W Polsce można lubić nazistów, chodzić w mundurze esesmana, wyrabiać pieczątki SS i fabrykować hitlerowskie dokumenty. Nie można tylko spacerować w mundurze policjanta. Takie prawo...
PIOTR KUTKOWSKI 2004-05-21
Artur ma 23 lata. Mieszka w centrum Radomia z matką i dorosłymi siostrami. Żyją tam też dwa psy: młody kundelek i ulubieniec Artura, dwuletni wilczur. – Bardzo dobry pies, szkoda tylko, że tak mało w nim agresji – narzeka chłopak.
Artur jest niewysoki, szczupły, włosy farbuje na kolor kasztana. Po domu chodzi w polowym mundurze niewiadomej formacji. Miał jeszcze umundurowanie esesmana i polskiego policjanta, ale zabrała mu je policja. – Mundurami zacząłem się interesować jeszcze jako dziecko, oglądając „Stawkę większą niż życie” i kapitana Klossa – opowiada. – Niemieckie były najładniejsze. W konsekwencji zainteresowałem się ideologią nazistowską.
Podejrzliwa sąsiadka
Latem 2003 roku zwróciła na niego uwagę kobieta, która handluje przed cmentarzem kwiatami, mieszkająca dwie kamienice dalej. Artur w kamizelce policjanta spacerował w pobliżu jej domu. Znała go, ale nie wiedziała, że jest funkcjonariuszem. Inni handlujący w pobliżu cmentarza pamiętają, że ten sam „policjant” instruował ich, gdzie mogą ustawiać stragany. Ponoć zatrzymywał też pojazdy do kontroli i pouczał kierowców.
Kilka dni później handlarka znowu go zauważyła, jak „patrolował” okolice cmentarza. Miał przy sobie pałkę, policyjną czapkę, towarzyszył mu wilczur. – Mówił, że pilnuje ogródków działkowych, narzekał na nawał pracy – zeznawała. – Ale coś mi nie pasowało.
Po południu Artur znowu się pojawił. Tym razem kontrolował służby ochrony cmentarza. Wpisał do ich książki dyżurów, że „pracują regulaminowo” i podpisał się nawet jako posterunkowy. Jeszcze w trakcie kontroli pojawili się prawdziwi policjanci, których wezwała ciekawska sąsiadka.
Interwencja skończyła się na spisaniu przebierańca, ale kilka tygodni później w domu Artura pojawili się funkcjonariusze z nakazem rewizji. Znaleźli policyjny strój, oprawione w ramki portrety Himmlera i Hitlera, zdjęcia, na których Artur prezentował się w mundurze generała SS, podnosząc rękę w hitlerowskim pozdrowieniu, oraz mundur i czapkę z trupią czaszką. A także różne dokumenty z jego nazwiskiem, opatrzone pieczątkami formacji SS. Między innymi świadectwo pracy, w którym Artur przedstawiał się jako „Obergruppenführer, Komendant do spraw Zagłady w SS Leibstandanten, odznaczony Krzyżem Żelaznym i Rycerskim z dębami”. W rubryce „specjalność” podał: „bojowe środki trujące”. Z przebytych kursów wymienił „zasady stosowania materiałów wybuchowych”.
Wszystko miałem legalnie
– Nie wiem, jak wytłumaczyć zrobienie tych dokumentów – zastanawia się Artur. – Stworzyłem sobie swoją organizację, choć nie mam przekonania do ideologii nazistowskiej. Wiadomo, że to był ustrój zbrodniczy. Robiłem to tylko dla siebie. Zdjęcia w mundurze SS chciałem mieć na pamiątkę. Założyłem mundur, krawat, ale na to włożyłem kurtkę, zaś czapkę niosłem w reklamówce. Fotograf zrobił mi zdjęcia, a potem zapytał, czy on może sobie również zrobić zdjęcie w tym mundurze. Zgodziłem się, a on się przebrał.
O ile wizytę u fotografa można uznać za nikomu nie szkodzącą realizację hobby, to nieco inny charakter miał występ w mundurze esesmańskim w jednej z radomskich uczelni. – Poszedłem tam na zaproszenie nauczycielki języka niemieckiego, która organizowała Dni Germańskie. Dostałem identyfikator, objaśniałem insygnia SS. Ale do niczego nie namawiałem, niczego nie propagowałem.
Mundur hitlerowskiego generała zamówił w legalnie działającej firmie w Poznaniu, która zajmuje się szyciem i dystrybucją tego typu „pamiątek”. – Zapłaciłem za niego, inne elementy wyposażenia kupowałem na bazarach od nieznanych mi osób – Artur pokazuje kwity. – Pieczątkę SS wyrobiłem bez przeszkód w oficjalnie działającym zakładzie, nikt nie wymagał ode mnie zezwolenia. Kamizelkę policyjną zamówiłem z katalogu, poprosiłem tylko, by przysłano mi ją bez napisu „Policja”. Miałem taki emblemat i sam go naszyłem.
Kiedy po rewizji policjanci zabrali mundury i pozostałe „pamiątki”, Artur domagał się zwrotu zajętych mu przedmiotów hitlerowskich. „Jestem podejrzany o podawanie się za policjanta, a nie za esesmana” – argumentował w piśmie do prokuratury.
Z nazizmu nie zrezygnuję
W czasie śledztwa Artura poddano badaniu psychiatrycznemu. Lekarze nie stwierdzili u niego objawów choroby, orzekli tylko zaburzenia osobowości i uzależnienie od leków psychotropowych. To uzależnienie powstało kilka lat temu, kiedy Artur zachorował na padaczkę. Był leczony psychotropami. Gdy lekarze przestali dawać mu recepty, fałszował je. Był za to skazany.
– Przez leki wydarzyło się to, co teraz zarzuca mi prokuratura – twierdzi. – Nałykałem się ich wtedy tyle, że niewiele pamiętam... Akt oskarżenia zarzuca Arturowi podszywanie się pod funkcjonariusza policji. Prokuratura nie znalazła zaś dowodów, że propagował idee nazistowskie, a samo paradowanie w mundurze SS nie jest w Polsce karane.
– Nie chciałem zdobyć pieniędzy w policyjnym mundurze, o co mnie podejrzewają. Ja po prostu w nim chodziłem. Nie zamierzam natomiast rezygnować ze swoich zainteresowań nazizmem. To przecież jest historia. Równie dobrze mógłbym się interesować komunizmem. Ten ustrój też został uznany za zbrodniczy i jest zabroniony – tłumaczy Artur.
Przyznaje, że boi się procesu i kary więzienia.
– Położę głowę na torach, trupa nie wsadzą – straszy. Ale najbardziej boi się, że mogą mu nie oddać munduru esesmana, bo z utratą policyjnego już się pogodził.
Piotr Kutkowski
Imię bohatera tekstu zostało zmienione
_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-_-
Boże chroń nas od świrów.