Recenzja Johny'egoTano
Pamiętacie ten włoski fanfilm o skomplikowanej fabule, nieziemskich efektach specjalnych i oryginalnym podejściem do świata SW? Pamiętacie Dark Resurrection vol.1? Ta powstała w 2007 roku produkcja udowodniła całemu światu, że plan filmowy nie musi znajdować się w Ameryce, aby powstało interesujący twór ku czci dziesiątej muzy. Bardzo długo wydawało się, że wytwórnia Lords of Illusion spoczęła na laurach, ale sprawa uległa zmianie 8 września 2011 roku – w dniu premiery Dark Resurrection vol.0.
Jak można łatwo wywnioskować z tytułu, recenzowany film to prequel historii padawanki Hope znanej z części pierwszej. Tym razem fabuła skupia się na postaci Sorrana, którego również poznaliśmy w 2007. Ów mistrz Jedi jest owładnięty pragnieniem odnalezienia starożytnej świątyni Eronu w celu poznania sekretów jej twórców. Film przedstawia nam przełomowy moment jego poszukiwań – Sorran odnajduje porzucony wrak statku, który z pewnością należał do Eronian. W towarzystwie siedmiu padawanów (z może Rycerzy?) postanawia zbadać wnętrze mrocznego pojazdu...
Co ciekawe, twórcy tym razem zrezygnowali z wątków pobocznych, których mnogość utrudniała zrozumienie fabuły ich pierwszego dzieła. Ponadto część zerowa jest utrzymywana w znaczniej mroczniejszym klimacie. Przez długi czas obserwujemy wędrówkę bohaterów po labiryntach statku Eronian, dość rzadko przysłuchując się ich komentarzom. Nie możemy jednak się nudzić, gdyż mniej więcej w połowie filmu następuje znaczne przyśpieszenie akcji, a po pewnym czasie stajemy się świadkami – a jakże – pojedynku na miecze świetlne... zaraz, „bitwa” to lepsze słowo.
Historia nie jest zła, ale lepiej sprawdza się jako uzupełnienie tego co znamy z części pierwszej niż jako osobna opowieść, co w sumie nie powinno dziwić – w końcu to seria. W filmie w znacznym stopniu wyjaśniona zostaje przeszłość Sorrana. Dowiadujemy się na przykład dlaczego Rada Jedi odwróciła się od niego, poznajemy przyczynę jego obsesji na punkcie Eronu a także tajemnice jego niezniszczalności. W międzyczasie dowiemy się co nieco o historii samego Eronu. Warto tu przypomnieć, że produkcja wyróżnia się tym, że jej twórcy mieli zupełnie inne spojrzenie na świat Gwiezdnych Wojen. Stworzyli własny kanon, własny klimat i własną mitologię, co stanowi przyjemną odmianę wśród dziesiątek fanfilmów naśladujących klimat obu Trylogii.
Podobnie jak poprzednio, w filmie brakuje droidów oraz obcych, a przynajmniej w takiej postaci do jakiej przywykliśmy. Mamy tu jednak do czynienia ze spuścizną Eronian – wojownikami strzegącymi ich tajemnic. Twórcy praktycznie w ogóle nie wyjaśnili czym są te świetnie ucharakteryzowane oraz powielone komputerowo stworzenia, co uważam co dobry pomysł – ten fakt sprawia, że ich nadnaturalne umiejętności bitewne stają się nieco ciekawsze, dzięki aurze okalającej ich aurze mroku. Mówiąc o bitwach warto wspomnieć, a właściwie ostrzec o jedynej która się nie udała oraz której nie sposób przeoczyć. Chodzi o potyczkę w okolicach świątyni Eronu – tutaj twórcy zdecydowanie za bardzo dali się ponieść fantazji. Bo czy tylko mi pomysł przeniesienia średniowiecznej ziemskiej armii uzbrojonej w świetlne „włócznie” na jedną z planet odległej galaktyki wydaje się dziwny? Oczywiście można to wytłumaczyć faktem, że według fabuły bitwa ta miała miejsce tysiące lat temu, ale jednak pozostaje pewne nietypowe odczucie.
Opisując stronę wizualną, wystarczy napisać jedno zdanie – jeszcze lepiej niż w części pierwszej. Niemal cały film powstał w profesjonalnym studiu blue box, co dawało olbrzymie pole do popisu grafikom komputerowym i nie tylko. Wiele scenerii zostało wykonanych w formie makiety, dzięki czemu film znacznie zyskał na wartości wizualnej, Bezbłędnie wykonane sceny w kosmosie oraz wnętrza statków kosmicznych zachwycą nawet najwybredniejszych widzów. Kostiumy stoją na równie wysokim poziomie. Tym razem tówrcy całkowicie zrezygowali z tradycyjnych szat Jedi. Wcale nie oznacza to jednak, że wojownicy Mocy są przedstawieniu źle – każdy z nich posiada inny krój szat, co dodaje im realizmu. Równie ciekawie przedstawiono ubiór Strażników Eronu.
Aktorstwo również trzyma wysoki poziom. Na tym tle wyjątkowo błyszczy aktor wcielający się w rolę Sorrana. W jednej chwili mamy milczącego, surowego mistrza Jedi, a w następnej niepewnego swojej przyszłości ocalałego z katastrofy. Zdecydowanie poprawił się od czasu premiery poprzedniego filmu. Pozostali Jedi również są dobrze przedstawieni – każdy z nich ma odmienny charakter a grający ich aktorzy spisali się znakomicie.
Co można powiedzieć o muzyce? Z pewnością tworzy nieco inny klimat od tego znanego nam z oryginalnej trylogii, ale jednocześnie bardzo odległy od Dark Resurrection vol. 1. Nie mamy tu do czynienia ze spokojną melodyjką i śpiewkami „Hallelujah”, co wyjątkowo drażniło mnie w pierwszej cześć serii. Nową, mroczniejszą muzykę uznaję zatem za lepszą i zapisuję na plus.
Na koniec odezwę się do tych, którzy zawiedli się na pierwszej części uznając ją za nudną - a takich jest z pewnością wielu – obejrzyjcie prequel, bo naprawdę warto. Dark Resurrection vol.0 to bardzo przyjemny dla oka fanfilm stworzony z rozmachem, ukazujący nam nowe spojrzenie na nasze ukochane uniwersum oraz pokazujący jak daleko potrafią posunąć się pozytywnie zakręceni fanatycy, aby oddać hołd swojemu uzależnieniu...
Strona projektu
Obejrzyj na Dailymotion
Ściągnij
Napisy PL
Pamiętacie ten włoski fanfilm o skomplikowanej fabule, nieziemskich efektach specjalnych i oryginalnym podejściem do świata SW? Pamiętacie Dark Resurrection vol.1? Ta powstała w 2007 roku produkcja udowodniła całemu światu, że plan filmowy nie musi znajdować się w Ameryce, aby powstało interesujący twór ku czci dziesiątej muzy. Bardzo długo wydawało się, że wytwórnia Lords of Illusion spoczęła na laurach, ale sprawa uległa zmianie 8 września 2011 roku – w dniu premiery Dark Resurrection vol.0.
Jak można łatwo wywnioskować z tytułu, recenzowany film to prequel historii padawanki Hope znanej z części pierwszej. Tym razem fabuła skupia się na postaci Sorrana, którego również poznaliśmy w 2007. Ów mistrz Jedi jest owładnięty pragnieniem odnalezienia starożytnej świątyni Eronu w celu poznania sekretów jej twórców. Film przedstawia nam przełomowy moment jego poszukiwań – Sorran odnajduje porzucony wrak statku, który z pewnością należał do Eronian. W towarzystwie siedmiu padawanów (z może Rycerzy?) postanawia zbadać wnętrze mrocznego pojazdu...
Co ciekawe, twórcy tym razem zrezygnowali z wątków pobocznych, których mnogość utrudniała zrozumienie fabuły ich pierwszego dzieła. Ponadto część zerowa jest utrzymywana w znaczniej mroczniejszym klimacie. Przez długi czas obserwujemy wędrówkę bohaterów po labiryntach statku Eronian, dość rzadko przysłuchując się ich komentarzom. Nie możemy jednak się nudzić, gdyż mniej więcej w połowie filmu następuje znaczne przyśpieszenie akcji, a po pewnym czasie stajemy się świadkami – a jakże – pojedynku na miecze świetlne... zaraz, „bitwa” to lepsze słowo.
Historia nie jest zła, ale lepiej sprawdza się jako uzupełnienie tego co znamy z części pierwszej niż jako osobna opowieść, co w sumie nie powinno dziwić – w końcu to seria. W filmie w znacznym stopniu wyjaśniona zostaje przeszłość Sorrana. Dowiadujemy się na przykład dlaczego Rada Jedi odwróciła się od niego, poznajemy przyczynę jego obsesji na punkcie Eronu a także tajemnice jego niezniszczalności. W międzyczasie dowiemy się co nieco o historii samego Eronu. Warto tu przypomnieć, że produkcja wyróżnia się tym, że jej twórcy mieli zupełnie inne spojrzenie na świat Gwiezdnych Wojen. Stworzyli własny kanon, własny klimat i własną mitologię, co stanowi przyjemną odmianę wśród dziesiątek fanfilmów naśladujących klimat obu Trylogii.
Podobnie jak poprzednio, w filmie brakuje droidów oraz obcych, a przynajmniej w takiej postaci do jakiej przywykliśmy. Mamy tu jednak do czynienia ze spuścizną Eronian – wojownikami strzegącymi ich tajemnic. Twórcy praktycznie w ogóle nie wyjaśnili czym są te świetnie ucharakteryzowane oraz powielone komputerowo stworzenia, co uważam co dobry pomysł – ten fakt sprawia, że ich nadnaturalne umiejętności bitewne stają się nieco ciekawsze, dzięki aurze okalającej ich aurze mroku. Mówiąc o bitwach warto wspomnieć, a właściwie ostrzec o jedynej która się nie udała oraz której nie sposób przeoczyć. Chodzi o potyczkę w okolicach świątyni Eronu – tutaj twórcy zdecydowanie za bardzo dali się ponieść fantazji. Bo czy tylko mi pomysł przeniesienia średniowiecznej ziemskiej armii uzbrojonej w świetlne „włócznie” na jedną z planet odległej galaktyki wydaje się dziwny? Oczywiście można to wytłumaczyć faktem, że według fabuły bitwa ta miała miejsce tysiące lat temu, ale jednak pozostaje pewne nietypowe odczucie.
Opisując stronę wizualną, wystarczy napisać jedno zdanie – jeszcze lepiej niż w części pierwszej. Niemal cały film powstał w profesjonalnym studiu blue box, co dawało olbrzymie pole do popisu grafikom komputerowym i nie tylko. Wiele scenerii zostało wykonanych w formie makiety, dzięki czemu film znacznie zyskał na wartości wizualnej, Bezbłędnie wykonane sceny w kosmosie oraz wnętrza statków kosmicznych zachwycą nawet najwybredniejszych widzów. Kostiumy stoją na równie wysokim poziomie. Tym razem tówrcy całkowicie zrezygowali z tradycyjnych szat Jedi. Wcale nie oznacza to jednak, że wojownicy Mocy są przedstawieniu źle – każdy z nich posiada inny krój szat, co dodaje im realizmu. Równie ciekawie przedstawiono ubiór Strażników Eronu.
Aktorstwo również trzyma wysoki poziom. Na tym tle wyjątkowo błyszczy aktor wcielający się w rolę Sorrana. W jednej chwili mamy milczącego, surowego mistrza Jedi, a w następnej niepewnego swojej przyszłości ocalałego z katastrofy. Zdecydowanie poprawił się od czasu premiery poprzedniego filmu. Pozostali Jedi również są dobrze przedstawieni – każdy z nich ma odmienny charakter a grający ich aktorzy spisali się znakomicie.
Co można powiedzieć o muzyce? Z pewnością tworzy nieco inny klimat od tego znanego nam z oryginalnej trylogii, ale jednocześnie bardzo odległy od Dark Resurrection vol. 1. Nie mamy tu do czynienia ze spokojną melodyjką i śpiewkami „Hallelujah”, co wyjątkowo drażniło mnie w pierwszej cześć serii. Nową, mroczniejszą muzykę uznaję zatem za lepszą i zapisuję na plus.
Na koniec odezwę się do tych, którzy zawiedli się na pierwszej części uznając ją za nudną - a takich jest z pewnością wielu – obejrzyjcie prequel, bo naprawdę warto. Dark Resurrection vol.0 to bardzo przyjemny dla oka fanfilm stworzony z rozmachem, ukazujący nam nowe spojrzenie na nasze ukochane uniwersum oraz pokazujący jak daleko potrafią posunąć się pozytywnie zakręceni fanatycy, aby oddać hołd swojemu uzależnieniu...
Strona projektu
Obejrzyj na Dailymotion
Ściągnij
Napisy PL
Ocena końcowa
|
Ogólna ocena: 8/10 Fabuła: 7/10 Efekty Specjalne: 10/10 Kostiumy i charakteryzacja 7/10 Pojedynki: 6/10 Aktorstwo: 8/10 Dźwięk: 10/10 Muzyka: 10/10 |
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 6,75 Liczba: 4 |
|
Ephant Mon2012-07-11 18:28:45
Właśnie se obejrzałem na youtubie, bardzo dobra oprawa audiowizualna. Z fabułą i dialogami trochę gorzej, ale ma klimacik i zdecydowanie warto obejrzeć.
Adakus2011-10-07 14:30:34
Polecam, bardzo klimatyczny i wyróżniający się fanfilm.