TWÓJ KOKPIT
0

Dawn-Lyen Gardner :: Newsy

NEWSY (2) TEKSTY (0)

Wywiad z Filonim, częśc 1

2013-10-16 21:07:50 Różne



Z okazji premiery piątego sezonu „The Clone Wars“ ekipa ze Starwars.com przedstawiła pierwszą część wywiadu z reżyserem Dave’em Filonim na temat jego przemyśleń o piątym sezonie „The Clone Wars” (uwaga zatem na spoilery). Warto też wiedzieć, że podobną rozmowę przeprowadziło IGN. Wywiad został przygotowany przez redaktora kilka miesięcy temu, więc w chwili obecnej wiemy nieco więcej, ale jest tam parę interesujących spraw: materiał bonusowy, którego premiera jest przewidziana na początek przyszłego roku, na pewno spowoduje wiele dyskusji wśród fanów. Klip z Plo Koonem na pustyni to nawiązanie do „Bliskich spotkań trzeciego stopnia“, a zapytany o powrót Ahsoki w „Rebels“, Dave odparł tylko, że „trzeba poczekać i zobaczyć“. W tłumaczeniu pominięto kilka fragmentów.

Wiele się wydarzyło w sezonie piątym, może nawet więcej niż w innych. Rzeczy takie jak śmierć księżnej Satine, Savage’a Opressa, walka Maula z Sidiousem, no i to, co stało się z Ahsoką. Czy plan zakładał, aby wszystko prowadziło do tego momentu, czy też może to był odpowiedni czas, aby podnieść nieco stawkę?

Szczerze mówiąc, to chyba naturalne. Nie sądzę, aby kiedykolwiek istniał plan pod tytułem: „W tym roku zabijemy kilka głównych postaci!“ [śmieje się]. Gdy historia ewoluuje, to po pewnym czasie zaczyna się o to dopominać. Wiecie, pewni bohaterowie nie mogą pojawić się w przyszłości i trzeba sobie jakoś z tym poradzić. A więc jest to raczej naturalny postęp, a w naszej historii pewne rzeczy musiały się zmienić – na Mandalorze,też dla Maula. Tworząc takie sytuacje, zadawaliśmy sobie wiele pytań i znaleźliśmy czas, aby na nie odpowiedzieć.



Wiem, że George Lucas był bardzo mocno zaangażowany w tworzenie historii. Czy w tym sezonie otrzymaliście szczególne instrukcje od niego?

Nieszczególnie. Znaczy się, powiedziałbym, że pomysł na pojedynek Maula i Sidiousa pochodzi od George’a. „Chcę, aby walczyli”. Jeśli chodzi o reżyserię, to, gdzie będą walczyć, otoczenie pojedynku – przedstawienie tego wszystkiego należy do mnie. Siedzimy nad storyboardami, a on ufa mi, scenarzystom i reszcie ekipy, że naprawdę przeniesiemy to na ekran. Myślę, że swoboda i zaufanie to elementy składowe tego serialu. Przekraczamy nowe granice i nie stresujemy się zbyt mocno. Coraz więcej projektujemy i eksperymentujemy, i myślę, że rezultaty to efekt naszej współpracy.

Odwrotnie, czy było coś, czego on nie chciał, a ty musiałeś na niego naciskać?

Nie wiem czy on czegoś „nie chciał”, bo jeśli on czegoś nie chce, to po prostu to się nie dzieje [śmieje się]. Ale jest parę takich rzeczy w tym sezonie… Przykładowo, Bo-Katan nie była postacią, którą powołaliśmy do życia podczas spotkania dotyczącego scenariusza. Stworzyłem ją podczas ostatniego sezonu; w scenariuszu była po prostu „porucznikiem Straży Śmierci”, a ja chciałem silnej Mandalorianki, więc wpisałem ją w tę rolę, a potem powróciła w ostatnim sezonie. Jest tak wiele rzeczy, których przez ostatnie lata nauczyłem się od George’a, że pomyślałem: „To będzie cenny wątek”. W oryginalnym zarysie Bo-Katan i Satine nie były siostrami. Było więc wiele podobnych wątków, które dodaliśmy do historii i mam nadzieję, że dzięki temu zrobiły się lepsze. Nie wiem czy dyskutowano nad nimi tak gorąco, jak my w chwili, gdy powstawały. Pomysł, aby Savage powrócił do swojej oryginalnej formy, wpadł nam po prostu nagle. Wszystkie moje kreacje są oparte na rozmowach, które odbyłem z George’em, a także na tonach rysunków i notatek. Jeśli spojrzycie na oryginalne szkice, które robię, to zobaczycie, że pod względem wizualnym są bardzo bliskie temu, co widzimy na ekranie.

Jedną rzeczą, która podobała mi się w tym sezonie to sposób, w jaki akty zmieniały ton. Na koniec wydawało się, że wszystkie do siebie pasują i byłem pod wrażeniem, że serialowi tak udało się to pokazać. Była historia z młodzikami, która dla mnie była gwiezdno-wojenną wersją „Goonies”, a potem w kolejnej Darth Maul robi okropne rzeczy. Jako pasterz całego serialu, w jaki sposób do tego podchodzisz, że każdy akt jest inny, a jednak wszystkie do siebie pasują?

Cóż, główna sprawa jest taka, że naprawdę nie mogę zmienić tych historii. One są, jakie są. Będzie akt z młodzikiami, z droidami, a potem będziemy obcinać głowy z Darthem Maulem [śmieje się]. To, do czego przykładam uwagę, to sprawienie, aby te historie były gwiezdno-wojenne. Aby dać ludziom do myślenia, podczas tworzenia odcinka szukam odwołań do konkretnego epizodu „Gwiezdnych Wojen”. Jeśli chodzi o droidy i młodziki, pomyślałem sobie: „To musi być <>”. Bo możesz wziąć fragment „Nowej nadziei” i powiedzieć: „To scena, w której Jawowie porywają droidy”. I jeśli tak widzisz „Gwiezdne Wojny”, to są one jedynie głupim filmem dla dzieci, bez złego Imperium. A więc odkryłem, że nasze historie niejako naturalnie wpisują się w te fragmenty. Pracujemy z sekwencjami z filmów i polegam na mojej załodze, gdy mówię im na przykład: „To jest takie uczucie i ton, które chcemy uzyskać”. Gdy robiliśmy Maula, skręciliśmy raczej w stronę „Zemsty Sithów”. Wszystko niejako płynie samo. Gdy podzielicie Sagę na części, to zobaczycie, że zmieniają nastrój i nastawienie podobnie jak epizody naszej serii. Myślę, że gdy widzicie takie odcinki z różnymi postawami w sobotni poranek, to… [śmieje się].



Docierają do nas zabawne reakcje od fanów. Na początku roku widzą zwiastun, który przepowiada ton, w jakim utrzymana jest seria. Ale każdy w fandomie wybiera z trailera coś, co mu się podoba najbardziej i to jest to, co chce zobaczyć najbardziej. A więc, szczerze mówiąc, są fani, których poziom zainteresowania młodymi Jedi lub droidami jest bardzo niski. Chcą, aby Maul wyskakiwał z płonących domów i niszczył wszystko dookoła. Co dziwne, są to prawdopodobnie ci sami fani, którzy nie mogli zrozumieć, gdy powiedzieliśmy o powrocie Dartha. Ale nasi fani ewoluują i zmieniają się dość drastycznie [śmieje się]. A są jeszcze inni widzowie – pewnie młodsi – którzy nie mogą się doczekać, by dowiedzieć się o treningu na Jedi, by polecieć na Ilum. Ponieważ to coś, co zawsze sobie wyobrażali i co ja sobie wyobrażałem jako dziecko, aby móc tam polecieć i to zobaczyć. A więc tak, są ludzie, którzy są jak my, którzy są… no nie wiem czy jesteśmy takimi gwiezdno-wojennymi „ogólnikami”, ale tacy właśnie jesteśmy. Wszystko, co widzimy w „Gwiezdnych Wojnach”, to wycieczka do odległej galaktyki i musicie zaakceptować, że to, co sprawia, że filmy są wyjątkowe, ma różne tony i odcienie. Myślałem o tym jak dorastałem. W pałacu Jabby mamy niemalże „Muppety”. Oglądasz trochę i myślisz „Łał, oglądam Muppety!” A potem przerzucasz się na coś z Imperium i Imperatorem. To jakby zupełnie inny film. A więc znowu, to właśnie chcieliśmy uchwycić w toku historii.

”Gwiezdne Wojny” zawsze były swego rodzaju mieszanką gatunków. Myślę, że epizodyczna natura telewizji pozwala na wyciągnięcie elementów z owych gatunków i powiedzenie: „No dobra, mamy 22 minuty tego”.

Tak. Ale gdybyśmy wciąż robili to samo… Wielu fanów mówi: „Chcę Dartha Maula cały rok”. Zastanawiam się, bo nie wiem jak miałbym zrobić coś takiego. Myślę, że w pewien sposób może sprawiłoby to, że odcinki miałyby lepszą oglądalność. Gdybyście mieli cały rok droidy i ich się spodziewali, myślę, że ludzie byliby zadowoleni z tego powodu. Ale ludzie, którzy chcą czegoś intensywniejszego, dostają w końcu zapowiedź Dartha Maula, to zasiadają każdego tygodnia przed telewizorem i powtarzają: „Gdzie jest Darth Maul? Gdzie Darth Maul? To fajne, ale nie chcę tego oglądać. Gdzie jest Darth Maul?” I ja to rozumiem i o to chodzi. Gdy jesteś fanem i pracujesz w tym przemyśle, to możesz zdawać sobie sprawę z owej konsternacji. Ale gdy jesteś twórcą, musisz nieustannie powtarzać: „Nie, nie, nie, to jest dobre. Obejrzycie to. Będzie dobrze.”

”Zaufajcie mi! Powstrzymajcie rządzę krwi choć na tydzień!”

[Śmieje się]. Prawda? To bardzo trudne.



A więc oczywiście zdajesz sobie sprawę z oczekiwań fanów. Czy to sprawia, że planowanie sezonu staje się trudniejsze? Powiedzmy: „Musimy dać tutaj więcej Maula.” Czy kusi was, aby dać większą ilość bardziej intensywnego materiału z głównymi bohaterami?

Myślę, że nieźle zachowujemy tu równowagę, ponieważ nie staramy się robić zbytniego mordobicia. Cała ekipa, scenarzyści, zdawaliśmy sobie sprawę, że musimy zachować równowagę. Ponieważ czujemy, że pewni bohaterowie muszą spędzić trochę czasu na półce. Wiecie, wpakowujemy ich w te fantastyczne sytuacje, a oni wciąż cudem uciekają. I kto w to uwierzy? Jeśli tak się robi, po pewnym czasie czarne charaktery niejako tracą siłę, a bohaterowie robią się niedorzeczni. Dlatego myślę, że przez to właśnie niektóre postacie w tym roku zapłaciły tak wysoką cenę. Jeśli chodzi o Satine, ile razy była ona uwikłana w historię? Musieliśmy znaleźć rozwiązanie, a natrafiła się idealna okazja, aby zakończyć jej wątek.

George naprawdę naciskał, aby był odcinek o Jedi, o droidach, o polityce. A gdy mówię „odcinek”, mam na myśli „akt”. I wydawało się, że podoba mu się uderzanie w różne tony każdego sezonu. Z powodu ilości historii, które opowiadamy – zasadniczo robimy 26 na sezon, to więcej niż wyświetlamy – istnieje pewna ilość pomysłów, których nie widzicie. W tym sezonie nie ma wielkiego aktu o klonach, ale to jedna z kolejnych historii [w materiałach bonusowych]. Nie pokazywaliśmy też za wiele Matki Talzin i Ventress. Na koniec Asajj odegrała ważną rolę, ale wcześniej mieliśmy dwa sezony pod rząd z odcinkami o Siostrach Nocy. A więc wiecie, wiele z tych wątków ostatecznie ma swój koniec.

Jeśli chodzi o akt z młodzikami, uderzyło mnie to, jak bardzo pobrzmiewa w nich ton filmów familijnych z lat 80. I to, co mi się podobało, to fakt, że Hondo i piraci byli naprawdę przerażający. Złoczyńcy w „Goonies” byli straszni, „E.T.” miał złowrogie chwile. W filmach z tych lat występowały straszliwe czarne charaktery, ale ostatecznie wszystko dobrze się kończyło. Pomyślałem, że akt z młodzikami oddał temu hołd.

Myślę, że na samym początku tworzenia aktu z młodzikami martwiło nas, że szybko może zrobić się kiepski. Że zrobi się zły. Ale próbowałem skupić się na filmach, które lubiłem jako dziecko. Jeden to na pewno „Goonies”, drugi to „Explorers”, nawet rzeczy takie jak „Straceni chłopcy”, gdzie młodzi ludzie dokonują heroicznych czynów. Jest w nich doza wiarygodności, a częściowo można zawdzięczyć to aktorom.

W tej historii mieliśmy szansę na zrobienie czegoś w stylu „Pinokia”, która pokazuje jak źle sprawy się mają dla tych dzieci. Nadchodzi Hondo i jest zarówno straszny, jak i bardzo zabawny. To jeden typ złoczyńcy. Jest jak chytry lis. Może cię zjeść, ale jest w nim coś takiego, że jeszcze cię zwiąże. Myślę, że czymś, co bardzo dobrze sprawdza się w tym akcie, jest to, że zaczynamy oglądać go w chwili bardzo magicznej dla tych dzieci, gdzie zagrożenie kryje się jedynie wewnątrz nich. A potem przechodzimy niejako do kolejnego etapu, gdy niebezpieczeństwo jest zewnętrzne, ale jest ono samolubne, motywowane chęcią zarobienia pieniędzy. I [Hondo i piraci] są zabawni oraz groźni jednocześnie i myślę, że dzieci w pewnym stopniu są w stanie sobie z nimi poradzić. I dopiero, gdy są całkiem same i chcą go przechytrzyć w sposób iście cyrkowy – co przypomina nieco „Dumbo” – wtedy prawdziwe zło, w postaci generała Grievousa, puka do drzwi. Interesujące jest widzieć, że dojrzały tak bardzo w przeciągu czterech odcinków i to w taki sposób, że sprawiają, że jeden ze złoczyńców, Hondo, przestaje zachowywać się jak złoczyńca. Gdy pokazuje się Grievous, to nam przypomina, że to zła, mordercza istota. Z nim się nie negocjuje. Myślę, że właśnie dlatego to naprawdę się sprawdza. Dzieci i aktorzy, którzy je grali, sprzedali nam zarazem swoją naiwność i pomysłowość, ale bez zbytniej przesady.

Próbowałem nieco pozmieniać scenariusz i reżyserować dzięki akcji. Początku części czwartej, gdy mamy pościg czołgów, nie było w takiej formie w scenariuszu. W oryginalnej wersji był to wyścig maszyny przy maszynie, a zabłąkany strzał przelatywał nad ich pojazdem i trafiał w „Crucible”, który wybuchał. Bohaterowie na statku ginęli, a młodziki dały się złapać, ponieważ nie miały jak opuścić planety. Widziały nad swoimi głowami przybycie floty Grievousa, a piraci zostawiali ich na miejscu. Potem spotykały się z nimi ponownie. Taki był oryginalny zarys i scenariusz za nim podążał, ale pomyślałem, że od dłuższego czasu nie mieliśmy większej akcji, ponieważ patrzyłem na to jak na 88-minutową całość. I wiedziałem, że w połowie odcinka będzie wiele rozmów, bo musieli ustalić jak przemkną się koło Grievousa. W tym czasie ja i George rozmawialiśmy dużo o „Indianie Jonesie”. Dwie rzeczy przyszły mi na myśl: ucieczka w „Poszukiwaczach” i walka na szczycie czołgu w „Ostatniej krucjacie”. Więc wziąłem scenariusz i szybko go przerobiłem w taki sposób, że są w czołgu i proszą o pomoc, a okręt wzbija się w powietrze. Tak chyba lepiej narastało napięcie, co George zdecydowanie popierał. Mamy bohaterów z problemem, który robi się coraz gorszy. Bardzo chciałem to pokazać. Dzięki temu akcja ma takie tempo, że jeśli jest źle, to wszystko naraz.



Chciałem skupić się teraz na kluczowych chwilach i detalach z sezonu oraz porozmawiać jak to się stało, że są takie, jak wyewoluowały i co o nich myślisz. (…). Śmierć Steeli Gerrery.

Steelę stworzył George. Chcieliśmy mieć na Onderonie duet brat/siostra, a postać Sawa Lucas wykreował już wcześniej, a teraz chciał go zaangażować i opowiedzieć o nim więcej. W rezultacie stworzyliśmy Steelę [jako jego siostrę], która byłaby naturalną przeciwniczką Ahsoki, przynajmniej w mniemaniu Luksa.

O Steeli powiem to: gdy o niej myślę, to uważam, że może być jedną z rzeczy, których najbardziej żałuję w tym sezonie i chciałbym jej nigdy nie zabijać. Myślę, że odniosła wielki sukces. Dawn-Lyen Gardner zagrała ją genialnie. Pomyślałem, że jest opcja, aby w przyszłości pokazać podobną postać, tak bardzo ją polubiliśmy do chwili, gdy byliśmy gotowi ją zabić. Ale w pokoju scenarzystów mieliśmy przeczucie, że nie możemy opowiedzieć tej historii tak, aby wszystkim uszło na sucho. Nie mogło to rozegrać się tak zgrabnie, za ich wolność ktoś musiał zapłacić cenę i skończyło się na tym, że zrobi to Steela – z różnych powodów.

Była po prostu fantastyczną bohaterką. Myślę, że jej projekt wypadł świetnie. Tak, była bardzo zabawna. Naprawdę żałuję.

Byłem nieźle zszokowany, gdy zobaczyłem jej śmierć. W ogóle się tego nie spodziewałem.

Muszę powiedzieć, to jedna z naszych najlepszych scen śmierci. Jeśli masz zamiar się pokazać, zrób to dobrze. Pracowaliśmy nad nią w montażowni i chciałem, aby scena miała właściwe ujęcia w chwili, gdy myślicie, że Steela już się wykaraska. Na początku, jeśli popatrzycie na tło, ujrzycie wielką scenę z Ahsoką i Luksem. I widzicie ich reakcje na to, co się stało. Kamera przesuwa się dookoła, a potem w dół klifu, gdzie jest Steela. Animacja Luksa jest po prostu fantastyczna. [Nadzorca animacji] Keith Kellogg i wszyscy wykonali fantastyczną robotę. A jedną z rzeczy, w zakresie której dajemy w tym roku krok naprzód, jest pokazywanie emocji postaci. Można teraz odczytać naprawdę subtelne ekspresje, a to są wyrafinowane informacje. Myślę, że nareszcie robimy to dobrze.



Hełm Gregora w stylu Gerry’ego Cheeversa.

Boston wygrał Puchar Stanleya, gdy go projektowaliśmy. I pomyślałem sobie, że to świetnie wygląda. Każdy, kto grał w hokeja, zna maskę Cheeversa. W większości przypadków bramkarze właśnie tak zaczynają malować swoje. A maski bramkarzy zawsze bardzo mi się kojarzyły ze szturmowcami i ich hełmami. Więc pomyślałem, że będzie to naturalny hołd i nie sądzę, aby pan Cheevers miał mi to za złe, a ludzie z Bostonu będą się z tego cieszyć. Chodzi też jednak o to, że wielu o tym nie wie. Mogliby na to patrzeć i nie wiedzieć o co chodzi, co jest dla mnie tragedią [śmieje się]. Ale jeśli znajdzie się jakieś dziecko, które spojrzy na Gregora, a potem na Gerry’ego Cheeversa, to będzie naprawdę fajnie. I wiecie co, czemu nie? Przypomina mi się coś… dorastałem w Pittsburghu i malowałem maski bramkarzy w ramach letniej pracy.

Czy Cheevers zdaje sobie sprawę z hołdu dla swej osoby?

Nie sądzę. To znaczy, może i jest wielkim fanem „Gwiezdnych Wojen”, ale nie sądzę. Nie wydaje mi się, aby mógł obejrzeć „Wojny klonów”. Ale kto wie, może któryś z bostońskich fanów wspomniał o tym, a on powiedział: „O czym ty mówisz?” [śmieje się]. (…).

”The Gathering”, w którym młodzi Jedi muszą znaleźć swoje kryształy do mieczy świetlnych i gdzie pokazano jak się je konstruuje.

“The Gathering“ było pomysłem George’a na wyjaśnienie jak Jedi zdobywają swoje miecze i uważał, że dzieje się to, gdy są bardzo młodzi. Nieźle nas zaskoczył gdy powiedział, że kryształ jest bezbarwny, dopóki Jedi go nie znajdzie. A potem pomyślałem, że to naprawdę interesujące. To jedna z rzeczy pochodzących prosto od George’a, który w swoim umyśle jest encyklopedią „Gwiezdnych Wojen“. To ma sens, bo jeśli do jaskini wejdzie zwykła osoba, to znajdzie tam tylko tony lodu oraz kryształów nie do odróżnienia. To niemalże mechanizm obronny. Ale gdy Jedi zestraja się z tym kryształem, który go wzywa, to jest w stanie go znaleźć. I gdy już go ma, ten po prostu wyprodukuje ostrze, które będzie w konkretnym kolorze. To było jedno z ładnych odkryć w tej historii.

Podobało mi się też, że to bardzo duchowa sprawa. Zagrożeniem w jaskini jest to, co weźmiesz ze sobą, jak Yoda mówi Luke’owi. To ma sens w przypadku tych małych dzieci.



Od tego czasu ludzie mnie pytają: „A co, jeśli Jedi zgubią swój miecz?“ Cóż, a) nie powinni go zgubić, ale jeśli tak, to b) istnieje wiele mieczy po rycerzach, którzy polegli przez te wiele, wiele lat, a kryształy są w Świątyni. A więc nie muszą wracać na Ilum, aby zdobyć nowe, bo te od zmarłych będą działały.

Cała ta harmonia i wszystko to specjalna chwila dla tych dzieci, które zestrajają się z Mocą. To nie jest to samo, co zestrajanie się ze swoim mieczem świetlnym. Wszyscy popełniamy ten wielki błąd – przywiązujemy się zbytnio do swoich mieczy [śmieje się]. „O Boże, muszę taki mieć.” Ale pamiętajcie, to są Jedi. Miecz świetlny to tylko rzecz, to nie Excalibur, nie coś super-mega potężnego. Dla nas jest, ponieważ w naszych umysłach staje się symbolem, gdy widzimy jak Luke otrzymuje broń ojca. Ten jest odrobinę ważniejszy, bo należał do rodzica. Ale gdy widzicie jak go traci…

… To nie świruje.

Nie wyrusza na jakąś wyprawę w podziemia Miasta w Chmurach, by odzyskać miecz, nawet zbytnio nie rozpacza, że go stracił. To znaczy, pewnie my, jako dzieci, byliśmy bardziej smutni [śmieje się]. Wszystko to przyszło do nas, gdy opowiadaliśmy historię o mieczach świetlnych, a George miał wiele przemyśleń na ten temat. Wszystko sprowadza się do kwestii samolubność kontra bezinteresowność. To kluczowa sprawa, jeśli chodzi o Sithów i Jedi i sądzę, że dobrze to widać w „The Gathering”.


KOMENTARZE (7)

Wywiady z Andrew Kishinem i Dawn-Lyen Gardner

2012-10-29 20:17:26 Oficjalny blog



Oficjalna - a raczej oficjalny blog - postanowił powrócić do wywiadów z aktorami biorącymi udział w tworzeniu "The Clone Wars". Ostatnio zaprezentowano nam dwie rozmowy z nowymi twarzami serialu, Andrew Kishinem i Dawn-Lyen Gardner, czyli Sawem i Steelą Gerrerami. Oboje opowiadają o swojej pracy nad zakończonym już aktem o Onderonie.

Andrew Kisihino zajmował się w swoim życiu wieloma rzeczami – był hiphopowcem i dubbingowcem w grach z serii „Transfromers”. Teraz może dodać do swojej imponującej listy coś jeszcze: bohater „Gwiezdnych Wojen”. Jako aktor użyczający głosu Sawowi Gerrerze, Kishino ożywa jedną z kluczowych postaci z aktu o Onderonie i, w szerszym sensie, całej Sagi. Jest on jednym z założycieli rebelii na swojej planecie; taktyka i formacja członków tej organizacji, wspieranej przez Jedi, pewnego dnia stanie się podwaliną dla Sojuszu Rebeliantów w klasycznej trylogii. To silne ogniwo łączące prequele ze starszymi filmami, a skoro Saw jest w centrum wydarzeń, to jego rola jest istotniejsza, niż mogłoby się początkowo wydawać. Ekipa Starwars.com ostatnio zaprosiła Kishina do rozmowy o znaczeniu, jakie mają dla niego figurki, jak dostał rolę Sawa, dlaczego myślał, że serial powstaje dla The CW oraz jak jego doświadczenie rapera wpłynęło na kreację postaci.

Czy zanim dołączyłeś do ekipy „The Clone Wars”, byłeś fanem „Gwiezdnych Wojen”?

Zdecydowanie, zdecydowanie. Każdy, kto był w moim wieku, nim był. Zostało to nam trwale wpojone, jako coś ogromnego, epickiego, mitycznego. Zawsze byłem wielkim fanem SW.

A jaki był twój pierwszy kontakt z uniwersum? Czy oglądałeś filmy jako dziecko, zbierałeś zabawki?

Tak! Gdy byłem bardzo młody – niech no sobie przypomnę – może w wieku sześciu, siedmiu lat, zobaczyłem „Nową nadzieję”, która zupełnie wbiła mnie w fotel. Zupełnie wbiła mnie w fotel. I tak, gdy dorastałem, widziałem kolejne odsłony Sagi. Ale słaby był ze mnie kolekcjoner, bo gdy byłem mały, moja rodzina – z braku lepszego terminu – miała wiele ekonomicznych niedogodności. Dorastałem nie posiadając wielu rzeczy. Ale te, które zdobyłem, zawsze trzymałem przy sobie. Gdy miałem naprawdę mało lat i byliśmy biedni, moja mama zdobyła figurki z GW od kogoś, dla kogo wykonała jakąś dodatkową pracę, więc dała je mnie i mojemu bratu. Byłem do nich bardzo przywiązany. A więc poczułem coś w rodzaju emocjonalnego odrodzenia, gdy dostałem rolę Sawa Gerrery, ponieważ stawanie się częścią kanonu to jak zaczynanie całego cyklu od początku.



Jakie to uczucie, gdy ma się świadomość, że twoja postać może stać się figurką?

Dave Filoni – kocham tego gościa jak brata – chodził dookoła po pokoju. Mieliśmy możliwość zrobienia nagrania w grupie, co jest świetne, bo dzięki temu można wykrzesać z siebie więcej energii. Filoni przedstawił każdą postać i o mojej powiedział: „To jest Saw. Jest on taki i taki. Oto, co zrobi w tym akcie, a oto, jaki wpływ będzie miał na uniwersum. Och i prawdopodobnie będzie zrobiona jego figurka.” I wtedy ja na to: „Dajcie mi chwilę”. Ponieważ jedyne, o czym mogłem w tamtej chwili myśleć, to fakt, jak już mówiłem, że moja rodzina miała mało rzeczy. Bardzo mało, by uściślić. A więc, gdy zdałem sobie sprawę z poświęcenia mojej matki, która zdobyła dla mnie figurki oraz z tego, że miałem je ze sobą już jako poważna osoba dorosła… To było coś takiego, że musiałem usiąść, gdy Dave rozmawiał z innymi ludźmi. To było jak: „Dajcie mi trzydzieści sekund na ochłonięcie.” To było dla mnie emocjonujące przeżycie, oczywiście w dobrym sensie, ale i tak walnęło mnie w sam środek klatki piersiowej. Ponieważ w naszej kulturze każdy wie co to znaczy „figurka z SW”. Więc, aby podsumować, to było coś naprawdę mocnego i czułem niezmierną wdzięczność. Oczywiście, gdy już ochłonąłem, to totalnie odjechałem. [śmieje się].

Cóż, dla kolejnego pokolenia będzie miało to takie samo znaczenie jak dla ciebie.

Mogę mieć tylko nadzieję. Ponieważ znaczenie tego było olbrzymie.

Gdy po raz pierwszy zacząłeś pracę nad serialem i Sawem, jak to było? Czy dostałeś rysunki jego postaci lub coś w tym guście?

Cóż, ogólnie rzecz biorąc, gdy scenariusz dochodzi do kwestii postaci, to jest dość trudno. Nie ma tam zbyt wielu informacji o kontekście, linijki istnieją sobie jakby w powietrzu. Powód tego jest oczywisty: nie chcą dawać nam za wiele i ujawniać zbyt dużo. Ale potem następuje opis postaci… Jedyne co pamiętam, to fakt, że zaśmiałem się i powiedziałem: „Łał! To brzmi zupełnie jak ja!” Na górze znajdował się napis CW, nie było żadnych informacji co to dokładnie jest, z kontekstu też nie dało się nic wyczytać. Pomyślałem sobie wtedy: „Aha, to jest coś dla The CW, nie ma problemu” [The CW to amerykańska stacja telewizyjna – przyp. tłum.] Więc pokazałem się na miejscu, wchodzę i zaraz, jest James Arnold Taylor [Obi-Wan]. Och, już wtedy wiedziałem co to jest. Jak bardzo się pomyliłem! Nie dostałem żadnych informacji co to właściwie było, dopóki się tam nie pokazałem. I jak możecie sobie wyobrazić, możliwość udziału w tworzeniu uniwersum to ogromy przywilej. Znów miałem siedem lat.

A Saw jest taki ważny, bo to on w pewnym sensie rozpocznie Rebelię. Zasieje ziarna, które wyrosną w trakcie trwania akcji filmów.

Absolutnie, absolutnie. I w pewnym sensie dziki duch Rebelii jest w nim uosobiony. To typ, który nie akceptuje żadnych ściem. Jest stoicki, odważny i pochopny. Jest „tym gościem”, a jego siła jest nieco temperowana przez spokój Steeli, co jest niezbędne, by stanąć do walki z czymś, co ostatecznie stanie się Imperium.

Chciałbym pomówić na temat twojej kreacji postaci Sawa. Trochę z niego pyszałek, co przypomina mi Hana Solo. Nie wiem, czy jest to jego wpływ na ciebie, czy może przyszło to naturalnie i taka jest twoja interpretacja tej postaci.

Cóż, gdy dostałem skrypt, to, jak powiedziałem, od razu się roześmiałem, bo trochę przypominał mi samego siebie. Kiedyś byłem artystą hiphopowym; wydałem kilka albumów – jeden dla A&M, drugi dla Sony – jeździłem z koncertami po świecie, współpracowałem ze wszystkimi, od Ice T poprzez Naughty by Nature, Chubb Rock po Leaders of the New School. To byli moi goście. Więc pochodzę ze świata, który był trochę pyszałkowaty… ale w inny sposób. Wszyscy mieliśmy charakterek i robiliśmy rzeczy dla prawdziwych facetów. To przesycało mnie od chwili, gdy skończyłem sześć, siedem lat. Prócz „Gwiezdnych Wojen”, interesowało nas słuchanie nagrań Grovera Washingtona, Earth Wind & Fire i disco. Wszyscy w młodym wieku poszukiwaliśmy nagrań i nieodłącznie z tym przyszła rola Master of Ceremony. Robiliśmy przedstawienia z gośćmi z Boogie Down Productions i KRS-One. Więc mieliśmy tę pewność siebie, jaką posiadają MC. I Saw właśnie taki jest. Jest gościem z tego pokolenia, nie obawia się ubrudzić rąk ani stanąć do walki. Gdy w pierwszym odcinku schodzi z tego stworzenia i podchodzi do Anakina, to od razu wyrzuca wszystko z siebie. Mówi: „Generale Skywalker”. Znaczy to: „Tak, wiem kim jesteś, ale nie mam zamiaru kłaniać się przed tobą”. Chciałem się upewnić, że on ma w sobie to coś. Jakby chciał powiedzieć: „Tak, jestem tym gościem i lepiej w to uwierzcie.”

Jedną rzeczą, którą zauważyłem zanim ujawniono, że Steela to jego siostra, to fakt, że przedstawiasz go w taki sposób, że jest bratem dla Luksa i wszystkich. Przypominało mi to ludzi z Nowego Yorku, którzy są twardzi, ale jednocześnie pragną, by bliscy odnieśli w czymś sukces. Saw nie był samolubny. Jego sposobem na motywowanie ludzi było trzymanie ich krótko, prowokowanie ich, jeśli trzeba, więc dzięki temu zdaje się takim wielkim bratem i kolesiem z Nowego Yorku.

Absolutnie. W pełni się zgadzam. To on ustawia poprzeczkę. Sam robi z siebie alfę, ale odpowiedzialnego alfę, upewnia się, że wataha podąży za nim. To nie jest kwestia rywalizacji, lecz raczej, jak powiedziałeś, braterstwa. Nawet gdy staje z Luksem twarzą w twarz i mówi mu: „Nie jesteś dobrym żołnierzem.” Jest dokładnie tak jak powiedziałeś. Jest w tym obecny duch wschodniego wybrzeża, gdzie takie słowa można w zły sposób wziąć za: „Właśnie mnie zwymyślasz.” Właśnie w takim języku mówimy do siebie. Nie dotykamy dzieciaków przez białe rękawiczki. Bierzemy je za kołnierz, ale również mocno przytulamy do siebie.

Wykonałeś tony innej roboty, na przykład brałeś udział w nagrywaniu postaci do gier i innych seriali animowanych. Czy są jakieś wyzwania charakterystyczne dla „Gwiezdnych Wojen”, których nie ma przy innych mediach?

Cóż, powiem jasno: chodzenie na sesje nagraniowe było jak odwiedzanie nawiedzonych ziem. Mam pełen szacunek dla tego, co robiłem wcześniej, ale nie ma o czym mówić – „Star Wars” to ikona kultury. Więc gdy wchodziłem do pokoju, to myślałem sobie: no dobra, to coś epickiego. Pierwszym moim wyzwaniem było uspokojenie się. [Śmieje się] Jedną z najlepszych rzeczy było przebywanie w pokoju z Dave’em. Poczułem z tym gościem natychmiastową więź. Ma subtelną umiejętność wyrażania tego, czego chce. Ma dokładnie taką braterską nutę, o której mówiłeś. Potrafi wszystkich od razu uspokoić. Jedyną rzeczą, która jest w nim nie tak, to fakt, że jest fanem Steelersów. Ale skoro sam kibicuję New York Giants. Fani Eaglesów, to byłby problem.

Albo Cowboysów.

Gdyby kibicował Cowboysom, nie pożyłby długo.

Czy to prawda, że ostateczne wersje animacji uchwyciły trochę twojej ekspresji i maniery?

To było dziwne uczucie egzystencjalne, gdy oglądałem „A War on Two Fronts” i myślałem: „Ja właśnie tak robię!” A potem wyszły kolejne dwa odcinki, gdzie zrobili najazd kamery na moją twarz. Śmiałem się, bo musiałem wypaść strasznie konfrontacyjnie. A po chwili powiedziałem sobie: „Nie, czekaj chwilę. Saw to ten gość, widzisz go w kontekście i właśnie w taki sposób wypowiedziałeś jego kwestie.” Ale są w nim takie rzeczy, dzięki którym mogłem łatwo wpasować się w jego postać, ponieważ, jak powiedziałeś, ma w sobie pyszałkowatość. „Jestem Saw Gerrera, pogódź się z tym.” Jego osobowość promieniuje z niego. Wiele z tego, co robi, nie wynika tylko z tego co mówi – na przykład z jego łukowatych brwi lub z sposobu w jaki wychyla się lekko w stronę słuchacza. Czuje się w nim wzmożony poziom zaangażowania. To jest, z braku lepszego terminu, nuta wschodniego wybrzeża, którą wnosi do serialu. Jeden z moich przyjaciół zadzwonił i powiedział: „Wyglądasz świetnie w serialu! Było niesamowicie! Zanimowali cię lepiej, niż w rzeczywistości.” Ja wtedy na to: „Dzięki, koleś. Wielkie dzięki.”

Gdy oglądałem te odcinki, to w wielu aspektach przypominały mi one klasyczne „Gwiezdne Wojny”. To jedna z pierwszych sytuacji w prequelach, w których dobrzy bohaterowie to potencjalni przegrani, ponieważ są rebeliantami. Zastanawiałem się, czy zdawałeś sobie z tego sprawę i czy czułeś więź ze starszymi filmami.

Słyszę co mówisz i to zabawne, ale zaczynam rozumieć coś, co latało po mojej głowie od czasu, gdy obejrzałem odcinki. Klasyczna trylogia w dużej mierze opierała się na rozwoju postaci i micie. Były tam oczywiście tony akcji, ale rozwój postaci był funkcjonalny, ponieważ film nam je przedstawiał. Takie samo odczucie ma się, gdy ogląda się te odcinki, ponieważ sięgamy do korzeni Sojuszu Rebeliantów. Oni są archetypami, z których wyrosną późniejsze postaci. Zobaczycie mitologiczne konflikty i relacje, które będą miały trwały wpływ na to, co stanie się w przyszłości. A więc tak, to dobre stwierdzenie.

Jakieś ostatnie przemyślenia na temat tego jak to jest być częścią kanonu „Gwiezdnych Wojen?”

Jestem niesamowicie wdzięczny, zaszczycony i zainspirowany, że mogę być częścią uniwersum, od czterech dekad definiują to, co rozumiemy przez pojęcie mitu, heroizmu i poświęcenia. Jestem potwornie wdzięczny nawet za małą rolę. To prawdziwy honor i to pojęcie nie zużyło się do naszych czasów.

Gdy historia o rebeliantach z Onderonu zbliża się do końca, Steela Gerrera staje się wybuchową postacią. Wyewoluowała z nieopierzonej rebeliantki to pełnoprawnej przywódczyni, więc zasłużyła sobie na miejsce w panteonie bohaterek „Gwiezdnych Wojen” (nie zdziwcie się, jeśli do Waszych drzwi w to Halloween zapuka Steela lub dwie). Główne zasługi w owej przemianie postaci – i jej rzeczywistości – należą się Dawn-Lyen Gardner, aktorce, która się w nią wcieliła. Pracownicy Starwars.com odbyli z nią mailową rozmowę, w której poruszyli temat podjęcia przez nią tak wielkiej roli, co to znaczy być gwiezdnowojenną bohaterką i dlaczego bycie rozpoznawaną przez resztę życia jako Steela Gerrera nie jest takie złe.

Jak dostałaś rolę Steeli?



Moja pierwsza odpowiedź jest taka, że Bogowie Dubbingu uśmiechnęli się do mnie! A tak na serio, to przeszłam przez przesłuchania. Lecz jako aktor nigdy nie wiesz czy i dlaczego dostaniesz rolę, więc gdy tak się dzieje, to czuję niemal snop światła spadający na mnie z góry. I to naprawdę zabawne, bo gdy poszłam na przesłuchanie, to nie wiedziałam, że chodzi o "The Clone Wars". Z powodu poufności historii na przesłuchaniach dostajemy scenariusz z dialogami z odcinka, ale imiona postaci są zmienione. Nawet nazwa serialu była zakryta - co właściwie okazało się wielkim prezentem. Myślę, że gdybym wiedziała, że chodzi właśnie o TCW, to podczas przesłuchania mogłabym się czuć bardziej zestresowana, kto wie? Bez tej wiedzy mogłam postrzegać Steelę jako dziewczynę, z którą mogę się identyfikować - zwykłą kobietę, która walczy za coś, w co wierzy.

Czy wiedziałaś jak dużą rolę dostanie zarówno w pierwszym odcinku, jak i w całym akcie?

Nie miałam pojęcia! Przeżyłam szok, gdy odebrałam telefon - najpierw dowiedziałam się, że to "The Clone Wars", a na dokładkę powiedzieli mi, że moja postać nie jest tylko w jednym odcinku. Powtórzę: to jak wielki prezent, który spadł prosto z niebios.

A czym różnił się sam proces nagrań? Czy był inny od twojej poprzedniej pracy?

Był niesamowity pod każdym względem. Po pierwsze, fantastycznie się współpracowało z zespołem producentów i reżyserów: byli zabawni, profesjonalni, zrelaksowani a jednak skupieni. Stworzyli, przynajmniej dla mnie, atmosferę komfortu. Trochę straszna może być taka sytuacja dla nowej osoby, która dołączą do znanej ekipy, która ma taką historię, ale w tym przypadku nie stanowiło to problemu. Każdy był otwarty, fajny i chętny do współpracy. Co więcej, Andrew Kisihino i ja przyjaźniliśmy się jeszcze przed sesjami, ale nie wiedzieliśmy, że oboje zostaliśmy zaproszeni. Wielką niespodzianką było wejście tam i zobaczenie go - a następne trzy godziny spędziliśmy w typowej dla rodzeństw rywalizacji, dodatkowo walcząc w samym centrum wojny o odzyskanie Onderonu.

Co więcej, podczas większości sesji ekipa nagrywa razem. Nie zawsze, ale gdy tak się dzieje, to jest to niesamowity dar. Sceny zaczynają wydawać się żywe, gdy każdy jest w pokoju. Dodatkowo, słyszenie tych wszystkich mistrzów dubbingu przy pracy to prawdziwy dreszczyk emocji. Andrew i ja wychodziliśmy z sesji i mówiliśmy jedno do drugiego: "Możesz mnie uszczypnąć, to się dzieje naprawdę?" Fajny był też sposób w jaki dowiedziałam się o historii Steeli. W dubbingu często dopiero na sesjach nagraniowych dostaje się kompletny scenariusz, a potem zazwyczaj ma się czas na to, by usiąść, popodkreślać swoje kwestie i tak dalej. Tak było i w tym przypadku - i było zabawnie, bo aktorzy siedzieli i cicho czytali, ale i tak dało się słyszeć odgłosy w rodzaju: "Oooooch", "Och, łał" lub "O nie!" Dosłownie poznawałam historię, która nie dotyczy Steeli, jakby działa się na moich oczach. I to było naprawdę ekscytujące.


W "Gwiezdnych Wojnach" istnieje tradycja umieszczania w historii silnych postaci kobiecych. Czy zdawałaś sobie sprawę, że będziesz jedną z nich, a jeśli tak, to czy wpłynęło to na twoją grę? Bo Steela to kobieta z rodzaju Lei lub Padmé. Jest może nawet silniejsza.

Łał - po pierwsze dzięki, że porównujesz Steelę z tymi paniami. To naprawdę świetne towarzystwo! Ale owszem, myślałam o tym. Po dostaniu roli wróciłam myślami do wszystkich kobiet z GW i nawiązałam z nimi więź, jeśli to ma jakikolwiek sens. Wszystkie mają w sobie chęć do podejmowania ryzyka: walczyć za to, w co wierzą i działać w słusznej sprawie. Są również zdeterminowane i zdecydowane: wiedzą, że nie tylko odniosą sukces, lecz także, że zostaną usłyszane... A jeśli nie, to sprawią, że tak będzie, nawet jeśli wielu stoi przeciwko nim. To kocham w Steeli. Macie poczucie, że ta dziewczyna może - i robi to - zmienić świat.

Jednocześnie jest w niej delikatność w kontaktach z bratem oraz jej oczywiste przywiązanie do Luksa. Jak udaje ci się, jako aktorce, balansować te dwa aspekty bohaterki?

To część pracy, która najbardziej mnie ekscytuje. Dlatego właśnie zdecydowałam się, by być aktorką. Obie części żyją w niej i są prawdziwe: jedna jest silna, szlachetna i odważna, druga romantyczna, wrażliwa i czuła. To jest bardzo ludzkie i to czyni z tych postaci wielkich herosów - dwie natury nie wykluczają się nawzajem, lecz uzupełniają się. Jest na tyle odważna, by pokazać swoją wrażliwość, a przy tym dość współczująca, by powziąć działania w imię ludzi.

Co najbardziej zdumiewa mnie w twojej grze, to fakt jak dobrze "wyrobiłaś" postać: wyrasta ona od walczącej rebeliantki do pełnoprawnej przywódczyni i jest to wiarygodne. Zastanawiam się, czy zainspirowałaś się swoimi własnymi doświadczeniami lub ludźmi, których znałaś, by tak ją zagrać.

Dużo myślałam o wielkich przywódcach, zwłaszcza o postaciach z historii, takich jak Martin Luther King, ale patrzyłam również na współczesny świat i wydarzenia, które rozgrywają się na naszej planecie, to jak walka rebeliantów na Onderonie. I co uderza mnie najbardziej, to fakt, że większość z rzeczywistych przywódców było zwyczajnymi ludźmi. Nawet King był kaznodzieją w małym kościele w Alabamie. Nie byli gigantami tego świata, nie uczono ich od dziecka jak być wielkim liderem. Myślę, że to właśnie czyni "Gwiezdne Wojny" ponadczasowymi, to ich rozumienie heroizmu i epickości. Stawki są ogromne, całe planety pogrążone są w wojnie. Mamy też epickie historie. Kuszące dla aktora może być granie postaci, które są wielkie albo takie, które od razu są gotowe poradzić sobie ze wszystkim. Ale tak naprawdę przywódcy lub rewolucjoniści - zwłaszcza ci niezwykli - to zwykli ludzie, którzy natrafiają na niecodzienne okoliczności i stawiają im czoła. Myślę, że to właśnie Steela. To ktoś, z kim mogę się emocjonalnie związać: normalna dziewczyna, którą poproszono, by zaczęła wykonywać jakąś władzę, poprowadziła innych i broniła tego, w co wierzy. I tak zrobiła.

W jaki sposób po raz pierwszy obejrzałaś odcinki, w których jesteś? Jak na nie zareagowałaś?

O mój Boże, po raz pierwszy dowiedziałam się o tym, że odcinki będą emitowane od Andrew, który wysłał mi na Facebooku link z klipem z naszego odcinka. A potem, gdy był już dostępny, obejrzałam go na Starwars.com i w trakcie dosłownie skakałam z radości! Prawdę powiedziawszy, nagranie robiliśmy rok temu, więc jeszcze większym dreszczykiem emocji było dla mnie oglądanie jak Steela budzi się do życia na ekranie po całym tym okresie wyczekiwania, a zwłaszcza z taką mocą i pięknem... to znaczy, jest wspaniała! Poważnie, gdy oglądałam te odcinki i patrzyłam na jej piękno, waleczność i heroizm, to wiele razy myślałam: "Cóż... gdy dorosnę, chcę być nią..."

Jak to jest, gdy się wie, że dla wielu ludzi już zawsze będziesz Steelą Gerrerą?

Nie mogę opisać tego uczucia jak to jest, gdy wniosło się do uniwersum taką postać, zwłaszcza do takiego serialu i z taką historią. W walce rebeliantów uwidacznia się socjopolityczny ton i to w zupełności odnosi się do współczesnych nam wydarzeń; tym, co kocham najbardziej w TCW jest to, że serial ufa tak samo dzieciom i dorosłym, by zrozumieli naprawdę skomplikowane siły sprawcze. Zakłada, że publiczność jest na tyle rozwinięta emocjonalnie i intelektualnie, by je śledzić. To mnie naprawdę inspiruje. Zaszczytem jest być tak dobrą postacią, która znajduje się w samym centrum wydarzeń.


KOMENTARZE (6)
Loading..