Najnowsza polska produkcja trochę namieszała mi w rankingu; trzeba to uwzględnić. Poza tym przez ten rok dorwałem jeszcze pewne tytuły i muszę powiedzieć, że i one wpłynęły na obraz całości. A zatem pierwsza dziesiątka gier według mnie po raz kolejny. Ale najpierw trzy zasady, którymi rządzić się będzie ten spis:
1. Na temat niektórych gier nie zmieniłem zdania, więc po prostu będę kopiował opisy z poprzedniego rankingu, coby wszystko było w jednym miejscu.
2. Nowe gry i zmiany w opinii na temat starych będę zaznaczał skursywiając ich tytuły.
3. Ponieważ ranking ten przeszedł lifting, wypadałoby wspomnieć tytuły, które znajdą się poza nim. A będzie to Star Wars: Droidworks, które niestety nie wytrzymało konkurencji i ląduje na chlubnym, dwunastym miejscu mojej osobistej listy wszechczasów.
Skoro to jest jasne, przejdźmy do samego rankingu. Tradycyjnie od miejsca jedenastego:
11. Grand Theft Auto: San Andreas - no i masz. Znów zacząłem grać i znowu nie skończyłem, acz było blisko. Tym razem winny był brak czasu, tym niemniej kiedyś do tego tytułu wrócę i wydam ostateczną opinię. Na razie niezmiennie zachwyca mnie klimatem, względnym realizmem oraz poziomem hitman na niemal wszystkich dostępnych broniach , przez co podczas dalszych etapów gry czułem się jak Terminator. I też za to uczucie miejsce jedenaste.
10. seria Mortal Kombat (a więc: MK, MK2, MK3, UMK3, MKT, MK4, MK4G, MKM:S-Z, MKM:SF) - klasyka. Fabularnie miejscami naciągana, a jednak przez różnorodność i specyfikę postaci oraz świetny klimat niesamowicie wciągająca. W przeciwieństwie do dwóch poprzednich mało budująca czy pouczająca, ale dająca tyle radochy, że strach. MK3 była pierwszą grą na PC, którą kupiłem, a plakat ze Scorpionem do dzisiaj gdzieś jeszcze trzymam, chociaż po remoncie nie miałem gdzie go powiesić... Spadło na miejsce dziesiąte wskutek pojawienia się nowych tytułów i pewnie będzie spadać dalej, bo nikła jest szansa, bym w to pograł w najbliższym czasie, chociaż wyjście Mortal Kombat: Armageddon sprawiło, że z największym trudem powstrzymałem się od kupna XBoxa...
8. The Fantastic Adventures of Dizzy - czyli gra o jajku. Ranking Morte powyżej zainspirował mnie do ściągnięcia emulatora, dzięki czemu ukończyłem wreszcie pierwszą przygodówkę, w jaką dane mi było grać kiedykolwiek. I cóż mogę rzec... ja wiem, że 16 kolorów, wiem, że muzyczka z mida, wiem, że naiwna fabuła itp., ale potencjał surrealistyczny (do licha, gram jajkiem!) i paradoksalna epickość tej pegasusowej gierki sprawiła, że nie dość, że ukończyłem ją z największą radością, to jeszcze 3/4 mojego lokatorstwa mi w tym kibicowało A to już jest siła...
7,5. Unreal: Tournament - trochę psim swędem, ale co tam. Jest w stawce tylko dlatego, że daje niesamowitą dozę radochy, gdy wchodzimy w multiplayer. To jest po mojemu najcudowniejszy tryb multi, jaki powstał gdziekolwiek i kiedykolwiek, a dorównuje mu może MP w Jedi Academy, ale więcej czasu spędziłem przy U:T i mogę polecić z czystym sumieniem.
7. seria Heroes of Might & Magic (a więc: HoMM2, HoMM3:RoE, HoMM3:AB, HoMM3:SoD, HoMM4, HoMM5, HoMM5:KP, HoMM5: DH) - jeśli strategie, to turowe. Niezmiernie rzadko sięgałem po RTSy, z wyjątkiem może Settlersów i Rebelliona... za to największą frajdę miałem grając w zapomnianych już Warlordsów i właśnie HoMMy... niesamowity klimat, miodność, wyważona specyfika (może pomijając HoMM4, ale tam z kolei był fascynujący rozwój bohatera), no i różnorodność. Tak. HoMMy emanowały różnorodnością tak jednostek, jak i zamków, bohaterów, mozaiką map, mieszanką wszelkich możliwych fantastyczności. Zaczynałem od dwójki, grając u kolegi, gdy jeszcze nie miałem kompa, później trójka i dodatki, na które rzuciliśmy się wszyscy; powstała nawet niewielka, lokalna liga... czwórka nie była już tak mocna, za to piątka... oj tak, piątka urzeka. Urzeka całą sobą i generalnie miażdży, pal licho, że trójwymiarowa, że generalnie prosta itp... ale chodzi za mną cały czas. Szkoda, że nie mam adekwatnego sprzętu...
6. Vampire: The Masquerade - Bloodlines - klimat, to raz. Świat Mroku, to dwa. Wielość zakończeń, klanów, dróg rozwoju, metod wykonania questów... to trzy. Malkavianie, to cztery. No i nie na codzień można początek spoilera spotkać i pogadać z samym Kainem; "I`m just a driver, i can`t take You anywhere unless You tell me where to go..." koniec spoilera. Do tego znakomita, gotycka muzyka ze świetnym "Cainem" Tiamatu na czele.
5. seria Prince of Persia (a więc: Piaski Czasu, Dusza Wojownika, Dwa Trony) - tutaj też jest znakomita muzyka, głównie dzięki zespołowi Godsmack, acz i Stuart Chatwood dołożył swoje trzy grosze. Dusza Wojownika, znana szerzej jako Warrior Within, jest ewidentnie najlepszą częścią sagi; mroczna, dojrzała, wciągająca, świetna. Fabularnie też miażdży: "Remember, my Prince. Your journey wil not end well. You cannot change Your fate. No man can.", chociaż po prawdzie nie spełnia quasi-pouczających aspiracji i zawodzi w końcówce, przy pojedynku Księcia z Mrocznym Księciem, albo gdy Książę prze większość czasu mówi w zasadzie do siebie, w pewnym momencie wydaje się śmieszny. Ale na uwagę zasługuje rozmach produkcji (trailery, soundtracki, bonusy itp., czyli otoczka niemal filmowa) i free-form fighting system, który pozwala wyczyniać takie rzeczy, że głowa mała. Polecam, bo to świetna rozrywka, chociaż mało intelektualna.
5. Wiedźmin - albo The Witcher, jak chcą anglosasi. O tej grze pisałem już sporo, ale dla jasności: słowiańsko-fantastyczny klimat, świetne dialogi, Zoltan (), wyrazisty główny bohater, tryb walki, wspaniała grafika i muzyka, wspaniale poprowadzona akcja... i wiele, wiele innych czynią z tej gry cRPG roku. Z miejsca wskoczył na piąte miejsce, ustępując tylko prawdziwym tuzom wśród gier, a to już solidna zasługa. Zobaczymy, czy się nie znudzi
4. seria Legacy of Kain (a więc: Blood Omen, Soul Reaver, Soul Reaver 2, Blood Omen 2, Defiance) - tutaj rozrywka intelektualna jest gwarantowana, ze względu na formę gier (pomimo elementów hack & slash), znakomity, (neo)gotycko-gnostycki świat Nosgoth, masę wampirów (a misie lubią wampiry), przemycone gdzieś po dordze quasi-filozoficzne dylematy, niemalże szekspirowskie namiętności i doyle`owskie intrygi, oraz co najbardziej chyba fascynujące, absolutny brak bohaterów pozytywnych. Z głównymi postaciami dramatu, a więc Kainem i Razielem, można się mniej lub bardziej utożsamiać, ale kryształowe to one nigdy nie będą. I co najciekawsze w tych grach, gracz nie do końca chce, żeby byli. Do tego dochodzi świetne, bardzo egzystencjalne zakończenie obecnych gier serii oraz mocne, zapierające dech w piersiach zwroty akcji z finałowych scen właściwie każdej z tych gierek sprawiają, że seria ta ma prawo czuć się kultowa.
3. Mafia - klimat, klimat, klimat. Jeśli GTA:SA miało masę klimatu, to tutaj mamy jeden wielki klimat. Fascynujące realia, fascynujaca fabuła, świetne akcje, znakomita kompozycja... to się czuje. I to bardzo dobrze się czuje. Zaś samej gry się nie zapomina, bo też chce ona być czymś więcej, niż grą.
2. saga Baldur`s Gate (a więc: BG, BG:TotSC, BG2:SoA, BG2:ToB ) - przedstawiać jej chyba nie trzeba. Tak, jak w HoMM3 powstawały lokalne ligi, tak i BG doczekała się współzawodnictwa tego typu. Przeszedłem 5 razy całą sagę, szósty raz jest na tapecie, ale z braku czasu go nie ciągnę. Niesamowity klimat, umożliwiający niekwestinowane zżycie się ze światem, bohaterami, a przede wszystkim naprawdę konsekwentne odgrywanie własnej postaci to naprawdę mocne karty tej gry. Później miodność trochę spada na rzecz walki, ale mimo wszystko odkrywanie smaczków tej gry za każdym podejściem czyni z niej arcyprodukt multimedialny.
A powód, dla którego BG stanęło na równi z P:T jest prosty: Wiedźmin z całą swoją romantyczną słowiańskością sprawił, że skontestowałem i doceniłem nie tylko germańsko-elżbietański klimat BG1, ale i bizantyjskość BG2. Doceniłem, więc dałem temu wyraz w rankingu. A że BG jednak nie przebija P:T, to będą stać na jednym miejscu i tyle
2. Planescape: Torment - ta gra chodzi za człowiekiem. O ile jakieś tam filozofie były przemycane w poprzednich tytułach, to tutaj mamy problem filozoficzny u podstaw, na nim zbudowane i przemycone kolejne problemy, z których wyłaniają się następne, często wieloaspektowe, a wszystko to okraszone postmodernistycznym, absolutnie odjechanym światem i takimiż bohaterami. Dorzucić do tego fenomenalną muzykę Marka Morgana i motto gry: "Cóż może zmienić naturę człowieka?" oraz fakt, iż na to pytanie każdy gracz tak naprawdę odpowiada sobie sam, czyni z tego produktu grę wielką.
No i czapki z głów, bo oto:
1. The Neverhood Chronicles (lub po prostu Neverhood) - to nie jest dobra gra. To nie jest też wybitna gra. To nie jest nawet gra. To dzieło sztuki. Co więcej, to jest arcydzieło. Przygodówka? To za małe słowo, żeby zamknąć całą wspaniałość tego dzieła sztuki, oryginalnego, postmodernistycznego, campbelliańskiego, ale i odjechanego, wesołego, absurdalnego i nowatorskiego... określenia te można mnożyć, ale jeśli wziąć pod uwagę fakt, iż to mistrzostwo świata, ten arcyprodukt multimedialny, to precyzyjnie i szeroko zakrojone przedsięwzięcie, za które odpowiadają takie nazwiska, jak Terry Taylor, Douglas TenNapel i nawet Steven Spielberg... jeżeli zbierzemy to do kupy, dorzucimy 10 ton plasteliny, maksymalnie biblijno-mitologiczną fabułę osadzoną w świecie tak horrendalnie surrealistycznym, jak to tylko możliwe, a jeszcze podejdziemy do całego projektu z przymrużeniem oka, to otrzymamy... to. A właściwie TO. Rzecz wielką, wymagającą, w swojej podstawie niezwykle dojrzałą, i dającą tyle radości z obcowania z nią, ile to tlyko możliwe w przypadku produktu multimedialnego tego typu. Naprawdę warto poświęcić temu swój czas, bez względu na wszystko.
I tak to się mniej więcej teraz prezentuje... do następnego razu