TWÓJ KOKPIT
0
FORUM Literatura światowa

Dysputa o pisarzach fantasy

Lord Sidious 2004-11-21 18:09:00

Lord Sidious

avek

Rejestracja: 2001-09-05

Ostatnia wizyta: 2025-04-18

Skąd: Wrocław

Przeglądając forum, zauważyłem, ciekawy wątek, więc rozwijam go i przenoszę tutaj (bo był w powieści Zahna o Locie międzygalaktycznym).

Fantasy - gatunek który poznałem jeszcze w latach 80., od którego odeszłem przez kilka lat na korzyść SF i do którego powróciłem.
Co ciekawe miałem to szczęście, że zacząłem od fantastyki mocno post Howardowskiej - z "Czerwoną Sonją", "Conanami" czy "Mrocznym Kryształem" na czele. Ale o autorach

Tak więc choć różne historie były pisane już przez lata, to podstawy kanonu fantasy stworzył Robert E. Howard. Pamiętajmy, że fantasy to nie tylko dziwne stwory (np. Jonathan Swift stworzył Guliwera i liliputów, ale to raczej satyra, niż fantasy). Fantasy było powieścią przygody, bazującą na mitologii, tam gdzie świat był magiczny, żyły dziwne stwory a niektórzy mieli nadprzyrodzone moce. Tak wyglądało fantasy Howarda, ale .. niestety młodo zginął, więc nie zdążył wiele zrobić. Niemniej jednak rozpoczął ten nurt, trzeci w szerokorozumianej fantastycze (zawierającej SF i Horror).

Potem był Fritz Leiber - który w połowie lat 30. zaczął pisać opowiadania. W sumie to ciekawostka, bo napisał opowiadanie na podstawie tego co mu wymyślił kolega - niejaki Harry Fischer. Ale, sam Harry do pismaków nie należał, więc Leiberowi zgarneła się sława. Z drugiej strony Leiber był miłośnikiem prozy Lovercrafta, czyli horroru i w nim także próbował swych sił. Bardzo długo był tylko pisarzem kilku opowiadań, które drukowano w gazetach i magazynach. Dopiero w latach 50. zaczął tak na prawdę wydawać coś sensownego. Co ciekawe, gdy już to zrobił, był nazwiskiem uznanym, a jego twórczość, inspirowała. To Leiber stworzył świat w którym ważną rolę odgrywa drużyna. To Leiber stworzył sensowny archetyp złodzieja w fantasy - powtarzany do znudzenia tysiące razy. Nie robi się ze złodzieja takiego Bilbo Bagginsa, wystarczy poczytać coś z Feista - gdzie pojawia się Jimmy Rączka, toż to kolejne wcielenie Szarego Kocura (bohater Leibera), czy nawet Jaskier Sapkowskiego. Zresztą sam Andrzej Sapkowski stwierdził, że dla niego o wiele większą inspiracją był właśnie Fritz Leiber, niż Tolkien. I czytając Wiedźmina, ja to odczułem. Obecnie Solaris zajął się wydawaniem cyklu opowiadań Leibera. Na prawdę warto do tego sięgnąć. Bynajmniej właśnie z powodów historycznych.

Edgar Rice Burroughs - hmm o nim mi najciężej się wypowiadać, ale niektórzy - jak np. Steven Erikson uznają go za ojców fantastyki. Cóż Erikson z pewnością wie, na kim się inspirował, więc sprzeczać się nie będę. Ale sam o tym nazwisku wiele nie powiem. Dla mnie autor ten niuestannie kojarzyć się będzie z "Tarzanem".

J.R.R. Tolkien - cóż mistrz profesor, stworzył w praktyce cztery nurty w fantastyce . Wszystko zaczęło się od Hobbita - druga połowa lat 30. Ale cały czas pisał do poduszki. Po wojnie wyszedł LOTR -ale fantasy juz w USa się rozchulała, ale do USA dotarł dopiero w latach 50. i tam przyniósł świerzość do fantastyki. Zresztą co tu dużo mówić, ja z SF do fantasy wróciłem głównie dzięki Feistowi i Tolkienowi .
Ale po kolei. Hobbit był pewnym krokiem wstecz w porównianiu z resztą istniejącej już wtedy fantastyki. Zaczeto odchodzić od posthowardowych wizji Atlantydy, na rzecz nowychświatów. Tolkien nie potrafił jeszcze wprost stworzyć śródziemia. Śródziemie istniało, gdzieś w zawieszeniu między ziemią, a nieznanym światem. W rezultacie jest cały nurt fantastyki, w której bohaterowie przedostają się do świata fantasy, z świata rzeczywistego, znajdując gdzieś przejścia. Tak, to jest inpiracja Tolkienem i jego aluzjami w Hobbicie . Przykłady: - Stephen Lawhead, ale też Raymond E. Feist w "Niebajce" czy nawet R.A. Salvatore.
Dalej był Włdaca - powieść jak powieść. Jak ją przeczytałem nie zrobiła na mnie specjalnego wrażenia, ok była w miarę fajna, ale Hobbit był lepszy . Tyle, że to właśnie LOTR znalazł podstawową rzeszę naśladowców. Ale płytkich, takich którzy brali podstawy świata - krasnoludy, elfy itp. i koniec. Na tym wpływ LOTRa się kończył. Mało tego, większość twórców, świadomie lub nie, przenosiła scenariusze, wręcz beletrystyczne postHowardowe do świata wzorowanego na Tolkienie - z tym, że wzorowanego tylko na zasadzie nazw, ras itp. 90% obecnie fantasy można zaliczyć w mniejszym lub większym stopniu do tego nurtu.
Potem był Silmarillion - wspaniałe dzieło, które ukazało czym naprawdę jest LOTR, że to dzieło na miarę mitologiczno-religijnego. Niestety tu za J.R.R. nie podążył w praktyce nikt. Tym bardziej, że dopiero tu było widać wpływ C. Lewisa na Tolkiena - i katolicyzm jego twórczości. Co prawda w mniejszym lub większym stopniu poszła w te ślady pani LeGuin, tworzac swoją opowieść o Ziemiomorzu, ale niestety była dość słabą naśladowczynią - (w porównainiu z ogromem tego co stworzył Tolkien).
Ostatnia posttolkienowa spuścizna, to jet sto co byśmy określili mianem fanfików. Głównie chodzi o dwóch rosyjskich twórców - Yeskova ("Ostatni Władaca Pierścieni") i Pierumowa ("Pierścień Mroku"). Którzy po prostu piszą wprost w świecie Tolkiena.
Tolkien poszedł bardzo mocno w kierunku mitu, trochę jakby znów szedł w kierunku wyznaczonym przez Howarda, ale za Tolkienem nikt nie podążył. Największa szkoda, że nie podażył za nim Peter Jackson, czego nie mogę przeboleć. Tolkien zmienił fantastykę dodajac nowe ingrediencję, ale też wynosząc ją na inny poziom. Z tym, że pomógł jej się wywindować, i na tym jego rola, niestety się kończy. Bo po jego "grobie" baraszukują neoHowardowcy z neoLeiberowcami.

Frank Herbert - co ciekawe mimo, że pisał głównie SF - to ja pierwszą "Diunę" zaliczam do kanonu fantasy. Dlaczego? Bo choć zrobił świat SF, to jednak pierwsza Diuna to nic innego jak czysta interpretacja Mitu Campbelliańskiego. To jest droga bohatera, potem to odbarwił, ale pierwsza Diuna to był jeden z ważniejszych Campbellowskich mitów, przed Lucasem.

George Lucas - choć nie napisał żadnej książki sam, a pod kilkoma jest podpisany . Ale jego wpływ na fantastykę jest ogromny. Pierwsza najbardziej widoczna jest koncepcja uzywanego wszechświata. Tolkien próbował to zaznaczyć, dopiero z Silmarilliona to wynika, ale przy ogromie Tolkiena, prawie wszyscy to stracili. Lucas obrazując filmem, pokazał o co mu chodzi. Co ciekawe, myślę, że GL rónież tego w Tolkienie nie zauważył, a pop prostu zrobił to na zdrowy rozum, niezbyt wykształconego chłopaka (który nawet nie wiedział co to jest parsek). Ta koncepcja wywarła wielki wpływ na późniejszych twórców, zarówno książkowych jak i filmowych.
Mitologia Campbelliańska, Lucas nie patyczkował się i przedstawił nam (w sumie 2 razy) drogę bohatera. Diuna 1 też jest podzielona na 3 części, ale Lucas podchodzi wierniej do tego mitu. Dzieki niemu dziś są podręczniki jak pisać scenariusz na podstawie Campbella .
Trzecia rzecz, to kolejne wywindowanie fantastyki. Lucas obrócił świat do góry nogami. Zwłaszcza kinowe Fantasy i SF były przede wszystkim kinem klasy B. Książki, cóż były, ale też raczej niszowe. GL w praktyce zrobił ruch, dzięki któremu stały się one podstawą dla Hollywoodu, ale też i ważną gałężią beletrystyki.

Dalej już są tylko twórcy wszechświatów, ale póki co nikt nie wywarł jeszcze tak olbrzymiego wpływu na fantastykę.
Warto wymienić

- Raymond E. Feist - mój ulubieniec, jakbym miał wskazać wzór z którego korzystałem piszać Orthank, to pewne fragmenty wskazałbym Tolkiena, ale więcej, w sumie większość, konstrukcję, wskazałbym właśnie Feista.

- ulubieńca Kypa Durrona - Eda Greenwooda - twórcę Forgotten Realms. To pośrednio dzięki niemu powtaja i SW, bo pokazał, że można stworzyć świat, w którym zrobi się listę, co i jak ma wyglądać i każdy (zaproszony), może w nim pisać. Obecnie FR to także miejsce Salvatore`a, Cunningham czy Denninga.

- Erikson - tu polecam przeczytać . Jest to jeden z nielicznych przykładów fantasy, bez "skazy" posttolkienowej, co autor sam niejednokrotnei podkreśla. Za jego mistrzów właśnie uchodzą Leiber, Burroughs, trochę Howard ale i Karl Wagner. Ale niestety chyba tylko dla zapoznania się z innośćią w fantastyce, bo mnie pierwszy tom właściwie nie ruszył (a i to jest grubymi nićmi szyte). Bardziej mi się mała opowiastka "Krwawy trop" podobała, ale raczej za klimat, niż cokolwiek innego.

i cała masa innych światów . Tu zachęcam do dalszego rozwijania tematu . Moze ktoś by tak zrobił przekrój przez polską fantastykę .

LINK
  • Polacy!

    Domator 2004-11-21 18:32:00

    Domator

    avek

    Rejestracja: 2003-03-31

    Ostatnia wizyta: 2007-10-09

    Skąd: Wioska Gungan

    Andrzej Pilipiuk- Niezalezny historyk, pisarz. Koontynuje "pana zamochodzika". Zasłynał przedewszystkim z cyklu o Jakubie Wędrowyczy. Jest to cykl humorystycznych opowiadań o pijaku- egzorcyscie w którym z powodzenie miesza się akcent PRL i fantastyki.
    Napisał też inne ksiązki- trylogie: Kuzynki, Księzniczka, Spadkobierczyni w której pokazał, że potrafi nmie robić sobie jaj.

    Jacek Piekara- Redaktor naczelny "Fantasy" i z-ca naczelnego w "Clicku!". W każdym jego dziele, książce, recenzji wciska własne poglądy. niemniej bardzo go cenie za dbałośc o polszczyzne i lekkie pióro. No i za wyobraźnie

    Jacek Komuda- Gdyby Sienkiewicz żył w XXI wieku to pisał by jak komuda. Jest pisarz oddajacy idealnie świat XVII wiecznej polski i jej warchołów i pijańców

    To tyle, narazie trójka.

    LINK
  • W tym miejscu...

    Freed 2004-11-21 18:58:00

    Freed

    avek

    Rejestracja: 2003-04-06

    Ostatnia wizyta: 2019-12-09

    Skąd: Warszawa

    wypadałoby także wspomnieć o Robercie Jordanie, który swoim cyklem "Koło Czasu" stworzył świat z pozoru podobny do Tolkienowskiego, ale tak naprawdę całkiem od niego inny, oraz o wiele bardziej rozwinięty.

    Świat ten opiera się na obrotach tak zwanego Koła Czasu - w tym miejscu wypadałoby zacytować fragment, od którego rozpoczyna się każda książka cyklu: "Koło Czasu obraca się, a Wieki nadchodzą i mijają, pozostawiając wspomnienia, które stają się legendą. Legenda staje się mitem, ale nawet mit jest już dawno zapomniany, kiedy znowu nadchodzi Wiek który go zrodził".

    Cykl opowiada o niejakim Randzie al`Thorze, który według przpowiedni Smoka jest kolejnym wcieleniem Lewsa Therina Thelamona, który dzięki swojej potędzę we władaniu Jedyną Mocą, może doprowadzić do upadku bytu, zwanego Czarnym. Na jego drodze stają jednak coraz to groźniejsze stworzenia cienia: włączając w to Trolloki, Myrdraali, a w końcu samych Przeklętych, którzy będąc najpotężniejszymi Aes Sedai (bo tak nazywają się osoby władające Prawdziwym Źródłem) poprzedniego Wieku, oddali się w usługi Czarnemu, dzięki czemu otrzymali możliwośc nieśmiertelnego życia.

    Prolog pierwszego tomu rozpoczyna się jeszcze w trakcie tzw. Wieku Legend - czyli Wieku poprzedzającego wydarzenia zawarte w cyklu. Lews Therin Telamon, ogarnięty szaleństwem przez skażenie przez Czarnego męskiej połowy Źródła spotyka swojego niegdysiejszego przyjaciela Elana Morina Tedronaia, który stał się przeklętym o imieniu Ishamael (Zdrajca Nadziei). Elan tłumaczy Lewsowi, iż stał się szalony i że sam zabił własną żonę wraz z resztą rodziny. W końcu zostaje zmuszony do użycia Mocy, aby pokazać Lewsowi to, co zrobił. Tamten widząc to ucieka do pałacu, popełniając samobójstwo - potęga Źródła wyzwolona w jego trakcie jest odpowiedzialna za stowrzenie wielkiej góry, nazwanej potem Górą Smoka. Elan Morin zaś, wraz z Czarnym i pozostałymi Przeklętymi, zostają na 3000 lat zamknięci poza czasem (w wielkie fortecy Shayol Ghul.

    Pierwszy rozdział to już perypetie młodego al`Thora, który okazuje się być kolejnym wcieleniem Smoka. Zostaje on zabrany ze swej rodzinnej wioski przez Aes Sedai o imieniu Moiraine, która zamierza mu pomuc w rozwinięciu umiejętności (i nie zabiciu się przy okazji). Warto wspomnieć, że Moiraine nie może uczyć al`Thora bezpośrednio, gdyż męska i żeńska połowa Źródła to nie to samo

    W każdym razie, podążając śladami bohaterów poznajemy dużą ilość miast, oraz większą część państw - opisaną w tym cyklu. Nadmieniam przy tym, że Jordan jest uznawany za największego mistrza opisów - nie ciągną się one po kilkadziesiąt stron, ale każdy z nich jest na tyle obszerny, by w pełni wyobrazić sobie przedstawiony świat. Tak samo jest z opisami postaci - nie są to jakieś papierowe laleczki, ale istoty z krwi i kości. Każda z nich posiada własną historię, własne problemy, oraz ma swoją wielką rolę w cyklu. Czasami zdarza się, iż osoba drugo lub nawet trzecioplanowa w jednej książce, dwa tomy później ma wielki wpływ na fabułę, i dalsze losy tego cyklu. Trzeba więc wykazać się dobrą pamięcią do spamiętania wszystkich bohaterów i wątków, które połączone są ze sobą w całość z mistrzowską precyzją Zachęcam więc wszystkich do rozpoczęcia czytania cyklu - choć ostrzegam, iż może być kłopot ze zdobyciem starszych części.

    Cóż... zagalopowałem się trochę, bo zamiast krótkiego rozwinięcia wątku napisałem opinię o kolejnym pisarzu... No ale mam nadzieję, że przynajmniej część z was chętniej sięgnie dzięki temu po jego książki

    LINK
  • Droga do fantasy

    Lord Sidious 2005-12-18 10:14:00

    Lord Sidious

    avek

    Rejestracja: 2001-09-05

    Ostatnia wizyta: 2025-04-18

    Skąd: Wrocław

    W Nowej Fantastyce (i na Onecie) pojawił się bardzo ciekawy artykuł Marka Gumkowskiego, który tu przekleję i oczywiście skomentuję .

    Droga do fantasy

    Przyczyn powstania literatury fantasy trzeba szukać w atmosferze Anglii drugiej połowy XIX wieku - Anglii przeżywającej skutki rewolucji przemysłowej, której konsekwencją był zalew przemysłowej brzydoty, poczynając od krajobrazu, zapaskudzonego fabrycznymi kominami, a kończąc na pozbawionej gustu masówce przedmiotów codziennego użytku.


    Jeden z ojców gatunku, William Morris (1834–1896), był projektantem i teoretykiem sztuki, reformatorem rzemiosła artystycznego i działaczem ruchu Arts and Crafts, marzącym o powrocie do epoki wyidealizowanego przez romantyków średniowiecza. Był też związany z ruchem prerafaelitów, i tu być może leżą źródła „grzechu pierworodnego” fantasy w sferze wizualnej (dotyczy to zarówno ilustracji i okładek książek, jak i wizji filmowców) – bo malarstwo prerafaelitów, moim przynajmniej zdaniem, było sztuką ocierającą się o kicz. Ostatnio przypomniały mi o tym niektóre ujęcia z filmowego „Władcy Pierścieni” – zwłaszcza te, które w zamierzeniu twórców miały zachwycać swoją „ładnością” lub imponować patetyczną wzniosłością.

    Faktem jest, że dzieła Morrisa – po polsku ukazał się tylko „Las za światem” – warte są lektury, jedynie jeśli chce się poznać dzieje gatunku. Twórczość drugiego ojca założyciela, George’a MacDonalda (1824–1905), w Polsce reprezentuje chyba tylko książka dla dzieci „Na skrzydłach Północnej Wichury”. Opowieść ta, łącząca Dickensowską wrażliwość (by nie powiedzieć: sentymentalizm) z fantastyką, jakoś ciągle się broni nawet w oczach dorosłego czytelnika. Jeśli chodzi o trzeciego ojca fantasy, Lorda Dunsany, czyli Edwarda Johna Moretona Draxa Plunketta (1878–1957), to przyznaję, że znam tylko kilka jego opowiadań, które zapewne nie dają pełnego wyobrażenia o twórczości autora „Córki króla elfów”. Wydaje mi się jednak, że jest to pisarstwo dziś już martwe.

    DLA MAŁYCH I DUŻYCH

    Wzmianka o powieści MacDonalda wprowadziła do naszej rekonstrukcji początków fantasy ważny wątek: wiktoriańskiej „baśniopodobnej” prozy, z pozoru przeznaczonej dla dzieci. Jej wpływ na brytyjskich twórców fantastyki jest niewątpliwy: dla C.S. Lewisa lektura MacDonalda była niezapomnianym przeżyciem, a J.R.R. Tolkien był głęboko poruszony (już jako młodzieniec) przedstawieniem „Przygód Piotrusia Pana” Jamesa M. Barriego (1860–1937). Powieść „Piotruś Pan”, która powstała na podstawie sztuki, a w pewnym stopniu także „Wodne dzieci” Charlesa Kingsleya (1819–1975), to dzieła wybitne. Ich dziwny urok polega na pokazaniu możliwości ucieczki ze świata okrucieństwa i niesprawiedliwości (Kingsley), odpowiedzialności i rutyny (Barrie), a także uniknięcia przekleństwa czasu, który wpycha nas najpierw w dorosłość, a później, nieuchronnie, w objęcia śmierci (Barrie). Fakt, że bohaterami tych powieści są dzieci, wynika oczywiście z przyjętej konwencji, ale także wiąże się z tym, że dziecko – swego rodzaju „czysta potencjalność” – jawi się jako posiadacz ogromnej duchowej siły, zdolnej wyrwać je z przymusów ludzkiej kondycji. Tu widziałbym także jedną z przyczyn „aseksualności” fantasy, której niejednokrotnie zarzucano niedostrzeganie tak ważnego wymiaru egzystencji człowieka (oczywiście, gdy gatunek zyskał popularność i autorzy zaczęli szukać nowych obszarów tematycznych, pojawiła się i sex fantasy, ale mówimy tu o okresie klasycznym). Wiktoriańska formacja duchowa takich pisarzy jak Tolkien czy Lewis, młodzieżowy adresat, a także konserwatyzm sporej części autorów miały tu istotne znaczenie, ale też tradycyjne kojarzenie „niewinności” (w sensie nieposiadania seksualnych doświadczeń), przynależnej „dobremu dziecku” niejako z definicji, ze zdolnością do praktykowania magii lub obrony przed złymi mocami jest jednym z najsilniejszych i najdłużej utrzymujących się motywów w całej fantastyce. Dopiero niedawno Stephen King odważył się z nim zerwać, każąc w powieści „To” nastoletnim bohaterom czerpać z seksu siłę, która – wzmacniając łączącą ich więź – pozwala zwalczyć nadnaturalne Zło.

    Swoich związków z twórczością o dzieciach i/lub dla dzieci fantasy nie może się wyprzeć, choć za przesadę uważam umieszczanie wśród jej prekursorów angielskiej autorki uroczych skądinąd książek Edith Nesbit (1858–1924); w jeszcze mniejszym stopniu widzę tam miejsce dla Franka Bauma (1856–1919), którego „Czarnoksiężnik ze Szmaragdowego Grodu” może być źródłem mitów amerykańskiej kultury, ale niesie ze sobą przesłania będące przeciwieństwem idei głoszonych przez fantasy. Natomiast warto zauważyć, że jedną z osobliwości gatunku są cykle powieściowe, które u swych początków wydają się wycelowane w dziecięcego odbiorcę, później zaś zaczynają być coraz wyraźniej kierowane do dorosłego audytorium. Przykładem chyba najjaskrawszym (pomijam tu „Hobbita” i „Władcę Pierścieni”, bo to sprawa bardziej skomplikowana) jest „Był sobie raz na zawsze król” T.H. White’a (1906–1964). Pierwszy tom cyklu, „Miecz dla króla” (1938), jest brawurowo napisaną wariacją na klasyczny arturiański temat, z której studio Disneya zrobiło film gubiący oczywiście wiele uroków powieści, ale adekwatny w tym sensie, iż stanowi pochwałę młodości dla młodych głównie przeznaczoną. Czytając kolejne tomy: „Wiedźmę z lasu”, „Rycerza spod Ciemnej Gwiazdy”, „Świecę na wietrze”, a wreszcie niewłączoną przez wydawcę do cyklu „Księgę Merlina”, mamy wrażenie pogrążania się w ciemność, w poczucie goryczy i beznadziei. Z pewnością to nie dziecięcy czy młodzieżowy odbiorca jest ich projektowanym czytelnikiem. Niestety, zmiana adresata łączy się tu z wyczerpywaniem się artystycznej siły: z refleksjami autora o przyczynach ludzkiej agresywności i jego pomysłami, jak zapobiec wojnom, zapoznajemy się z szacunkiem dla szlachetnych intencji, ale bez większej satysfakcji estetycznej.

    IDEOLOGIA

    Wydawałoby się, że obarczanie fantasy innymi zadaniami niż te, które wynikają z jej istoty jako sztuki wyrażającej tęsknotę za wyidealizowaną pseudoprzeszłością, musi skończyć się porażką. O tym, że tak nie jest, świadczy przykład dzieła niewątpliwie wybitnego, jakim jest cykl „Ziemiomorze” Ursuli K. Le Guin (ur. 1929). Autorce udało się w pierwszych trzech tomach poruszyć ważne kwestie filozoficzne, psychologiczne i etyczne w sposób subtelny i artystycznie doskonały. Podstawowa dla przesłania całości idea równoważenia się przeciwieństw (bliska koncepcji sił yin – yang z filozofii chińskiej) okazała się wystarczająco pojemna, by objąć nią w „Czarnoksiężniku z Archipelagu” kwestię własnego „ja” (trzeba zaakceptować i zintegrować swoją „ciemną stronę”, żeby móc panować nad własnym losem), w „Grobowcach Atuanu” relację człowieka wobec transcendencji (która być może istnieje, ale nie ma nad nami władzy absolutnej), a w „Najdalszym brzegu” problem nieśmiertelności (bez śmierci nie ma życia). Owe idee, niczym tematy w klasycznym utworze muzycznym, są rozwijane w rozmaitych formach i na różnych poziomach, nigdy nie dominując nad opowieścią i nie sprawiając wrażenia, że jest ona jedynie ilustracją koncepcji autorki. W pisanych po dłuższej przerwie dwóch kolejnych częściach cyklu, „Tehanu” i „Innym wietrze”, jest z tym już gorzej – przekonania dotyczące roli kobiety, choć bardzo mi sympatyczne, nie mają tak uniwersalnego wymiaru jak zasada Równowagi; w rezultacie dynamiczna harmonia opowieści i jej ideowego przesłania zostaje zachwiana mimo kilku znakomitych pomysłów.

    Temat „fantasy a wiara chrześcijańska” jest ogromny; dotknę go tylko przy okazji cyklu „Opowieści z Narni” C.S. Lewisa. Moim zdaniem Lewis tam jest najlepszym autorem fantasy, gdzie najbardziej hamuje zapędy chrześcijańskiego apologety: „Książę Kaspian”, a zwłaszcza „Podróż Wędrowca do świtu” dostarczyła mi najwięcej satysfakcji, bo podczas lektury najmniej czułem się przez autora nawracany. Niestety, zamykająca cykl „Ostatnia bitwa” nie jest pod tym względem tak powściągliwa. Sposób zaś, w jaki Lewis rozwiązuje fabułę, uśmiercając młodych bohaterów („wydarzył się wypadek kolejowy”, to prawdziwy skandal, nie tylko z teologiczno-moralnego, lecz także artystycznego punktu widzenia. Motyw śmierci głównej postaci oczywiście istniał w tradycji tej literatury od samego początku (umiera np. mały bohater książki MacDonalda), ale zawsze było to wydarzenie nieuniknione i tragiczne, choć otwierające drogę do wytęsknionego „lepszego świata”. Tymczasem u Lewisa śmierć jawi się jako taki absurd, że na pocieszenie i katharsis w ogóle nie ma miejsca.

    Czy to znaczy, że wiara nie może być inspiracją dla opowieści fantasy? Nic podobnego. Dowodem na to jest „Garingawi, wyspa szczęśliwa” Anny Borkowskiej – godna znaleźć się w gronie największych dokonań światowej fantastyki, choć jest klasyką zapoznaną.

    WIELCY PRZEMILCZANI

    Czytając to krótkie omówienie, każdy miłośnik fantastyki bez trudu ułoży długą listę „dojmujących braków”. Na szczęście mogę obronić się, wskazując, iż jest to mój osobisty, prywatny kanon. Jednak brak dwóch nazwisk jest tak uderzający, że wymaga wyjaśnienia. Pierwszym jest Robert E. Howard (1906–1936), twórca postaci Conana z Cymerii, bohatera dwudziestu oryginalnych opowiadań oraz niezliczonej liczby utworów dopisanych przez kontynuatorów. Oczywiście wiem, że dla dziejów gatunku twórczość Howarda ma duże znaczenie, rzecz jednak w tym, że jest mi ona doskonale obojętna – nie inspiruje do żadnych refleksji, nie domaga się problematyzacji. Krótko mówiąc, z mojej perspektywy jedynym powodem zaistnienia Conana jest to, żeby Arnold Schwarzenegger miał kogo grać.

    Drugi pisarz, którego twórczości tu nie omówiłem – to J.R.R. Tolkien. Jego dzieło, o którym trochę pisałem przy innych okazjach, było jednak w tych rozważaniach przez cały czas obecne – jako swoisty ideał, dowód możliwości artystycznych i myślowych ukrytych w literaturze fantasy – choć ono samo, w moim przekonaniu, poza ramy gatunku już wykracza.


    I tu się kończy artykuł i zaczynają moje teksty.
    Po pierwsze wspomniane zostały dzieła, które tak na prawdę dały początek fantastyce, w dużej mierze właśnie adresowane do dzieci, jak choćby "Piotruś Pan". Wcześniej wspominałem o tym, przy Swifcie, jeśli zatem uznać jego dokonania i mu podobnych na gruncie fantasy, to powinniśmy też uznać Brzechwę i jego "Akademię Pana Kleksa" (z 1946). Warto tu zauważyć, że Władca został wydany dopiero w 1954-1955 roku! Jednak tak prawdę powiedziawszy, za pierwszego w Polsce twórcę fantasy uważa się Jarosława Grzędowicza, który w 1982 zamieścił w tygodniku "Odgłosy" swoje opowiadanie "Twierdza Trzech Studni", które uznaje się za początek literatury fantasy w Polsce. A więc robi się ciekawie, bo w zależności od definicji, to z fantastyką możemy sięgnąć właściwie do czasów antycznych z Biblią i Gil-Gameszem na czele. Jednak należy pamiętać, że cały czas tamta "fantastyka" odgrywała inną rolę, tak samo jak to, co powstało w XIX wieku. Dopiero właśnie XX ukształtował ten gatunek literacki, umieścił go w pewnej niszy beletrystyki, z której szybko nie wyjdzie. Oczywiście zgadzam się z jedną tezą tego artykułu w 100%, jakkolwiek właściwie określimy fantastykę, to Tolkien i tak wyjdzie poza jej ramy. Mimo, że będzie ideałem, to tak na prawdę należałoby go umieścić gdzieś na obrzerzach, a nie w centrum.

    Druga sprawa, to kwestia Lewisa i "Narnii". Moim zdaniem Lewis też balansuje po granicy hardcore`owego fantasy, bo chyba w wielu aspektach faktycznie bliżej mu do baśni, niż czegokolwiek innego. Zresztą widać to po tym, kim jest jego czytelnik docelowy. Z tym, że właśnie jego biblijność i chrześcijaństwo, w moim odczuciu tak na prawdę stawia go wysoko, poprzez nawiązania, sugestie itp. Mnie osobiście nie razi próba nawracania, czy jawne rozgraniczenie między dobrem a złem, a "Ostatnia Bitwa" rzuciła mnie na kolana.

    Trzecia sprawa to faktycznie postrzeganie Howarda, ale nie tylko, bo Leibera także, dziś. Ja sam jeśli już sięgałem do nich raczej z pobudek historycznych, niż jakiegoś głębszego wciągnięcia się w ich świat, choćby z powodu tego, że to, co oni stworzyli, opisali, zostało już wielokrotnie ograne, przez ich pogrobowców. Ale jak to ładnie napisał Sapkowski, w dużej mierze więcej zawdzięcza Leiberowi niż komukolwiek innemu. Polecam tekst Sapkowskiego, który wprowadza czytelnika w to kim jest Fritz Leiber:
    http://www.solaris.net.pl/info.py?id=fafryd

    A czwarta sprawa to Tolkien. Już to właściwie napisałem wcześniej, ale jeszcze raz powtórze. Ogrom tego, co stworzył Tolkien to nie tylko kwestia elfów, krasnoludów, zamków i lasów, ale przede wszystkim niesamowitej historii świata, mitologii, kultury i języków, a przede wszystkim dopracowania w każdym aspekcie, czegoś co właściwie później się nie powtórzyło w fantasy. Choćby dlatego, że choć i wydawca i czytelnicy nalegali na Tolkiena, z kolejnej powieści po Władcy zostało zaledwie parę stron. Bo sam JRR uznał, że choć pomysł na powieść jest, to szkoda mu na nią czasu, lepiej zająć się mitologią świata itp. Tę mitologię i całą spuściznę właściwie wydał Christopher Tolkien np. fenomenalnego Silmarilliona (tu pomagał mu go zredagować Guy Gavriel Kay), zresztą co tu dużo mówić, obecnie sam Christopher uważa, że Silmarillion został wydany za wcześnie i przydałaby się jego poprawiona wersja.

    A już wracając do tematu ogólnie, warto jeszcze spojrzeć na George`a R.R. Martina, i jego cykl "Pieśń Lodu i Ognia" (o którym do dyskusji zapraszam tutaj: http://gwiezdne-wojny.pl/b.php?nr=167496). To też jest fantastyka, ale taka, w której magia schodzi na plan dalszy, a główną rolę odgrywają ludzie, i przede wszystkim ich spiski i knownaia. Mnie to urzekło.

    Na koniec jeszcze wrzucę garść linków do kontynuowania bardziej specyficznych dyskusji:
    Andrzej Sapkowski - http://gwiezdne-wojny.pl/b.php?nr=8875
    Raymond Feist - http://gwiezdne-wojny.pl/b.php?nr=4191
    George R.R. Martin - http://gwiezdne-wojny.pl/b.php?nr=167496
    Terry Prachett - http://gwiezdne-wojny.pl/b.php?nr=12168
    Jacek Piekara - http://gwiezdne-wojny.pl/b.php?nr=167269

    LINK
  • Jak już

    seishiro 2005-12-18 11:42:00

    seishiro

    avek

    Rejestracja: 2005-05-09

    Ostatnia wizyta: 2015-04-18

    Skąd: Rakoniewice

    rozwijamy, to zacznijmy może od początku (tzn. od antyku) i gatunku, jakim jest bajka. Jakby na problem nie spojrzeć, to właśnie od bajek i baśni pochodzi fantasy i s-f. O ile jednak fantasy jest niejako genologicznym następstwem bajek, o tyle s-f powstało po ty, by za pomocą nauki tłumaczyć wszelkiego rodzaju "zjawiska nadprzyrodzone", o których mowa jest w baśniach i bajkach. Ważną rolę w ewolucji owych gatunków odegrał romantyzm - to właśnie wtedy powstały tak synkretyczne gatunki, jak powieść poetycka, dramat niesceniczny; romantycy doprowadzili też do "odrodzenia" starych form, ubierając je w nowe szaty. Dzięki ich zabiegom, dzięki dążeniu do owego indywidualizmu i ciągłej nowości, powstały podwaliny pod fantasy takie, jakim jest ono dziś. A teraz lekka zmiana tematu - słów kilka o s-f w Polsce i o Dicku.
    Na gruncie polskiej s-f rządzi niepodzielnie Lem, choć całkiem ciekawie pisał też niejaki Tadeusz Markowski - polecam książkę "Mutanci", oraz "Umrzeć, by nie zginąć", jej kontynuację. Widać w nich wprawdzie sporo rozwiązań wziętych wprost z Dicka, Herberta, ale i tak czyta się to całkiem przyjemnie. Apropos Dicka - zastanawiam się czasami, do jakiej kategorii, do jakiego gatunku literackiego zakwalifikować jego twórczość? Z jednej strony pisze on opowiadania takie jak "Król leśnych Elfów" (taki jest chyba tytuł owego utworu), po czym "dowala" nam coś pokroju "Trzy stygmaty Palmer Eldrichta", "Oko Boga" itd. Faktem jest, że owe dzieła łączy jedno przesłanie - wspólne dla wszystkich utworów Dicka - "Nic nie jest takie, jak nam się wydaje. Rzeczywistość jest przekłamana". Dick wymieszał jednak elementy s-f z elementami fantasy, a wszystko to posiada (czasami) cechy horroru. Ach, ten postmodernizm
    To tyle, póki co. Wprawdzie wyszedł z tego lekki offtop, ale co tam

    LINK

ABY DODAĆ POST MUSISZ SIĘ ZALOGOWAĆ:

  REJESTRACJA RESET HASŁA
Loading..