...okiem, ale to wyśmienita okazja, żeby wyżyć się na szarych Jedi
Zacznę od środka: zgrzyta mi określenie. A zgrzyta dlatego, że wywodzi się z dychotomii Moc/Ciemna Strona Mocy, będącej - jak sam zauważyłeś - skutkiem skrótu myślowego, który dla prostego człowieka przedstawia się ni mniej, ni więcej, tylko tak: jest sobie Moc, i jest Ciemna Strona. Jedi korzystają z tej pierwszej, Sithowie z drugiej. Koniec.
Ale jak każde uproszczenie, tak i to jest w pewnym stopniu błędne. Jednym z błędów jest rozdzielenie Mocy na Moc i Ciemną Stronę, absurdalne na dzień dobry. Drugim charakterystyczny dla myślenia potocznego imperatyw kategoryczny, w którym nie ma miejsca dla szarej strefy. A jak pomyśleć logicznie, to mamy całą masę użytkowników Mocy, którzy nie załapują się na ten podział: wiedźmy z Dathomiry, Jensaarai, Ciemni Jedi, Fallanassi, Aing-tii... to wszystko jest wciskane w ramy kategoryzacji i podporządkowywane dwóm zasadniczym ideom. Co gorsza, za takim podziałem idą niektórzy autorzy, jak Andy Mangels chociażby. Podział ten implikuje też tendencją do podporządkowania poszczególnych technik Mocy jednej albo drugiej stronie. Znów przesadnie kategorycznego, a więc błędnego.
"Szary Jedi" to termin powstały właśnie przy okazji Outcasta, żeby jakoś podpiąć pod tę klasyfikację Kyle`a Katarna, który się w niej nie mieścił. Termin ten legł również u podstaw idei Jednoczącej Mocy, kreującej Jedi-schizofreników. I Ostrander, używając go tak jawnie, jeszcze te tendencje potwierdza.
Tymczasem jeden oczywisty truizm obala takie podejście do sprawy. Obala, chociaż nie ułatwia. Mianowicie punkt numer jeden: Moc jest jedna. Niby żywcem wzięte z Jednoczącej Mocy, ale idzie za tym punkt dwa: Moc zawsze była jedna. To sposób podejścia do niej wyróżniał ciemną i jasną stronę. Istotne są intencje użycia Mocy, stan ducha, światopogląd i konieczność. Nie ma wyraźnej granicy między tym, co jest ciemną, a co jasną stroną, tak samo, jak nie ma wyraźnej granicy między dobrem a złem. Yin i Yang nie oddziela prosta czerwona linia. Nikt nie mówił, że Sith nie może się leczyć albo używać iluzji, tak samo hipotetycznie Jedi może zabawić się w wyładowania energetyczne, a czasem i kogoś poddusić. Jednocząca Moc? Nie; nie ma tutaj miejsca na relatywizm moralny. Ścieżka, po której podąża Jedi, jest wąska i śliska, jak upadniesz, to jest niewielka szansa, że na nią wrócisz (mimo dość wysokiej znanej liczby nawróconych, to upadłych ciągle jest więcej, znacznie więcej). Tak to przynajmniej powinno po mojemu wyglądać. I tak to rozumie Lucas (Luke poddusza Gamorreanina), Zahn (znów Luke, który wydostawał się spod wpływu ciemnej strony przez 9 lat), Stackpole (vide Corran Horn czy Jensaarai), doskonale widzi to Perry (vide Vader) i Anderson (Kyp Durron), znakomicie zdaje sobie z tego sprawę Stover. Ostrander też miał na to względnie zdrowy ogląd do czasu "Oblężenia Saleucami", gdzie Quinlan walczy ze swoją upersonifikowaną ciemną stroną. I wyszło super, ale w tym kontekście jest zbyt literalne. Zbyt dosłowne. Zbyt proste.
W tak postawionej sprawie termin "szary Jedi" jest zbiorem pustym, bo jednocześnie każdy może do niego należeć i nie należy nikt. Czy Luke na Tatooine w "Powrocie Jedi" był szarym Jedi? Czy Jensaarai byli? A Vader, który używał Mocy, by się leczyć? Wątpliwe. I ja się pod taką dychotomią nie podpisuję. Tyle od Miśka.
No i Ostrander wprowadzając ten termin w Legacy (oby tylko na zasadzie skrótu myślowego, jak napisałeś), wciąga go pod kanon. Czyli robi burdel.