Recenzja Gunfana
Większość fanfilmów ma pewną przypadłość: występujący w nich aktorzy dość rzadko mogą pochwalić się jakąś porządną charakteryzacją. Zazwyczaj wręcz nie ma jej wcale, a w filmie w związku z tym mamy potem wyłącznie przedstawicieli rasy ludzkiej – bo tak jest najłatwiej, nie trzeba sobie zawracać głowy realistycznie wyglądającymi maskami bądź make-upem. Jednak efekt końcowy na tym cierpi, bo przecież uniwersum SW aż roi się od egzotycznych obcych ras. Dlatego każdy fanfilm, w którym charakteryzacji nie zaniedbano ma u mnie na starcie duży plus... A „Contract of Evil”, o którym tu zaraz napiszę, wyjątkowo błyszczy na tym polu.
Ale po kolei. Najpierw parę słów o fabule, która jest, delikatnie mówiąc, sztampowa. Akcja toczy się jakoś niedługo przed „Mrocznym Widmem” i niestety w dużym stopniu przeczy temu, co znamy z kanonu. Z otwierających film złotych napisów wprowadzających dowiadujemy się, że za sprawą jakiegoś starożytnego zwoju uwolnione zostały dusze Bractwa Ciemności. Duchy dawnych Lordów Sithów zaczynają walki o władzę, równocześnie szukając sobie godnych uczniów. Tych ostatnich ma wyłonić próba bólu...
Dwóch braci, Mrocznych Jedi rasy Zabrak, panoszy się na pewnej opustoszałej planecie. Przechwalają się, że to oni jako jedyni są godni owej próby i zabijają każdego, kogo Bractwo przyśle w celu zgładzenia ich. Gdy zaczyna się film, właśnie kolejny emisariusz Bractwa ląduje na planecie i zapowiada braciom śmierć ze swej ręki, ale nie daje im rady i ginie. Okazuje się jednak, że Bractwo wysłało kogoś jeszcze, kogoś doskonale nam znanego...
Powiem szczerze: fabuła nie trzyma się kupy i jest właściwie tylko pretekstem do pojedynków. Wiele rzeczy jest tu niezrozumiałych bądź niedopowiedzianych: dlaczego Bractwo chce zabić braci, o co chodzi z tym wspomnianym we wstępie zwojem, skąd nagle Darth Maul (i w domyśle również Palpatine) jest członkiem Bractwa i wykonuje jego rozkazy? Dziwne to wszystko; pod względem fabuły nie sposób traktować tego filmu poważnie, nie jest też kanoniczny – to nic innego jak historia alternatywna, powstała z radosnej twórczości autorów.
Inne minusy filmu to nierówny poziom zdjęć i montażu (momentami przejściom między ujęciami brakuje płynności, zdarzają się chaotyczne sceny), kiczowate i pompatyczne dialogi, pełne typowo komiksowych przechwałek i gróźb pod adresem przeciwnika, czy dość kuriozalne zachowanie obu braci, którzy co chwila warczą i ryczą. Do tego dochodzą mniejsze niedoróbki, jak choćby smuga spalin wydobywająca się z silników Sith Infiltratora czy fakt, że ten ostatni musiał do dłuższej podróży być transportowany przez większy statek, jakby nie miał własnego hipernapędu.
Jednak wszystkie te wady nie sprawiają bynajmniej, że „Contract of Evil” to kiepski fanfilm. Ratuje go bowiem kilka rzeczy, które powodują, że ogląda się go bardzo przyjemnie. Czas więc na trochę plusów.
I tu dochodzimy do wspomnianej na początku charakteryzacji aktorów. Jest ona niesamowita i wygląda niezwykle profesjonalnie – aż nie chce się wierzyć, że jest dziełem amatorów! Mamy tu aż czterech Zabraków i każdy wygląda zupełnie inaczej. Różnią ich rogi, tatuaże, wygląd oczu i zębów, a nawet stopień zdeformowania twarzy przez Ciemną Stronę! Znakomita robota. Inna sprawa, że poza Maulem, postacie w filmie różnią się jednak od typowych Zabraków. Owszem, mają rogi i tatuaże (choć te ostatnie nie są aż tak powszechne u tej rasy), ale ich potworne rysy twarzy i ostre kły przywodzą na myśl... orków z ekranizacji „Władcy Pierścieni” (efektu dopełniają wydawane przez nich ryki i warknięcia). Jednak nie przeszkadza to w zachwycaniu się końcowym efektem.
Zaletą jest również dobrana przez twórców na miejsce akcji lokacja. Choć na kręcone z użyciem green screena wnętrza statków czy baz nie możemy tu liczyć, to jednak przynajmniej oszczędzono nam typowego dla fanowskich produkcji lasu, mającego udawać lesistą planetę. Zamiast niego mamy tu natomiast jakieś przybrzeżne skały, o które ciągle rozbijają się fale. Bardzo klimatyczne miejsce.
Co do pojedynków, to są bardzo dobre – szybkie, dynamiczne i pokazujące spore umiejętności aktorów. Mamy tu też przegląd stylów walki lightsaberem: postacie walczą zarówno pojedynczymi mieczami (trzymanymi klasycznie i ostrzem w dół), jak i lightstaffami, a nawet dwoma mieczami. Dobrze się to ogląda, choć ruchy aktorów są często przesadnie efekciarskie i pełne ozdobników w postaci piruetów i młynków. Okazjonalnie pojawia się jakiś błąd w montażu, ale ogólnie jest dobrze.
W efektach dominuje minimalizm: mamy kilka ujęć statków kosmicznych, w tym przede wszystkim Sith Infiltratora. Wygląda to dobrze, ale nie rzuca na kolana. Dość sztuczny jest za to zeskok Maula z pokładu swego statku na powierzchnię planety, jednak takie coś trudno zrobić przekonująco (zwłaszcza, jeśli skok swą brawurą dorównuje najbardziej szalonym akcjom Anakina), więc można to wybaczyć.
Muzyka to John Williams bez żadnych udziwnień, po prostu stary dobry soundtrack z Sagi. Użyty jest dość dobrze, choć wśród użytych fragmentów ewidentnie dominuje „Duel of the Fates”, co jest już nieco nużące. Dźwięk z kolei również jest poprawny, nie ma się czego czepić.
Na koniec powiem tak: jeśli nie przeszkadza Wam prościutka (i nie do końca sensowna) fabuła, a macie za to ochotę popatrzeć na widowiskowe pojedynki na miecze świetlne i zobaczyć, jak Sithowie tępią się między sobą, to obejrzyjcie ten film. Jest lekki, łatwy i przyjemny, ma swój klimat i powinien dostarczyć każdemu fanowi jako takiej rozrywki. Zresztą, sama jakość charakteryzacji czyni go wartym obejrzenia choć raz. A dla fanów Dartha Maula pozycja to, jak sądzę, obowiązkowa.
Recenzja Sky'a
Na wstępie zaznaczę, że to moja pierwsza bastionowa recenzja, więc proszę być dla mnie wyrozumiałym :) Na celowniku mamy "Contract of Evil" - amerykański fanfilm, który swoją premierę miał w październiku 2004. Twórcą i reżyserem jest niejaki Lou Klein (gra również Dartha Wrotha), a w całą produkcję zamieszanych było ponad 40 osób.
Fabuła przedstawia się następująco: duchy członków Bractwa Ciemności, które według Rady Jedi wyginęło przed tysiącleciem, zostają uwolnione ze swojej pułapki przez tajemniczy zwój. Pomiędzy Mrocznymi Lordami od razu zaczyna się walka o władzę i szukanie godnych ich wiedzy uczniów. Darth Wroth i Darth Anarcis (określani w złotych napisach początkowych jako Bracia Zagłady) są potencjalnymi kandydatami, uważają, że są w stanie sprostać niejakim próbom bólu i stać się Mrocznymi Lordami.
Fabuła nie jest zbyt wyszukana i nie przekonuje. Oczywiście wydarzenia zawarte w fanfilmie mogą kolidować z kanonem "Gwiezdnych wojen" jak tylko chcą - może to być np. ciekawa historia alternatywna. Ważne jest tylko to, aby wszystko dało się logicznie wyjaśnić, a tutaj "Contract of Evil" poległ już na samym początku. Skoro duchy Mrocznych Lordów szukają kandydatów na uczniów, to po co wysyłają swoich ludzi aby zabili Wrotha i Anarcisa? Czy może pokonanie kilku wysłanników równa się zdanej próbie? A może dopiero upoważnia do niej? Sam pomysł uwolnienia duchów Sithów z Ruusan przed jakiś "starożytny zwój" - prawdę mówiąc już wolałbym nie wiedzieć w jaki sposób to się stało, niż otrzymywać jakieś bzdurne wyjaśnienia. Poza tym jak miałoby to wyglądać? Wszystkie uwolnione zjawy członków Bractwa Ciemności zaczęły podróżować sobie po galaktyce, szukając uczniów? I najważniejsze - po co wplątywać do tego Dartha Maula, a więc i jego mentora, Sidiousa? Palpatine dokładnie znał historię i nigdy nie złamałby Zasady Dwóch (oczywiście wyszkolił kilka swoich Rąk i Mrocznych Jedi, ale wiadomo, że to nie to samo). Fabuła mogłaby być o wiele prostsza i jednocześnie nie wchodzić w konflikt z kanonem - ot Sidious jakimś cudem wyczuł dwóch Mrocznych Jedi, którzy to zaczęli się za bardzo panoszyć po jakimś układzie, więc wysyła swojego ucznia aby się z nimi rozprawił. Prosto i pięknie. Wielka szkoda, że fanfilm ukazał się na długo przed komiksową serią Legacy. Myślę, że gdyby autorzy umieścili akcję swojego dzieła w realiach najnowszej komiksowej serii stworzonej przez duet Duursema/Ostrander, mogliby bez problemu uzasadnić kilku walczących ze sobą pustogłowych Sithów (np. jakimś małym rozłamem w bractwie Krayta, które przecież liczyło tysiące takowych delikwentów). Ostatecznie dałoby się wcisnąć nawet Maula - w końcu robili to już oficjalni autorzy (...). Ale koniec gdybania. Proponuję wszystkim aby nie skupiać się na pełnej sprzeczności fabule i po prostu cieszyć walkami na miecze świetlne.
Centralną postacią "Contract of Evil" jest Darth Maul - wykreowany przez oficjalne źródła na cichego zabójcę, który jest bezgranicznie podporządkowany swojemu panu. Tutaj uczeń Sidiousa sprawia troszkę inne wrażenie - oczywiście jest bardzo pewny siebie, ale uważa się za Wybrańca, który zaprowadzi porządek w Bractwie. Po jego zachowaniu i tym co mówi odniosłem wrażenie, że ma jakiś większy cel, że nie jest pozbawioną mózgu maszynką do zabijania, której etykietkę przyczepiło mu wielu fanów. Przyznam, że przedstawienie go w takim świetle (celowe bądź nie, nieważne) to całkiem ciekawy pomysł, chociaż kłóci się z dotychczas znanym mi wizerunkiem tej postaci.
Walki na miecze świetlne - notabene najważniejsza część "Contract of Evil" - są wspaniałe. Choreografia jest zgrabna i wyćwiczona, nie można jej nic zarzucić. Ruchy są szybkie, momentami oszczędne, momentami przesadnie efektowne, ale ogólnie wszystko ogląda się przyjemnie. Denerwowały mnie tylko swoiste "wstępy" do owych starć, czyli wymachiwanie mieczami przez poszczególnych Zabraków żeby zaprezentować swoje umiejętności... rozumiem że zamysł jak zamysł, ale w takich momentach od razu na myśl przychodziło mi Power Rangers.
Dialogi są beznadziejne i drętwe, opierają się na oświadczeniach i groźbach w stylu "nie pokonasz nas" itp. Tym razem to "Dragon Ball" mi się przypomniał. Równie okropny jest sposób zachowania dwóch braci - oboje ryczą, warczą i często wykonują przedziwne, bardzo szybkie i sztywne ruchy głową (zupełnie jakby byli nieco upośledzeni). Niekiedy zaś jeden z nich chodzi jak zwykły goryl. Sorry, nie ta bajka. Pomysł uważam za całkowicie nietrafiony. Prymitywny sposób chodzenia i manifestowania swojej siły kłóci się w ogóle z założeniem, że ktoś taki może posiadać jakąś tam inteligencję, mieć ambicje przejęcia władzy w galaktyce i na dodatek doskonale walczyć na miecze świetlne (gdzie potrzebna jest jakaś tam finezja).
Przejdźmy teraz do kwestii technicznych. Jeśli chodzi o efekty specjalne, to nie ma ich za wiele i nie powalają, ale nie są też zrobione źle. W pewnym momencie filmu na planetę przylatuje Darth Maul swoim Sith Infiltratorem - jak na standardy fanfilmowe to wszystko wygląda w miarę dobrze, denerwuje jedynie dym ciągnący się za statkiem - co to ma być? Ani nie został postrzelony, ani nie powinien zostawiać po sobie żadnych śladów, słowem: niezły burak. Ciekawe jest pewne ujęcie powierzchni planety, na początku i na końcu filmu, które wydaje się jakby było wycięte z jakiegoś programu z Discovery (porównując je do innych ujęć wygenerowanych w programie do 3D) - nie żebym miał zastrzeżenia, wręcz podoba mi się takie wyjście z sytuacji. Jeśli nie umiesz zrobić tego sam, skorzystaj z NASA :)
Teraz charakteryzacja, czyli najmocniejszy punkt fanfilmu. Jest po prostu idealna, perfekcyjna, mimo że Zabrakowie przypominają orków z "Władcy Pierścieni" (skrzynkę piwa temu, komu nie nasunęło się takie skojarzenie). Widać że autorzy włożyli mnóstwo serca w tą część produkcji i za to ogromny plus. Stroje również prezentują się w pełni profesjonalnie (niezwykle dopracowane szczegóły - skórzane paski, metalowe klamry itd.). Trzymam kciuki aby ekipa ta wyprodukowała kiedyś fanfilm o Yuuzhan Vongach - a raczej stanowiła zespół odpowiedzialny za charakteryzację, gdyż tak naprawdę tylko to można wysoko ocenić w tym fanfilmie.
Do lokacji nie mam żadnych zastrzeżeń - choć nie ujrzymy tutaj żadnych ciekawych i złożonych wnętrz jak choćby w "Revelations", to twórcy oszczędzili nam na szczęście kolejnego sparingu na łonie leśnej natury. Bohaterowie walczą na skalistym wybrzeżu i nie ma co się nad tym rozwodzić - wygląda to nieźle i tyle. Jako że jestem świeżo po obejrzeniu innej produkcji to przy okazji dodam, iż wielka szkoda, że podobnego zabiegu (znalezienia jakiegoś pleneru ogólnodostępnego, ale jednocześnie żeby nie była to łączka albo park) nie zastosowali twórcy fanfilmu "Versus" (recenzja Jedi-Lorda tutaj).
Mam zarzuty do jakości obrazu, który jest po prostu nierówny. Kolejno następujące po sobie ujęcia są utrzymane często w różnych tonacjach. Poza tym niektóre wyglądają całkiem "filmowo", inne zaś jak nakręcone zwyczajną kamerą amatorską. Nie wiem z jakiego sprzętu korzystali twórcy i nie czepiałbym się tego, gdyby nie fakt że "podkręcanie" obrazu na bardziej przypominający taki z profesjonalnych produkcji to jedna z najprostszych rzeczy, możliwa do wykonania w praktycznie każdym sofcie do montażu. Skoro tyle czasu autorzy poświęcili charakteryzacji, to uważam za wielki błąd zaniedbanie procesu postprodukcji. Po prostu szkoda wielu godzin pracy.
Montaż generalnie jest w porządku, znalazłyby się jakieś błędy, ale nie są one na tyle wielkie by przeszkadzały w odbiorze. Niestety muszę ponarzekać jeszcze troszkę na dźwięk - ogólnie jest bardzo dobry, jednak denerwowały mnie ryki wydawane przez braci Zabraków - chyba są nieco za słabo zmiksowane/przerobione i za bardzo słychać tam oryginały (czyt. lwy czy co to tam ryczało...).
Generalnie "Contract of Evil" należy do gatunku fanfilmów które trzeba obejrzeć. Imponujące walki na miecze świetlne, wspaniała charakteryzacja, Sithowie - jeśli nie potrzebujesz niczego więcej, koniecznie ściągaj fanfilm w dobrej jakości z serwera. Jeśli jednak liczysz na coś bardziej ambitnego, z tzw. fabułą, to oszczędź sobie czekania, ale mimo to odbębnij tę produkcję - chociażby oglądając "wersję youtube'ową". Dla czytelników komiksów - zawsze możecie nie zwracać uwagi na początkowe napisy oraz Maula i wyobrazić sobie, że to członkowie Zakonu Krayta, wtedy fanfilm ogląda się o wiele lżej :)
I na koniec garść linków:
Strona projektu
Ściągnij (opcja 1)
Ściągnij (opcja 2)
Obejrzyj na YouTube
Napisy (JohnnyTano)
Większość fanfilmów ma pewną przypadłość: występujący w nich aktorzy dość rzadko mogą pochwalić się jakąś porządną charakteryzacją. Zazwyczaj wręcz nie ma jej wcale, a w filmie w związku z tym mamy potem wyłącznie przedstawicieli rasy ludzkiej – bo tak jest najłatwiej, nie trzeba sobie zawracać głowy realistycznie wyglądającymi maskami bądź make-upem. Jednak efekt końcowy na tym cierpi, bo przecież uniwersum SW aż roi się od egzotycznych obcych ras. Dlatego każdy fanfilm, w którym charakteryzacji nie zaniedbano ma u mnie na starcie duży plus... A „Contract of Evil”, o którym tu zaraz napiszę, wyjątkowo błyszczy na tym polu.
Ale po kolei. Najpierw parę słów o fabule, która jest, delikatnie mówiąc, sztampowa. Akcja toczy się jakoś niedługo przed „Mrocznym Widmem” i niestety w dużym stopniu przeczy temu, co znamy z kanonu. Z otwierających film złotych napisów wprowadzających dowiadujemy się, że za sprawą jakiegoś starożytnego zwoju uwolnione zostały dusze Bractwa Ciemności. Duchy dawnych Lordów Sithów zaczynają walki o władzę, równocześnie szukając sobie godnych uczniów. Tych ostatnich ma wyłonić próba bólu...
Dwóch braci, Mrocznych Jedi rasy Zabrak, panoszy się na pewnej opustoszałej planecie. Przechwalają się, że to oni jako jedyni są godni owej próby i zabijają każdego, kogo Bractwo przyśle w celu zgładzenia ich. Gdy zaczyna się film, właśnie kolejny emisariusz Bractwa ląduje na planecie i zapowiada braciom śmierć ze swej ręki, ale nie daje im rady i ginie. Okazuje się jednak, że Bractwo wysłało kogoś jeszcze, kogoś doskonale nam znanego...
Powiem szczerze: fabuła nie trzyma się kupy i jest właściwie tylko pretekstem do pojedynków. Wiele rzeczy jest tu niezrozumiałych bądź niedopowiedzianych: dlaczego Bractwo chce zabić braci, o co chodzi z tym wspomnianym we wstępie zwojem, skąd nagle Darth Maul (i w domyśle również Palpatine) jest członkiem Bractwa i wykonuje jego rozkazy? Dziwne to wszystko; pod względem fabuły nie sposób traktować tego filmu poważnie, nie jest też kanoniczny – to nic innego jak historia alternatywna, powstała z radosnej twórczości autorów.
Inne minusy filmu to nierówny poziom zdjęć i montażu (momentami przejściom między ujęciami brakuje płynności, zdarzają się chaotyczne sceny), kiczowate i pompatyczne dialogi, pełne typowo komiksowych przechwałek i gróźb pod adresem przeciwnika, czy dość kuriozalne zachowanie obu braci, którzy co chwila warczą i ryczą. Do tego dochodzą mniejsze niedoróbki, jak choćby smuga spalin wydobywająca się z silników Sith Infiltratora czy fakt, że ten ostatni musiał do dłuższej podróży być transportowany przez większy statek, jakby nie miał własnego hipernapędu.
Jednak wszystkie te wady nie sprawiają bynajmniej, że „Contract of Evil” to kiepski fanfilm. Ratuje go bowiem kilka rzeczy, które powodują, że ogląda się go bardzo przyjemnie. Czas więc na trochę plusów.
I tu dochodzimy do wspomnianej na początku charakteryzacji aktorów. Jest ona niesamowita i wygląda niezwykle profesjonalnie – aż nie chce się wierzyć, że jest dziełem amatorów! Mamy tu aż czterech Zabraków i każdy wygląda zupełnie inaczej. Różnią ich rogi, tatuaże, wygląd oczu i zębów, a nawet stopień zdeformowania twarzy przez Ciemną Stronę! Znakomita robota. Inna sprawa, że poza Maulem, postacie w filmie różnią się jednak od typowych Zabraków. Owszem, mają rogi i tatuaże (choć te ostatnie nie są aż tak powszechne u tej rasy), ale ich potworne rysy twarzy i ostre kły przywodzą na myśl... orków z ekranizacji „Władcy Pierścieni” (efektu dopełniają wydawane przez nich ryki i warknięcia). Jednak nie przeszkadza to w zachwycaniu się końcowym efektem.
Zaletą jest również dobrana przez twórców na miejsce akcji lokacja. Choć na kręcone z użyciem green screena wnętrza statków czy baz nie możemy tu liczyć, to jednak przynajmniej oszczędzono nam typowego dla fanowskich produkcji lasu, mającego udawać lesistą planetę. Zamiast niego mamy tu natomiast jakieś przybrzeżne skały, o które ciągle rozbijają się fale. Bardzo klimatyczne miejsce.
Co do pojedynków, to są bardzo dobre – szybkie, dynamiczne i pokazujące spore umiejętności aktorów. Mamy tu też przegląd stylów walki lightsaberem: postacie walczą zarówno pojedynczymi mieczami (trzymanymi klasycznie i ostrzem w dół), jak i lightstaffami, a nawet dwoma mieczami. Dobrze się to ogląda, choć ruchy aktorów są często przesadnie efekciarskie i pełne ozdobników w postaci piruetów i młynków. Okazjonalnie pojawia się jakiś błąd w montażu, ale ogólnie jest dobrze.
W efektach dominuje minimalizm: mamy kilka ujęć statków kosmicznych, w tym przede wszystkim Sith Infiltratora. Wygląda to dobrze, ale nie rzuca na kolana. Dość sztuczny jest za to zeskok Maula z pokładu swego statku na powierzchnię planety, jednak takie coś trudno zrobić przekonująco (zwłaszcza, jeśli skok swą brawurą dorównuje najbardziej szalonym akcjom Anakina), więc można to wybaczyć.
Muzyka to John Williams bez żadnych udziwnień, po prostu stary dobry soundtrack z Sagi. Użyty jest dość dobrze, choć wśród użytych fragmentów ewidentnie dominuje „Duel of the Fates”, co jest już nieco nużące. Dźwięk z kolei również jest poprawny, nie ma się czego czepić.
Na koniec powiem tak: jeśli nie przeszkadza Wam prościutka (i nie do końca sensowna) fabuła, a macie za to ochotę popatrzeć na widowiskowe pojedynki na miecze świetlne i zobaczyć, jak Sithowie tępią się między sobą, to obejrzyjcie ten film. Jest lekki, łatwy i przyjemny, ma swój klimat i powinien dostarczyć każdemu fanowi jako takiej rozrywki. Zresztą, sama jakość charakteryzacji czyni go wartym obejrzenia choć raz. A dla fanów Dartha Maula pozycja to, jak sądzę, obowiązkowa.
Ocena końcowa
|
Ogólna ocena: 8/10 Fabuła: 4/10 Efekty Specjalne: 6/10 Pojedynki: 8/10 Dźwięk: 7/10 Muzyka: 7/10 |
Recenzja Sky'a
Na wstępie zaznaczę, że to moja pierwsza bastionowa recenzja, więc proszę być dla mnie wyrozumiałym :) Na celowniku mamy "Contract of Evil" - amerykański fanfilm, który swoją premierę miał w październiku 2004. Twórcą i reżyserem jest niejaki Lou Klein (gra również Dartha Wrotha), a w całą produkcję zamieszanych było ponad 40 osób.
Fabuła przedstawia się następująco: duchy członków Bractwa Ciemności, które według Rady Jedi wyginęło przed tysiącleciem, zostają uwolnione ze swojej pułapki przez tajemniczy zwój. Pomiędzy Mrocznymi Lordami od razu zaczyna się walka o władzę i szukanie godnych ich wiedzy uczniów. Darth Wroth i Darth Anarcis (określani w złotych napisach początkowych jako Bracia Zagłady) są potencjalnymi kandydatami, uważają, że są w stanie sprostać niejakim próbom bólu i stać się Mrocznymi Lordami.
Fabuła nie jest zbyt wyszukana i nie przekonuje. Oczywiście wydarzenia zawarte w fanfilmie mogą kolidować z kanonem "Gwiezdnych wojen" jak tylko chcą - może to być np. ciekawa historia alternatywna. Ważne jest tylko to, aby wszystko dało się logicznie wyjaśnić, a tutaj "Contract of Evil" poległ już na samym początku. Skoro duchy Mrocznych Lordów szukają kandydatów na uczniów, to po co wysyłają swoich ludzi aby zabili Wrotha i Anarcisa? Czy może pokonanie kilku wysłanników równa się zdanej próbie? A może dopiero upoważnia do niej? Sam pomysł uwolnienia duchów Sithów z Ruusan przed jakiś "starożytny zwój" - prawdę mówiąc już wolałbym nie wiedzieć w jaki sposób to się stało, niż otrzymywać jakieś bzdurne wyjaśnienia. Poza tym jak miałoby to wyglądać? Wszystkie uwolnione zjawy członków Bractwa Ciemności zaczęły podróżować sobie po galaktyce, szukając uczniów? I najważniejsze - po co wplątywać do tego Dartha Maula, a więc i jego mentora, Sidiousa? Palpatine dokładnie znał historię i nigdy nie złamałby Zasady Dwóch (oczywiście wyszkolił kilka swoich Rąk i Mrocznych Jedi, ale wiadomo, że to nie to samo). Fabuła mogłaby być o wiele prostsza i jednocześnie nie wchodzić w konflikt z kanonem - ot Sidious jakimś cudem wyczuł dwóch Mrocznych Jedi, którzy to zaczęli się za bardzo panoszyć po jakimś układzie, więc wysyła swojego ucznia aby się z nimi rozprawił. Prosto i pięknie. Wielka szkoda, że fanfilm ukazał się na długo przed komiksową serią Legacy. Myślę, że gdyby autorzy umieścili akcję swojego dzieła w realiach najnowszej komiksowej serii stworzonej przez duet Duursema/Ostrander, mogliby bez problemu uzasadnić kilku walczących ze sobą pustogłowych Sithów (np. jakimś małym rozłamem w bractwie Krayta, które przecież liczyło tysiące takowych delikwentów). Ostatecznie dałoby się wcisnąć nawet Maula - w końcu robili to już oficjalni autorzy (...). Ale koniec gdybania. Proponuję wszystkim aby nie skupiać się na pełnej sprzeczności fabule i po prostu cieszyć walkami na miecze świetlne.
Centralną postacią "Contract of Evil" jest Darth Maul - wykreowany przez oficjalne źródła na cichego zabójcę, który jest bezgranicznie podporządkowany swojemu panu. Tutaj uczeń Sidiousa sprawia troszkę inne wrażenie - oczywiście jest bardzo pewny siebie, ale uważa się za Wybrańca, który zaprowadzi porządek w Bractwie. Po jego zachowaniu i tym co mówi odniosłem wrażenie, że ma jakiś większy cel, że nie jest pozbawioną mózgu maszynką do zabijania, której etykietkę przyczepiło mu wielu fanów. Przyznam, że przedstawienie go w takim świetle (celowe bądź nie, nieważne) to całkiem ciekawy pomysł, chociaż kłóci się z dotychczas znanym mi wizerunkiem tej postaci.
Walki na miecze świetlne - notabene najważniejsza część "Contract of Evil" - są wspaniałe. Choreografia jest zgrabna i wyćwiczona, nie można jej nic zarzucić. Ruchy są szybkie, momentami oszczędne, momentami przesadnie efektowne, ale ogólnie wszystko ogląda się przyjemnie. Denerwowały mnie tylko swoiste "wstępy" do owych starć, czyli wymachiwanie mieczami przez poszczególnych Zabraków żeby zaprezentować swoje umiejętności... rozumiem że zamysł jak zamysł, ale w takich momentach od razu na myśl przychodziło mi Power Rangers.
Dialogi są beznadziejne i drętwe, opierają się na oświadczeniach i groźbach w stylu "nie pokonasz nas" itp. Tym razem to "Dragon Ball" mi się przypomniał. Równie okropny jest sposób zachowania dwóch braci - oboje ryczą, warczą i często wykonują przedziwne, bardzo szybkie i sztywne ruchy głową (zupełnie jakby byli nieco upośledzeni). Niekiedy zaś jeden z nich chodzi jak zwykły goryl. Sorry, nie ta bajka. Pomysł uważam za całkowicie nietrafiony. Prymitywny sposób chodzenia i manifestowania swojej siły kłóci się w ogóle z założeniem, że ktoś taki może posiadać jakąś tam inteligencję, mieć ambicje przejęcia władzy w galaktyce i na dodatek doskonale walczyć na miecze świetlne (gdzie potrzebna jest jakaś tam finezja).
Przejdźmy teraz do kwestii technicznych. Jeśli chodzi o efekty specjalne, to nie ma ich za wiele i nie powalają, ale nie są też zrobione źle. W pewnym momencie filmu na planetę przylatuje Darth Maul swoim Sith Infiltratorem - jak na standardy fanfilmowe to wszystko wygląda w miarę dobrze, denerwuje jedynie dym ciągnący się za statkiem - co to ma być? Ani nie został postrzelony, ani nie powinien zostawiać po sobie żadnych śladów, słowem: niezły burak. Ciekawe jest pewne ujęcie powierzchni planety, na początku i na końcu filmu, które wydaje się jakby było wycięte z jakiegoś programu z Discovery (porównując je do innych ujęć wygenerowanych w programie do 3D) - nie żebym miał zastrzeżenia, wręcz podoba mi się takie wyjście z sytuacji. Jeśli nie umiesz zrobić tego sam, skorzystaj z NASA :)
Teraz charakteryzacja, czyli najmocniejszy punkt fanfilmu. Jest po prostu idealna, perfekcyjna, mimo że Zabrakowie przypominają orków z "Władcy Pierścieni" (skrzynkę piwa temu, komu nie nasunęło się takie skojarzenie). Widać że autorzy włożyli mnóstwo serca w tą część produkcji i za to ogromny plus. Stroje również prezentują się w pełni profesjonalnie (niezwykle dopracowane szczegóły - skórzane paski, metalowe klamry itd.). Trzymam kciuki aby ekipa ta wyprodukowała kiedyś fanfilm o Yuuzhan Vongach - a raczej stanowiła zespół odpowiedzialny za charakteryzację, gdyż tak naprawdę tylko to można wysoko ocenić w tym fanfilmie.
Do lokacji nie mam żadnych zastrzeżeń - choć nie ujrzymy tutaj żadnych ciekawych i złożonych wnętrz jak choćby w "Revelations", to twórcy oszczędzili nam na szczęście kolejnego sparingu na łonie leśnej natury. Bohaterowie walczą na skalistym wybrzeżu i nie ma co się nad tym rozwodzić - wygląda to nieźle i tyle. Jako że jestem świeżo po obejrzeniu innej produkcji to przy okazji dodam, iż wielka szkoda, że podobnego zabiegu (znalezienia jakiegoś pleneru ogólnodostępnego, ale jednocześnie żeby nie była to łączka albo park) nie zastosowali twórcy fanfilmu "Versus" (recenzja Jedi-Lorda tutaj).
Mam zarzuty do jakości obrazu, który jest po prostu nierówny. Kolejno następujące po sobie ujęcia są utrzymane często w różnych tonacjach. Poza tym niektóre wyglądają całkiem "filmowo", inne zaś jak nakręcone zwyczajną kamerą amatorską. Nie wiem z jakiego sprzętu korzystali twórcy i nie czepiałbym się tego, gdyby nie fakt że "podkręcanie" obrazu na bardziej przypominający taki z profesjonalnych produkcji to jedna z najprostszych rzeczy, możliwa do wykonania w praktycznie każdym sofcie do montażu. Skoro tyle czasu autorzy poświęcili charakteryzacji, to uważam za wielki błąd zaniedbanie procesu postprodukcji. Po prostu szkoda wielu godzin pracy.
Montaż generalnie jest w porządku, znalazłyby się jakieś błędy, ale nie są one na tyle wielkie by przeszkadzały w odbiorze. Niestety muszę ponarzekać jeszcze troszkę na dźwięk - ogólnie jest bardzo dobry, jednak denerwowały mnie ryki wydawane przez braci Zabraków - chyba są nieco za słabo zmiksowane/przerobione i za bardzo słychać tam oryginały (czyt. lwy czy co to tam ryczało...).
Generalnie "Contract of Evil" należy do gatunku fanfilmów które trzeba obejrzeć. Imponujące walki na miecze świetlne, wspaniała charakteryzacja, Sithowie - jeśli nie potrzebujesz niczego więcej, koniecznie ściągaj fanfilm w dobrej jakości z serwera. Jeśli jednak liczysz na coś bardziej ambitnego, z tzw. fabułą, to oszczędź sobie czekania, ale mimo to odbębnij tę produkcję - chociażby oglądając "wersję youtube'ową". Dla czytelników komiksów - zawsze możecie nie zwracać uwagi na początkowe napisy oraz Maula i wyobrazić sobie, że to członkowie Zakonu Krayta, wtedy fanfilm ogląda się o wiele lżej :)
I na koniec garść linków:
Strona projektu
Ściągnij (opcja 1)
Ściągnij (opcja 2)
Obejrzyj na YouTube
Napisy (JohnnyTano)
Ocena końcowa
|
Ogólna ocena: 7/10 Fabuła: 3/10 Efekty Specjalne: 6/10 Pojedynki: 8/10 Dźwięk: 5/10 Muzyka: 7/10 |
OCENY UŻYTKOWNIKÓW:
Aby wystawić ocenę musisz się zalogować Wszystkie oceny Średnia: 6,18 Liczba: 11 |
|
Darth Zabrak2014-04-19 23:56:34
Oglądałem to już kiedyś ale tak mnie naszło żeby sobie przypomnieć i ocenić. I myślę że gdyby nie Maul, miecze świetlne i muzyka, to bym pomyślał że oglądam Planetę Małp :P
Dark Count2010-09-27 22:41:43
Taki sobie .
- beznadziejna fabuła
- beznadziejne dialogi
- czasami zbyt chaotyczne ujęcia nie trzymające się kupy
- wydaje mi się , że charakteryzacja jest przesadzona . Powiedziałbym nawet kiczowata . Oglądając ten Fanfilm , czułem się jakbym widział kolejny odcinek Power Rangersów . To mi zepsuło cały film .
+ dla niektórych charakteryzacja . Jednak do mnie nie przemawia .
+ miejscami choreografia walk .
Ocena końcowa : 6/10
Lord Jabba2009-04-05 23:13:35
Film mi się bardzo podobał mimo kiepskiej fabuły i słabych dialogów.
Plusy to oczywiście charakteryzacja, rewelacyjne pojednki na miecze i plener , nadmorski klif zamiast lasu czy polany.
7,5/10
Dave2008-03-20 14:13:47
Walki nawet niezłe. Ale calokształt. Śmieć mi sie chciało w pierwszych ujęciach jak usłyszalem głos tamtego gostka. Co to POwer Rangers :P? Musiałem przewijać filmik i olądać tylko walki. Fajnie Maul pozbawił pana Kogoś głowy :P Efekty(prócz mieczy świetlnych)przypominały mi Power Rangers :P Ostateczna ocena 2/10
Darth Kamil2008-03-06 16:46:32
Filmik taki sobie. Ale walka nawet dobra była. 7/10
Louie2008-02-14 16:13:02
Charakteryzacja i walki na wysokim poziomie :) Reszta taka sobie.
8/10
btw nie mam pojęcia czemu, ale jak pierwszy raz zobaczyłem drugiego od góry skrina to się zacząłem zastanawiać czy nie widze na nich Yuuzhan Vongów :P:P
Prezi2008-02-06 21:45:04
Eh średniawy, rzeczywiscie pompatyczne dialogi a zachowanie bohaterów jak w taniej kreskówce akcji na Jetix albo cartoon network
Nestor2008-02-06 21:14:58
Ogladalem ten fanfilm przed premiera ROTSa, zrobil na mnie wrazenie :)
7/10