To temat o którym się u nas bardzo mało mówi. Owszem w przypadku poprzedniej ekipy, trudno się dziwić, bo patrzenie na historię, nawet wybiórczo nie było im w smak, ale teraz mamy jakiekolwiek szanse, bo cokolwiek w tej sprawie ruszyło, choć niestety nie tak jak powinno.
Powszechnie przyjęło się twierdzić, że historię piszą zwycięzcy. Ale tę historię z czasem można w pewien sposób zmieniać, deprecjonować czy zaciemniać. I co tu dużo mówić, tak się na świecie robi i robiło, to jak najbardziej powszechna praktyka. Także i u nas. Dlatego właśnie uczy się nas, że ostatnim królem Polski był Stanisław August Poniatowski, podczas gdy koronowano potem jeszcze carów Aleksandra I i Mikołaja I (w obu przypadkach była to Unia personalna), a potem tytuł króla Polski był jednym z tytułów Cara (Aleksander II, Aleksander III i Mikołaj II). Ale u nas tego praktycznie od I Wojny Światowej się oficjalnie nie uczy. Podobne przypadki są też i w innych krajach - w Egipcie np. nie uznaje się w ogóle dynastii Ptolemeuszy - w końcu to najeźdźcy byli (tak więc próżno tam szukać informacji o królowej Kleopatrze). Jednak polityka polityczna, która nas najbardziej dotyczy, to XX wiek i przede wszystkim II Wojna Światowa. Niestety to głównie kwestia polsko-niemiecka, czyli dość drażliwa, przez wiele lat delikatnie nie ruszana, ale jak widać nie dało to najlepszych rezultatów. Owszem nie będę mówił, że Kaczor który wyskakuje, że Polska miałaby 60 milionów, gdyby nie Niemcy, robi dobrze, wręcz przeciwnie. Problemem jest jednak to, że poza nim, nikt za bardzo nie chce zabrać w Polsce w tej sprawie głosu. A tu mamy coraz bardziej widoczne próby przerzucenia się Niemców także do roli ofiar - w grę wchodzi tak kwestia Centrum Przeciw Wypędzeniom (inna sprawa, że ojciec wypędzonej pani Steinbach sam wypędzał...), ale przede wszystkim kwestia poruszania polskiego antysemityzmu i polskich obozów zagłady. O ile w tym pierwszym przypadku, niestety mamy poważne winy (choćby lata 60.), o tyle zrzucanie winy za Holokaust na Polaków, oraz zrównywanie win wymordowania kilku milionów z wypędzeniami jest chyba problemem, z którym warto by walczyć. Pytanie tylko jak. Prostowanie w gazetach nic nie daje, bo powoli pewne rzeczy powtarzane po 100 razy zaczynają ludziom zapadać w pamięć jako prawdziwe. Warto natomiast zauważyć, że Niemcy nie próbują winą za II Wojnę Światową obarczyć Francuzów, bo ci natychmiast szybko by zareagowali. W przypadku Polski, tej reakcji stanowczej nie będzie (pamiętamy wszyscy pewną grę, gdzie to Polska atakowała Niemcy...). Problem tkwi w tym, żeby nie ograniczać się do reakcji, ale wyjść i walczyć z problemem inaczej, pracą u podstaw. I tu jest pytanie jak. Owszem można robić wielkie obchody Powstania Warszawskiego, czy powstania Solidarności, ale to miast dotknąć problemu (a niewątpliwie jest to prowadzona w jakiś świadomy sposób polityka historyczna), umacnia w narodzie mity. Przede wszystkim romantycznego stwierdzenia "Polska Winkelriedem Narodów", że my walczyliśmy o wolność, poświęcając się za innych. Owszem może i ma to jakiś sens, ale podstawowy problem tkwi w tym, że owa polityka jest prowadzona tylko i wyłącznie wewnątrz, ku pokrzepieniu serc. Przypomina koncepcje po I Wojnie w stylu "Polska od morza do morza". Niestety na zewnątrz ona niewiele daje, a samo pielęgnowanie tego mitu, niestety prowadzić może właśnie do czegoś w stylu "Powstania Warszawskiego", gdzie inteligencja polska bez szans na zwycięstwo walczyła do ostatniej kropli krwi. Dzielnie, honorowo, ale przy tym niestety więcej straciliśmy, niż mogliśmy zyskać. To jednak jest właśnie kwestia mitu Polski Walczącej, którą nadal usiłuję się zaszczepiać. Jak powinna wyglądać sensownie prowadzona polska polityka historyczna, tego nie wiem, ale może faktycznie należałoby się nad tym głębiej zastanowić.