Uff... W końcu .
Przebrnąłem przez wszystkie pięć sezonów, mini serial i te webdoki (dotyczące Razora), które wrzucili na płyty. Prawdę mówiąc słysząc wiele dobrego o tym serialu, spodziewałem się dużo więcej. Także po twórcy Ronaldzie D. Moorze. Ronald robił świetne rzeczy ze Star Trekiem, przynajmniej do pewnego momentu. W TNG niewiele grzebał, ale sposób przekazania pałeczki w Pokoleniach, czy jeszcze Pierwszy Kontakt, to zdecydowanie dwa najlepsze filmy kinowe z załogą z TNG. Potem brak Moore`a niestety doprowadził serię do śmierci. Ale i tak najlepszy majstersztyk jaki Moore`owi udało się zrobić to wykrzesać ze Stacji Kosmicznej cały jej potencjał. Tamten serial początkowo nie rokował dobrze, ale właśnie dzięki Moore`owi udało się stworzyć najlepszy serial Star Trek. Inni, ale wciągający. Choćby pewną atmosferą niepewności, oszustw, ciągłego zagrożenia i czającą się wojną. On to zdecydowanie powtórzył w Galactice, dlatego o tym wspominam. Z tym, że w Star Treku nie wszystko się udało - był też Voyager, z którego w końcu Moore wyleciał. Ale w Voyagrze doskonale widać kolejną cechę przyszłej Galacticy. Można zabijać postaci drugoplanowe i próbować zabijać postaci główne. Często, ale nie na długo. Nawet jak się kogoś trzepnie, trzeba przywrócić status quo i to dość szybko. I w moim odczuciu to właśnie ta cecha jest największym błędem Galacticy. Utrzymywanie status quo, każda wielka zmiana szybko jest rekompensowana i wracamy do punktu wyjścia. Dobry przykład to admirał Cain. Jej wprowadzenie wywala wszystkie układy do góry nogami... Ale wątek kończy się na tyle szybko, że właściwie mogłoby go nie być. Potem już praktycznie nie ma większego znaczenia, wróciliśmy do punktu wyjścia. Efekt jest taki, że oglądając już całą kolonizację a potem ewakuację Nowej Capricy właściwie to się nudziłem, bo do głównego wątku nie wnosiła jeszcze zbyt wiele, a jedynie przedłużała serial. Przecież zaraz lecimy dalej, szukając nowego domu. Po co był zatem ten przystanek, skoro z głównej obsady wszyscy przeżyli z tej katastrofy? To jest właśnie to utrzymywanie status quo, o którym pisałem. Najlepszy przykład tego rozwleczenia bezsensowengo to choroba Roslyn. Już umierająca zostaje ozdrowiona, by potem znów mogła pochorować. Zmiana nie tylko nie niesie ze sobą konsekwencji, ale w dłużej perspektywie nawet nie jest zmianą. Tylko przystankiem. Dla mnie zabrakło tu trochę jaj u twórców.
Druga sprawa jest taka, że o ile odcinki łączone, oraz końce i początki sezonów, twórcom wyszły całkiem nieźle, o tyle środki... pojedyncze odcinki, zapychające dziury. To miejscami była męczarnia, zwłaszcza drugi i trzeci sezon (ten już oglądałem najdłużej, Burzol miał rację o tych wyjątkowo żmudnych odcinkach). Świetnie, że sezony 4 i 5 (ostatni jak jest na pudełku, nigdzie nie pada info, że to piąty sezon), zostały skrócone do 10 odcinków. Dzięki temu trzymają poziom. Pierwszy (również krótszy 13 odcinków) i miniserial również dawały radę, ale jako całość trochę to za długie. A może nie tyle za długie, co scenariuszowo nie dopracowane . Ale faktycznie, jak już przetrwałem 3 sezon, to było lepiej .
Najgorsze jest jednak to, że świat stworzony pozwalał na dużo lepsze wykorzystanie, przede wszystkim logiczniejsze. Znów przypomina mi się Star Trek Voyager i kwestia zapasów. W BSG ten problem pojawia się, co kilka odcinków, ale brakuje im technologii z ST, więc nie powinni go tak łatwo rozwiązać. A jednak problemów z zapasami nie ma. Akurat uwierzę, że cała flota ma ze sobą tyle alkoholu i papierosów, że wystarcza im na kilka lat podróży, a brakuje żywności dla cywili na pokładzie Galacticy... Nie brakowało też lekarstw, a jedynie raz uzupełniali zapasy wody i raz broni. Wiem, że to nudne wątki, ale w ogóle tego nie wytłumaczyli. Tak samo jak jedną z największych zagwostek dla mnie były okulary Baltara... które w pewnym momencie zniknęły i przestał ich używać. No raczej wzrok mu się nie poprawił. Dużo jest takich błędów, które świadczą o tym, że twórcy nie panowali nad logistyką floty... albo nieumiejętnie pokazali początkowe kryzysy. Może warto było postawić na walkę i się tym nie przejmować?
Dużo lepiej można było też rozbudować wątki polityczne. Zarek, którego wyjątkowo nie lubiłem , cały czas prawie jest postacią z tła. Próbuje coś ugrać, ale znów nie ma siły, by go wykorzystać (przynajmniej przez większość czasu). I dziwne tylko, że on jest tam jednym rodzynkiem.
Ale i tak chyba najciekawszy jest wątek religijny, mistyczny. Z monoteizmem cylonów z jednej strony, i politeizmem ludzi. Liczyłem trochę na więcej, zwłaszcza na ukazanie czegoś o greckich bogach. Ale nawet to, co było, z nawiązaniem do mitologii w nazwach na czele - Apollo, Atena, Hera ale i Samuel czy Saul. Zwłaszcza te nawiązania do żydowskiej tradycji świetnie wykorzystano. Prawdę mówiąc to, plus wątek Baltara i całej jego przemiany to mi się w serialu najbardziej podobało. A jak dołożymy do tego reinkarnację cylonów, to w ogóle wychodzi świetnie przemyślany religijny miszmasz. To jest coś, co w STS9 Moore zaledwie liznął, teraz nabrał jaj i rozwinął. Fajnie byłoby, gdyby jeszcze raz stworzył jakiś serial z rozwiniętym wątkiem religijnym.
Z drugiej jednak strony jest też masa odcinków o pilotach... to już dla mnie katusze były. Nie wiem czy nie gorsze niż komputerowe efekty i kamera z ręki. Ale jak te rzeczy się nakładały... to lepiej nie wspominać. Moim zdaniem, gdyby te rzeczy wyciąć, serial byłby o wiele lepszy, zwłaszcza gdyby położyć większy nacisk na okręty cywilne. Na szczęście pozostałe wątki wojskowe, zwłaszcza szukanie cylonów ogląda się dużo lepiej. A ukazanie różnic i podobieństw między dwoma cywilizacjami bardzo mnie się podobało.
Podobało mi się też zakończenie. Ale bardziej scenariuszowo, niż w wykonaniu. Faktem jest bitwa wyglądała już lepiej niż przez większość serialu, ale niepotrzebnie wrzucili retrospekcje. One już praktycznie nic nie wnosiły. I trochę rozwlekli drugą połowę... ale już nasze czasy ukazano w pełni sugestywnie. Niemniej jednak to zakończenie faktycznie jest świetne i pomysłowe.
Serial mam za sobą, ale wątpię bym chciał jeszcze do niego wrócić. Do świata - jak zrobią tą kinówkę w końcu, czemu nie. Ale serial jako całość, raz mi starczy . Ale nie żałuję, dobrze, że w końcu obejrzałem całość. Choć i tak pewnie zostanie sentyment do starego komandora Adamy (Lorne Green) i Starbuck w wersji męskiej. No i podobały mi się nawiązania do starego serialu, tak wizualne, fabularne jak i muzyczne. Nowa wersja to inna historia, poprowadzona brutalniej, z większą ilością seksu, ale nadal jeszcze ze zbyt wielką troską o główne postaci. Wersja Moore`a potrafiła dodać staremu serialowi skrzydła, których tamten nigdy nie miał. To na tyle inny serial, że trudno mi oceniać, który jest lepszy. Ten drugi miał zdecydowanie większy potencjał, więc może kiedyś wykorzystają go ponownie, za jakieś kolejne 25 lat? Tworząc trzecią, bardziej przemyślaną i dojrzalszą wersję. Oby.