Nie, nie były.
Większość tego co tam powstało nie broniło się jako samodzielne dzieła. I nie poprzez nawiązania, a przez to, że jedynym co dawać mogło jako-taką frajdę to uniwersum, w którym są osadzone. Jak fillery ulubionego serialu. Obejrzysz, ale jakim kosztem.
Większość zbudowana na zasadzie: 340 stron, 3 wątki, kulminacja na 20 stron w okolicach strony 290-310 (najczęściej bitwa), w której to kulminacji te trzy wątki się zamykają, w wielu sytuacjach wpadał jakiś deus ex machina z wielkiej trójki i ratował dzień, krótki epilog.
I tyle.
Na dobrą sprawę przychodzi mi kilka perełek do głowy, które z różnych powodów się wybijają:
- Trylogia Dartha Bane`a - całkiem dobrze przedstawiony motyw walk frakcyjnych i koterii, interesujące pogłębienie nowej filozofii Sithów. Trochę indiana jones z tym lataniem za artefaktami, ale hej, całkiem dobre. W ogóle koncept wyrżnięcia wszystkich i skupienia całej wiedzy w rękach jednej osoby, która ma tę wiedzę przekazać jest dość rzadki i podobało mi się w jaki sposób to poprowadzono. Może teraz "bomba myśli" po latach już trochę trąci myszką, no ale głupsze rzeczy się działy.
- Darth Plagueis - bardzo dobra pozycja, której największą wadą jest bycie spod znaku SW - no, może nie do końca to mam na myśli, ale jest dobrze poprowadzona, więc broni się samodzielnie, jednak by docenić te zazębianie się wymagana jest znajomość reszty świata. Piękny pokaz polityki za kuluarami, rozgrywania stron jak partii szachów, pociągania za sznurki, koneksji między wielkim biznesem a rządem i tego komu najlepiej służą różne durnowate ustawy. Zamiast chronić, tylko wyżynają konkurencję i zabezpieczają czyjeś interesy. Dobra pozycja i dziwne, że pominięta w nominacjach do nagrody Prometeusza te naście lat temu.
- Zemsta Sithów - nie jestem w stanie ocenić na ile by się obroniła gdyby nie film, ale jest to dla mnie wzorowa adaptacja. Stover zrobił coś niemożliwego i nadał sens tym ekranowym kucupałom. Może miejscami pretensjonalna z tymi "wszystko umiera" bla bla, ale sposób, w jaki pogłębiono wątki, w jaki pokazano izolację Anakina, który nie był po prostu obrażony, ale cały czas odtrącany, jak Palpatine tym wszystkim sterował - wybitny. Wiadomo, że ekran rządzi się innymi prawami niż słowo i nie wszystko da się (sensownie) pokazać, a sam film akurat lubię, jednak dopiero lektura tego pozwala docenić cały ten motyw przemiany i dostrzec w niej sens większy niż "zamoczyłem Padme a potem łóżko ze strachu i teraz zabiję młodzików". Czarnego Lorda czytałem w 2005 i nie jestem w stanie po osiemnastu latach rzetelnie stwierdzić, czy on aby też nie był dobrym dopełnieniem RotSa, choć kojarzy mi się, że był.
- pentalogia Thrawna - to się spokojnie broni jako samodzielna space opera. Dobry pomysł na głównego antagonistę, porządne wykonanie - przeczytałem parę lat temu i nadal mi się podobało jako takie space fantasy. Smaczki w postaci oszukiwania Noghrich, niby "nie zły, ale chyba jednak tak", potem jeszcze dylogia z wielkim powrotem poprowadzona w dzisiaj prawdopodobnie wtórny sposób, ale to powstało dziesiątki lat temu, gdy nie było tak oklepane, więc do wybaczenia, a i napisane dobrze. Spokojne 6/10 bym dał, może nawet 7, gdybym nie znał star warsów i trafił na to przez przypadek.
- Nowa Era Jedi - rollecoaster, od totalnych gniotów po Zdrajcę. Dla mnie ten pomysł jest 10/10. Realizacja gorsza, bo 3/10, ale koncepcja wielkiej wojny międzygalaktycznej przez turbobiologicznych fanatyków infiltrujących galaktykę od dziesiątek lat mi się podoba. Może miejscami niespójne, ale nie znów tak częste i dobrze pasuje do uniwersum.
- Dziedzictwo Mocy - nomen omen, bo to właśnie uważam za dziedzictwo starego kanonu. Dziewięćksiąg pokazujący prawdziwą wojnę domowę - nie walkę dwóch frakcji, antyludzkich przywódców pozbawionych wolnej woli klonów i robotów, czy republikan i separatystów, ale taki konflikt, który rozdziera rodziny. Solów, Skywalkerów, całą resztę, wujek z siostrzeńcem, brat z siostrą po drugich stronach barykady. Konflikt, który wyrósł sam z siebie poniekąd, w wyniku nawarstwienia się nieporozumień, sprzeczek, wojna która nie wybuchła, ale wpełzła do ich żyć, gdy się to skumulowało. Do tego pokazanie Jacena z paru perspektyw - jego, który "chciał dobrze" i uwierzył w makiawieliczne brednie, że cel uświęca środki, błędy jego rodziny, tak że w pewnym momencie obie strony były jednocześnie złe i dobre, stopniowe popadanie w fanatyzm napędzane niezrozumieniem i kolejnymi kłótniami, tak to właśnie działa, to nie poglądy polaryzują ludzi, ale sympatie i antypatie polaryzują poglądy i potem to się napędza. Wiele osób przestaje wspierać jakieś opcje lub mieć poglądy takie a nie inne, nie bo zmienili zdanie, ale bo przestali lubić osoby o takich poglądach. Z perspektywy lat daję 8/10 tej serii, jak przeczytam ponownie to zobaczymy.
W sumie tyle.
Nie przebrnąłem jednak przez wszystko, co tam wymodzili przez lata, więc na pewno są jeszcze jakieś dobre. Z komiksów bardzo lubiłem Dark Empire, ale raczej w formie pulpy, bo już przeniesienie tego na ekran okazało się tragiczne. xD choć pewnie kwestia wykonania. Pewnie X-Wingi mogłyby być dobre, ale jakoś nigdy nie dotarłem.
Generalnie największym plusem legend, jak i całych star warsów, jest fenomenalny worldbuilding. To jedna z nielicznych franczyz (nie lubię tego słowa, bo mi się z mcdonaldem kojarzy), lore, uniwersum, jak zwał, tak zwał, która jest tak charakterystyczna i zawiera tak wiele różnorodnych scenerii, elementów, komiksowych postaci - o których często wspominam przy okazji różnych książek, filmów i seriali, nie tylko SW, bo mam straszną słabość do takich. Lubię rozbudowane też, jasne, ale ta właśnie komiksowość (jak to inaczej nazwać?) sprawia, że mam zwykłą frajdę. Wiecie, jak np. Hank Jennings z Twin Peaks, kostka domina i cyk, nic więcej nie trzeba, z resztą tak jak i reszta postaci z Twin Peaks a i w Andorze to świetnie wyszło.
choć i teraz czasem coś poczytam a obejrzę zawsze. Bo pomysły fajne, ale wykonanie zawsze tak boleśnie miałkie, wtórne i prostackie (nie użyję słowa partackie, bo niesłusznie jest używane za negatywne - w końcu byli to jedni z pierwszych ofiar i wojowników zabezpieczonego przemocą monopolu - weźmy taką Gwiazdę Śmierci, zlepek losowych osób z różnych zakątków galaktyki, których życia Moc splotła w jednym względnie krótkim momencie, kilkaset stron obyczajówki i niczego więcej z ciążeniem ku thrillerowi, który zamiast thrillera staje się jakimś kadłubkiem i obyczajówką właśnie, zmarnowaną całkowicie, a jedyne co książka wnosi to pomysł skąd się wziął Punkt G w Gwieździe Śmierci, potem z resztą i tak skasowany w nowym kanonie. Szturmowcy Śmierci - horror w świecie SW, świetnie, może być czysty fun, w końcu o to w horrorach nieraz chodzi, o jakieś zupełne bzdety z zombiakami, a tutaj nie wiadomo co i gdzie i nagle Han Solo wypada z kosza na śmieci i wszystkich ratuje XD no szkoda gadać
Tak więc - super świat, ale w pewnym momencie wolałem już czytać o nim na Wookiepedii niż się babrać w setkach stron niewiadomoczego