Tym razem na oficjalnej pojawił się artykuł o muzyce do „Hana Solo”, której autorem jest
John Powell. Nowy kompozytor z powodzeniem połączył klasyczne elementy filmowej sagi ze swoimi własnymi pomysłami. Usłyszymy tu nie tylko odniesienia do Johna Williamsa, lecz także w tej symfonii swój akt napisał słynny maestro osobiście. Powell zaś dodał do tego wszystkiego choćby chór bułgarskich kobiet czy wuwuzele.
Wspaniały John Williams
Wszyscy doskonale wiemy, że Powell komponował muzykę do tego filmu samodzielnie, ale jest tu pewien wkład
Johna Williamsa. Utwór „The Adventures of Han”. Dla Johna Powella wiązało się to z osobistym spotkaniem z legendarnym kompozytorem. Powell był z jednej strony wniebowzięty, z drugiej przerażony. Williams zaś okazał się zdumiewająco ludzki, oczywiście bardzo utalentowany, ale też uprzejmy. Dla młodszego kompozytora było spotkanie ze swoim mistrzem, a przy okazji niczym powrót do szkoły, bo można wtedy zrozumieć jak wiele w tej pracy jest jeszcze do nauczenia się. Powell wypowiada się o Williamsie w samych superlatywach.
Ścieżka „Hana Solo” jest też swoistym testamentem WIlliamsa. Zdaniem Powella jego umiejętności jako kompozytora osiągnęły taki szczyt mistrzostwa, który już nie istnieje. Williams pracuje na XIX wiecznych wzorcach, na których Powell także dorastał. Powell uwielbiał Bramhsa, Sibeliusa czy Czajkowskiego, ale gdy spojrzał na to, co zaproponował Williams, wiedział, że tę metodologię widział już wcześniej.
Początkowo jednak Powell pracował bliżej reżysera (
Ron Howarda), montażystów i producentów, dopiero później włączył nowy temat Williamsa do swojej muzyki. Williams zaś zaprosił go do domu, zagrał mu na swoim pianinie dwa tematy. A – który miał być tematem Hana i B, który miał zobrazować jakieś poszukiwania. Powellowi oba się spodobały. W następnym kroku Williams rozpisał ten temat na całą orkiestrę. Jednocześnie zaproponował kilkanaście krótkich kawałków, które są wpisane w muzykę filmu.
Powell zaś, gdy dostał już wkład od Williamsa, w tym całą suitę początkową, mając trochę inną metodologię wrzucił wszystko do sekwensera i zaczął nad tym pracować. Wymieszał to tam ze swoimi tematami i pracował dalej, by uzyskać finalny efekt.
Odgrzewany Williams
John Powell nie ograniczył się do nowych kompozycji mistrza. Pożyczył sobie też inne tematy Williamsa, z poprzednich filmów, tak by było jasne, iż Han zmierza swoimi wyborami w tym filmie do momentu, w którym wyląduje na Tatooine.
Ron Howard chciał bardzo pokazać młodość, tak twierdzi Powell. Chciał pokazać bohatera, który bywa niechętny, czasem trudny, ale też jest pełen optymizmu. Dziesięć lat później widzimy, że pewne te cechy wciąż tkwią w Hanie, ale dorósł. Stał się bardziej cyniczny. Dlatego Powell uznał, że musi stworzyć muzykę mniej „formalną”, mniej poważną, niż tę która znamy z „Nowej nadziei”, czyli w pewien sposób młodszą.
Wykorzystywanie motywów wcale nie było takie łatwe i oczywiste. „Han Solo” jest innym filmem niż pozostałe w uniwersum „Gwiezdnych Wojen”. Nie ma w nim Mocy, nie ma Rebelii, choć istnieje jakaś proto-Rebelia. Trudno więc wstawić tam pewne motywy. Ale w scenie, kiedy „Sokół” unika gór węgla podczas trasy na Kessel, Powell używa znanego z „Imperium” w polu asteroid, gdyż ta scena bardzo przypominała Powellowi tamtą.
Równie ważne co ukazywanie muzycznych aspektów tego świata, było też skomponowanie własnej ścieżki. Powell dorastał słuchając orkiestrowej klasyki, zanim odkrył ikony rocka takie jak Queen, Thin Lizzy czy Bruce Springsteen. Gdy dorósł, jego wysublimowany gust poszedł w kierunku elektrycznych brzmień jak Björk, Massive Attack, Sweet Honey and the Rock, a ostatnio Punch Brothers, czy Parno Graszt. Chwalił też Childish Gambino, czyli
Donalda Glovera. To wszystko się składa na styl Powella. Tym razem jednak chciał, by miejscami było to bliższe Johnowi Williamsowi. Nie zamierzał go kopiować, ani udawać, zresztą jak sam twierdzi, nie ma takich umiejętności. Zawsze będzie gdzieś tam słyszalny. Ale chciał, by było słychać wpływ.
Walczeność kobiecości
Na Savereen słyszymy temat Efnys Nest, który śpiewa bułgarski chór kobiecy. Powell chciał byśmy spotykając po raz pierwszy Efnys na pociągu usłyszeli coś egzotycznego i nietypowego, czegoś z innego świata. Jakby przybył ktoś obcy. Jednocześnie bardzo podobały mu się chorały w „Mrocznym widmie”. Stąd pomysł, by tu wykorzystać chór. Ale uznał, ze chce by brzmiał on walczenie i kobieco. Sugerował silną kobietę, ale jednocześnie było to dość ryzykowne. W tym momencie filmu nie wiemy jeszcze jakiej płci jest Efnys, a muzyka nie powinna tego sugerować.
Powell doskonale wiedział, że typowy chór kobiecy nie da mu tego efektu którego szukał. Chciał by to było niesamowicie agresywne. Ten wybrany chór w Bułgarii nie śpiewa vibrato, więc jest w nim pierwotna agresja.
Niektórzy ze słuchaczy myśleli, że to grupa dzieci. Powell z tego się śmieje. I jest przekonany, że początkowo ten motyw może odrzucać, przestraszać, ale potem zapada w ucho, więc chyba zadziałało.
Głos kosmicznego monstrum
Scena trasy na Kessel to bardzo ważna część filmu. Powell musiał jednak nad nią mocno popracować, by muzyka pasowała do akcji filmu. To nałożenie starych utworów Johna Williamsa, jego nowych kompozycji oraz wkład własny Powella. Utwór „Reminiscence Therapy” to przez dłuższą część to odniesienia do innych filmów.
Ale im bardziej ucieczka robi się desperacka, tym bardziej zmieniają się utwory i ich klimat. Powell chciał czegoś bardziej szalonego, ale też trudniejszego dla orkiestry. Było to tym trudniej zrobić, gdyż Powell pisał muzykę w momencie, gdy scena nie była jeszcze w pełni skończona, wiele efektów specjalnych wciąż tworzono.
Kolejnym wyzwaniem była sekwencja z summa-verminoth, czyli olbrzymim mackowatym stworem, rozerwanym przez studnię grawitacyjną. Ron Howard chciał, by widzowi było trochę przykro z powodu śmierci kosmicznego potwora.
Powell szukał sposobu, by oddać bestię w muzyce, ale nie chciał tradycyjnych instrumentów. Pracował z sekcją dętą w Londynie, w Abbey Road Studios, prawdopodobnie z najlepszej klasy muzykami na świecie. Postanowił dać im wuwuzele, tanie, plastikowe trąbki używane powszechnie dzięki Mistrzostwom Świata w piłce nożnej w Południowej Afryce. Mają dość nieprzyjemny dźwięk. Tak więc, ci wykwintni i utalentowani muzycy grają na trąbkach po 3 dolary za sztukę. Dźwięk zaś jest trochę przerażający, słychać w nim samotność, strach i desperację.
Kurczak na obiad
Powell nie inspirował się popkulturą lat 70. Czy 80. Jak choćby kostiumolodzy. Ale wykorzystał postmodernistyczny funk. Piosenkę „Chicken in the Pot” napisał specjalnie na potrzeby „Hana Solo” by mieć numer w stylu kantyny, tyle że wykonany na jachcie Drydena. Nazwa pochodzi od konceptów. Gdy John przeglądał szkice sceny jakiś rok temu, zauważył małego stwora, który był w czymś w rodzaju garnka / słoika, jakoś mu się to skojarzyło z kurczakiem. Stąd pochodzi tytuł, ale nie wszystko, bowiem napisał też słowa, które po angielsku opowiadają o piosenkarzu, który zamierza zjeść kurczaka. Przetłumaczono to na huttański. To taki dziwny utwór w dziwnej części galaktyki, na przyjęciu dla jeszcze dziwniejszych osób.
Powell po premierze filmu w Los Angeles był bardzo zaskoczony pozytywnym odbiorem publiczności. Zresztą sam przyznaje, że mu się film bardzo podobał. Jako kompozytor oczywiście ma bardzo istotny wkład w skończone dzieło, ale jednocześnie wciąż wiele rzeczy go zaskakuje na ekranie. Nie śledził przecież produkcji dzień po dniu. Pojawił się na planie raz, gdy Ron kręcił scenę z pociągiem.
KOMENTARZE (4)