Twardy, kosisz równo z trawą, a kwestia tzw. affirmative action jest skomplikowana i delikatna. Nie jest tak, że decydujący głos przy przyjmowaniu na stanowiska czy uniwersytety ma sama rasa. Polecam ci lekturę Grutter v. Bollinger, gdzie to jest dokładnie omówione. Rasa może być tylko jednym z czynników, które muszą służyć jakiemuś wyższemu celowi, czyli w tym przypadku tworzeniu zróżnicowanej grupy, której członkowie będą mogli poznawać odmienne punkty widzenia i tym samym uczć się od siebie. I to przecież nie jest tak, że dobierają jakichś idiotów, nie wiadomo po co. Jeśli spojrzysz, to zobaczycz, że tam się przymuje na podstawie egzaminów szkolnych, specjalnego testu, eseju i innych kryteriów. Także nie ma sytuacji, że przyjdzie jakiś latynos półgłówek i dostanie indeks tylko dlatego, iż ma ciemniejszy kolor skóry .
Przyznam, że kiedy ja o tym pomyślę, to widzę sens takiego affirmative action. Nasze społeczeństwo cierpi przez brak zróżnicowania, ponieważ nie widać różnych punktów widzenia i próby dogadywania się. Już na to zwróciłem uwagę na tym forum, jeśli pamiętasz. Powiedzmy, że my tutaj sobie rozmawiamy, czasem ktoś się dołączy, ale ogólnie ja nie obserwuję jakichś różnych światopoglądów, różnych punktów widzenia na sprawy popartych stosownym uzasadnieniem. To znaczy widać krzykactwo w czym Polacy są nieźli, jednak jest dużo gorzej, kiedy trzeba wyjść poza krzykactwo . Dlatego też polityka zmierzająca do stworzenia warunków, w których ludzie będą mogli zapoznać się z różnorodnością, jest według mnie pożądana. Szczególnie pożądana w środowisku akademickim... Nie sądzisz? Oczywiście to nie może być robione na chama, ale w sposób wyważony i ja myślę, że sądy amerykańskie dbają o równowagę w tym zakresie.
Jeśli zaś chodzi o zatrudnienie, to affirmative action może być stosowany tylko w przypadku prac za pieniądze publiczne i trzeba wykazać przy tym istnienie niezwykle istotnego rządowego interesu. I to też jest kontrolowane przez sądy.
W ogóle celem tej polityki jest zapobieżenie alienacji środowisk mniejszościowych, wyciągnięcie do nich ręki, żeby nie kitwasili się sami ze sobą, tylko stali się częścią społeczeństwa. Może właśnie takich programów powinno być więcej a nie mniej? Może w tym leży nie tylko interes mniejszości, ale także większości?
Mówisz, że tobie nie jest żal tych ludzi. Ja sam nie wiem... Mnie nie jest żal nikogo, a jednocześnie jest mi żal każdego, bo każde zmarnowane życie to jest stracona szansa, która równie dobrze mogłaby być wykorzystana. Specjalnie mnie to nie obchodzi, jeśli oni zaćpają się na śmierć, czy zapiją się w jakiejś melinie, ale jakiejś części mnie będzie jednak smutno, bo wiem, że w innych okolicznościach mogliby z nich być dobrzy ludzie. Ja bardziej niż ktokolwiek inny jestem za tym, żeby ludzie decydowali o sobie i żeby decydowali dobrze, tylko że co z tymi, którzy decydują źle? Ich jest naprawdę dużo... Model róbta co chceta produkuje sporą grupę ludzi, którzy w tej rzeczywistości nie potrafią się odnaleźć - albo też odnajdują się w sposób szkodliwy. Dramatycznym tego znakiem są rozróby takie jak we Francji, ale przecież my też mieliśmy swoje np. w Mielcu.