Recenzja ogóra
You'll laugh! You'll cry! You'll kiss three bucks goodbye!
Rok 1977 bez wątpienia można nazwać przełomowym. To właśnie wtedy, dokładnie 25 maja, swoją premierę miał pierwszy film z serii Gwiezdnych Wojen. Serii, która na zawsze odmieniła świat i odcisnęła piętno praktycznie na każdej dziedzinie kultury i sztuki. Nic więc dziwnego, że już siedem miesięcy po premierze powstał pierwszy fanfilm, wyreżyserowany przez Erniego Fosseliusa.
Wiele osób twierdzi, że pierwsze pozycje opatrzone logiem „Star Wars”, zarówno książkowe jak i komiksowe, prezentowały marny poziom. Dzisiaj komiksy Marvela czy książka „Spotkanie na Mimban” są traktowane bardziej jako ciekawostki, które dały początek Expanded Universe niż pozycję wnoszące cokolwiek ważnego w rozwój świata Gwiezdnych Wojen. Pytanie w takim razie nasuwa się samo. Skoro pierwsze próby „rozwijania” świata Gwiezdnych Wojen były słabe to czy warto poświęcić trochę swojego wolnego czasu, aby obejrzeć ten fanfilm?
Na początek przyjrzyjmy się trochę fabule. Nie jest to autorska twórczość, posiadająca rozbudowane czy głębokie dialogi, po prostu jest to zwykła parodia ukazująca w krzywym zwierciadle historię dobrze wszystkim znaną z czwartego epizodu. Autorzy umiejętnie operują żartem, jednak trzeba przyznać, że jest to specyficzny humor i nie każdy może go zrozumieć (szczególnie nawiązań do lat 70-tych).
Wśród bohaterów spotkamy między innymi takie postacie jak Augie Ben Doggie, Fluke Starbucker, Ham Salad czy księżniczkę Anne-Droid. Dużym plusem jest wygląd pary robotów, czyli 4Q2 i Arty Deco. Pierwszy jest parodią C-3PO, który wygląda dokładnie jak... blaszany drwal z filmu „Czarnoksiężnik z Oz” z 1934 roku a jego partner grany jest przez zwykły, stary odkurzacz. Kolejną charakterystyczną postacią jest Darph Nader, którego nikt nie rozumie, gdyż hełm, który nosi zniekształca mu głos. Natomiast Chewchilla the Wookiee Monster to muppet podobny do ciasteczkowego potwora. Już sam widok postaci na ekranie wywołuję naturalny uśmiech na twarzy i gwałtowne wybuchy śmiechu.
Drugą ważną rzeczą, na której warto się skupić to wykonanie całego fanfilmu. W dzisiejszych czasach, gdy wystarczy zaledwie kilka kliknięć w programie graficznym aby uzyskać efekt miecza świetlnego, coraz większy nacisk przykłada się do tego, aby fanfilmy choć w małym procencie przypominały nam oryginalne Gwiezdne Wojny z mistrzowskimi efektami IL&M. Otóż okazuję się, że siła „Hardware Wars” tkwi nie tyle w przepychu co w prostocie. Większość statków, pojazdów, broni i innych urządzeń, które przewijają się na ekranie to po prostu zwykłe urządzenia, z którymi mamy do czynienia na co dzień. Już w pierwszej scenie naszym oczom ukazuję się olbrzymi toster, który ściga żelazko w kosmosie. Miecze świetlne to po prostu zwykłe latarki a blastery to nic innego jak wiertarki i wkrętarki. A to jeszcze nie wszystkie sprzęty jakie można zobaczyć.
„Hardware Wars” powinien zobaczyć każdy fan, gdyż jest to prawdopodobnie pierwszy fanfilm jaki powstał. Został obsypany licznymi nagrodami m.in. dla najlepszego krótkiego filmu na Festiwalu Filmów w Chicago, dodatkowo w 2003 roku otrzymał specjalne wyróżnienie od LucasFilmu. Wydawać się może, że film wizualnie kuleję, że żarty nie są śmieszne lub trudno je zrozumieć, jednak mogę zagwarantować, że czas spędzony na oglądaniu nie będzie czasem straconym. W 1997 roku ukazała się poprawiona wersja filmu z dodanymi nowymi efektami specjalnymi i poprawionym obrazem. Sam George Lucas w wywiadzie udzielonym w 1999 roku powiedział, że „Hardware Wars” są jego ulubioną parodią Gwiezdnych Wojen. Czy zatem trzeba was dalej przekonywać? :)
Hardware Wars - część I (YouTube)
Hardware Wars - część II (YouTube)
Rok 1977 bez wątpienia można nazwać przełomowym. To właśnie wtedy, dokładnie 25 maja, swoją premierę miał pierwszy film z serii Gwiezdnych Wojen. Serii, która na zawsze odmieniła świat i odcisnęła piętno praktycznie na każdej dziedzinie kultury i sztuki. Nic więc dziwnego, że już siedem miesięcy po premierze powstał pierwszy fanfilm, wyreżyserowany przez Erniego Fosseliusa.
Wiele osób twierdzi, że pierwsze pozycje opatrzone logiem „Star Wars”, zarówno książkowe jak i komiksowe, prezentowały marny poziom. Dzisiaj komiksy Marvela czy książka „Spotkanie na Mimban” są traktowane bardziej jako ciekawostki, które dały początek Expanded Universe niż pozycję wnoszące cokolwiek ważnego w rozwój świata Gwiezdnych Wojen. Pytanie w takim razie nasuwa się samo. Skoro pierwsze próby „rozwijania” świata Gwiezdnych Wojen były słabe to czy warto poświęcić trochę swojego wolnego czasu, aby obejrzeć ten fanfilm?
Na początek przyjrzyjmy się trochę fabule. Nie jest to autorska twórczość, posiadająca rozbudowane czy głębokie dialogi, po prostu jest to zwykła parodia ukazująca w krzywym zwierciadle historię dobrze wszystkim znaną z czwartego epizodu. Autorzy umiejętnie operują żartem, jednak trzeba przyznać, że jest to specyficzny humor i nie każdy może go zrozumieć (szczególnie nawiązań do lat 70-tych).
Wśród bohaterów spotkamy między innymi takie postacie jak Augie Ben Doggie, Fluke Starbucker, Ham Salad czy księżniczkę Anne-Droid. Dużym plusem jest wygląd pary robotów, czyli 4Q2 i Arty Deco. Pierwszy jest parodią C-3PO, który wygląda dokładnie jak... blaszany drwal z filmu „Czarnoksiężnik z Oz” z 1934 roku a jego partner grany jest przez zwykły, stary odkurzacz. Kolejną charakterystyczną postacią jest Darph Nader, którego nikt nie rozumie, gdyż hełm, który nosi zniekształca mu głos. Natomiast Chewchilla the Wookiee Monster to muppet podobny do ciasteczkowego potwora. Już sam widok postaci na ekranie wywołuję naturalny uśmiech na twarzy i gwałtowne wybuchy śmiechu.
Drugą ważną rzeczą, na której warto się skupić to wykonanie całego fanfilmu. W dzisiejszych czasach, gdy wystarczy zaledwie kilka kliknięć w programie graficznym aby uzyskać efekt miecza świetlnego, coraz większy nacisk przykłada się do tego, aby fanfilmy choć w małym procencie przypominały nam oryginalne Gwiezdne Wojny z mistrzowskimi efektami IL&M. Otóż okazuję się, że siła „Hardware Wars” tkwi nie tyle w przepychu co w prostocie. Większość statków, pojazdów, broni i innych urządzeń, które przewijają się na ekranie to po prostu zwykłe urządzenia, z którymi mamy do czynienia na co dzień. Już w pierwszej scenie naszym oczom ukazuję się olbrzymi toster, który ściga żelazko w kosmosie. Miecze świetlne to po prostu zwykłe latarki a blastery to nic innego jak wiertarki i wkrętarki. A to jeszcze nie wszystkie sprzęty jakie można zobaczyć.
„Hardware Wars” powinien zobaczyć każdy fan, gdyż jest to prawdopodobnie pierwszy fanfilm jaki powstał. Został obsypany licznymi nagrodami m.in. dla najlepszego krótkiego filmu na Festiwalu Filmów w Chicago, dodatkowo w 2003 roku otrzymał specjalne wyróżnienie od LucasFilmu. Wydawać się może, że film wizualnie kuleję, że żarty nie są śmieszne lub trudno je zrozumieć, jednak mogę zagwarantować, że czas spędzony na oglądaniu nie będzie czasem straconym. W 1997 roku ukazała się poprawiona wersja filmu z dodanymi nowymi efektami specjalnymi i poprawionym obrazem. Sam George Lucas w wywiadzie udzielonym w 1999 roku powiedział, że „Hardware Wars” są jego ulubioną parodią Gwiezdnych Wojen. Czy zatem trzeba was dalej przekonywać? :)
Hardware Wars - część I (YouTube)
Hardware Wars - część II (YouTube)
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 9,67 Liczba: 9 |
|
darth-eryk2010-10-06 19:53:00
SUPER!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
darth-eryk2010-10-06 19:46:07
Zdaje mi się czy ten droid
ma okulary
Nestor2010-07-25 09:50:08
Hahahahaha, ten fan film miażdży.
Mastergrader2010-07-24 22:37:40
no wiecie co. Taki dobry fanfilm a ja go nie widziałem ;] Pokaże go tacie. Szacun dla ogóra za świetną recenzje ale nie napisałeś o "Pralkach Imperium Galaktycznego" =]
ogór2009-09-27 15:39:00
Genialny fan film, polecam każdemu. Klasyk! :)