Zabawne, że pierwszy tom "Nocy Coruscant" przebył tak żmudną drogę, żeby trafić wreszcie w ręce czytelników. Plany jej napisania pojawiły się przecież jeszcze w okolicach premiery "Ataku klonów", zaś sama książka była gotowa jakoś pod koniec 2005 roku. Wydawcy jednak postanowili poczekać z jej wydaniem. Dlaczego? Tego możemy się tylko domyślać, może czekano na wystartowanie z produkcją serialu aktorskiego? A może po prostu postanowiono przedstawić ją później? Ważne, że trafiła ona wreszcie do księgarń (póki co zagramanicznych).
Wbrew pewnym oczekiwaniom niektórych to nie jest kryminał w stylu noir. Za to jest to dosyć mroczna opowieść o pewnym mieście, czy raczej mieście-planecie. Coruscant, czy raczej Imperialne Centrum. Jest pełne życia. Jest prawdziwe. Tam naprawdę nigdy nie zachodzi słońce, chyba, że życzą sobie tego wysoko postawieni notable. Inna sprawa, że tam również słońce nigdy nie wschodzi. A w nim uciekinierzy, nieszczęśnicy i rzezimieszki, wszyscy ukrywający się w pod jednym najdroższych rejonów Galaktyki. Wśród tych wszystkich szumowiny spotkać można wielu znajomych, nie tylko z książek Reavesa, ale też Perry’ego i Stovera. To piękne, bo jak dla mnie idealnie wypełnia misję EU, czyli rozszerzania tego co już znamy. A z wszystkich tych dosyć barwnych postaci najbardziej intryguje I-5, jego problemy, a przede wszystkim przemyślenia moralne jakie powoduje u innych, które stają się miłą przerwą w akcji. Bo przecież wszyscy wiemy, że gdyby droidy mogły myśleć już dawno byśmy nie istnieli. Co ciekawe w książce brak jednego wybitnie czarnego charakteru: choć jak na ślicznej okładce widać nad całym tym bałaganem wisi cień Lorda Vadera, ale jest on trochę tak jak w ANH, on tam przede wszystkim jest.
To co już po raz kolejny denerwuje mnie u Reavesa to powtarzające się odwołania do planet, czy zdarzeń, o których nie ma prawa wiedzieć zwykły mieszkaniec galaktyki, ale wie o nich czytelnik, znając tak dobrze filmy: znów Tatooine trafiło do przysłowia, podobnie jak Reek. Niby dobrze, że R. próbuje opisać sposób myślenia stamtąd, szkoda, że robi to tak głupio. Ale jak pisałem Reaves nadrabia to bardzo gęstym opisem mrocznej planety, mocnymi dialogami i lekkim językiem.
Pierwsze „Noce Coruscant” napisane są jak klasyczna opowieść detektywistyczna, a może nawet bardziej jak klasyczny niedzielny serial sensacyjny. Jest przygoda, humor, sensacja i groza. I najważniejsze - tradycyjny ciąg dalszy nastąpi.