Nie wiedziałem w jaki temat to wsadzić. Czy świetny film? Nie. Czy zwyczajny średniak? Nie. Czy omijać szerokim łukiem i w ogóle nie oglądać? Też nie, niech każdy sobie sam o tym zadecyduje.
Co się jednoznacznie spodobało? Ano fajny ost w intrze, później ot obyczajówka z paroma artystowskimi pierdnięciami. Środki przekazu ulatują i powszechnieją po kilkunastu minutach. Jak na kino o "banalności zła" jak określił Spielberg to film dość zachowawczy w swoim dbaniu o udawanie, o estetyczny kadr, o brak ruchu, o banalność przekazu. Jonathan Glazer niczym tu filmowo nie ryzykuje. Ustalił sobie formę i powstaje wrażenie oglądania jednej sceny przez cały film. Mogło by to zadziałać jako instalacja artystyczna do wystawienia w muzeum, ba, jakaś krótkometrażowa produkcja. Tak byłby 15-minutowym przystankiem do innego "dzieła". Ale nie, musi to być wielki oskarowy gracz.
Glazera nie interesuje, by widz wyniósł z fabuły jakieś własne przemyślenia o Holokauście oparte na opowiedzianej narracji, prędzej by ten sam je przyniósł, a The Zone of Interest było jeno katalizatorem dla jałowej gadaniny w nowoczesnych mediach. Tej, która jest największą wartością dookoła tego filmu. Jakieś nagrody, nominacje.
Żaden hajp nie zredukuje cudzych wrażeń, ale każdy hajp, szczególnie w dobie sociali, jest ostrzeżeniem. Od filmów o ciężarnych tematach chyba wymaga się najwięcej. Mam wtedy mniejszą ochotę na sztuczki artystyczne, na filtry, negatywy, wymyślności, "za długie ujęcia", "za krótkie", "sto kamer". Ten film ma te kilka humanistycznych błysków, ale ileż trzeba patrzeć na te powolne, artystowskie przeciąganie czasu ekranowego, ten strach przed zbliżeniem się do tych ludzkich bestii, lub po prostu nieumiejętność. Zostają nieoswojone trybiki, makiety.
Panuje tu wielki strach, żeby przypadkiem nie uczynić tych złoli zbyt złymi. A w końcu i tak dostajemy "luźno" rzucony, "złowieszczy" tekst po przyjęciu - "cały czas myślałem, czy/jak zagazuję ich z tak wysokimi sufitami". No Glazer zaprzecza sam sobie.
Chce być zimny, obojętny, zdystansowany, a nie może powstrzymać się od wiercenia muzyką, od przydługiej czarnej planszy przed wesołym piknikiem, od negatywu jako pozytywu, od najjaskrawszej komunikacji.
Zresztą, czy film o zagładzie potrzebuje jakiegoś "wielkiego konceptu" o sielankowym żyćku obok obozu ? Ja nie potrzebuję. Wystarczy zwyczajna skromność środków, sumienność, może drobinki neorealistycznej poezji.
5/10