TWÓJ KOKPIT
0

Dee Bradley Baker :: Newsy

NEWSY (68) TEKSTY (0)

<< POPRZEDNIA    

Kolejne wywiady...

2010-03-20 21:21:49 StarWars.com

W ostatnich dniach w Internecie ukazało się sporo wywiadów z twórcami serialu animowanego „The Clone Wars”. Zapraszamy Was wszystkich do lektury rozmowy z Tomem Kennym, gwiazdą odcinka „Senate Murders”, Dee Badleyem Bakerem, specjalistą od klonów, i fragmantu wywiadu z Davem Filonim.

Porucznik Tan Divo jest jedną z wielu postaci jakie zagrał aktor Tom Kenny. W serialu wcielił się również w pomocnika Onacondy Farra, Silooda, oraz w Nute’a Gunraya i Nahdarra Vebba. W drugiej i trzeciej części „Rouge Squadron” zagrał Biggsa Darklightera. Jednak rolą, z którą jest najbardziej kojarzony, to gąbka z kultowej w Ameryce kreskówki „SpongeBob Kanciastoporty”. Grał też między innymi w „Atomówkach” i „Transformerach: Zemście Upadłych”. Wywiad w języku angielskim dostępny jest tu.

Odcinek „Senate Murders” jest niecodzienny, przypomina bowiem epizod z „Prawa i porządku”. Grasz w nim porucznika Tana Divo – a nigdy wcześniej w „Gwiezdnych wojnach” nie mieliśmy okazji spotkać się z detektywem.

W serialu zwykle pojawiają się Jedi, wyjęci jakby z legend Okrągłego Stołu, lecz nie są oni policjantami. Jak ktoś ukradnie ci paczkę gumy do żucia, to nie polecisz z tym do Jedi. Bardzo interesujący jest fakt, że we wszechświecie „Gwiezdnych wojen” można spotykać tajniaków i gliny. Muszą przecież istnieć inni strażnicy pokoju, którzy po prostu nie są na poziomie Jedi. Są gwiezdnowojennymi odpowiednikami Joe’a Fridaya [postać detektywa z serialu „Obława” – przyp. tłum.]

W twojej grze dostrzegłem nieco maniery porucznika Columbo, czy to było zamierzone?

Tak, Divo ma w sobie coś z Columbo, a szczególnie jego irytujące metody działania. Mam tu na myśli, że jest denerwujący, i że dla dobra sprawy wytyka podejrzanym ich różne grzeszki, w nadziei, że w końcu się wygadają. Okazuje się potem, że w pewnym sensie jest na złej drodze. Gdy go grałem, myślałem, że w końcu zgubi trop, nawet mimo tego, że zna się na swojej pracy. Ma wielki dar do wnikania w myśli przestępców, do śledzenia tropu i rozpracowywania zagadek. I wcale nie udaje skromnisia, bo jest po prostu dobry. Ma w sobie jednak nieco arogancji i nie obchodzi go, czy jesteś senatorem, czy byłą królową. Po części jest Joem Fridayem, a po części egoistycznym Sherlockiem Holmesem.

Jak myślisz, jaka będzie reakcja fanów na ten odcinek?

Podoba mi się, że jest zupełnie z innej beczki. Gdy patrzy się na „Gwiezdne wojny”, a nawet „Star Trek” czy „Transformery”, to łatwo zacząć czepiać się kanonu i nie dostrzegać tego, po co przede wszystkim zostało to zrobione – by bawić i gromadzić ludzi razem przed telewizorami. Co sprawiło, że „Gwiezdne wojny” wydały się atrakcyjne dla ludzi takich jak ja – czyli tych, którzy zobaczyli je w 1977 roku – to fakt, iż było w nich pełno akcji i emocji; a nie wszystko przecież do siebie pasowało. Tam przede wszystkim chodziło o postaci. A teraz fajnie jest dodać to tego wszystkiego coś nowego i nieoczekiwanego. Jak już powiedziałem, z pewnością będą osoby, dla których ten odcinek będzie bardzo niecodzienny.

Co podobało ci się podczas odgrywania roli Divo?

Sama gra była bardzo przyjemna. Divo jest zabawny, interesujący, inny niż wszyscy. Podoba mi się, że istnieją tacy jak on w paralelnym świecie „Gwiezdnych wojen”. On nie musi brzmieć ani zachowywać się tak jak inne postaci z tego uniwersum. Podszedłem więc do scenariusza jak do serialu detektywistycznego, na przykład „Monka”, a nie jak do „Wojen klonów”. W „Gwiezdnych wojnach” jest pewien patetyczny ton, więc Divo ze swoim zwykłym językiem sprawia wrażenie, jakby przybył tam z innego wymiaru. Uwielbiam, gdy takie sytuacje mają miejsce w serialach, w których wszyscy myślą, że zasady są ściśle wyznaczone. To dzięki Dave’owi Filoniemu mamy odcinek rodem z „Kojaka” [amerykańskiego serialu kryminalnego – przyp. tłum.]

Nie po raz pierwszy wcielasz się w postać z „Gwiezdnych wojen”. Byłeś już Siloodem, Gunrayem, Vebbem, Biggsem…

To zabawne. Jestem oczywiście wielkim fanem, podobnie jak moje dzieciaki. Bycie nawet jedną nicią w gigantycznym kobiercu, jakim jest „Star Wars”, jest super. Moją pierwszą, a do tego bardzo ekscytującą rolą, był Biggs. Jak pokazuje ten odcinek, wciąż można podejść do tego świata inaczej, wciąż są postaci, o których nic nie wiemy.

Kogo wolisz grać – dobrych, czy złych?

Naprawdę zabawne jest granie nikczemnych złoczyńców. Byłem Pingwinem w „Batmanie”, MODOKIEM w „Super Hero Squad” i Starscreamem w „Transformers: Animated”. Sporo można też rzec o heroicznej postaci, która broni tych słabszych. Fajnie jest być Jedi, Iron Manem, Plastic Manem, albo…

…Albo kimś, kto nosi kanciaste portki?

Tak! Kimś, kto nosi kanciaste portki i jest superpozytyny.

Więc gdyby pomieszać „Gwiezdne wojny” ze „SpongeBobem”, to kto skończyłby na Ciemnej Stronie?

Squidward byłby Sithem. Mr. Krabs byłby członkiem Federacji Handlowej, a Sandy Cheeks księżniczką Leią. Tak, Sandy dobrze wyglądałaby w…

Tylko nie mów, że w metalowym bikini!

(śmieje się) Nie, dobrze wyglądałaby w kokach księżniczki.

Więc przypuszczasz, że SpongeBob byłby Jedi?

On i Luke Skywalker świetnie by się dogadywali. Problem w tym, że Bob musi pozostać wilgotny, więc klimat Tatooine chyba nie odpowiadałby mu. Nawet farma wilgoci by tu nie pomogła.

Muszę przyznać, że widzę ślimaka Gary’ego jako R2-D2. Gary uratował Boba więcej niż raz.

Gary i R2 byliby jak bracia. Oboje są przysadziści i nic nie mówią.

A Patrick byłby Chewbaccą?

Byłby Chewpatrickiem!

Poniżej możecie przeczytać krótką rozmowę z Dee Bradleyem Bakerem z najnowszego Insidera. Wywiad po angielsku znajduje się tu. Nie zapomnijcie też zajrzeć na profil magazynu na Facebooku, gdzie możecie zobaczyć strony z najnowszego numeru.



Jaki wpływ miała na ciebie gra Temuery Morrisona w epizodach II i III?

Jego gra w filmach fabularnych była dla nas swoistym wzorem i od niej właśnie zaczęliśmy, ale scenarzyści naprawdę nadali klonom ducha, co sprawia się są ciekawsze i mniej powierzchowne. Łączę dwa aspekty – do ekspresji z filmu dodaję te niesamowite dialogi ze scenariusza.

W jaki sposób upewniasz się, że każdy klon brzmi inaczej?

Gdy zaczyna robić się trudniej, jak przy „Rookies”, to nagrywam głosy oddzielnie. Najpierw przelatuję wzrokiem cały scenariusz, co pomaga mi w oddaniu tych subtelności w głosie każdego klona.

Czy byłeś zaskoczony, gdy przekonałeś się jak bardzo klony się różnią?

Gdy zaczynałem pracować nad serialem, to nie miałem pojęcia, że sprawy obiorą taki obrót. Na początku myślałem, że oni będą brzmieć tak samo. Gdy zaczęliśmy pracować nad „Rookies”, to zdaliśmy sobie sprawę, że musimy sprawić, by każdy z nich miał inny głos. Od tej chwili zaczęliśmy urzeczywistniać tę ideę i myślę, że nam się udało. Całe szczęście, wszystko jest dobrze napisane, a Dave Filoni wie, czego chce, i umie dobrze naświetlić każdą postać. Jestem w dobrych rękach; Dave prowadzi mnie i upewnia się, że klony nie brzmią identycznie.

W ostatnich dniach ukazał się wywiad z Davem Filonim, przeprowadzony przez TheForce.net. Całość w języku angielskim możecie przeczytać tu, natomiast poniżej prezentujemy najciekawsze fragmenty.

Dave, po pierwsze: gratulacje z powodu sezonu drugiego. Każdy odcinek po prostu wciskał publiczność w fotele. Czy zdarzyły się jakieś nieoczekiwane fanowskie reakcje?

Dzięki. Wszyscy w Lucasfilm Animation staramy się pokazać ludziom na co tylko nas stać i chyba fani się na tym poznali. Czy było coś, czego się nie spodziewaliśmy? Ciężko mi powiedzieć, chyba zaskoczyła mnie nieco reakcja na Satine. Wiedziałem, że będzie pozytywna, ale była lepsza, niż sobie to wyobrażałem. Myślę, że to zasługa niesamowitej gry aktorskiej Anny Graves i chemii, która się wytworzyła między nią a Jamesem Arnoldem Taylorem.

Jakie było największe wyzwanie podczas tworzenia sezonu drugiego? Jak myślisz, jakie trudności będą stały przed wami podczas produkcji sezonu trzeciego?

Myślę, że największym wyzwaniem będzie sprawienie, by odcinki były bardziej złożone. Historie stały się naprawdę ekscytujące i mają wiele wątków, ale nigdy nie mieliśmy za wiele czasu, by opowiedzieć jakąś opowieść, a tu nawet kilka minut robi różnicę. Lecz to naprawdę wielkie wyzwanie, stworzyć historię w gwiezdnowojennym stylu w 22 minuty.

Pomijając jakieś większe sprawy, czy możesz nam dać choć małe wskazówki dotyczące reszty sezonu drugiego i, ośmielę się spytać, trzeciego?

Wskazówki? Hmm… no zobaczymy. Zawsze ciężko jest dawać wskazówki. Co powiecie na to:
- Zobaczycie jeden z najbardziej skomplikowanych modeli, jaki stworzyliśmy do tej pory. Co sprawia, że jest skomplikowany? Rozmiar ma znaczenie, tak powiem.
- Łowcy nagród powrócą w wielkim stylu.
- Nie wszyscy będą mieli wiele szczęścia.


Zapraszamy do dyskusji na forum
KOMENTARZE (10)

Wywiad z Dee Bradleyem Bakerem

2009-11-22 20:50:45 StarWars.com

W związku z premierą „Legacy of Terror” w USA, oficjalna strona Gwieznych Wojen zamieściła na swoich łamach wywiad z Dee Bradleyem Bakerem, aktorem kojarzonym przede wszystkim z żołnierzami-klonami. Jest on znany również z takich filmów jak American Dad!, Avatar: The Last Airbender i Ben 10: Obca potęga. Wywiad w języku angielskim możecie przeczytać w tym miejscu. Natomiast o panu Bakerze możecie dowiedzieć się więcej na stronach IMDB i Filmwebu.

Rozmowę przeprowadziła Bonnie Burton.

Dubbingowałeś wszystkie klony i parę stworzeń w „Wojnach klonów”. Który typ głosów jest dla ciebie, jako aktora, bardziej interesujący?

W pewnym sensie te klony są najnormalniejszymi postaciami, jakie kiedykolwiek grałem. Są zdyscyplinowanymi, uczciwymi ludźmi. Dla mnie to jest niezwyczajny projekt. Gdy popatrzycie na to, co robiłem wcześniej, przekonacie się, że gram zupełnie inne postaci, czasem nawet nie przypominające wcale ludzi. I to właśnie przyzwyczaiłem się robić, nawet jeśli jest to dziwne.

Robienie czegoś normalnego nie jest dla mnie zwyczajne, a takie właśnie są klony. Lubię je dubbingować, ponieważ moja gra aktorska jest wtedy bardziej „ludzka”. Są dobrymi żołnierzami, sprytnymi i kompetentnymi, a jednak każdy z nich różni się nieco od drugiego. Mają swoje słabości. Niektórzy z nich są mniej doświadczeni, niektórzy są gburowaci, jeszcze inni to zdrajcy. Sprawianie, by każdy z tych kolesi brzmiał nieco inaczej, ale by jednocześnie było słychać, że są to ci sami ludzie, to naprawdę interesujące i ciekawe wyzwanie.

Lubię robić dziwaczne rzeczy, jak granie wychodzącej z katakumb geonosiańskiej królowej. Robienie czegoś tak cudacznego i nieludzkiego jest ekscytujące i satysfakcjonujące zarazem.

Jak przygotowywałeś się do stworzenia głosu królowej Kariny?

Mam sporo doświadczenia z robieniem osobliwych rzeczy z moim głosem, więc zwykle wchodzę, patrzę na kilka obrazków przedstawiających postać lub stwora, słucham wyjaśnień i potem wypróbowuję parę opcji. W tym przypadku twórcy nie byli do końca pewni co chcą z nią robić, więc Dave Filoni oświecił mnie nieco. Opowiedział mi jaka ona jest, co czuje i jaki jest nastrój sceny. Wymyśliłem więc ten szalony, nieco przerażający, ale wciąż autorytatywny typ głosu. Reżyserowi od razu się spodobał. Dużo z tego, co słyszycie w odcinku, to moje pierwsze próby. Dodałem także nieco krzyków, by wzmocnić realizm.

Interesujące, że nadałeś królowej skrzekliwy głos rodem z horroru, zamiast tradycyjnego, w stylu królowej Elżbiety.

To zdecydowanie bardziej przypomina Ridleya Scotta. Jednakowoż, nie wiem, czy królowa Elżbieta brzmi w ten sposób, gdy krzyczy (śmiech).

Dlaczego myślisz, że fanom naprawdę spodoba się „Legacy of Terror”?

To naprawdę niezwykły odcinek. Załoga tworząca „The Clone Wars” jest na tyle odważna, by opowiadać różne historie. Nie wszystkie są o wojnie, lecz dostajemy odcinki, które mają swój własny klimat i czuje się, że różnią się one od tych, które już widzieliśmy. To jest coś takiego, jak robienie eksperymentu, albo jechanie okrężną drogą. Ta historia nie jest typowa dla „Gwiezdnych wojen”, które widzieliśmy wcześniej. Ma w sobie elementy horroru, co jest niecodzienne, ale i tak jest super.

Zombi są teraz niezwykle popularne, więc zabawnie jest zobaczyć je w „Wojnach klonów”. Lecz ten odcinek ma w sobie także dużo humoru.

To bardzo sprytny sposób na opowiadanie historii. Beztroskie, a jednocześnie umiejętne spojrzenie Obi-Wana na sprawę pozwala widzowi na zrozumienie, że bohaterowie nie muszą się zbytnio bać. Obi-Wan nie obawia się, że wszyscy zginą i na pewno znajdzie wyjście z sytuacji. Jest to ważne, ponieważ kilka odcinków w tym sezonie będzie naprawdę emocjonujących i dobrze jest mieć postać, która przypomina nam, że wszystko będzie dobrze.

O zombich mówiąc, jak podaje twoja strona na IMDB, dubbingowałeś je w „Świcie żywych trupów”. Jak człowiek przygotowuje się do roli idealnego nieumarłego?

Och, co za wspaniały film! Pracowałem tam z Zackiem Snyderem. Zombi, który dostaje w tył głowy miotłą – to ja. Był tam jeszcze jeden, którego dolna połowa ciała została oderwana, i który czołgał się po suficie – to też ja. Grałem tam kilku zombich.

Gdy robię odgłosy nieumarłych, to najpierw patrzę co się dzieje na ekranie. Jest teraz tak wiele filmów o zombich, strasznych jak „Świt żywych trupów”, zabawnych, jak „Wysyp żywych trupów”, czy poruszających, jak „28 dni później”. Jestem też wielkim fanem klasycznych filmów George’a Romera.

Czy jako dziecko lubiłeś horrory i filmy o potworach?

W soboty oglądałem „Science Fiction Theater”, gdzie było wiele wampirów, wilkołaków i filmów o potworach. Lubiłem Godzillę i ubóstwiałem „Planetę małp”. Pierwszym strasznym filmem dla dorosłych, który obejrzałem, był „Obcy”, do którego jest wiele aluzji w najnowszym odcinku. Kochałem horrory wytwórni Hammer. Hitami lat osiemdziesiątych były takie pozycje jak „Coś”, „Amerykański wilkołak w Londynie”, czy „Scanners”. Do tej pory pozostają moimi ulubionymi filmami.

Nie ma w tej chwili wielu horrorów, które byłyby wystarczająco przekonujące dla dorosłych, a jednocześnie nie za przerażające dla dzieci.

Właśnie to jest unikalne w „Wojnach klonów”. Sam jestem ojcem i oglądam je z moim dziewięcioletnim dzieckiem. Nie ma zbyt wielu programów, które dorosły może z przyjemnością obejrzeć razem z maluchem. A to właśnie jest taki program. „Wojny klonów” są dobrze napisane, interesujące i w każdym odcinku pojawia się wiele ciekawych pomysłów. Są to historie, które rzeczywiście o czymś mówią.

Jak dotąd, która postać dubbingowana przez ciebie należy do twoich ulubionych?

W „Hostage Crisis” był łowca nagród zwany Roboninio. Nie brzmiał jak człowiek, tylko jak dziwaczne, małe stworzenie. Ale lubię też królową Karinę. Doszedłem również do wniosku, że klony, które idą w nieco innym kierunku niż inne, mają specjalne miejsce w moim sercu.

Na twoim Twitterze często dajesz znać fanom co będziesz nagrywał w następnej kolejności. Lista postaci, które grasz w jednej sesji, jest imponująca. Jednego dnia podkładasz głos szopowi praczowi, pieskowi preriowemu, sępowi, indykowi, niedźwiedziowi, małemu superbohaterowi, dwóm potworom i dwóm surferom. To brzmi jak najlepsze przedstawienie na świecie!

Co jest fajnego w podkładaniu głosów to fakt, że możesz brać udział w programie, który ma te wszystkie rzeczy w sobie. Przypomina mi się dzień, w którym nagrywałem realistyczne odgłosy zwierząt na potrzeby filmu; potem byłem stworzeniem w jednym z odcinków kreskówki „Batman: Brave and the Bold”. Na koniec,w „Przygodach Timmy’ego”, potrzebowali potwora z mackami, który niszczy świat.

Czy wszystkie te odgłosy są już w twojej głowie, czy musisz najpierw posłuchać czegoś, by ustalić własny zestaw dźwięków?

Może to dlatego, że cały czas oglądałem filmy o potworach, to mam tyle pomysłów – może nie na same dźwięki, ale na to jakie potwory właściwie są. Jeżeli wiem, jak będzie to brzmiało w mojej głowie, mogę wymyślić coś, co będzie do stwora pasowało. Zajmuję się tworzeniem tych odgłosów od piętnastu lat, więc wiem którą szufladę w moim umyśle otworzyć, by znaleźć konkretny dźwięk. To coś takiego jak odruch warunkowy.

Musisz być najlepszym opowiadaczem historii na dobranoc!

Właściwie, moja córka dopiero ostatnio pozwoliła mi „grać”, gdy jej czytam. Wcześniej chciała, bym mówił moim własnym głosem. Zmieniła zdanie i czytam teraz „Władcę pierścieni” z podziałem na role.

Gdy idziesz do sklepu spożywczego, kusi cię czasem, by zacząć udawać rancora?

Właściwie, w dziale z warzywami jest jeden gość, który lubi się popisywać tak samo jak ja – on zaczyna wydawać zwierzęce odgłosy, więc i ja zaczynam… Robimy tak zawsze, gdy przychodzę po zakupy. Ale w większości przypadków daję wytchnąć mojemu głosowi..
KOMENTARZE (8)

Tydzień Wojen Klonów: Premiera Wojen Klonów

2008-09-20 14:17:00 Star Wars Blog



Niedawno, z okazji premiery „The Clone Wars” przygotowaliśmy dla Was Tydzień Wojen Klonów. Teraz, gdy wielkimi krokami zbliża się polska premiera tego filmu, zapraszamy do spędzenia tych kilku dni wraz z Bastionem. Czekają Was kolejne atrakcje związane z najnowszą animacją opowiadającą o Wojnach Klonów.
Wszystkie artykuły z tego oraz poprzedniego Tygodnia Wojen Klonów znajdziecie w tym miejscu.


Tydzień Wojen Klonów: Premiera Wojen Klonów

„Wojny Klonów” mogą być pilotem serialu telewizyjnego, mogą nie być mocno reklamowane, mogą nie być docenione przez krytyków, ale jak każdy szanujący się film miały swoją oficjalną premierę. A ta odbyła się w miejscu szczególny, w Egyptian Theater w Hollywood, 10 sierpnia 2008. Samo kino jest siedzibą instytutu American Cinematique, a także od 1922 są tu organizowane wielkie Hollywoodzkie premiery.

Oczywiście nie mogło zabraknąć czerwonego dywanu, nie mogło zabraknąć gwiazd światowego kina (nie tylko związanych z produkcją filmu), ale też nie mogło zabraknąć iście Hollywoodzkiej otoczki. A tę organizatorom premiery pomogli stworzyć fani zrzeszeni w 501 Legionie, wspomagani przez wynajętych aktorów i statystów.

Owszem kulminacją tego wieczoru była projekcja, ale wcześniej ważniejsze było prezentowanie siebie na czerwonym dywanie, pozowanie do zdjęć, rozmowy z dziennikarzami i rozdawanie autografów. Pod tym względem główni twórcy filmu nie zawiedli. Owszem zabrakło może tych najbardziej znanych – jak Chritopher Lee czy Anthony Daniels nie wspominając o Samuelu L. Jacksonie, ale byli inni, ci którzy nie tylko są związani z nowym filmem, ale także a może nawet przede wszystkim z serialem.

Ale żeby się lansować wcale nie trzeba grać w tym filmie. Można być sławnym i razem z rodziną, albo samemu wybrać się na premierę. Dziennikarze nie przepuszczą takiej okazji. Warto też zrobić sobie zdjęcie z kimś sławniejszym. Tak wygląda niestety przemysł premierowy, szał, który trudno ogarnąć.

A już tak z zupełnej ciekawości warto wspomnieć jak wyglądały inne miasta oczekujące na premierę. Tym razem było o wiele spokojniej niż w przypadku „Zemsty Sithów”, reklam było dużo mniej, ale to nie znaczy, że ich nie było. W Londynie przystrojono nie tylko kina, ale też autobusy.

A nasze premiery już w piątek, jeśli coś organizujecie to dajcie nam znać i podeślijcie fotorelację.
KOMENTARZE (16)

Obsada TCW potwierdzona

2008-07-10 10:11:02 StarWars.com

Przy okazji reklamy premiery filmu "The Clone Wars" w Egyptian Theatre (warto się wybrać, to tylko 30 dolarów za bilet dla członków American Cinematheque), czyli dokładnie tam gdzie 28 lat temu odbyła się premiera "Imperium kontratakuje", oficjalna wymieniła też obsadę aktorską filmu. Bez specjalnych niespodzianek potwierdziły się wcześniejsze zapowiedzi: Matt Lanter zagra Anakina, Ashley Eckstein Ahsokę, James Arnold Taylor Obi-Wana, zaś Tom Kane wcieli się w mistrza Yodę. Potwierdzono też już całkowicie oficjalnie, że w rolę Mace'a Windu wcieli się Samuel L. Jackson, a do roli Hrabiego Dooku powróci Christopher Lee. Ponadto: Dee Bradley Baker podłoży głos pod Kapitana Rexa, oraz inne klony; Nika Futterman zagra Asajj Ventress, zaś Ian Abercrombie Kanclerza Palpatine. Jednocześnie chcielibyśmy zdementować wcześniejsze doniesienia: Matthew Wood nie wcieli się w filmie w Generała Grievousa, ponieważ ta postać w filmie w ogóle nie ma się pojawić, Wood zajął się montażem dźwięków, więc przypisać mu będzie można głosy droidów bojowych.
KOMENTARZE (19)
Loading..