mogę z pewnością stwierdzić, iż podoba mi się kierunek, w jakim poszedł pierwszy ze spin-offów. Nie chcę w żaden sposób porównywać go do "Przebudzenia Mocy", gdyż są to dwa bardzo różne filmy jeśli chodzi o klimat i sposób opowiadania historii, jednak z całą pewnością mogę powiedzieć, iż dostaliśmy jeden z najlepszych produktów od czasu premiery "Imperium kontratakuje". "Łotr 1" w całości spełnił moje oczekiwania i z czystym sumieniem mogę polecić go każdemu, kto kiedykolwiek w życiu miał choćby minimalny kontakt z tym uniwersum. Osobiście będę z pewnością jeszcze wielokrotnym gościem kin na seansach tegoż filmu.
Recenzja ogóra
“Łotr 1” jest bez wątpienia filmem, z którym wiele osób wiązało wielkie nadzieje. O ile Epizod VII spotkał się z mieszanym odbiorem, to i tak większość fanów po seansie wyszła zadowolonych. Dopiero po pewnym czasie, gdy emocje opadły fani zaczęli dostrzegać wady najnowszej odsłony cyklu. A za horyzontem już czekał kolejny film, inny niż cała filmowa Saga, ale wciąż mający mieć to coś co fani pokochali w Oryginalnej Trylogii.
Film Garetha Edwardsa miał być tym czymś, co wniesie powiew świeżości do trochę, mimo wszystko, skostniałego filmowego świata Gwiezdnych Wojen. Coś co sprawi, że filmy staną się czymś innym niż tylko typowymi opowieściami o walce dobra ze złem. Trzeba jednak przyznać twórcom, że “Łotr 1” to film tak mocno zakorzeniony w mitologii odległej galaktyki a zarazem tak inny stylistycznie, że momentami widz może się zastanawiać, czy to wciąż ta sama galaktyka, która wszyscy znamy i kochamy. I to jest właśnie to co Edwards buduje od początku swoim obrazem. Wiemy jak cała historia się skończy, ale nie wiemy co do tego doprowadziło, a przede wszystkim jak to wszystko przebiegało.
Zaryzykuje stwierdzenie, że Epizody w zestawieniu z tym filmem są bardzo ugrzecznione i kolorowe. Natomiast “Łotr 1” utrzymany jest w szarej stylistyce wojennej, która niejednokrotnie, oczywiście z odpowiednim “urokiem” dla serii, pokazuje nam konflikt. To wciąż ta sama wojna garstki Rebeliantów przeciwko potężnemu Imperium, ale nie uświadczymy tutaj ani młodego chłopaka będącego farmerem ani księżniczki. Mamy za to grupę ludzi, którzy walcząc w imię swoich ideałów nierzadko są w stanie posunąć do działań, których nigdy byśmy nie skojarzyli z tymi “dobrymi”. A mamy tutaj chociażby szpiegów, zabójców czy grupy partyzanckie. Wszystko to utrzymane w klimacie filmu wojennego z odpowiednim balansem w stronę wstawek humorystycznych, które choć czasem, są suche do bólu, umiejętnie rozładowują napięcie i akcje, która towarzyszy nam od pierwszych minut.
I to właśnie w akcji można doszukiwać się minusów, bo w połączeniu z momentami chaotycznym montażem, mało uważny widz może zgubić się w tym co aktualnie dzieje się na ekranie. I chwila za to twórcom, że umieścili w filmie podpisy, informujące nas, gdzie aktualnej akcja się rozgrywa, ale czasami aż chciałoby się zatrzymać i zaczerpnąć oddechu. Tutaj swoją robotę robi wspomniany wcześniej humor, jednak nie wszystkim on się spodoba.
Z drugiej strony, pomijając sposób w jaki ten film jest zmontowany (a da się do tego mimo wszystko przyzwyczaić swoje oko) warto wspomnieć o wizualnej stronie, która olśniewa. Można narzekać, że lokacje przedstawione w “Przebudzeniu Mocy” były odtwórcze to te, które dane nam będzie zobaczyć w “Łotrze 1” zapierają dech w piersi. Każda z planet, którą odwiedzamy, a jest ich sporo, ma swój unikalny klimat. Jedha to brudna planeta niegdys będąca ośrodkiem kultu Jedi, dziś jest miejscem walk partyzantów z reżimem Imperium. Dla kontrastu mamy np. tropikalną Scarif, która cieszyła moje oko swoimi krajobrazami praktycznie od pierwszej sceny, w której pojawiła się na ekranie. A to tylko kilka miejsc, które będzie nam dane odwiedzić podczas seansu, i zapewniam, że każde z tych miejsc, jest wyjątkowe, ale na pewno nie obce, ponieważ na każdej z nich poukrywane są smaczki, które wprawne oko fana wyłapie. A już teraz mogę was zachęcić aby uważnie obserwować nie tylko pierwszy plan, ale też ten ten dalszy czy wsłuchiwać się w dialogi, gdyż jest naprawdę dużo do odkrycia.
Niestety nie mogę dobrego słowa powiedzieć o muzyce, podobnie jak w przypadku “Przebudzenia Mocy”, po pierwszym seansie miałem w głowie kompletna pustkę jeśli chodzi o dźwięki. Sama ścieżka dźwiękowa jest oryginalna i przyjemna dla ucha, ale czuć, że jest to coś co pomimo faktu, że współgra z obrazem, niekoniecznie musi się wszystkim oka spodobać, ale tez nie warto od razu stawiać na niej krzyżyka. Jednak czego nie mogę odżałować to efekty CGI, które w niektórych scenach zalatują plastikiem żywcem wziętym z ery Nowej Trylogii, z tym że tamte filmy powstały mimo wszystko już dobrych kilka lat temu a ten jest najnowszym z serii. Dla przeciwwagi dodam, że są też efekty praktyczne, które tez wyglądają kiepsko i są efekty CGI, które wyglądają naprawdę dobrze i naturalnie. Ale “plastikowe” efekty większość z Was powinna wyłapać.
Gareth Edwards i spółka stworzyła film tak inny od całej filmowej Sagi a zarazem tak mocno zakorzeniony w mitologii Gwiezdnych Wojen, że teraz bardziej czekam na kolejne spin-ody i to co mi zaoferują, niż kolejne Epizody. “Łotr 1” to film, w których każdy z bohaterów jest z krwi i kości, nikt nie udaje dobrego ani złego. Każdy bohater Ka dwie twarze i to przez większość seansu zależy od nas jak wszystko zinterpretujesz. Rebelianci nie są święci, a Imperium wcale nie działa bez celu. Każdy z bohaterów ma swoje 5 minut na ekranie i zapewne każdy z nich znajdzie równe grono zwolenników jak i przeciwników.
Jednego można być pewnym, seans “Łotra 1” będzie dla każdego na pewno wyjątkowym doświadczeniem. Film tak podobny do reszty, a zarazem inny i spójny z tym co chce nam przedstawić. Do tego dostarcza dużo rozrywki, a o to właśnie chodzi w Gwiezdnych Wojnach - aby dostarczały olbrzymie ilości niezapomnianych wrażeń widzom w każdym wieku.
Recenzja Lorna
Nowe Gwiezdne Wojny weszły do kin, ale właściwie nie Gwiezdne Wojny, tylko Łotr 1, nie część VIII, tylko spin-off głównej serii, który jednocześnie jest prequelem do części IV, tej z 1977 roku, prawda że proste? Nie zastanawiając się nad tym jak odnajdzie się w tej rzeczywistości ktoś niezaznajomiony z cyklem, przejdźmy do tego jaki jest sam film.
O tym że Łotr 1 nie zacznie się klasycznymi napisami wiedzieliśmy już wcześniej, z jednej strony popieram ten pomysł, dzięki temu nadal są one wyjątkowe i zarezerwowane dla Sagi, z drugiej trochę mi ich brakowało. Na szczęście tylko na początku , bo później film nie daje szansy nad tym myśleć. Mimo, że nigdzie nie pojawia się napis „STAR WARS”, ani przez moment nie miałem wątpliwości gdzie się znalazłem. Od pierwszych minut film pełen jest treści z Odległej Galaktyki, wszyscy którzy narzekali, że w Przebudzeniu Mocy mało jest istot obcych, w końcu będą usatysfakcjonowani. Tutaj jest ich mnóstwo! Jedha –jedna z pierwszych odwiedzonych planet, jest tak multikulturowa, że aż egzotyczna. Na każdym kroku widać ciekawe elementy, które będziemy odkrywać pewnie jeszcze przy kolejnych seansach. W co najmniej kilku scenach Gareth Edwards puszcza oko do fanów dając im szanse na powiązanie wydarzeń lub postaci na ekranie z tymi znanymi z innych filmów. Szczególnie spektakularne są powroty starych znajomych, których bym się tutaj nie spodziewał z różnych względów, a bez których wprowadzenie do Nowej Nadziei byłoby niepełne.
Jeśli zaś chodzi o głównych bohaterów filmu to największe wrażenie zrobił na mnie Dyrektor Krennic. Ben Mendelson świetnie wcielił się w postać, z jednej strony jest on ucieleśnieniem Imperium i swoją postawą manifestuje jego potęgę, z drugiej jest bezradny wobec swojego przełożonego, a Vadera się wręcz panicznie boi, jak się z resztą okazuje, nie bezpodstawnie. Darth Vader nie występuje w filmie zbyt często, ale gdy już się pojawia to jest bijącym sercem Imperium, nieokiełznaną siłą i wyrazicielem woli Imperatora, dokładnie tak jak powinien wyglądać z perspektywy zwykłych żołnierzy, o których przecież jest ten film.
Bo właśnie im należy poświęcić trochę miejsca, zwłaszcza tym walczącym w szeregach Rebelii. Po obejrzeniu Klasycznej Trylogii obraz Rebeliantów jest mocno wyidealizowany, walczą oni ze złym Imperium, nie dopuszczają się haniebnych czynów, a każdemu ich działaniu przyświeca wizja ostatecznego zwycięstwa. Każdy, kto czytał choć jedną relację z wojny wie, że tak nie jest. Wojna jest brudna, pełna bohaterów i złoczyńców po obu stronach, często pozbawiona wizji i nadziei na przeżycie. Właśnie taką wojnę pokazuje nam Łotr 1. Bo o ile w starym uniwersum zwanym obecnie Legendami ukazano to w części komiksów i książek, o tyle nowe Uniwersum bazujące póki co głównie na filmach, bardzo potrzebowało takiego spojrzenia. (jedna książkowa pozycja w postaci Kompanii Zmierzch to trochę mało) Dzięki temu widzimy, że nawet bohaterowie muszą podejmować trudne, często niejednoznaczne decyzje, że poświęcenie kogoś lub czegoś bez przekonania, że przyniesie to efekt, jest na porządku dziennym w tak brutalnym konflikcie, że Rebelianci dopiero w trakcie walki zdali sobie sprawę z jaką potęgą się mierzą i wcale nie są pewni czy są gotowi umrzeć w imię swoich idei. Pokazaniu tych ludzkich dramatów sprzyja nieco mniejsza skala wydarzeń przedstawionych w filmie. Owszem, mamy Galaktyczną Wojnę Domową, ale pokazaną przez pryzmat małej grupy żołnierzy działającej tylko na pewnym wycinku frontów Galaktyki, a to zawsze mocniej przemawia niż statystyka.
Każdy film z Gwiezdnych Wojen ma swojego droida, lub inną postać rozładowującą napięcie –czasami lepiej, czasami gorzej. W tej części jest to K-2SO -przeprogramowany droid imperialny, który kradnie sceny, jeśli tylko się w nich pojawi. Nie mam problemów z jego humorem -jest lekki, szyderczy, niewymuszony. Jeśli gdzieś zrezygnowałbym ze śmiechu to w scenach walk, które mogłyby być od początku do końca poważne, pozbawione gagów bądź komentarzy.
Czy film jest pozbawiony wad? Oczywiście, że nie. Osobiście nie ujęła mnie muzyka, która brzmi tak jakby Michael Giacchino bał się zaryzykować i stworzyć coś innego, zapadającego w pamięć. Co najmniej jeden utwór bardzo mi się spodobał i pewnie zapamiętam go na dłużej, ale całość na razie nie utkwiła mi w pamięci, może kolejne seanse a później odsłuchanie ścieżki z krążka to zmienią. Kilka zgrzytów technicznych również by się znalazło bez specjalnego szukania. Jak choćby odbieranie transmisji przebywając w nadprzestrzeni czy sprowadzanie niszczyciela do atmosfery planety, ale możemy po prostu przyjąć, że w tym nowym uniwersum jest to możliwe i jest to część ceny, jaką płacimy za możliwość obejrzenia po raz kolejny Gwiezdnych Wojen w kinie –dla mnie, do przyjęcia. Oczywiście z uwagi na to, że film opowiada o wydarzeniach świetnie opisanych w Legendach, fani uparcie przywiązani do Expanded Universe mogą w trakcie seansu wciąż krzyczeć w duchu „To nie tak!” i mają do tego pełne prawo. Dla mnie jest to jednak świetny film zabierający mnie po raz kolejny do mojego ulubionego uniwersum i pokazujący je z perspektywy w jakiej jeszcze go nie widziałem na dużym ekranie.
Recenzja Rusisa
Na "Łotra 1" oczekiwałem z równie wielką niecierpliwością jak na "Przebudzenie Mocy". Powód był podobny – tak jak "Przebudzenie Mocy" było pierwszym epizodem od lat i w pewien sposób miało pokazać czego możemy się po kolejnych epizodach spodziewać, tak "Łotr" jest pierwszym spin-offem w ogóle. Od powodzenia tego filmu zależeć może nie tylko to w jakim kierunku pójdą kolejne spin-offy, ale też ile ich będzie. Do tego twórcy zapowiadali zrobienie filmu wojennego, o trochę cięższym klimacie niż epizody. Jak to wyszło?
Początek filmu od razu daje znać, że nie mamy do czynienia z Epizodem. Zamiast znanych napisów przesuwających się na tle gwiazd zostajemy od razu wrzuceni w akcję. Przyznam, że trochę dziwnie się poczułem bez sekwencji z napisami, jakbym nie szedł do kina na Gwiezdne Wojny. W pierwszych minutach wykorzystano znany z wielu produkcji zabieg wprowadzania głównych bohaterów - przez krótki moment skupiono się po kolei na każdej z postaci pozwalając widzom zapoznać się z nią. Jest to zabieg za którym nie do końca przepadam i który się moim zdaniem nie sprawdza – takie krótkie sekwencje nie pozwalają bowiem na utożsamienie się widza z kolejnymi bohaterami. Kolejnym elementem, który odróżniał "Łotra" od epizodów było podpisywanie lokalizacji, tak aby widz wiedział gdzie się dzieje akcja.
Przechodząc już do części właściwej filmu muszę przyznać, że akcja jest przez cały czas jego trwania wartka i ciekawie prowadzona. Garethowi Edwardsowi udało się uchwycić nie tylko klimat wojny, ale i desperacji grup walczących z Imperium. Sprawia to, że obraz jest zdecydowanie mocniejszy, bardziej brutalny i mroczny niż jakikolwiek film z Gwiezdnych Wojen wyprodukowany do tej pory.
Postacie również nie są jednoznacznie dobre lub złe. Mogę śmiało powiedzieć, że ten film w większości operuje na różnych odcieniach szarości - tak jak to w życiu bywa. Jeśli już przy bohaterach jesteśmy to na zdecydowany plus wybijają się tu postacie Jyn Erso, Orsona Krennica i Cassiana Andora – to oni prowadzą nas przez cały film stanowiąc jego trzon. Pozostała część ekipy jest niestety tylko tłem.
Gareth Edwards wielokrotnie podkreślał, że jest fanem Gwiezdnych Wojen i to z "Łotra 1" przebija w każdej scenie. Liczba smaczków i nawiązań do sagi jest wprost niewyobrażalna. Ujęło mnie również to, że Gareth sięgnął po niewykorzystane w sadze koncepty Ralpha McQuarriego i zrealizował je w "Łotrze". Na szczęście, mimo ilości smaczków, reżyser zdawał sobie doskonale sprawę z tego jak i kiedy je wprowadzać, tak aby nie wydawały się wstawione na siłę i przesadzone.
Wizualna warstwa filmu jest zrobiona perfekcyjnie. Otrzymujemy kilka zróżnicowanych planet, sporo obcych, jak i nowe pojazdy. Tego wszystkiego jednak mogliśmy się spodziewać. Pewnym zaskoczeniem natomiast było komputerowe wprowadzenie aktorów którzy już nie żyją lub się zestarzeli. Od dawna spekulowano o tym, czy uda się na tyle dopracować efekty, aby móc w roli Tarkina podstawić Petera Cushinga – udało się i to z sukcesem.
Nieodłącznym elementem Gwiezdnych Wojen jest muzyka. Tu, po raz pierwszy, otrzymaliśmy film do którego ścieżki dźwiękowej nie przygotowywał John Williams. Michael Giacchino poradził sobie moim zdaniem ze skomponowaniem muzyki poprawnie, ale niestety Williamsowi z czasów jego szczytowej formy nie dorównał.
Przez cały czas trwania film mi się podobał, ale nie czułem takiej dawki emocji oglądając go jaką niosły ze sobą Epizody. Nadrobiło to jego zakończenie, które wzbudziło we mnie, jako fanie Gwiezdnych Wojen, mnóstwo emocji. Kolejny raz widać, że jest to obraz robiony przez fana, który doskonale zdaje sobie sprawę, co sam chciałby zobaczyć i jaką reakcję to może wywołać.
"Łotr 1" to bardzo dobra produkcja, dojrzalsza i mroczniejsza niż większość filmów spod znaku Gwiezdnych Wojen. Moim zdaniem zadowoleni z niej będą nie tylko Ci fani, którzy z seansu "Przebudzenia Mocy" wyszli usatysfakcjonowani, ale również osoby, które na Epizodzie 7 się zawiodły. Zawieść się mogą jedynie Ci, którzy po spin-offie oczekiwali, że będzie wyglądał dokładnie tak jak epizody. Ten film ma inny klimat i mam nadzieję, że kolejne spin-offy również się będą klimatem znacznie od epizodów odróżniały. Dzięki temu dłużej będziemy mogli uniknąć znużenia tematem.