Udało mi się ostatnio zmierzyć z jedną z największych zaległości czytelniczych "prawdziwego" fana. Wśród fandomu mało kto ją czytał 20 lat temu, jak i obecnie, chociaż w filmie "Solo" jest nawet urocze nawiązanie do jednej z przygód, jakie Lando tu przeżyje.
- Myśloharfa Sharów - pierwszy tom, gdzie Carlissien wygrywa w karty Sokoła wraz z tajemniczym robotem. Początkowo fajny klimat małej przygody (sabbak na peryferyjnej asteroidzie będącej kolonią pełną znudzonych robotników) przeistacza się w dziwaczną podróż do wnętrza ziemi od Verne`a. Lando przedziera się przez pradawną metropolię zaginionej cywilizacji, są dinozaury, pełno odniesień do realnego świata, które mocno grają na immersji z odległą galaktyką (i to przez całą trylogię), błyskawicznie zawiązuje się spisek i jego rozwiązanie a antagonista znika w chmurze dymu ... I to tyle ...
- Ogniowicher Oseona - moja ulubiona część, bo pozbawiona wielu dziwactw. Równie krótka co reszta, ale bardziej przyziemna - Lando zostaje zaproszony na elitarny turniej sabaka, zwiabiony wysokimi stawkami pada ofiarą szantażu i większego spisku swego nemezis z poprzedniego tomu. Jest zmuszony udać się w niebezpieczny rejon galaktyki i zaaresztować pewnego "oligarchę". Wszystko to w asyście dwóch ciekawie rozpisanych postaci ... z którymi przyjedzie nam się szybko pożegnać bo ponownie historia pędzi do finału. Lando przebija się przez tytułowy ogniowicher, trochę się zasmuca i niepokoi dekedancją w siedzibie multimilionera (ten organuzje sobie czarnoksięskie orgie) co zmusza go do wypalenia wielu cygar. Ponownie za wszystkim stoi mag (?) Rokur Gepta. Mamy trochę wybuchów i poznajemy jeszcze pilota najemnika, który odegra sporą rolę w ostatniej części.
- Gwiazdogrota ThonBoka - cuda, nie dziwy! Poznajemy Oswaftów, galaktyczne płaszczki potrafiące przenosić się w hiperprzestrzeń, jak i pływać w kosmosie, coś w stylu tych wielorybów z komiksów KotOR albo kałamarnic z Rebels ...
Imperium zwane tu przez cały czas Marynarką (?) przerażone owymi stworzeniami stawia blokadę skazując je na powolną śmierć z głodu. Lando próbuje im przemycić żywność (fajny wątek z wkupieniem się w łaski personelu na okrętach Imperialnej Floty). Potem przekonuje je do zbrojnego powstania i walki! W tle przewija się wątek wspomnianego pilota, który stanowi pozostałości sił zbrojnych Renastazji, zaawansowanej cywilizacji, ponownie odkrytej i spacyfikowanej przez Imperium.
Oczywiście za wszystkim zbrodniami stoi czarnoksiężnik Gepta, fajnie później zretconowany na jednego z adeptów ciemnej strony i sługusów Palpatine`a. Jest tak zaślepiony odwetem na Lando, że mimo miażdżącej przewagi postanawia wyzwać go na pojedynek w próżni komicznej. Potem mamy jeszcze partyjkę sabaka, smutne pożegnanie z robotem Vuffi Raa i żyli trochę i szczęśliwie, tzn. pora przejąć pakiety większościowe na Bespin!
Cała trylogia, pisana w latach 80-tych ma właśnie taki sznyt rodem z komiksów marvela. Trochę to momentami wydało mi się niestrawne, zwłaszcza humor i brak przemyślanego światotwórstwa. A przecież pisana kilka lat wcześniej trylogia o przygodach Hana Solo była pod tym względem rewelacyjna. Ale mam wrażenie, że wraz z kilkoma zmianami i retconami mogłaby się spokojnie odnaleźć w nowej formie kanonu, jak komiks "Lando" autorswa Charlesa Soule.
Nie polecam, ale i nie mogę za bardzo narzekać, spodziewałem się czegoś o wiele gorszego.