autorka: Danni_ella
- Tfu, ci przeklęci rebelianci, to na pewno ich robota - starszy detektyw z wyrazem szczerego obrzydzenia na twarzy powoli obchodził leżące na ziemi, malowniczo rozczłonkowane zwłoki.
- Nie ma żadnych wątpliwości, popatrz jak odcięta została głowa - ukucnął przy wskazanej części ciała i nie dotykając jej pokazał młodszym kolegom, co ma na myśli - widzisz te poszarpane kawałki skóry? Zobacz, wiszą tu i z boku, o z tej strony. Dekapitacja tępym narzędziem, morderca piłował szyję przez dobrych kilka minut nim udało mu się oddzielić głowę od kadłuba - wstał i splunął obok, nie bacząc na mściwe spojrzenia techników zabezpieczających ślady na miejscu zbrodni. - Rebelianci, przeklęci rebelianci… - powtórzył i odwrócił się, by porozmawiać z szefem grupy operacyjnej zbierającej dowody. Młodszy detektyw Jenn, który był jednym ze słuchaczy wywodu przełożonego, potrząsnął głową starając się skupić na tym, co przed chwilą usłyszał. Dopiero co ukończył szkołę, a staż w zespole detektywa Samwenna był spełnieniem jego marzeń. Solennie obiecał sobie, że wykorzysta te kilka miesięcy na obserwowanie doświadczonego detektywa i uczenie się od niego wszystkich praktycznych aspektów tego zawodu. Nie liczył, że dzięki obserwacji pracy największego z coruscanskich detektywów w akcji przeniesie się na niego trochę tej legendarnej intuicji. Miał jedynie nadzieję, że jeśli z bliska, można powiedzieć krok po kroku, zobaczy jak wygląda rozwiązywanie zagadki i wytropienie mordercy uda mu się przyswoić pewien specyficzny sposób myślenia, który sprawiał, że detektyw Samwenn był taki skuteczny w tym co robił.
Takie były założenia.
Ale już pierwsza sprawa, przy której miał pracować pokazała, jak bardzo się mylił.
O, na przykład teraz. On i Samwenn przyjechali na miejsce zbrodni w tym samym czasie, jednym służbowym pojazdem. Podeszli do miejsca zbrodni w tym samym momencie, od tej samej strony. Patrzyli na te same zmasakrowane zwłoki, obejrzeli te same okoliczne wieżowce, powietrzne kładki i chodniki. I nadal nie mógł zrozumieć, jak jego przełożony doszedł do tego, że winni paskudnej zbrodni byli rebelianci.
Bardzo chciał.
Próbował jeszcze raz prześledzić cały tok myślowy wielkiego detektywa, jednak bezskutecznie.
Mogę udawać, że wszystko jest jasne i zrozumiałe i niczego się nie nauczyć. Mogę też schować dumę w kieszeń i przyznać się do tego, że nie rozumiem, może i doznać upokorzenia, ale przynajmniej czegoś się nauczyć – pomyślał. Wykorzystując moment, że Samwenn skończył właśnie rozmowę, podszedł do niego ukradkiem.
- Detektywie Samwenn... - Zaczął niepewnie, a gdy zobaczył, że twarz przełożonego odwraca się w jego stronę odchrząknął i odważnie przystąpił do wyjaśniania sprawy - bo ja nie rozumiem do końca. Skąd wiemy, że to rebelianci?
Twarz Samwenna była obojętną maską. Jego głos również pozostał wyprany z emocji.
- Chłopcze, są rzeczy, których nie da się wytłumaczyć ani tym bardziej udowodnić, a które człowiek po prostu wie. To się nazywa dryg do zawodu. Jeśli będziesz się starał tak jak do tej pory, możliwe, że sam u siebie wyrobisz takie umiejętności. Tak trzymaj, bądź dociekliwy, sprawdzaj, ale też ufaj, że starsi, bardziej doświadczeni od ciebie mają rację. Wierz mi, mój detektywistyczny nos mówi mi, że to rebelianci, więc to byli rebelianci.
- Tak, ale... Ale musimy mieć jakieś dowody przecież. No i jeszcze... że który z rebeliantów to zrobił, jakieś dane, jakieś nazwisko, motyw... - Jenn usilnie próbował wyrazić swoje zdanie nie okazując jednocześnie braku szacunku dla poglądów przełożonego. Zadanie okazywało się coraz trudniejsze.
- Ależ po co? - Zdziwił się detektyw. - Rebeliant, który to zrobił i tak jest już dawno poza planetą, nie ma szans żeby go namierzyć. Przykra sprawa, ale czasami tak bywa. Nauczysz się chłopcze, że wiele zagadek pozostaje bez odpowiedzi. Cena wykonywania naszego zawodu - przyjacielsko klepnął Jenna po plecach - Może następnym razem ci się poszczęści.
- To znaczy, że... Zamykamy sprawę? - Jenn nie mógł uwierzyć własnym uszom, nie mieściło mu się w głowie, że Samwenn naprawdę nie zamierza nawet prowadzić dochodzenia.
- Tak. Kazałem już odwołać techników, posprzątać ten bałagan i dać znać rodzinie zmarłego, co tu się wydarzyło.
- A co dokładnie tu się wydarzyło detektywie Samwenn? - Zdenerwowanie zmieniło mu głos, więc zdanie nie zostało wypowiedziane dokładnie tak jakby sobie tego życzył.
- Ci przeklęci rebelianci zabili pana... - zerknął do notesu - Tillmanna, Twi`leka, rozczłonkowali jego ciało i uciekli z planety. To do nich podobne, mam nadzieję, że Imperator zrobi z nimi w końcu porządek. Rozzuchwalili się ponad miarę, doprawdy. - Samwenn złożył notes i wbił spojrzenie w Jenna - To dokładnie się wydarzyło, słyszy pan? Dokładnie to.
Morderca obserwował zbiegowisko na dole ze szczerym znudzeniem. Dokładnie tak jak przewidywał, jakieś pół godziny po dokonanej zbrodni pojawili się detektywi, o nawet ten gruby, którego tak lubił obserwować w akcji i jego kierowca w śmiesznie niepasującej do niego czapce ze znaczkiem COMPNORu. Zgodnie z jego oczekiwaniami, w ciągu kolejnego pół godziny cała ferajna, nie licząc sprzątających teren technicznych zebrała się i odjechała z powrotem. Kolejne pół godziny i nie było już nawet techników zacierających... pardon, zbierających ślady okrutnej zbrodni, która tego ranka miała tu miejsce. Morderca pomyślał sobie, że to niezwykle wygodne, że on zabija ludzi, a policja sama po nim sprząta i jeszcze stara się, żeby zrobione to było dokładnie i bez żadnej fuszerki. Wiedział, że technicy policyjni potrafią być bardzo dokładni, na pewno nie przeoczyli żadnego włókna, kropelki krwi ani odcisku buta.
Polegał na nich.
W końcu płacił na nich podatki.
Zastanawiał się też, czy uda mu się wykorzystać ten numer w przyszłości, po dokończeniu obecnego zlecenia. Jeśli o tym mowa, musiał się pospieszyć. Przyjemność polegająca na oglądaniu ekipy policyjnej w akcji wprawdzie przyniosła mu wiele satysfakcji, ale zatrzymała na chwilę w wynajętym specjalnie w tej dzielnicy mieszkaniu. Znał miasto i wiedział, że tu o tej porze pojawić się mogły najgorsze korki, a spóźniać się w umówione miejsce nie miał zamiaru. Leniwie oderwał się od parapetu, który był do tej pory jego miejscem obserwacyjnym i wyszedł z budynku. Pomachał radośnie funkcjonariuszom zwijającym żółtą taśmę zabezpieczającą teren, minął ostatni pozostały na miejscu policyjny ścigacz i skierował się w stronę kosmoportu. Zlecenie, które teraz wykonywał ciekawiło go. Zleceniodawca ukrywał się w cieniu, co nie było zbyt zaskakujące w zaistniałych okolicznościach. Interesująca jednak była forma zlecenia. Morderca przyzwyczajony był do tego, że podawano mu wyłącznie nazwisko ofiary. Jak miał szczęście to dostawał też zdjęcie i adres. Jak nie miał szczęścia to brał forsę ekstra, za "kłopotliwy research" i też było dobrze. Czasami, jak zleceniodawca się rozgadał, morderca znał też motyw, a czasami motywu domyślał się sam. Nie miało to jednak dla niego większego znaczenia.
Tym razem było inaczej.
Zlecenie, jak dowiedział się na wstępie, obejmowało zabójstwo trzech osób. Informację o każdej z nich dostawał w czterech różnych miejscach kontaktowych. Dowiadywał się nazwiska ofiary odwiedzając skrzynkę w kosmoporcie (za pierwszym razem był to Tillmann), w okolicach Pałacu Imperialnego przekazywano mu sposób (ze szczególnym okrucieństwem), potem musiał złapać transport na niższe poziomy, gdzie dowiadywał się, jakie ma być miejsce zbrodni (okolica domu ofiary) a na końcu, i to było najciekawsze, wracał do domu i na jego skrzynkę kontaktową docierała ostatnia ważna informacja - kto ma być winny (Rebelianci). Morderca przyspieszył kroku, do kosmoportu był jeszcze kawałek drogi, a on naprawdę nie chciał się spóźnić.
Z pierwszą ofiarą nie miał problemu.
Tillmann mieszkał w centrum. Kiedy już umarł od ciosu wibroostrza, odcięcie głowy i ręki tępym narzędziem nie sprawiło mu wielkiego problemu, natomiast obwinienie rebeliantów... Morderca zachichotał w duchu. Od swojej wtyczki wiedział, że przyszło odgórne zarządzenie przypisywania wszelkich zbrodni Rebelii. Miał to wzmóc nienawiść do buntowników i zniechęcić ludzi do przystawania do nich. Słowem, mimo, że wieści o problemach Imperium z Sojuszem nie spędzały snu z powiek obywatelom stolicy, kilka porządnych zbrodni na koncie miało w razie czego od razu ustawić Rebelię w odpowiednim świetle. Zrzucenie winy na rebeliantów nie wymagało więc od niego kompletnie niczego, miał też gwarancję tego, że nie będą go ścigać. Wiedział jednak, że pierwsza zbrodnia była zaledwie wprawką. Dopiero druga i trzecia będą stanowiły wyzwanie. Wyzwanie, które tak lubił. Nie mógł się już doczekać, kiedy dostanie informacje o drugiej ofierze.
Zebranie wszystkich zakodowanych wskazówek zajęło mu całe przedpołudnie. Po powrocie do domu ze zniecierpliwieniem czekał na ostatnią, dopełniającą obrazu wiadomość. Jego mieszkanie było niewielkie, dosyć czyste i nieźle, według niego, urządzone. Kilka prostych mebli, jakieś gazety, trochę resztek jedzenia tu i ówdzie, tyle żeby podtrzymać wizerunek przeciętnego obywatela Coruscant. Morderca usiadł na ciemnogranatowej kanapie, umiejscowionej na przeciwko jedynego okna i sięgnął do kieszeni. "Saami Rowell". Tym razem nazwisko sporo mu powiedziało. Saami był urzędnikiem, w którejś z licznych i mnożących się nieustannie imperialnych instytucji. Przeciętny facet, nic szczególnego, pozornie nie było w nim nic, co mogłoby wzbudzić zainteresowanie zleceniodawcy. Jednak zarówno morderca, jak i jego pracodawca byli w posiadaniu ważnej skądinąd informacji - Saami Rowell pracował dla Rebelii. Jako urzędnik miał dostęp do pewnych informacji, które skwapliwie i bez żadnych wyrzutów sumienia przekazywał dalej. Informacje nie były może bezcenne, ale na tyle wartościowe, że ktoś z Sojuszu zdecydował się mu płacić. Morderca wiedział o uprawianym przez Rowella procederze ponieważ, gdy szukał przy okazji poprzedniego zlecenia dojść do pewnego człowieka, Rowell został mu zarekomendowany jako osoba, która dosyć swobodnie traktuje obowiązek dyskrecji. Skąd jednak wiedział o tym zleceniodawca? Nie poświęcił temu dłuższej chwili namysłu. Niezbyt obchodziły go motywy. Ucieszył się jednak, że research ma już z głowy. Ofiara należała do ludzi, których plan dnia i grafik dni wolnych miał doskonale rozpracowany. Morderca poczuł się odpowiednim człowiekiem do tej roboty. Aż zbyt odpowiednim. Naszła go nagle niebezpieczna myśl, że zleceniodawca mógł wiedzieć, że... Nie. To nieważne. Zbyt wiele myślenia rozprasza, a przy wykonywaniu zlecenia potrzebne mu maksymalne skupienie. Zrealizowanie drugiej wskazówki mogło się wiązać z pewnymi utrudnieniami. "Przypadkowa śmierć przy przesłuchaniu". Morderca bez problemu zabijał ludzi. Natomiast zamęczanie ich na śmierć to była inna sprawa. Zabijać nauczył się wcześniej, jeszcze w czasach Wojen Klonów. Separatyści wyznaczyli jego rodzinną planetę na bazę wypadową do ataku na dobrze zorganizowaną, wysuniętą placówkę Republiki. Gdy na planecie wylądowały pierwsze kanonierki rozpętało się piekło. Droidy stały dezaktywowane na lądowisku, a dowódca separatystów ze stoickim spokojem czekał, aż walczące ze sobą dwie frakcje wykrwawią się w bratobójczej wojnie. Kwestia opowiedzenia się po jednej ze stron co jakiś czas wypływała na posiedzeniach Rady. Nikt jednak w najśmielszych snach nie przypuszczał, że rząd może skierować wojsko przeciwko własnym obywatelom. Morderca opowiedział się po właściwej, jak mu się wtedy wydawało, stronie. Teraz uważał, że każda ze stron byłaby dobra, gdyż skutek zapewne pozostałby ten sam. Jego rodzina nie żyła, a on nauczył się swojego przyszłego zawodu. W Wojnach Klonów zabił tyle różnych ludzi na tyle sposobów, że obecnie niewiele zleceń mogło go wyprowadzić z równowagi.
A jednak.
Trzecia wskazówka rozbawiła go. "Pokój hotelowy". To było jego ulubione miejsce. Stosunkowo łatwo było zwabić ofiarę do jednego z podrzędnych hoteli i tam po cichu zlikwidować, mając gwarancję, że obsługa "nie zapamiętała jego twarzy". Uśmiechnął się lekko. Czas na oczekiwaną wisienkę na torcie, coś, co dodawało smaczku całemu zleceniu. Kto tym razem będzie winny? Kogo obarczą odpowiedzialnością krewni ofiary? Sygnał nadejścia wiadomości poderwał go na równe nogi. Jednym skokiem znalazł się przy wyświetlaczu, wdusił kilka przycisków i spojrzał.
"Imperium"
Jasne.
Saami Rowell siedział ze spuszczoną głową na hotelowym krześle. Cienkie, elastyczne linki, które oplątywały jego ciało mocno wrzynały mu się w ramiona i brzuch. Zakaszlał lekko, a z kącika jego usta popłynęła strużka śliny zmieszana z krwią. Umierał, co było oczywiste. Gorzej, że umierał od godziny i wszystko wskazywało na to, że proces ten potrwa jeszcze co najmniej tyle samo czasu. Problem w tym, że morderca nie chciał ryzykować złapania a naprawdę kończyły mu się już pomysły. Zerknął raz jeszcze na trzymany w rękach wyświetlacz. Znajdowały się na nim raporty rebeliantów ze sposobów przesłuchań, których używało Imperium żeby złamać podejrzanego. Większość z tych sposobów obejmowała korzystanie ze specjalistycznych urządzeń, które drażniły system nerwowy, bez pozostawiania fizycznych śladów na ciele. Dostępu do tej technologii Imperium pilnie strzegło, a morderca był mocno ograniczany w czasie przez swojego zleceniodawcę. Użycie ich nie wchodziło w grę. Pozostałych metod w większości już spróbował, żadna jednak nie doprowadziła do śmierci ofiary. Morderca z niechętnym uznaniem docenił skuteczność sposobów przesłuchań stosowanych przez funkcjonariuszy Imperium. Już po kilku minutach Rowell gotów był powiedzieć wszystko, co wie, wszystko, czego nie wie oraz wszystko, co wiedzieli lub nie wiedzieli inni. A prawdopodobieństwo śmierci nadal było znikome. Morderca spojrzał na twarz swojej ofiary i powoli ubierał w słowa krystalizujący się na dnie jego świadomości pomysł.
Wyciągnął blaster, starannie przestawił przełącznik na zabijanie i wycelował w głowę Rowella. Strzał wszedł gładko w jego czaszkę osmalając czoło i siłą odrzutu przewracając mężczyznę wraz z krzesłem, do którego był przywiązany, na ziemię. Gdy odpowiednie służby znajdą ciało, zobaczą Saamiego Rowella z licznymi obrażeniami, które zidentyfikują jednoznacznie, jako służące do uzyskania informacji od przesłuchiwanego więźnia oraz z wielką dymiącą dziurą w głowie. Morderca zabił ofiarę strzałem z blastera, bo nie chciało mu się czekać na jej powolną śmierć, ale dla wszystkich pozostałych jasne będzie, (w jakich koszmarnych czasach przyszło nam żyć, westchnął), że to Wywiad Imperialny po przesłuchaniu Rowella, chcąc zatrzeć ślady swojej działalności strzelił mężczyźnie w głowę pozorując zwykłe zabójstwo. Morderca ponownie uśmiechnął się. Zapewne detektyw pracujący nad tą sprawą tak właśnie pomyśli. I jeśli jest lojalnym sługą Imperatora, a musi nim być skoro udało mu się dojść na tak wysokie stanowisko, poinformuje po cichu odpowiednie służby o sprawie i poprosi o wskazówki. Odpowiednie służby popytają swoich funkcjonariuszy czyja to nieautoryzowana robota. Nie dostaną oczywiście odpowiedzi. Dojdą do wniosku, że ktoś boi się przyznać. Sprawdzą akta zabitego, stwierdzą, że sprawa nie jest warta dochodzenia i nakażą zwyczajnie ją zatuszować. Strach przed Armandem Isardem, każe trzymać czyjąś domniemaną niekompetencję w tajemnicy. Zanim jednak całe koło zamachowe zacznie się kręcić w świat pójdzie plotka o kolejnej ofierze bestialskiego systemu. Plotka może nie dotrze do wszystkich, ale zapewne nie o to zleceniodawcy chodziło. Morderca szybko rozplątał linkę zawiązaną wokół leżącego ciała, postawił krzesło na swoje miejsce i spokojnie wyszedł z pokoju.
Morderca szybkim krokiem podążał w stronę swojego mieszkania. Zaczynało się zmierzchać i był to ten moment dnia, kiedy mroczne oblicze miasta budziło się z dziennego letargu. Nie bał się podejrzanych typów, których mijał po drodze, wiedział, że bez problemu poradzi sobie z nimi, gdyby zaistniała taka potrzeba. Martwiło go jedynie opóźnienie, które może spowodować taka konfrontacja z okolicznymi szumowinami. Dłoń zaciśniętą w pięść trzymał w kieszeni kurtki. Pod palcami czuł symplastyk, na którym zapisane były wskazówki dotyczące ostatniej zbrodni. Jeszcze tylko kilka dni i morderca będzie mógł pławić się w luksusie. Zrobi sobie tydzień albo dwa przerwy i poszuka czegoś nowego. W tym fachu niedobrze było wypadać z obiegu na dłużej. Pomyślał o swojej ostatniej ofierze. Ma zginąć śmiercią samobójczą w swoim mieszkaniu.
Wygodne.
Łatwe do zaaranżowania.
Zupełnie tak jak poprzednio, sposób uśmiercenia ofiary zdawał się być dopasowany do mordercy. Odgonił od siebie tę myśl i skupił się na opracowywaniu szczegółów planu. Ze względu na charakter zbrodni nie było wskazówki dotyczącej winnego. Morderca wahał się między powieszeniem a zastrzeleniem. To pierwsze było cichsze i wywoływało mniej wątpliwości w razie śledztwa. To drugie sprawiało mniej kłopotów technicznych. Zastrzelenie człowieka to dosłownie chwila, natomiast zmuszenie go do założenia sobie pętli na szyję i wejścia na krzesło... Morderca zawahał się. Żałował, że pracodawca nie był bardziej konkretny, różne rodzaje samobójstwa pasowały do różnych typów istot. Po pierwsze należałoby przeprowadzić badania w celu ustalenia, którą wymówkę rozstania się z życiem zasugerować odpowiednim służbom. Czy ofiara miała problemy rodzinne, czy może średnio układało jej się w pracy? Takie rzeczy są ważne, jeżeli ma zostać zachowany realizm zaistniałych zdarzeń a prawdziwy sprawca ma pozostać niewykryty. Poza tym morderca nie wiedział, czy pracodawcy zależy na upozorowaniu samobójstwa czy rzeczywistym zmuszeniu ofiary do jego popełnienia, co zamykałoby drogę ambitnym przedstawicielom organów ścigania do "nie-zgadzania-mi-tu-się". Dotarł już pod drzwi swojego mieszkania i nadal nie znajdując odpowiedzi na dręczące go pytania wszedł do środka. Nie włączając światła zdjął kurtkę, do plastykowego kubka nalał sobie trochę jasnozielonego płynu ze stojącej na kuchennym blacie butelki i przejechał ręką po ciemnych włosach. W końcu wzruszył ramionami i usiadł naprzeciwko stojącego na biurku ekranu, który od razu rozświetlił pomieszczenie niezdrowym, mdląco błękitnym blaskiem. Po kilku minutach głośnik zamontowany obok ekranu zawiadomił o nadejściu nowej wiadomości. Morderca zacisnął pięści na poręczach fotela. Może tożsamość ofiary pomoże mu w podjęciu decyzji, co do sposobu wykonania zlecenia? Otworzył wiadomość i poczuł nagłą i nieprzyjemną suchość w gardle. Próbował się ruszyć, wstać z fotela, wyłączyć ekran, wyrzucić go przez okno, albo samemu wyjść z pomieszczenia, cokolwiek byle nie patrzeć dłużej na to, co widział a co musiało być pomyłką, okrutnym żartem albo błędem. Morderca był gotów przyjąć każde wytłumaczenie byle nie musieć wierzyć, że to, co widzi jest prawdą. Wiadomość zawierała tylko jedno słowo.
Ty
On. On, morderca, miał być tym, który ma zginąć. On ma być tym, który ma tego dokonać. Samobójstwo, no oczywiście. Swoboda doboru środków, idealnie zaplanowane, żadnych wątpliwości, co do sprawcy - myśli plątały mu się, nie chcąc ułożyć w żadną logiczną całość. A więc to prawda! To, co podejrzewał od początku. Zleceniodawca zna go i to bardzo dobrze, wybierał ofiary, z którymi miał jakieś powiązania, miejsca, w których lubił zabijać. A teraz pozbywa się go, jako sprawcy i jedynego świadka jednocześnie. Gdyby jakimś cudem śmierci Tillmanna i Rowella zostałyby mu przypisane, to nie mógłby doprowadzić nikogo do swojego pracodawcy. Ba, nikt pewnie nie domyśliłby się, że był jakiś pracodawca. W końcu morderca miał motyw, był powiązany z obydwiema ofiarami a teraz popełnił samobójstwo, sprawa czysta i zamknięta. Zbrodnia doskonała, i do tego ta ironia całej sytuacji. Wszystko, doprawdy ładnie, pięknie, ale niedoczekanie drania! Nie da się tak po prostu zabić, jak pierwszy lepszy, jak jedna z jego ofiar. Ucieknie! Nie! Nie wystarczy, że ucieknie. Jeszcze powróci i zemści się za takie traktowanie! Zemści się i odbierze należną mu zapłatę! Morderca z błyskiem w oku zerwał się z krzesła, gotowy teraz, natychmiast wyśledzić okrutnego zleceniodawcę i udowodnić mu, że z nim tak pogrywać się nie da. Jednak ktoś był szybszy od niego. Ciemna postać, ukryta w mroku mieszkania, oderwała się od ściany, przy której stała czekając na ruch mordercy. Teraz wysunęła się z ciemności i stanęła w smudze światła rzucanej przez monitor. Szybkim, niemal niezauważalnym gestem sięgnęła przed siebie prawą ręką i zanim morderca zdołał odwrócić się do końca, słysząc złowróżbny szelest, przystawiła mu lufę ciężkiej broni do skroni i strzeliła. Krew i szare kawałki mózgu opryskały monitor i stojący wokół niego sprzęt. Morderca osunął się z wyrazem zaskoczenia na twarzy z powrotem na zwolnione przed chwilą krzesło i zastygł tak, leżąc w niewygodnej pozycji, dopóki kilka dni później nie znaleźli go zaalarmowani przez sąsiadów funkcjonariusze. Niezbicie stwierdzili samobójstwo.
- A więc jeszcze raz - Zaproponował siedzący w fotelu mężczyzna. - Po pierwsze, zaksięgowanie po jednej dodatkowej okrutnej zbrodni po obu nielubiących się stronach gwarantuje zwiększony ruch w interesie handlu bronią, informacjami, ludźmi, popytem na usługi ochroniarskie i likwidacyjno-sprzątające. Po drugie, całe przedsięwzięcie obyło się prawie zupełnie bez kosztów. Umówionej ceny wszakże nie trzeba było płacić, a zaliczkę odebraliśmy sobie po fakcie. Wszystkie wydatki poniósł nasz biedny przyjaciel. Po trzecie, pozbyliśmy się niewygodnych świadków i to w sposób całkowicie odsuwający nas od podejrzeń. I po czwarte, wysłaliśmy w świat wyraźne ostrzeżenie, że z Czarnym Słońcem się nie zadziera i jeśli ktoś myśli, że może tak po prostu odejść i zacząć działać na własną rękę...
- ...w końcu ze zgryzoty spowodowanej wyrzutami sumienia popełni samobójstwo. - Dokończyła siedząca po drugiej stronie stołu replikantka.
- Zgadza się, Guri – książę Xizor uśmiechnął się i wstał z fotela. Gdy podszedł do okna w szybie odbiła się jego zielona skóra i elegancka szata o pięknym, fioletowym kolorze. - To wszystko jest tak łatwe, że czasami myślę, że cały ten wszechświat został stworzony specjalnie dla mnie.
Jaro2012-07-26 12:38:35
Przykra świadomość, że Twoje opowiadanie nie dostało żadnej nagrody, choć bije na głowę każde z tych, którym się to udało.
Zdecydowanie jeden z najlepszych fanficów, jakie w życiu czytałem. Uderza niezwykła lekkość Twojej... klawiatury. Nie ma tu grafomaństwa, tak częstego w fanowskiej twórczości. Nie tylko miałaś fajny pomysł, umiałaś go też przelać na ekran. Całość trzyma w napięciu do ostatniego akapitu i nie nudzi nawet przez chwilę. Jest to możliwe za sprawą pewnych ciekawych fragmentów, np. ten:
"Mogę udawać, że wszystko jest jasne i zrozumiałe i niczego się nie nauczyć. Mogę też schować dumę w kieszeń i przyznać się do tego, że nie rozumiem, może i doznać upokorzenia, ale przynajmniej czegoś się nauczyć"
Właśnie po takich wstawkach, niejako płynących od serca, rozpoznaje się kunszt danego autora. Głównie dlatego Twoje dzieło tak bardzo mi odpowiada. Końcowy plot twist zaskakuje, choć tożsamości zleceniodawcy osobiście domyśliłem się wcześniej. Ale jego motywów już nie.
Kuleje niestety nieco strona techniczna. Niepotrzebny podział na rozdziały zamiast na zwykłe części tekstu poprzedzielane enterami (warto też pamiętać, że ostatnio odchodzi się od prologów i epilogów, uważając je za równoważniki rozdziałów). Są błędy interpunkcyjne i ortograficzne, a poza tym musisz nauczyć się prawidłowo pisać dialogi. Zasadniczo schemat wygląda tak.
(A) - To będzie wszystko - powiedział John.
Fragment "powiedział John" stanowi dopełnienie jego kwestii, dlatego po słowie "wszystko" nie ma żadnego znaku interpunkcyjnego, samo dopełnienie piszemy również od małej litery. Kropka pojawia się dopiero po "John".
(B) - To będzie wszystko - powiedział John - chyba że masz coś przeciwko temu.
Po dopełnieniu "powiedział John" nie pojawia się kropka, gdyż jego kwestia jest kontynuowana po kolejnym myślniku. Ma to jednak miejsce tylko wtedy, gdy obydwa fragmenty razem tworzą jedno zdanie. Innymi słowy, jeżeli można to zapisać równie dobrze w taki sposób:
(C) - To będzie wszystko, chyba że masz coś przeciwko temu - powiedział John.
Zauważ, że w przykładzie B po słowie "wszystko" nie pojawia się przecinek, gdyż nie można go stawiać bezpośrednio przed myślnikiem, dlatego też
(D) - To będzie wszystko, - powiedział John - chyba że masz coś przeciwko temu.
będzie nieprawidłowe w każdym wypadku.
Jednak sytuacja wygląda inaczej, kiedy w grę wchodzą dwa osobne zdania. Tym samym odpowiednikiem
(E) - To będzie wszystko - powiedział John. - Chyba że masz coś przeciwko temu.
nie będzie przykład C, tylko
(F) - To będzie wszystko. Chyba że masz coś przeciwko temu - powiedział John.
Kiedy dana kwestia "na sucho" kończy się kropką, w podanych wyżej przykładach pomijamy ją przed myślnikiem. W wypadku pytajnika czy wykrzyknika jednakże nie mamy prawa tego zrobić. I tak
(G) - To będzie wszystko? - zapytał John.
(H) - To będzie wszystko! - krzyknął John.
Są jednak sytuacje, w których przed myślnikiem można postawić kropkę, a po myślniku piszemy zdanie od wielkiej litery. Np. tutaj
(I) - To będzie wszystko. - John odwrócił się do żony. - Chyba że masz coś przeciwko temu.
Zawartość "międzymyślnikowa" nie opisuje tego, w jaki sposób John wypowiedział swoją kwestię, a jedynie jakąś czynność, niekoniecznie bezpośrednio powiązaną ze wspomnianą kwestią. Czasem możesz mieć lekki problem z odróżnieniem, którą formę należy w danym przypadku zastosować. Zasadę "zero kropki - myślnik - mała litera" stosuje się nie tylko do czasowników typu "zapytał", "powiedział", "rozkazał", ale też "wyszeptał", "nie dawał za wygraną", a w niektórych wypadkach nawet "wzruszył ramionami". Ale powinnaś dać sobie radę. ;)
Kończę już wykład i wystawiam zasłużoną ocenę: 8/10. Punkt odjęty za błędy techniczne.
Pozdrawiam i gratuluję!
Kasis2012-07-25 19:29:13
w opowiadaniu na pewno ciekawe jest to, że bardziej intrygującą tajemnicą jest tu tożsamość zleceniodawcy, a nie mordercy. Prolog mnie rozśmieszył ;]