TWÓJ KOKPIT
0

Baśniowe Imperium jako korporacja, zatem gdzie uciekł król? :: Różne

Autor: Lekt

Baśniowe Imperium jako korporacja, zatem gdzie uciekł król?


Pięć grzechów niewiedzy popełnionych przez Alex’a Knapp.

Komentarz do artykułu ze strony Internetowej Forbes.pl, pt. 5 błędów, które doprowadziły do upadku Imperium

Autor komentowanego poniżej artykułu, pokusił się o rozłożenie upadku I Galaktycznego Imperium na czynniki socjopsychiczne oraz gospodarcze. Przyrównując kosmiczne baśniowe królestwo, oparte na potędze armii i floty oraz rozsiewaniu czynnika społecznego terroru do modernistycznego kapitalistycznego przedsiębiorstwa.

Pominiemy oparcie zaprezentowanego materiału wyłącznie o klasyczną trylogię, a zatem chronologiczny przekrój Sagi od udanej eskapady Luke Skywalkera w kanionie I Gwiazdy Śmierci po sekwencję wbijającego się w poszycie II Gwiazdy flagowego Super Niszczyciela Lorda Vadera – ponieważ również skupimy większą uwagę na Klasycznej Trylogii. Pozostawimy na boku dywagacje w komentarzach pod tekstem, dotyczące kwestii rozszerzenia treści artykułu o EU, czyli techniczną polemikę celowego blefu Imperium (bądź faktycznie niedokończonej budowy II Gwiazdy Śmierci), mającego na celu zastawienie pułapki na Rebeliantów. Spojrzymy niechybnie na twór geopolityczny zasadzony o brutalną siłę militarnego reżimu, okiem amerykańskiego korporacjonizmu. Gorzej gdyby wewnętrznym przekonaniem finansowych rozważań Autora, kierowało porównanie analizowanych tytułowych błędów, przeklejając schemat pod organizacje przestępcze – mafii we wszelakiej jej pejoratywny wariacjach.

Postarajmy się zrozumieć, co autor miał na myśli.

Wprowadzenie

W grudniu od premiery filmu Jamesa Camerona Avatar upłyną trzy lata. Ciężko jednoznacznie ocenić czy technologia 3D przeżyła swoisty boom w walce o nasze portfele. Specjaliści w prasie branżowej zabijają się o ukazanie Czytelnikowi coraz wymyślniejszych świeżynek w ilości pikseli bądź sposobie przekazywania obrazu 3D. Z racji, iż nie czuje się kompetentny do weryfikacji owych zagadnień, pozostanę w zdystansowanej opozycji wobec pierwszego zarzutu Autora (marketingowego?) – czy jedynym powodem ponowionej premiery Mrocznego Widma była chęć upchnięcia raz już sprzedanego produktu. Postawmy sprawę jasno średniej konwersji filmu do technologii 3D? Uprzedzając komentarze – przełożenie pierwotnej wersji na język trójwymiaru, wynikał jedynie z technologii, w której film powstał. Zauważmy, iż Atak Klonów sfilmowany w technice cyfrowej (podobnej do użytej przez braci Wachowskich w ekranizacji Matrixa) może wypaść diametralnie odmiennie.

Z weryfikację domniemywa przyjdzie nam poczekać do następnego roku.

Wracając do sedna, Autor nazwał premierę-premiery błędem, cofając zegar o 13 lat, stawia osąd poparty żelazną kurtyną krytyki, która spadła na Georga Lucasa. Ot, za infantylizowanie fabuły, chęcią przyciągnięcia młodszego pokolenia barwnymi protagonistami, klarownym konfliktem oraz betonowym schwarzcharakterem. Stąd dojdziemy ścieżką logiki, do celowości – nader trafnej i słusznej – pominięcie Nowej Trylogii przy analizie upadku Imperium jako całości. Bytu powstałego znikąd, który dorastał razem z Lukiem i jego marzeniami. Otóż aby zrozumieć rozkład wewnętrzny, niezwykle masywnego tworu opartego na rządach twardej ręki (patrz: doktryna grubej pałki według mniemania prezydenta Teodora Roosevelta), należy jak przy najprostszych badaniach historycznych podjąć rozważania w szerszym spektrum.

Grzech pierwszy, kosmiczna odmiana francuskiej idei „państwo to ja”

Głównym kadrowym (filmowym) grzechem Imperatora Palpatinea, miała być gra do jednej bramki. Istne, jawne propagowanie kumoterstwa i polityki kolesi. Autor wskazuje wyłącznie na wagę otoczenia jedynego władcy, wykazując nadrzędną rolę czarnego zbrojnego posłańca śmierci oraz pozostałych doradców. Wkładając na momencik do głębokiego pudełka persony pokroju Mas’a Ameeda czy Sate Pestage oraz wszelakiej maści mrocznych Jedi, pozostają rzesze krwiście ambitnych i niebezpiecznych moffów – przeważnie pochodzących z rodów wojskowych, zatem stanowiący przeniesienie pewnych wartości średniowiecznych kasztelanów królewskich. Zarządców ziemskich będących jednocześnie rycerzami. Najsprytniejszy z moffów-gubernatorów, musiał przecież zbudować sobie aparat zarządczy – podwykonawczy. Struktura drabiny naszej organizacji-przedsiębiorstwa (kosmicznej korporacji), zaczynać miała się od wyjątkowo przytłaczającego wielkością króla, przez charyzmatycznie skrzywdzonego dylematami moralnymi prawą rękę, aż do maluczkich – rzeszy inżynierów, poganiaczy etc., którym we współczesności płacono by minimalną krajową. Owych tytularnych pracowników.

Ludwik XIV władał swym krajem oraz ludem za pomocą przekonywania ciemnego, bogobojnego społeczeństwa, iż jest nie tyle posłańcem boga wszechmogącego, co sam stanowi jego cielesną personifikację. Skonsolidował władzę absolutną, monarchicznie niepodzielną i nieuznającą sprzeciwu. Autor postarał się na moment zapomnieć, iż proceder otaczania się klaskającymi do naszych żartów poplecznikami, stanowi znają od wieków praktykę. Kwestia ślepej lojalności i poddańczej służebności, wobec własnego feudalnego seniora, stanowiła po wielekroć kwestię sporną co dyskusyjną. Blask pieniądza, nader kusił średnio zamożne rycerstwo, a w myśl politologicznego powiedzenia – żadne grabie, nie grabią od siebie. Czyżby zabrakło patrzenia w szerszej, bardziej przekrojowej perspektywie? Zaiste.

Śmierć króla oznaczała przeważnie czasową destabilizację, śmierć Imperatora przyniosła nieoczekiwane konsekwencje, wszak w tym samym momencie poległo dwóch złych, którzy trzymali całość w ryzach. Worek się rozwiązał, nocne mary uciekły i na powrót pochowały się po szafach. Imperium jednak trwało dalej.

Autor między wierszami porównuje sytuację relacji zachodzących między Imperatorem a Lordem Vaderem, do obsesji Stalina, dręczącej tyrana w ostatnich latach życia. Ponownie należałoby pokusić się od stosowną dygresję, niestety zajmującą miejsce na kolejny artykuł. Autor zgodnie przemilczał sithańską filozofię, gdzie zdrada i knowania były chlebem powszednim. Sprawę wzajemnego podpuszczania ucznia przez mistrza i odwrotnie, pozostawmy ocenie Czytelnika.

Ponownie wykazujemy średnią znajomość Autor głębi ukrytych w „Gwiezdnych Wojnach” znaczeń społecznych. Wystarczy modelowo odnieść zamierzenia Imperatora wobec Luke Skywalkera do bazowych założeń filozofii Carla Gustawa Junga w aspekcie modelu bohatera – jego cechach przewodnich i przywarach - czy teoriach o heroiczności wprost z monumentalnego dzieła pióra Joseph’a Campbella (patrz: Bohater o tysiącu twarzy). Bohater pokroju Luke’a, to młody, silny i obiecujący protagonista. Przewodnia wschodząca gwiazda, która rozbiła wszechpotęgę Imperium – zniszczyła największe narzędzie terroru, wymyślone przez człowieka, mające samym swym jestestwem wymuszać posłuszeństwo. Luke jako syn jednego z najpotężniejszych Jedi w historii Galaktyki, który w rezultacie przerósł ojca, pozostał po stronie dobra, czyli w rozumieniu Autora – gra w konkurencyjnej drużynie. Powody tego stanu mogły okazać się prozaiczne. Prawdopodobnie Luke nie przeszedł procesu rekrutacji, podczas pojedynku na pokładzie II Gwiazdy Śmierci, być może warunki proponowane mu przez Vadera (scena obciętej dłoni na Bespinie) okazały się nazbyt błahe. Wszak Vader pragnął obalić – używając nomenklatury firmowej – prezesa swej koronacji – i samemu zagrzać jego fotel. Istna walka o władzę w wymiarze wyścigu szczurów. Wszystko pięknie wkomponowałoby się w układankę logicznego założenie, jednak pójdziemy nieco okrężną droga. Autor rozpatruję porażkę planów sukcesyjnych Imperatora przez pryzmat wspomnianej obsesji. A przecież według prymatów Campbella bohater w wydaniu Luke’a, miał młodością przygnieść aktualnego, jedynego zaufanego doradcę króla. Brak wiary w system kładzie cieniem, na przytoczoną Stalinowską obsesję spisku i zdrady. Imperator postrzegał swoje władztwo dwojako, jako twór polityczny i ideologiczny – sithański. Stąd niezwykle ostrożnie wyrokuje, wartości porównawcze odnoszące kwestie braku wiary w powodzenie misji – samego króla, jego pierwszego pośród sług i młodego następcy, którego pragniemy widzieć w drużynie. Ideały trójcy naszych bohaterów zasadzono na schemacie – senior, wasal i giermek. Baczenie to wszak czysto średniowieczne. Baśniowe.

Dalece idąca teza, iż Imperium praktycznie przestało istnieć pozostawia oczywiście wiele do życzenia. Nawet gdyby Widz, po wyjściu z kina uznał – Imperator nie żyje, jego najistotniejszy w trybach maszyny poplecznik również. To koniec. Czy zatem tak gargantuiczna istota, twór wielowarstwowy o licznych maskach jak Imperium, mogłoby tak po prostu przestać istnieć? Czy śmierć Stalina oznaczała kres istnienia sowieckiego państwa? Zapomnijmy zgodnie z fundamentem artykułu o EU, tutaj nie ma chwilowo miejsca na klony Imperatora i jego komiksowy zniweczony powrót.

W każdej korporacji, zbudowanej bądź co bądź na ideologii armijnej, odejście kierownika-szefa odpowiedzialnego za cały dział oznacza przebudzenie w ludziach wilczych instynktów. Po śmierci Imperatora apetyty zostały rozbudzone, w co ważniejszych – bogatszych i silniejszych zbrojnie – gubernatorach. Odszedł prezes, niechaj idzie do piekła! Parafrazując słynne zawołanie o śmierci króla. Imperator i jego doradcy – stojący po stronie Mocy oraz polityki i wojska byli niczym rada nadzorcza. Wypadek – figiel, chichot - przeznaczenia sprawił, iż większość z nich, świta przystająca za swym panem, przeniosła się do piekła, gdy Egzekutor dokonał dzieła zniszczenia nad Endorem.

Każda szanująca się instytucja (prywatna) o strategicznie globalnym podejściu do rozwojowego modelu biznesowego, skupia swe poczynania wokół frontmana. Postaci czołowej, przewodniej, (skazanej) na sukces, której w podziemiach, lochach molochów pracują malutcy. Idealnym tego przykładem, niechaj będzie branża growa. Gdzie każda z firm-matek (trójca producentów sprzętu konsolowego) ma swego czarodzieja, a dane studio – producenta/prezentera gry. Ich odejście z firmy nie jest w stanie zawalić misternie tkanej struktury. Nintendo, Microsoft czy Sony to firmy istniejący na światowym rynku dekady, a zauważmy jak śmierć Steva Jobsa wpłynęła na koncern Apple? Wszak to nie kolosy na słomianych nogach, odejście tak wybitnego postaci firmy zachwiała delikatnie jej giełdową podwaliną. Nowe gadżety z Jabłuszkiem w logo szybko rozwiały wątpliwości, kto jest królem na rynku smartfonów i tabletów oraz dlaczego jest nim Apple.

Zejście ze sceny pana na włościach – Imperatora oraz jego cienistego, przerażającego frontmana nie spowodowała zapadnięcia domku z kart. Po prostu wilczki pokazały kły, bo stado straciło samca alfa. Wówczas nie może być mowy o planach sukcesji. Rozważając słownikowe znaczenie tytułu, przyjętego przez Palpatine'a, należy pamiętać o najważniejszej kwestii prowadzenia fabularnego wątku historii całej Sagi. Gwiezdne Wojny to kosmiczna baśń! Odkrywcze… Imperator musiał obwołać się złym królem, ażeby jego smok (Vader) mógł przynajmniej spróbować pokonać dobrego księcia, ewentualnie uratować księżniczkę. Swoiste uproszczenie, aczkolwiek znacznie wykładające sensowność przekładania języka Gwiezdnych Wojen na modłę współczesnego biurokratyzmu.

Doszliśmy do podsumowania błędu pierwszego, grzechu króla. Autor ponownie dopuścił się kardynalnego przeoczenia. Rozprawiamy o Klasycznej Trylogii z lat osiemdziesiątych. Prapoczątków schyłku Zimnej Wojny i gry nerwów arsenałem jądrowym. O programie Ronalda Reagana pod wiadomym tytułem (Star Wars) nie godzi się nie wspomnieć. Gwiezdne Wojny jako klasyczny model baśni przełożony na język i obraz, którego widz praktycznie dotychczas nie miał okazji ujrzeć. Konflikt mocarstw rozgrywany od chwili wybicia ostatniego nazistowskiego posterunku broniącego Berlina, ustanowienia czterech stref okupacyjny i późniejszego podziału na NRD oraz RFN, stanowił wybornie podane danie, polane sosem blasterowych błyskawic oraz pojedynków na miecze świetlne. W latach 1953-1989 głęboko pod ziemią, zakrwawioną wojenną pożogą, zakopano myśli o politycznych sukcesjach. Rozpoczęto roszady i partyjne przepychanki. Eliminacja chorych i słabych sztuk przebiegała równie sprawnie, co za wspomnianej czystki Stalina. Prezydenci USA rozprawiali się ze swoimi niewygodnymi rywalami w nieco inny sposób, mniej uciskający oczy opinii publicznej.

Wszystko wnet, co powyżej sprawdzone zostało do obalenia słuszności błędu nr 1. Imperator nie miał sukcesora w myśl niesumiennie przestrzeganej przez siebie Zasady Dwóch, przy założeniu w głębi czci i wiary w sithańską mądrość Lorda Bane’a, iż ocalaniem dla wojowników ciemności, będzie wyrwanie wilkom kilku kłów. Lord Sidious był przede wszystkim wytrawnym politykiem, później Sith (Mrocznym Lordem?), postępującym wedle realiów układów i struktur panujących we wczesnych latach osiemdziesiątych, wówczas gdy młodziutki George Lucas w swych snach układał puzzle gwiezdnych wojaży. Najstarsi górale z Haruun Kal, nie widzą czy sam Imperator nie toczył wewnętrznej walki – kim wpierw być – królem czy złym prorokiem Mocy… nie galopujmy jednak w kolejną odległą dygresję.

Vader zaś był raczej kimś w charakterze uczniak-wykonawcy (premier – władza wykonawcza, ewentualnie idąc tropem

Lord Vader w moim mniemaniu absolutnie nie posiadał predyspozycji, ażeby objąć władzę samodzielnie. Był on raczej smutnym dodatkiem, morderczo skuteczną dekoracją do wdrażania dekretów swego pana. Kimś w charakterze uczniaka-wykonawcy, ewentualnie nazwiemy go premierem – sprawującego władzę wykonawcza. Wszak nieliczni królowie stawali w szranki ze swymi pobratymcami w pierwszych szeregach forpoczty, tym właśnie był Vader.

Okrutnikiem swej wersji dyktatury.

Grzech drugi, o zbiorowym atrybucie szczęścia i satysfakcji

Dokonajmy dalszej rozbiorczej analizy błędu nr 2. Kolejny poważny zarzut Autora, dotyczy braku troski o dalsze losy organizacji, po zniknięciu reżysera spektaklu. Pada także stwierdzenie dotyczące, cytuję braku kluczowego czynnika motywującego: poczucia bycia częścią sukcesu organizacji. Przeciętny pracownik zatrudniony na umowę w pełnym wymiarze godzinowym, generalnie usiłuje przetrwać od poniedziałkowego urwania głowy do piątkowego skrajnego wyczerpania. Świat galopującego kapitalizmu stanął na głowie. Współczesne firmy, korporacje, koncerny nastawione wyłącznie na osiągnie słupków rentowności, w dalece idącym poważaniu mają szeregowego pracownika. Oczywiście podniosą się głosy sprzeciwu – dalekim od absolutyzowania i generalizacji. Istnieją firmy przyjazne pracownikowi. Z miłą, normalną atmosferą, gdzie poznajemy przyjaciół na resztę dorosłego życia i rozwijamy swoją karierę. Jednakże w 3/4 procenta przypadków jesteśmy tym szarym, zawalonym stosami zadań i ponaglanym pracownikiem – trybikiem w Imperialnej maszynie. Ważnym, okrutnie istotnym globalnym patrzeniem – horyzontalnym, gdzie wszyscy (prawie) są sobie równie. Wertykalnie hierarchia firmy udowadnia nam, iż mamy przyjść na osiem godzin do pracy, odpracować swoje i pod koniec miesiąca podpisać kwit poboru żołdu.

Imperium Galaktyczne jak życzyłby sobie Autor artykułu, nie stanowiło bytu jednowarstwowego. W Imperium znajdziemy wszystko, czym brzydziły się ruchy hipisów w Stanach Zjednoczonych. Przykład pierwszy z brzegu – zniewolenie Wookieech, celem wykorzystania ich manualnych i technicznych umiejętności przy konstrukcji tajemnej super broni powszechnej zagłady i strachu. Galaktyka jak długa i szeroka, składająca się z setek miliardów biologicznie, socjalnie i psychiczne odmiennych ras oraz gatunków, nigdy nie będzie dobrym porównaniem – ba, nawet tłem dla analizy struktury funkcjonalności przedsiębiorstwa.

Wojny w Galaktyce z perspektywy historii wojskowości, były już bardziej jednorodne – stanowiły konflikty na wyniszczenie. Silniejsza rasa dążyła do całkowitej eksterminacji drugiej, aby skolonizować jej planetę bogatą w surowce, bądź bo zatrzeć wiekowe antagonizmy. W świecie Gwiezdnych Wojen mieliśmy do czynienia teoretycznie ze wszystkimi rodzajami utarczek, opisywanych literaturowo przez wybitnych badaczy dziejów wojskowości (patrz: Marian Kukiel, Benon Miśkiewicz czy Karol Olejnik). Zważywszy na wrzenie geopolitycznego (właściwie galaktyko-politycznego) tygla, warzonej różnorodności okraszonej inną dążnością i celowością istnienia, nie może być mowy o poczuciu braku bycia częścią sukcesu organizacji. Wiele światów po oficjalnej intronizacji nowego tworu władczego w Galaktyce, zamieniło jeden reżim na drugi – nieco większy. Dopiero zrodzenie iskierki grupy Rebeliantów, dało zalążek myśli o powrocie do suwerenności. Ewentualnie pozornej stabilności rządów, reprezentowanych przez Starą Republikę. Pamiętajmy, iż budowanie więzi pomiędzy szefem a pracownikami, przebiega inaczej w każdej firmie. Trudno wyobrazić sobie, funkcjonowanie królestwa na zasadzie równego traktowania w relacjach poddany – pan. W głębi ducha możemy nienawidzić swego szefa, lecz na dłuższa metę obrzydzi nam to pracę. A współcześnie, czego trzyma się Autor pierwotnego tekstu, o pracę trudniej niżeli o upolowanie mamuta na Sybirze. Porzućmy jednak ten kpiący ton, nim posuniemy się o parsek za daleko.

Lata osiemdziesiąte to kraina komunizmu i socjalizmu. Ustrojów dopieszczanych, scentralizowanych, gdzie partia z pierwszym sekretarzem (Imperatorem) definiowała miażdżącą ilość aspektów ludzkiej egzystencji. Ludzie otrzymali namiastkę swobód i cząstkę poczucia osobistej wolności. Czy wówczas przestaliśmy być obywatelami? Czy porzuciliśmy firmę, podnosząc bunt, z powodu braku wizji przyszłościowego myślenia naszego szefostwa? Wkroczyliśmy butnie do biura naszego kierownika, wyrywając drzwi z futryny i wytknęliśmy zaplutym tonem jawne błędy, karczemne zaniedbania? Któż teraz czy trzydzieści lat temu, był odważniejszy od mrówki porywającej się na aligatora? Nawet z zaostrzonym ołówkiem w ręce. Ludzie łakną spokoju, stabilizacji. Istoty w Galaktyce, szczególnie ze światów bogatych w surowce, mogły wkrótce powitać z radością garnizon Imperialnej Armii. Światy potrzebne Imperatorowi – stoczniowe bądź strategiczne – zachowywały tę mizerną część swobód i wolności. Czy wówczas Trandoshanin polujący na Wookieech, po powrocie do swej chaty, czyszcząc pazury od skrzepniętej krwi rozprawiał o zaletach bycia obywatelem Imperium? Jednostki stanowią ogół, w całości siła, zaś bez nich maszyna stanie. Kraj potrzebuje swych obywateli, tak samo jak obywatele potrzebują powietrza. I niestety odwrotnie. Inaczej władzę zgarnia anarchia, bądź jak to ma miejsce w ówczesnej Afryce – lokalni watażkowie, zabijający ludzi, niczym zwierzynę na polowaniu. Jedyną istniejącą ideologią Galaktycznego Imperium był czynnik spajający wszystkie istoty – od granitowego ślimaka uciekającego sprzed paszczy jastrzębionietoperzy do smoka Krayt, zazdrośnie strzegącego swej perły przed kłusownikami. Strach.

Na strachu oparli swe rządy Leonid Breżniew, Jurij Andropow, Michaił Gorbaczow czy James Earl Carter bądź Ronald Reagan. Strach przed użyciem broni atomowej, przez wiele lat skutecznie paraliżował niewyedukowane społeczeństwa. Strach przed utratą pracy, skutecznie zmusza do wykonywania powierzonych obowiązków i dążności do przetrwania. Wystarczy drogi Czytelnik, jeśli pracujesz, abyś odpowiedział sobie na pytanie – co zmartwi Ciebie bardziej – fakt, iż szef nie myśli o Tobie ciepło, po przyjacielsku, czy brak wypłaty i brak na ratę za mieszkanie? Bycie w środku organizacji, niekoniecznie oznacza, iż jest się częścią jej sukcesu. Nawet jeśli firma osiągnie sukces, czy generalicja dzięki genialnemu planowaniu doprowadzi do wygranej bitwy, sukces mający wielu ojców silnym ramieniem obejmie pierwszego w stadzie. Tobie pozostawi wewnętrzną satysfakcję, z której rozliczysz kumpli przy piwie, podzielisz się z partnerem, ewentualnie będziesz milszy dla swojego psa. Przeciętny obywatel Imperium na zapyziałym, zakurzonym odległym świecie nie miał minimalistycznego pojęcia o poczynaniach swych włodarzy. Holonet całkowicie kontrolowany przez Wywiad i organy propagandowe, dostarczał wyselekcjonowanych informacji, niczym cenzura partyjna we wczesnej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.

Elita mogła czuć większą świadomość galaktycznego społeczeństwa, choć śmiem twierdzić, iż w tak obszernym świecie jak Gwiezdne Wojny, trudno używać pojęcia obywatel Imperium. Zwłaszcza, gdy było się farmerem wilgoci na planecie oddalonej o tysiące parseków od Potrójnego Zera.

Dochodzimy do porównania scen – wysocy rangą oficerowie Marynarki prawią wokół okrągłego stołu w obecności Moffa Tarkina i Vadera o formach taktycznych i strategicznych użycia powstającej Gwiazdy Śmierci. Trudno doszukiwać powodu braku powielania scen w Epizodzie VI, Autor wchodzi tu w kwestie czysto techniczne. Usiłując wytłumaczyć pewną niekonsekwencję reżyserską. Zaobserwujmy jednak zarzut wobec Powrotu Jedi, gdzie rozkazy-decyzje wydają wyłącznie Imperator bądź Vader. Imperator-król jako zwierzchnik sił zbrojnych, podobnie do konstytucyjnej funkcji urzędu prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej bądź ostrzejszego systemu amerykańskiego. Król choćby bez odpowiedniego przygotowania wojskowego (a zdarzało się to i na naszych ziemiach, szczególnie podczas obierania królów elekcyjnych). Załóżmy, iż Imperator nie był wybitnym żołdakiem, Vader zaś odebrał solidne szkolenie podczas Wojny Klonów, której był wiodącą postacią oraz antybohaterem. Wzajemnie się uzupełniają, jednoczenie sobie przeszkadzając.

Dziwi fakt, iż tak frywolnie skonfrontowane zostają światy wojskowe z gospodarczymi, to znaczy proces decyzyjny na linii – Imperator nakazał, aby flota defensorska zgromadzona wokół II Gwiazdy Śmierci wciągnęła Rebeliantów w pułapkę (cel: dusza Skywalkera) i siłowanie się z tym samym w formie o innej treści przekazy procesem decyzyjnym w wielkiej firmie. Imperator-król wyraża wolę absolutną, admirał dowodzący flotą wydaje pierwszemu (ewentualnie swojemu adiutantowi), rozkazy dotyczące ustawienia okrętów, na barki pierwszego spada ciężar uruchomienia dalszych sekcji. Aż do momentu, gdy umazany smarem mechanik przykręci ostatnią poluzowaną śrubę do silnika.

Wzornik według Forbesa – prezes na radzie zarządu podejmuje decyzje dotyczącą fuzji z sąsiednią firmą. Posiadając pakiet większościowy praktycznie osiąga cel, zachodzi połączenie. Dyrektorzy otrzymują wytyczne nowych planów rozwoju i strategii, przekazują je swoim podwładnym kierownikom. Cząstkowa informacja dochodzi do uszu skromnego fakturzysty w dziale rozliczeń. Czy ów niezadowolony ze zmian strukturalnych (choćby brak osobistej sympatii do firmy dołączającej) wparuje wzburzony do biura kierownika, dyrektora czy prezesa? W armii za ciężkie naruszenie regulaminu kwestionowania rozkazów w warunkach stanu zagrożenie (czytaj: wojny) grozi sąd polowy w trybie jednoosobowym i kara śmierci. W przedsiębiorstwie na drugi dzień dostajemy wypowiedzenie za porozumieniem stron. Zauważamy pewną analogię, jednak Autor ponownie usilnie nie dojrzał różnicy pomiędzy Imperatorem-królem a prezesem-szefem, różnicy pomiędzy dyktaturą a biznesem.

W armii wyrażanie własnych opinii, kończy się przemową do kilometrów korytarzy ze szczoteczką do zębów bądź zesłaniem na najpodlejszą stację nasłuchową na Odległych Rubieżach. We wczesnej fazie Imperium, sprawa z żołnierzami była stosunkowo prosta – łańcuch dowodzenia stanowili oddani ideom Imperatora (sprytni) generałowie, zaś nowe klony (te z Zemsty Sith) nie kwestionowały poczynań swoich przełożonych. W Klasycznej Trylogii, gdy Szturmowcy nie zawsze byli genetycznie identyczni, bywało różnie.

Aczkolwiek podsumowując kolejny z grzechów, brutalnie sprowadzimy wszystko do nieco uproszczonego modelu armii z lat osiemdziesiątych, ustrojowo skażonej, gdyż taki obraz serwuje Widzowi George Lucas w swym dziele. Szeregowcy-pracownicy nie są od dyskusji, oni oddają serce matce ojczyźnie, częściej zaś duszę ojcu poświęcenia.

Grzech trzeci, za głupotę trzeba słono płacić

Grzech braku tolerancji i porażek. Przymrużonymi oczyma przywołajmy kultową scenę duszenia Mocą, admirała Ozzela. Admirał z punktu widzenia taktycznego, popełnił ewidentny błąd, dokonując przedwczesnego wyjścia z nadprzestrzeni. Czy aby na pewno, on powinien ponieść karę? Skoro Autorowi tak zależy na losie jednostki, powinien pociągnąć do odpowiedzialności oficera dyżurnego na mostku, odpowiadającego za nawigowanie. Admirał samodzielnie przecież nie nacisnął na konsolecie odpowiedniego przycisku odłączającego hipernapęd. W całym procesie decyzyjnym, na który tak ochoczo Autor się powołuje brało udział, co najmniej kliku marynarzy niższego szczebla. Oberwał najwyżej postawiony, który bardzo możliwe wcześniej naraził się Lordowi Vaderowi. Tego Saga nie tłumaczy. Widz może popaść w domysły, wobec osobistych relacji pomiędzy Ozzelem a Vaderem na linii – dowódca flagowego okrętu – drugi po królu. Trudno wyobrazić sobie następujące po sobie sceny filmy, w których Vader po kolei dusi każdego odpowiedzialnego – od Ozzela do technika, który omsknął się w obliczeniach nawigacyjnych. Nieszczęśnicy ustawieni pod ścianą, upadają kolejno niczym kostki domina. Absurdalna wizja.

Vader zadziałał dokładnie według oczekiwania Widza. Feralna decyzja (nieudolnego?) dowódcy zaważyła na jego przyszłej karierze – skończyła ją błyskawicznie, a jakże spektakularnie w uściskach mistycznej Mocy. Czy Vader, po prostu miał gorszy dzień? Znów zaczynamy kręcić się w kółeczko niezrozumienia Autora ku pojmowaniu fundamentalnych różnić pomiędzy armią a firmą. Vader niewybaczający głupoty i błędów, podziałał za impulsem. Wymierzył karę pokazową, podobną do stosowanej przez amerykańskich sierżantów (pamiętających konflikt koreański z 1950 r.) w Wietnamie, którzy otrzymywali wymuskanych adeptów West Point, oficerów młodych i pragnących za wszelką cenę udowodnić swoją wartość, niestety absolutnie nieprzygotowanych na widok ciał obdartych przez Vietcong albo spalonych napalmem niewinnych dzieci. Szalonych oficerów odsuwano od jakichkolwiek decyzji. Wymierzano błyskawiczną karę, gdyż nie było tam miejsca na podjęcie psychologicznych kroków, celem rozważania błędu i co kuriozalne – ofiarowania szansy poprawy, naprawy błędu.

Zarzut, iż Vader swym popisem władczych dewastacyjnych zapędów (uduszeniem Ozzela) cytuję: skazał Flotę Imperialną na organizacyjny chaos, ponieważ w jednej chwili liczni oficerowie zostali skierowani do nowych stanowisk i obowiązków, bez możliwości wcześniejszego zapoznania się z nimi. Punkt krytyczny został przekroczony. Niestety przy możliwie wysokiej dawce zawodowego profesjonalizm, powyższe twierdzenie zmusza do bycia wrednym.

Ewidentna nieznajomość realiów panujących w każdej armii świata (Jakiegokolwiek! Chyba, że to będzie armia pluszowych Ewoków), kłuje w oczy na sposób niemiłosierny. Od czasów rzymskich legionów, armii na wskroś bliskiej ideałom, panowała zasada nazwana przeze mnie dwa stopnie od śmierci. Przez innych historyków określana inaczej, lecz ostatecznie znacząc dobitnie, ten sam system zachowań. Flota Imperium funkcjonowała w oparciu o 16 szczebli szarż. Od marynarza po wielkiego admirała. Założy, iż jeden Gwiezdny Niszczyciel, okręt klasy Imperialny, zostaje wysłany na samodzielną misję. Kontrola daleko wysuniętego posterunku, wokół którego dostrzeżono niepokojącą aktywność piratów.

Okręt przybywa na miejsce – kapitan wraz z pierwszym oficerem (przeważnie komandorem, częściej porucznikiem) przebywają na mostku. Pozostali marynarze i starsi marynarze, skrupulatnie wykonują swoje obowiązki w podległych sekcjach. W niecce systemu dowodzenia mostka, kotłują się dyżurujący midszypmeni oraz oficer wachtowy.

Pozornie banalna misja, kończy się nieoczekiwanie. Piraci nacierają skomasowanymi siłami, krążownik zostaje uszkodzony. Na mostku dochodzi do eksplozji, ginie kapitan, jego adiutant oraz pierwszy oficer. W próżni lądują również większość dyżurujących marynarzy wielu sekcji. Opadają grodzie chroniące iluminatory, pożar dogasa. Okręt wciąż jest sprawny. Według Pana Alexa Knapp, załoga zostaje skazana na niechybną śmierć w czarnych czeluściach kosmosu. Kapitan oraz jego zastępca są niedysponowani. W trybie wiecznym. Sedno sprawy leży zatem u korzeni systemu szkolenia w akademiach. Każdy żołnierz w swym kursie szkolenia, odbiera nauki dotyczące dwóch stopni przewyższających jego własny. Kapitan zobligowany jest do opanowania formalnych aspektów dowodzenia kapitana linii czy wiceadmirała (we Flocie Imperium). Fakt, iż Rebelianci wymknęli się przeważającym siłom Imperialnym, pozostaje już dyskusyjny – schodząc na ziemie, pamiętajmy to wyłącznie filmowa baśń, gdzie bohaterowie pozytywni mają niewyczerpalne

okłady przysłowiowego szczęścia. A wystarczyło wysłać po prostu kolejny dywizjon myśliwców TIE… i kolejny i jeszcze jeden.

Obaliliśmy tym kolejny grzech Vadera, dotyczący strachu przed reakcją podwładnych. Służba na flagowcu Lorda bywała nader krótka, niczym na pirackich galerach buszujących wokół hawajskich wód. We współczesnym modelu struktury firmowej, nikt nikogo nie będzie dusił (kablem od komputera?), tylko obetnie premię bądź udzieli nagany. Baśniowa armia ma swoje prawa, u Tolkiena delikwenta rzucono by nazgulowi pod pazury albo wysłano do gildii magów na ćwiczenia ognistych kul. Prawa rządzące światem Gwiezdnych Wojen, wciąż pozostają zgodne z kluczowymi tezami Campbella.

Autor poruszył ciekawą kwestię tzw. podkładania świni. Podjudzanie do błędów, pospieszne decyzje, celem pognębienia przełożonego, na szczeblu drabinki okrętu Vadera (Autor uznał, iż system rozplenił się na całą Flotę Imperium). A czym zatem będzie współczesny wyścig szczurów? Człowiek człowiekowi wilkiem, gdy na Twoje miejsce pracy drogi Czytelniku czyha powiedzmy trzystu zdesperowanych kandydatów, to czy Twoje potyczki nie są rozliczne, jak gdybyś wystrzelił rakietę z głowicą nuklearną w stronę Księżyca? Podświadomie każdy wokół Ciebie, pragnie żebyś oblał szefa kawą. Ludzka obłuda we współczesnym systemie galopującego kapitalizmu osiąga wyżyny, strach pomyśleć, gdybyśmy dali ludziom maczety i siekiery rzucając idźcie i czyńcie z tego radość. Gdzieś w 1989 roku popełniono kardynalny błąd, na oścież otwierając wrota zachodowi i wolnorynkowemu podejściu. Uwalniając gospodarkę, niczym urwany zawór od gazu.

Reasumując trzeci grzech odpowiedzmy sobie na pytanie, czy świeżo upieczony admirał Piett był aż tak zadowolony z okoliczności awansu i wynikających z tego konsekwencji? Pamiętajmy, iż wielu pośród historycznych dowódców skończyło w piekle pełnym idiotów, lecz mimo wszystko admirałem nie zostawało się za piękne oczy.

Grzech czwarty – o planie B Imperatora i koncentracji celu naczelnego

Rozpatrując konsolidację zasobów wokół jednego nadrzędnego celu – obu Gwiazd Śmierci – przełożymy poruszony przez Autora problem na język ekonomii wojny. Pierwsze wzmianki o planach Imperatora dążących do stworzenia superbroni odnajdujemy w Ataku Klonów. Aby zrozumieć celowość jej budowy odnieśliśmy się do zasad Polityki Nowego Ładu oraz tarkinowskiej doktryny strachu. Psychologiczna kwestia została już oględnie omówiona.

Pod koniec lutego za innymi portalami Bastion zamieścił newsa pt. Ile kosztuje Gwiazda Śmierci?. Twórcy niesamowitego wyliczenia pokusili się o ustosunkowanie rozmiarów Gwiazdy, do aktualnej ceny tony stali na podstawie zasady skali względem brytyjskiego lotniskowca HMS Illustrious. Podana w amerykańskich dolarach kwota ponad 8 biliardów, w porównaniu do wartości ponad 3,6 biliona dolarów stanowiących budżet USA na rok 2010, pozostawmy bez konieczności dalszego komentarza.

Autor nie bierze jednak pod uwagę, iż równolegle z budową I Gwiazdy Śmierci w systemie Horuz, stocznie Kuat czy Sienar masowo wypluwały kolejne wariacje gwiezdnych niszczycieli bądź wszelakich jednostek pomocniczych, korwet, myśliwców itd. Przypuszczalnie nigdy nie poznamy pełni wielkości zasobów i mocy przerobowej Imperium. Nawet portal Sluis Van nie pokusił się o szacunkowe podanie wartości budowy oby Gwiazd w imperialnych kredytach, choćby w astronomicznym przybliżeniu.

Z wojskowego punktu widzenia, sens istnienia Gwiazdy Śmierci (tylko pierwszej, gdyż budowa drugiej ociera się o kpinę z Widza o czym później), pozostaje dyskusyjny. Teoretycznie broń idealna, niezniszczalna. Zapewne pozostałaby takową, gdyby nie pyszność głównodowodzącego obroną oraz przechwycenie planów konstrukcyjnych, umożliwiający wykrycie feralnego szybu wentylacyjnego. Ilość rebelianckich myśliwców, szturmujących kaniony Gwiazdy możemy w locie policzyć na ekranie telewizora. Kilkanaście okrętów, które Imperium zgniotłoby żelaznym butem przewagi liczebnej również. Walka nad Yavinem IV toczyła się w systemie staro szkolnych pojedynków jeden na jednego. Niczym rewolwerowcy albo gladiatorzy w swych fikuśnych zbrojach. Starcie myśliwców, do których po czasie dołącza wschodząca gwiazda konkurencji oraz wiceprezes korporacji cieni. A wystarczyło uwolnić z hangarów 7200 myśliwców TIE (wg. danych z Sluis Van) i po kilku minutach moff mógłby w spokoju dopić poranną kawę. Sytuacja sprowadzona do parteru, rozkładu na czynniki pierwsze nie wymagała nawet świeżo upieczonego adepta akademii, o geniuszu pokroju Napoleona nie warto wspominać. Wystarczyło odpowiedzieć posiadaną potęgę, aby skruszyć marny opór Rebeliantów. Baśń zapragnęła jednego, aby kosmiczni kowboje spotkali się w kanionie, po nitce kierującym Luke’a do dwumetrowego otworu wywietrznika głównego reaktora. Zgodnie uznajmy, iż żaden – absolutnie żaden inny – pilot (prócz Vadera?) nie byłby w stanie skierować rakiet protonowych pod kątem umożliwiającym im swobodny lot wprost do serca napędowego bojowego księżyca. Campbellowski cud został dokonany, Luke wyciągnął swego Excalibura, udowadniając predestynację do bycia słońcem Sojuszu Ku Odrodzeniu Republiki.

Niezbadanym pozostaje przełożenie użytych środków – zarówno finansowych jak surowcowych – zużytych przy budowie I GŚ w kalkulacji na ilość Gwiezdnych Niszczycieli klasy Super, które generalnie samym pojawieniem na orbicie dowolnej planety, wywoływały ogólną panikę i krach woli oportunistycznej walki. Tylko i wyłącznie z powodu nie możliwości dokonania stosownych obliczeń, nie jesteśmy w stanie jednoznacznie z gospodarczego punktu widzenia stwierdzić o słuszności budowy stacji. Temat uważamy za zamknięty.

Wróćmy na moment do planu sukcesji (a raczej jego braku) Imperatora oraz niebywałą krótkowzroczność w patrzeniu na pozyskanie głównego gracza konkurencji. Obsesję Imperatora tłumaczy niezwykła siła Luke’a. Siła wobec, której każda potęga militarna czy olbrzymie rodowe bogactwo nikło w blasku midichlorianów potomka Skywalkera. Autor jakoby przypisuje ów konspekt zastąpienie Vadera młodszą, a zatem niepomiernie lepszą wersją oddanego sługi, do biznesplanu, w którym nie dopracowano kilku tabelek i wykresów.

Imperium nie posiadało celu samoistnego. Imperium miało być niczym Cesarstwo Rzymskie, III Rzesza – wieczne i trwałe. Ustawicznie i nienaruszalne. Stąd nie można wytyczyć granicy dla sukcesu jednostki celem bycia w środku większej całości. Imperium miało trwać, gdyż Imperator był całkowicie przekonany o słuszności swych zamiarów. W baśni jednak mniejsze zło przegrywa z szarym dobrem, tak Imperator zaliczył karkołomny lot w szybie (zasyp na śmieci? sic!) a Luke krótko cieszył się z odzyskania ojca, który podobno powrócił z dalekiej podróży z cienistych krain. Czytelniku nie zważaj na drwiny, prawda pozostaje bezdyskusyjna. Plan przeciągnięcia Luke’a na ciemną stronę nie stanowił obsesji Imperatora, Imperator wszak dopuszczał śmierć młodszego Skywalkera. Vader okazał się nazbyt nieposłuszny (za słaby?) wobec woli swego pana, widać Mustafar nie zdeprawowało mrocznego lorda całkowicie, gdyż nie był w stanie zgładzić swego dziedzica. Psychologia miałaby pożywkę dla dzieciobójcy, lecz Saga zatraciłaby herosa numer jeden. Najdziwniejszą postać całego uniwersum, która ratował Galaktykę więcej razy, niż na Kamino pada deszcz. Zawiódł nieoczekiwany zwrot akcji, nawrót uczuć ojcowskich (właściwie ich gwałtowna eskalacja po blisko dwudziestu latach). Mieszanka wybuchowa, warstw wymagających rozważenia, kumulujące siłą uderzenia, które zburzyło koncepcję Imperatora. Podkreślę to z całą mocą stanowczości i po wielekroć do znudzenia – koncepcja baśni trwa.

Obalając główny wniosek Autora podsumowujący grzech numer cztery, traktujący o konieczności tworzenia planów awaryjnych, musimy wytknąć – wysunąć – postać Luke’a a pierwszy plan. W całej Galaktyce jedynie potomkini Vadera mogłaby znaleźć się w orbicie zainteresowań Imperatora. Szczerze wątpię, aby Palpatine nie wiedział o pannie Skywalkerównie. Luke był po prostu silniejszy Mocą, być może gdybając hipotetycznie, po zgładzeniu Luke’a przez Vadera, Imperator ukazałby swemu egzekutorowi rąbek tajemnicy o siostrze bliźniaczce martwego syna. Alternatywne historyjki z EU pozostawmy jako pole do popisu na fanfiki.

Grzech piąty o nauce na własnych błędach

Dobiegamy z wolna do mety naszych polemik. Pora na grzech piąty, najcięższy. Porażka wkalkulowana w triumf, musi być okupiona potem i krwią. Wówczas zwycięstwo motywuje człowieka do dalszego działania, podnosi mu samoocenę i popcha w objęcia rozwoju osobistego. Tyle teoria.

Autor niczym utartą mantrę powtarza o błędzie budowy Gwiazdy Śmierci. Poniekąd udowodniliśmy, iż nie możliwość uchwycenia tego przedsięwzięcia w model biznesowy, zaowocowało w ocenie sytuację patową. Tyleż poddając osąd pod warsztat historyczno-wojskowy, sensowność budowy gwiezdnego kuriozum, stanowi materiał na oddzielny artykuł.

Wróćmy na tory porażek i płynących z nich wniosków. Imperium ponosi klęskę. Bitwa zostaje przegrana. Plan dziesięcioleci idzie w niwecz w ciągu sekund. Zapada decyzja o budowie następczyni super broni. Jeszcze większej, jeszcze potężniejszej, upchanej wieżyczkami turbolaserów i milionami ton sprzętu. Konia z rzędem temu, kto w sensowny sposób uzasadni trafność podjętych kroków. Decyzja na wskroś – militarnie – bezsensowna. Skoro Imperium dało się oszukać, Bothańscy szpiedzy mimo strat, umożliwi flocie Rebeliantów samobójczy atak. Pyrrusowe zwycięstwo? Imperium bogate, Imperium ogromne. Spalili nam zamek, zbudujemy większy, wyższy mur, ostrzejszą palisadę. Poniekąd sensowny tok rozumowania. Imperium rozpaczliwie pragnęło odzyskać reputację niepokonalnego. Lojalne światy w końcu musiały się dowiedzieć o sukcesie Luke’a. Ziarno zwątpienia zostało zasiane. Tutaj kłania się wyłącznie cel propagandowy. Acz mocno poroniony w swym bazowym założeniu.

Zakładając istnienie wolnych mocy przerobowych oraz liczebnie wymagalną ilość żołnierzy i marynarzy potrzebnych od obsadzenia nowych okrętów, które zbudowano by w zamian za II Gwiazdę, Imperium postawiło na moją ulubioną wojskową zasadę – małe jest piękne, ale duże może więcej. A gdzie Imperator nie może tam Vadera pośle, włodarze Imperium sami na siebie ukręcili bata. Ponownie komasując w jednym miejscu najwybitniejszych oficjeli oraz doradców wojskowych. Na obu stacjach życie straciło łącznie ponad 3,6 miliona jednostek zasobów ludzkich (humanoidalnych). Tysiące myśliwców, setki czołgów i transporterów, morza Szturmowców itd.

Autor z czym nie sposób się zgodzić, upraszcza obsesyjne myślenie Imperatora oraz Vadera o losach Luke’a jako przerost treści nad formą. Zdolny poświęcić w imię swej wizji pesudosukcecji (której brak usiłowałem udowodnić), miliony istot i góry kredytów – suma sumarum – łącznie z samym sobą.

Zważywszy na klarowne stanowisko syna Skywalkera, iż wolałby umrzeć za Sojusz, niż dołączyć do Imperialnej paczki. Obrany kurs do samego końca pozostaje niezmieniony. Sauron również posiadał jeden cel – odzyskać utracony jedyny pierścień. Don Kichote walczył ze smokami-wiatrakami, aby uśmierzyć ból chorej wyobraźni, pragnącej ust Dulcynei. Przykłady możemy mnożyć w nieskończoność.

W braku umiejętności racjonalnego wyciągania wniosków z dotkliwych porażek, upatruje Autor upadku firmy. Ponownie wytkniemy niekonsekwencję w myśleniu Pana Knapp. Firma X dokonuje badań marketingowych, rynkowych i technologicznych. Powstaje produkt w swym założeniu idealny (Gwiazda Śmierci), produkt zostaje wprowadzony na rynek. Pierwsze tygodnie pokazują, iż ludzie oszaleli na jego punkcie. Aż nagle krzywa łamie się karkołomnie, wszystkie wskaźniki wykazują absolutny spadem zainteresowania – przesyt i odwrócenie konsumentów od produktu. Ludzie wszak bywają przewrotni, a rynek okrutniejszy niż głodny kotowaty Nexu. Firma wyciąga wnioski i dokonuje poprawek. Staje się ostrożniejsza przy wprowadzaniu na rynek nowej świeżej wersji swojego hitu, albo poszukuje innych ścieżek rozwoju. Tak właśnie postępują racjonalnie myślący ludzie w realnym świecie. Inaczej do dziś nie wyszylibyśmy z epoki kamienia łupanego.

Krótko ku końcowi

Prawdziwe Imperium prawdopodobnie nie poważyłoby się na budowę drugiej Gwiazdy Śmierci, acz tego nie możemy być pewni. Imperium Palpatinea tkwi zakotwiczone na okręcie baśniowych ram w sercach fanów, za żadne skarby wszechświata nie odcumuje w bezpowrotną podróż do realiów naszych czasów.

Warto czasem, aby mity pozostały same dla siebie.

A baśni niechaj pozostaną tylko baśniami.

Więcej grzechów nie pamiętam…

Lekt

Ps. Dyskusję uważam za otwartą…

W pełni pochwalam model polemiki podjętej przez Autora pierwotnego artykuły, który pozwoliłem sobie skrytykować wedle własnej wiedzy i przekonań. Zaprezentowane powyżej osądy, stanowią wyłącznie prywatne opinie autora recenzji. Za wszelakie błędy odpowiedzialność ponosi wyłącznie autor.

OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować
Wszystkie oceny
Średnia: 0,00
Liczba: 0

Użytkownik Ocena Data


TAGI: Publicystyka (79)

KOMENTARZE (4)

  • Stele2012-04-12 21:23:10

    Oj humanistą jesteś. 3/4 procenta, jako większość populacji zabija. ;)

  • Lekt Ridan II2012-04-12 18:14:47

    Literówki zwalam na Burzola - podobno wygładziłeś tekst? :-)
    Propos przecinków i akapitów - kontekst zdania, stawiam wyżej niżeli żelazne (śmieszne) zasady gramatyki drodzy Czytelnicy. I owszem jestem humanistą z krwi i kości - powieście mnie :-)

  • Wookie3e2012-04-12 18:06:33

    Zgadzam się z przedmówcą. Dziwnie postawione przecinki, masa literówek i utrudniające czytanie błędnie gdzieniegdzie wstawione akapity. Szkoda bo sama zawartość jest ciekawa, a umęczyłem się okrutnie podczas czytania.

  • NLoriel2012-04-12 16:35:27

    Trudno się czyta przez przecinki w dziwnych miejscach oraz literówki :(

ABY DODAWAĆ KOMENTARZE MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..