Jeszcze chyba nie ochłonąłem i nie przemyślałem dokładnie wszystkiego, na razie oceniam film dobrze na 9/10 , a w recenzji przepraszam za wszystki spoilery i to dość mocne, do całej Narnii i jej poznawania, jak ktoś nie przeczytał, to może niech sobie moją reckę daruje, bo nie warto sobie psuć odkrywania niesamowitych smaczków Narnii.
Muszę przyznać, że początkowo słysząć o nowej ekranizacji Narnii i to jeszcze w reżyseri Andrew Adamsona, reżysera Shreka, który także był ekranizacją, fajną, acz wolałbym nie wiedzieć czy udaną, pod względem zgodności. Chyba najlepszą odpowiedzią na to pytanie jest fakt, że do filmu wydano nową książkę, zgodną z filmowym obrazem, a nie pierwowzorem. Wtedy ani Narnia nie robiła na mnie wrażenia, ani nie wierzyłem w reżysera, a Shrek 2, jeszcze te wątpliwości namnożył. Właściwie wtedy liczyłem na coś, co byłoby pokłosiem po "Władcy Pierścieni" Jacksona, innej ekranizacji, lecz w przeciwieństwie do Shreka żerujacej na oryginale, bez odwagi ze stronu twórców na zerwanie z nim. Narnia jako film fantasy dostała od swych producentów spory kredyt zaufania, w postaci budżetu, ale ten kredyt wzmocnił niejako nie fakt, że fantasy akurat jest na topie, a Mel Gibson. Choć nie bezpośrednio, to sukces "Pasji" i kina mocno osadzonego w religii, niespodziewany i wielki sukces, który nagle z jakiś powodów zaczął napawać twórców Narnii jakimiś dziwnymi dobrymi przeczuciami.
I to mnie zaczęło zastanawiać. Bo oczywiście, sam Narnii nie znałem, aż do tamtego roku, przynajmniej w wersji książkowej. Jedynie jakieś serialowe pokłosie, w którym było przede wszystkim o szafie i niesamowitych stworach. W mojej pamięci pozostał obraz baśni, miłej, acz niewiele wnoszącej. Z biografii Tolkiena wiedziałem też o jego
przyjacielu C.S. Lewisie i historii jego nawrócenia, człowieka który urodził się jako anglikanin, ale właściwie w dorosłe życie wszedł bez wiary, wrecz nawet ją zwalczał. Jednak pod wpływem profesora, coś w nim drgnęło i powrócił na łono wiary stając się jednym z ważniejszych publicystów anglikańskich. Wiedziałem, że w "Narnii" są pewne odniesienia do wiary, lecz nie miałem pojęcia jakie i w jakim stopniu. Gdy w końcu zabrałem się za lekturę Narnii zaczęła mnie ona wciągać i zaczęły rodzić się pytania, w tym najważniejsze kim jest Aslan? I choć wśród jednej z myśli pojawiła się odpowieć "Chrystusem" to jednak potrzebowałem lektur kolejnych tomów, by nabrać tej pewności, że Aslan jest Bogiem. Wątek religijny, zarówno mocno symboliczny, jak i miejscami wręcz aluzyjny (Lilith, Świety Mikołaj, Boże Narodzenie, synowie Adama i córki Ewy). To wszystko składało się na niesamowity
klimat opowieści, który całkowicie pobiła "Ostatnia bitwa", która jest dla mnie swoistym arcydziełem. Bałem się, czy wątek religijny, tak ważny dla Narnii nie zginie w hollywoodzkiej wersji.
Z czasem jeszcze mój apetyt zaostrzyły zwiastuny z fenomenalną muzyką, szkoda, że nie z tego filmu. Teraz nadszedł czas, gdy filmowa Narnia mierzy się z moimi oczekiwaniami, które z pewnością były wygórowane.
Film Adamsona na szczęście wychodzi obronną ręką, a pewne elementy, które budziły moje wątpliwości w zwiastunie zostały doskonale ujęte w filmie, czyli profesor Digory, który wbrew słowom pani MacReady, wcale nie okazuje się być stetryczałym dziadkiem, a pogodnym staruszkiem. A film, trzeba mu przyznać jedno, jest bardzo wierny oryginałowi, tak wierny jak chciałbym widzieć "Władcę". Fakt znajdują się w nim zmiany, choć więcej jest rozszeżeń niż zmian. Na pewno nie wszystko mogło pojawić się w filmie, jak choćby Lilith - ale to mnie akurat nie dziwi, to piękny motyw, ale powinien się on znaleźć w komentarzach reżyserskich, a nie w filmie, bo to zaledwie jedno zdanie w książce. Druga sprawa to fakt, że Lewis gdy pisał tę powieść, pisał ją dla mu współczesnych, którzy mieli jeszcze w pamięci II Wojnę Światową i pewne zdarzenia jak Ewakuacja Londyńskich Dzieci. W książce są one właściwie pominięte, ale dziś czytelnik, ani widz o nich właściwie nic nie wie, stąd to moim zdaniem rozszeżenia dobre. Mało tego, twórcy filmu postawili sobie chyba za punkt honoru, odtworzenie realiów tamtej epoki, stąd chyba też inny strój świętego Mikołaja. Jak niepowszechnie wiadomo obecny wizerunek Mikołaja w czerwonym stroju tak na prawdę rodził się w latach 20. i 30. ubiegłego stulecia w USA, stąd w filmie pojawia się on w bardziej tradycyjnym stroju. Zresztą, co tu dużo mówić, ale nawet w Polsce, starsi pewnie jeszcze pamiętają, w latach 80. Mikołaj paradował przede wszystkim w stoju biskupa, a nie tym, co znamy dziś. Mnie ten zabieg stylistyczny się bardzo podobał, nie wiem, na ile jest on zgodny z wersją Lewisa, bo opisy w Narnii są dość skąpe, a że u Polkowskiego znalazło się zdanie o czerwonym płaszczu, to nie znaczy, że dokładnie to samo brzmienie było w oryginale. Tym bardziej, że Polkowski podobnie jak Łoziński, czy Syrzycki lubi czasem ulokalnić klimat opowieści, niż oddać wiernie tekst źródłowy. Niektóre wydłużenia są już moim zdaniem mniej potrzebne, ale zazwyczaj i tak doprowadzają do tego, co było w oryginale. Tu mowa choćby o wydarzeniu z panią MacReady, które spowodowało, że wszystkie dzieci weszły razem do szafy.
Kolejną ważną sprawą w rozszeżeniach jest bitwa, zdecydowanie wydłużona względem oryginału, acz udowadniajaca jak uważnymi czytelnikami byli scenarzyści. Prawdę mówiąc jak już wróciłęm po seansie do domu, to musiałem sprawdzić parę rzeczy, bo zastanawiałem się, na ile sobie pododawali, a na ile trzymali się faktów. No i okazało się, że nawet w bitwie, jest wiele rzeczy, które pojawiają się nie przy opisie jej samej, a raczej są wspomniane mimochodem później. Każdy taki szczegół został wychwycony i na ich podstawie zbudowano obraz bitwy i scenariusz. Dla mnie to się nazywa ekranizacja, to mistrzostwo świata, tak właśnie powinno się ekranizować filmy, ze
zrozumieniem oryginału, a tu jest ono bardzo widoczne.
Wrócę jednak jeszcze do kwestii religijnej, jak pisałem bałem się o to, na szczęście i tę kwestię potraktowano należycie, a nawet rozszeżono. Wspomniałem wcześniej o Chrystusie, nie bez celu. W filmie pada jedno zdanie z ust Aslana, którego nie ma w ksiażce. W momencie gdy pokonuje on Jadis, mówi "Wykonało się.". To piękny i wspaniały cytat z Jezusa Chrystusa, umierającego na krzyżu. Cieszę się, że wbrew ogólnej modzie i tendencji, ekipa Adamsona nie zawahała się podkreślić wątku religijnego.
Wykonanie Narnii jest bardzo klimatyczne, ale sama powieść do długich nie należy, więc faktycznie film mógł pokazać więcej szczegółów, wejść w głąb postaci, choć niektórym, zwłaszcza nie znającym oryginału, może się wydać miejscami nudny. Ja się nie nudziłem, wczułem się w niesamowity klimat tego filmu, choć oczywiście jeśli chodzi o wykonanie, to miejscami miałem pewne wątpliwości. Oczywiście zdaję sobię sprawę z tego, że oczekujący wielkiej bitwy będą zawiedzeni, dla mnie ta bitwa i tak była dość długa (jak na realia Narnii), no i pięknie, bo bezkrwawo zrealizowana.
Pierwszy z nich to nieszczęsny lisek, nie wiem, był całkiem fajnie zanimowany, ale poza pyszczkiem, który na lisi nie wyglądał. Reszta zwierząt mi się podobała, choć i tak najbardziej z wszystkich stworzeń podobały mnie się minotaury i kobiety centaurów . Druga słaba sprawa to muzyka, do niej mam niestety więcej zastrzeżeń. Fakt, są piękne motywy, jak choćby ten Aslana, czy przede wszystkim gra Tumnusa, ale ogólnie niestety porywająca nie była, a smętne piosenki mnie niestety drażniły. Chyba jestem tradycjonalistą pod tym względem, albo po prostu nie lubię muzyki pop. Prawda jest taka, że muzyka, która przewija się w zwiastunach, była dla mnie o wiele bardziej klimatyczna, niż to co, dostałem w filmie. Tu jeszcze mam poważne zastrzeżenie o podkładzie muzycznym w scenie ofiarowania się Aslana, a dokładniej właściwie jego braku. Muzyka ogólnie jest mocno stonowana, jakby autorzy bali się, że zacznie żyć własnym życiem. Prawdę mówiąc lepiej byłoby, gdyby zamiast tej w miarę typowej muzyki filmowej z elementami popu, wrzucić w to miejscę muzykę Narnijską, bo to ona była najbardziej klimatyczna.
Dodatkowo w wersji oryginalej można posłuchać Liama Neesona, który chyba jest stworzony, by odgrywać głos Aslana, trudno sobie wyobrazić innego mistrza w tej roli. A role dzieci, jak i kreacja wspaniałej Tildy Swinton, są zagrane z taką gracją i wyczuciem, że ogląda się to na prawdę przyjmnie, i choć sam za dziećmi nie przepadam, żeby nie powiedzieć, iż mnie irytują, to tym razem mimo ich psotnego charakteru, mogłem śmiało im kibicować. A to jest chyba najważniejsze.
Generalnie muszę przyznać, że jestem bardzo zadowolony z tej ekranizacji w takiej wersji. Wspaniale było zobaczyć fenomenalnie stworzone fauny, centaury, gryfy i maśe innych stworzeń, pięknie zrealizowane gadające zwierzęta. Choć oczywiście i tu znalazłby się rzeczy, które można by poprawić (np. nieszczęsny lisek czy cyklopy). Ogólnie martwi mnie tylko fakt, że w najlepszym przypadku, na kolejną część będzie trzeba czekać 2 lata, a co za tym idzie, na koniec tej opowieści 12 lat. Mam jednak nadzieję, że kolejne części będą zrobione w ten sam sposób. Fakt, z pewnością do wielu kwesti można by podejść inaczej, choćby zacząć kręcić filmy chronologicznie i nie wszystkie rozszeżenia mi się podobały, ale generalnie wciąż jestem zadowolony. I zastanawiam się, czy autor C.S. Lewis byłby zadowolony. Może też nie wpełni, ale myślę, że tak. A już na pewno nie odciałby się stanowczo od filmu, jak to zrobił spadkobierca i powiernik J.R.R. Tolkiena - Christopher Tolkien z ekranizacją "Władcy" wg Jacksona. Mam nadzieję, że Adamsonowi uda się utrzymać wyznaczony kierunek i jeszcze bardziej cichą nadzieję, że w końcu doczekam się ekranizacji dzieł Tolkiena na takim poziomie, jak zekranizowano Narnię.
Przyznam szczerze, że ten film jest po prostu genialny, nie rzuca na kolana, ale fenomenalnie oddaje fantastyczny kilmat Narnii i jej pierwszego tomu, który we mnie jako czytelniku pozostawił pełen niedosyt. Tak i jest tutaj. Pozostaje mi z niecierpliwością czekać na "Księcia Kaspiana".