Dzień po powrocie, czyli kiedy juz ułożyłem sobie wszystko w głowie, a kiedy szkoła nie zabiła jeszcze we mnie chęci do życia postanowiłem spisać swoje wrażenia z tego wydarzenia. A zacznę może tradycyjnie od początku.
Przybycie i organizacja
Bohatersko zerwawszy się o 3:30 w godzinę później siedziałem już wraz z trzema kumplami z klasy w busie mknącym drogą E30 w stronę Warszawy. Już na przystanku autobusowym koło Dworca Centralnego zobaczyliśmy grupę około dwudziestu osób, w większości ubranych na czarno i z długimi włosami (później okazało się, że są ze Słupska i z Trójmiasta). Dzięki naszej niesamowitej dedukcji domyślilismy się, że pewnie zmierzamy w tym samym kierunku. Dojechawszy na miejsce autobusem 175 dostrzegliśmy raczej wybijający się z krajobrazu hotel Gromada, z rozwieszonym przed wejściem banerem Polconu. Teoretycznie rejestracja zaczynała się o dziesiątej, ale zbierająca się grupa wymusiła na organizatorach rozpoczecie pracy dwie godziny wcześniej.
I tu mała dygresja. Rejestracja była jednym z najbardziej uciążliwych elementów konwentu. Nie dość, że trzeba było wypełniać jakiś druczek (ja mam pisać? ledwo prosto stoję ), że po upominki trzeba się było zgłaszać w kilku rzutach (a i tak szczególnie boleję, że nie dla wszystkich starczyło książek z Zajdla, dla mnie na przykład nie), to jeszcze akredytacje przyjmowała praktycznie jedna osoba. Ja odszedłem z identyfikatorem po ledwie pół godziny, ale juz koło południa, a potem w sobotę do recepcji ustawiały się dosłownie kilkusetosobowe kolejki.
Zatrzymajmy się chwilę na identyfikatorach. W przeciwieństwie do większości konwentowych plakietek nie były one przypinane, ale noszone na firmowej smyczy, co było bardzo praktyczne. Dodatkowo ich noszenie na widoku było bardzo skrupulatne sprawdzane przez Patrolowców (tutaj pozdrowienia dla Pana Ochroniarza z reklamy Polconu ), co bardzo mi się podobało, bo w sumie regulamin od tego jest, żeby go przestrzegać, a ochrona nie powinna bać się uczestników. Praktycznie wykonany był też program, bo miał taki format, że dało się go bez problemu schować do kieszeni, a to rzadkość. Jedynym minusem był brak nazwisk prelegentów w tabelce prgramowej, a jedynie na końcu, przy opisach. Wiadomo, że czasem idzie się na prelekcję tylko dla prowadzącego.
Zakwaterowanie w szkole hotelarstwa było bardzo dobre, dało się przejść na teren konwentu bez wychodzenia na dwór. Materaców było w bród, a brudu niewiele . Była też w sali swojska czarna tablica z manifestami konwentowiczów.
Co do samej lokalizacji, to na początku trochę nieswojo czułem się w marmurach hotelu, pośród gości w garniturach i grupy amerykańskich pilotów wojskowych (!), ale kiedy więcej ludzi się zjechało, to uczucie minęło.
Prelekcje i inne punkty programu
Program Polconu był bogaty i często miałem dylemat, na która prelekcję w danym momencie pójść. Szkoda, że nie było całego bloku SW, że był on przemieszany w Ametyście ze sprawami naukowymi i `zwykłym` S-F. Tym niemniej było fajnie, swoistym elementem sali SWowej były wciąż odpadające ze ściany rysunki . Z tego, co widziałem bardzo podobała mi się prelekcja o taktyce walki kosmicznej, wiele nowego się nie dowiedziałem, ale było widać, że zwłaszcza starszy prelegent zna się na rzeczy. Nie podobał mi się za to `sąd` Stara vs. Nowa Trylogia, bo występujący chyba się trochę nie przygotowali (no i werdykt do bani ).
Jako że jestem człowiekiem o rozlicznych zainteresowaniach nie mogłem cały czas siedzieć w Ametyście i odwiedzałem także inne ciągi tematyczne. A tam prelekcje były na najróżniejszym poziomie. Moja najgorsza miała miejsce ostatniego dnia, skończyła się po kwadransie, prelegent wyglądał i zachowywał się, jakby chlał całą noc i mętnie tłumaczył, że zapomniał notatek. Pierwszy raz widziałem, żeby występujący nie dostał braw (choć akurat tutaj słusznie). Tym niemniej wiekszośc wystąpień trzymała poziom. Widziałem między innymi świetne prelekcje Mattiego o RPG (byłem drugi raz, ale co tam ), Magdaleny Kozak o broni, Rafała Dębskiego też o broni (ale nieco innej ). Było dużo interesujących paneli dyskusyjnych z pisarzami, była prezentacja Wiedźmina.
Chyba najlepszym punktem programu, jaki widziałem, było spotkanie ze Staszkiem Mąderkiem. Trwało ono trzy godziny, fragment filmu trwał trzy minuty, a mimo to świetnie się bawiłem, a potem gardło mnie bolało od ryczenia ze śmiechu. Oglądanie wpadek z planu i słuchanie komentarzy Staszka to zabawa lepsza od wielu kabaretów. Dodatkowo również edukacyjna, bo pozwala poznać odpowiedzi na wiele kluczowych dla rozwoju ludzkości pytań, na przykład: Czemu jedenastolatki piszczą na Harrym Potterze? Jak rozpoznać blądynkę? Jakie są najtrudniejsze pozycje? Czy Szaman marszczy freda przed kamerą? Jak Ani Mru-Mru wpływa na pracę ekipy Gwiazd w Czerni? Jak trudno usunąć z filmu drabinkę? Jak mała jest mała eksplozja? Jaki umówiony sygnał?
Rozliczne atrakcje pozaprogramowe
Jak wiadomo nie samym programem człowiek żyje. Tedy i na Polconie można było robić wiele innych rzeczy. Była sala planszówkowo-karciana (widziałem tylko przelotnie), była sala bitewniakowa (atrakcją było obejrzenie stołu do jakiegoś futurystycznego bitewniaka z zawartością o wartości ponad dziesięciu kawałków).
BTW, przekonałem się, że figurkowcy to w sumie fajni ludzie. Ostatniej nocy wpadło kilku takich gości ze śmiesznymi walizeczkami (AKA Hydraulicy ) do mojej sali noclegowej, zrobiło trochę zamieszania, puściło muzę, przeprosiło i poszło spać (w końcu pierwsza bitwa o dziewiątej ). Zabawnie było też przy śniadaniu posłuchać ich rozmów, kiedy rozumiesz co drugie słowo .
Istniała sala komputerowa, gdzie obejrzałem kilka meczów w turnieju Medievala II, istniał taras, miejsce spotkań bohemy artystycznej , gdzie można było kupić nieco drogie, ale smaczne i proste potrawy typu karkówka czy kiełbasa z grilla. Na korytarzach też działy się interesujące rzeczy, mozna było spotkać szturmowców z 501., Marę Jade, Jedi ze wspaniałymi FXami (chlip... ), Nocarzy i Renegatów, czy wspomnianych juz amerykańskich (zdaje się, że oryginalnych) pilotów.
Nieco zdziwiłem się widząc Targi Popkultury, bo spodziewałem się wielkiej hali rodem z zachodnich targów growych z wielkimi stoiskami, tymczasem to była raczej sala z kramikami, ale i tak udało mi się korzystnie kupic m. in. `Myśloharfę Sharów` oraz `Zwycięstwo na Centerpoint` (resztę SW ktoś mi sprzątnął ).
Jako konwent z założenia literacki Polcon też spisał się doskonale. Funkcjonowała instytucja autora dyżurnego (to jest w teorii na kanapie na dole zawsze siedział jakiś pisarz czekajacy tylko, aż podlecisz do niego z książką do podpisu, albo chwilę porozmawiać). Również w innych miejscach (na tarasie przy piwie, czy na korytarzu) można się było otrzeć o twórców ze światka (mi na przykład trafiło się siedzieć na zakończeniu konwentu obok Jacka Komudy). Zauważalny był jedynie brak Andrzejów Sapkowskiego i Pilipiuka (który zawsze wprowadza sporo kolorytu ).
W tym miejscu chciałbym podziękować panom Jackowi Piekarze (na kanapie) i Jarosławowi Grzędowiczowi (na tarasie w biegu), że zechcieli podpisać mi swoje ksiązki .
Podsumowanie
Reasumując, zdecydowanie nie żałuję, że wybrałem się do Warszawy. W moim odczucie konwent był bardzo udany. Nie obyło się bez niedociagnięć, ale jak ktoś rzekł, imprezy tego typu robią ludzie dla ludzi .