Trudno myśleć o „Spotkaniu na Mimban” tylko jak o kolejnej książce w świecie Star Wars, to nie jest zwykły kawałek Legend, to jest artefakt z przeszłości. Co oznacza, że choć można mówić o tej książce krytycznie, to jednocześnie zdecydowanie należy się jej również jakiś szacunek. Ale jest też „Spotkanie na Mimban” symbolem zupełnie innych Gwiezdnych Wojen. Po pierwsze książka jest dość krótka, napisana językiem nieco topornym, niby nie jest długa, a i tak się odrobinę dłuży. Nie jest to jakaś szczególna długa literacka epopeja, kompletnie nie nadaje się jako adaptacja kolejnego filmu czy serialu. Z obecnej perspektywy można myśleć o tym jak o kolejnej przygodzie, w trakcie walki z Imperium. Równie dobrze podobne wydarzenia mógł przedstawić jakiś współczesny zeszyt komiksu Marvela. A, że jest to opowieść krótko po Nowej nadziei to mamy tylko Luka i Leię. I o ile Luke jest napisany dość klasycznie: jak klasyczny główny bohater, pełen nadziei i "chutzpy", tak Leia napisana jest bardzo słabo. Jakby była stereotypową damą w opresji, a nie generałową Rebelii; niewiele zostało z prawdziwej Leii, a zupełnie zabrakło w tej postaci ducha Carrie Fisher. Ciekawe, że książka całkiem intensywnie opisuje traumatyczne przeżycia Leii podczas przesłuchania przez Vadera, pamiętam scenę ze słuchowiska radiowego Nowej nadziei, która solidnie prezentuje jak ciężkie to było dla Leii. Są też w książce nasze ulubione dwa droidy, acz zupełnie w tle, jest trochę imperialnej grozy. No i jest tytułowy Mimban, który zaskakująco dobrze pasuje to tej planty pokazywanej w filmie „Solo”, ciekawa planeta pełna błota, ruin i niebezpieczeństw. Pełen zagadek to świat, przez przez to jeszcze bliższy, wydaje się być idealną reprezentacją późniejszych planet w świecie Star Wars: pełen ruin po starożytnych cywilizacjach, pełen obcych stworów i niebezpieczeństw, niewinnych lokalnych mieszkańców i agresywnych kompleksów imperialnych. Nasi bohaterowie przeżywają przygody dość klasyczne jak na SW, a na koniec spotykają złego pana. I tu dzieje się magia, która całkiem dobrze pasuje mi do wszystkiego co współcześnie opowiada Disney, to jest ramotka pod kątem formy (języka, dialogów), a nie fabuły. Byłoby smutno gdyby to był jedyny sequel filmu Star Wars
.