W ramach projektu "uzupełnianie braków", postanowiłem zabrać się za trylogię Denninga. Z Troyowych pozycji mam przeczytaną Zjawę z Tatooine, a więc wiem mniej więcej, czego po stylu pisania mogę się spodziewać. Niestety, mój optymizm względem kolejnej pozycji Denninga, drastycznie zmalał. Zacznę od tego, iż zabranie się za czytanie tomu I zajęło mi strasznie dużo czasu. Po wielokrotnym czytaniu prologu i rozdziału nr 1, w końcu się przemogłem i ruszyłem dalej. Przyczynę upatruję między innymi w tym, że poprzednio czytałem dużo lepsze pozycje, np: Zdrajcę Stovera. Powieść znów mnie wyhamowała, gdzieś w środku ze względu na dłużyzny i przeciąganie niektórych wątków. Sama dłużyzna nie jest zła, pod warunkiem, jeśli fabuła jest ciekawa, a tu trudno mi było wczuć się w klimat Kolonii. Może wina niezrozumienia atmosfery, leży w tym, iż nie czytałem SbS i Jednoczącej Mocy? Jednakże, czytałem Zjawę, więc nie powinno być tak źle. A jednak było. Gdyby nie nagłe przeskoki w fabule, to książka dosłużyłaby się dodatkowych 100 stron. Ten brak załapania klimatu i rozwlekanie niektórych zagadnień przesądziły o drastycznym zaniżeniu oceny. Mniejsze mankamenty, to między innymi Tarfang i Juun. Ta swoista parodia Hana Solo i Chewiego, to moim zdaniem, kiepski żart z herosów Galaktyki. Można to było zrobić znacznie lepiej. Nie widzę też jako Jedi Barabelów, zresztą tak samo jak Wookiech czy Nogrich, jednakże ze szczególnym uwzględnieniem tych dwóch pierwszych ras. Dlaczego? Ano dla tego może, że zawsze intrygowały swoją dzikością, twardym charakterem, który zrodził się w wyniku dostosowania do panujących warunków - istoty silne, ale i pełne honoru - tacy barbarzyńscy wojownicy, trzymający się zasad. A tu mamy Barabelów, którzy pierwotną dzikość muszą trzymać w ciasnych ryzach Jedi i widać jak sobie z tym nieudolnie radzą. Faktycznie, pojedynek Saby z Welkiem, gdzie daje ona upust zwierzęcej dzikości jest dobry, wręcz pasuje idealnie pod teorię jednoczącej Mocy. Tylko czy ta dumna rasa, nie traci tym samym na godności? Bo moim zdaniem obala się kolejny dobry opis następnej grupy from EU.
Zalety: Killikowie i pomysł na wzrost ich znaczenia poprzez przybycie Raynara. Thul jako postać, która na początku jawi się jako przedstawiciel rasy, będącej twórcami stacji Centerpoint, jak i osoby, której twierdzenia należy poddawać w wątpliwość. Sytuacja polityczna Sojuszu - jego problemy wewnętrzne i układy z Chissami. Dylematy Skywalkera, co do roli jaką powinni iść Jedi. Książka wyraźnie pokazuje, jak płynne są granice między zwolennikami nowych teorii, i jak bardzo są kruche. Luke, to postać pełna dylematów, która stara się odnaleźć między torturami, a force grip użytym na Ciemnym Jedi. Druga strona medalu to Mara, jej używanie błyskawic nie przeszkadza. Jest wręcz przeciwnie - jeśli tylko pomoże to być skutecznym, to czemu nie korzystać z tego "dobrodziejstwa". Na kolejny plus zaliczam Jacena. Jego tezy, siła, decyzje odznaczają się pełnym wyrazem zachodzących w nim przemian. Jest on chyba najlepiej zobrazowaną postacią w tej powieści. Również dobrze wyróżnia się Tenel Ka - jako Królowa. Ona też czuje presję wyruszenia za wezwaniem, a jednak poczucie obowiązków pokona chęć wyrwania się z Hapes. Dobrze jest widzieć w formie Hana, jako lowelasa, dowcipnisia, człowieka po przejściach. No i bardzo ważna rzecz. W końcu zaczęto wyjaśniać losy Anakina i Padme. Szkoda tylko, że Denning nie robi tego tak udanie jak w Zjawie.
Jednakże zalety te, to zaledwie rodzynki, które sprawiły, iż chciało się czytać dalej. Bez nich zapewne było by trudniej, aczkolwiek to za mało aby dać więcej jak 5/10. Myślę, że jedna część śmiało by wystarczyła w kwestii Killików, jednak całość ocenię po ostatnim III tomie.