Co prawda te trzy pierwsze odcinki obejrzałem od razu w dzień premiery, a od tego czasu minęły już dwa dni, ale wciąż jestem dopiero po pierwszym seansie. Wydaje mi się, że daje to ciekawą perspektywę, bo dałem sobie trochę czasu na przemyślenie tego, co widziałem i na zapoznanie się z opiniami zarówno na Bastionie, jak i poza nim, w tym z opiniami ze świata, anglojęzycznymi, jednocześnie jednak, poprzez obejrzenie tego pakietu odcinków zaledwie raz, będę pisał tę opinię z pozycji świeżego spojrzenia i pierwszego wrażenia. Bardzo prawdopodobne, że moje spojrzenie i odbiór tych odcinków ulegną zmianie po ponownym seansie, bo na ogół mam tak, że disnejowskie seriale aktorskie SW oceniam pozytywnie na początku, po pierwszym seansie, czasami jeszcze drugim, a potem, czym więcej i czym intensywniej przyglądam się szczegółom, tym bardziej jestem krytyczny i mniej skory do wychwalania i oceniania w samych superlatywach tego, co widziałem. Drugi istotny czynnik mogący znacząco wpłynąć na moją ocenę jest natomiast taki, że w przypadku pierwszych kilku odcinków seriali lajw akszyn nie mam jakichś wygórowanych wymagań. Mam świadomość, że to dopiero początek, w trakcie którego czeka nas zawiązanie akcji, więc jestem skłonny przymknąć oko i wybaczyć więcej niż na późniejszych etapach tych seriali. I dlatego wystawiałem dosyć wysokie oceny pierwszym odcinkom zarówno BOBF, jak i Kenobiego, bo pierwsze odcinki obu tych seriali naprawdę nie były złe - ustawiały akcje w ciekawych miejscach, były obietnicą czegoś przynajmniej solidnego w obu tych przypadkach. Jasne, były w tych odcinkach głupoty i niedociągnięcia (w BOBF na przykład cała sekwencja walki z tymi ninjami, w Obim fakt zakopania przez niego mieczy w piachu, ten nieszczęsny pościg za Leią i choćby miecz jak gdyby nigdy nic tak o sobie przypięty do paska, jeszcze specjalnie odsłonięty przez Obiego w ostatnim ujęciu pierwszego odcinka), ale po ich obejrzeniu dawałem tym serialom kredyt zaufania z nadzieją na to, że takie błędy już się nie będą powtarzały, a że sama akcja przybierze odpowiednie tory, fabuła będzie niezła i tak dalej.
Pomijam fakt, że po tych dwóch dosyć słabych serialach (w sumie Mando to w ogóle nie lubię, jest dla mnie niesamowicie nudny - jest to jedyny serial SW, którego odcinków nie oglądałem więcej niż raz) poprzeczka moich oczekiwań została obniżona naprawdę nisko. I mimo nadziei związanych z pozytywnymi doniesieniami dotyczącymi tego, co czeka nas w przypadku Andora, jak i po dobrych trailerach, po których widać było jakość jeśli chodzi o aspekt wizualny, na pierwszy rzut oka włożone w tę produkcję olbrzymie i nieporównywalnie większe pieniądze, to nie chciałem nastawiać się jakoś bardzo pozytywnie, by nie przeżyć kolejnego rozczarowania jak po Kenobim. Na którego rozum podpowiadał mi, że nie powinienem się nastawiać, mając na względzie zarówno już ówczesny stan seriali aktorskich SW, nie najbardziej pozytywne opinie z przecieków i wyraźne słabości związane z trailerami (vide wygląd Wielkiego Inkwizytora). Ale z racji faktu, że Obi to moja ulubiona postać w tym uniwersum, to na tydzień przed premierą serce wzięło górę nad rozumem, sprawiając, że nie mogłem żyć czymkolwiek innym i myśleć o czymkolwiek innym, podnosząc lewel hajpu do granic możliwości i przekraczając znacząco jakiekolwiek miary przyzwoitości. Tym razem, mimo moich nadziei związanych z tym, jakim serialem według zapowiedzi ma być Andor, udało mi się pozostać po stronie rozumu. Inna sprawa jest zresztą taka, że o ile czekałem bardzo i byłem nakręcony na Andora jeszcze miesiąc lub półtora temu, zanim przesunięto datę premiery, o tyle w sposób naturalny nie byłem w stanie podtrzymać przez tak długi czas tej fascynacji. Tak więc zasiadałem do obejrzenia tych odcinków bez podniecenia i poczucia nieznośnie przedłużającego się na nie oczekiwania. Zwłaszcza że oglądam obecnie Ród smoka, który mnie zachwyca i któremu oddałem się bez reszty, żyjąc obecnie tym światem. Słowami kilka: nie mam obecnie fazy na SW, trochę mi się przejadły, tym bardziej że spędziłem ostatnio trochę czasu z High Republic. Piszę o tym dlatego, że ten aspekt również ma niewątpliwy i niebagatelny wpływ na mój odbiór tych odcinków i pierwsze wrażenie, z którym po ich obejrzeniu pozostałem.
Przechodząc do meritum, na wstępie mojej oceny stwierdzić muszę coś, co chyba stwierdza każdy: już teraz jest to niewątpliwie najlepszy serial SW ery Disneya. Poszedłbym o tyle dalej od innych, że stwierdziłbym, że nie tyle jest to lepszy początek serialu od początków poprzednich seriali, ani też że początek ten daje duże nadzieje na to, że będzie lepiej. Nie - ja bym wręcz stwierdził, że cokolwiek się nie wydarzy w następnych odcinkach, których do końca tak sezonu, jak i całego serialu pozostało bez liku, to jakkolwiek spektakularnie mieliby tego nie zepsuć, to te trzy odcinki już sprawiają, że serial ten jest lepszy od trzech poprzednich, w których zwyczajnie nie było trzech tak dobrych odcinków jak w tym. Co wcale oczywiście nie oznacza, że każdy z tych trzech odcinków jest dobry albo tym bardziej że nie mają one żadnych wad. Ale i tak żaden wcześniejszy serial nie ma podjazdu do Andora.
Od strony wizualnej zachwyca świat przedstawiony. Zdjęcia i lokacje są piękne. Ta pierwsza planeta jest po prostu cudowna. Sterylna, taka trochę niczym z Blade Runnera albo Cyberpunka (wiem, że nie jest to odkrywcze i że pisało to już wiele osób, ale miałem takie same skojarzenia przy pierwszym seansie). Do tego padający rzęsisty deszcz pięknie komponował się w tej scenerii, dostarczając nam wizualną ucztę. Fajne, bo oryginalne w świecie SW były te bąble, obok których Cassian przechodził w drodze do burdelu i z powrotem. Sama kantyna też zrobiła na mnie pozytywne wrażenie. Planeta, na której mieszkał Cassian też jest naprawdę fajna od strony wizualnej. Jest pokazany ten bród, przeciętność, zwykłość i nijakość życia na zupełnie niczym się niewyróżniającej planecie z zadupia galaktyki. Dzięki temu świat przedstawiony w tym serialu nabiera bardzo dużo wiarygodności. Wszystko od strony wizualnej jest po prostu zrobione realistycznie, dokładnie oddając wszelkie niezbędne szczegóły, na które jako fani od dawna już chcieliśmy, by poświęcono w serialach uwagę. Każda zresztą planeta ma swój charakterystyczny sznyt i jakąś oryginalność - planeta, na której Andor spędził swoje dzieciństwo (nie używam nazw tych planet, bo nie za bardzo zapadły mi one jeszcze w pamięć, ale to tylko kwestia czasu), także ma w sobie coś - w tym przypadku coś takiego dzikiego, pierwotnego, acywilizacyjnego, co dobrze podkreśla muzyka, która w tym serialu, w przeciwieństwie do Kenobiego, dostarcza dodatkowej podbudowy świata przedstawionego i akcji, dobrze się wkomponowując i po prostu pasując do charakteru tego serialu i będąc jego konstytutywną częścią.
To z grubsza tyle jeśli chodzi o aspekt wizualny i muzykę, które oceniam na zdecydowany plus. Jeśli chodzi o walki i ich choreografię, a raczej walkę, bo ich na razie nie było dużo, w zasadzie właśnie jedna, co odbieram jako pewnego rodzaju minus (ale więcej o tym napiszę później), to tutaj też jestem pozytywnie zaskoczony. Walka Cassiana i Luthena z tą korporacyjną policją nie była taka sama jak dziesiątki wcześniejszych strzelanin w SW - cała sekwencja była dosyć pomysłowa i ciekawie pokazana. Nie jest to takie oczywiste, także mając na względzie dokonania poprzednich seriali aktorskich na tym polu, więc za to duży plus.
Z postaciami jest różnie. Żadna w zasadzie na razie niczym szczególnym się nie wyróżniła i specjalnie mnie sobą nie zainteresowała, może poza Luthenem, który ma w sobie coś (oczywiście znaczący wkład ma w to sam aktor). Jest to tajemnicza, przykuwająca uwagę postać, o której z chęcią dowiem się więcej. Poza nim nikt jakoś szczególnie się nie wyróżnił ani na plus, ani na minus. Tym niemniej gra aktorska stoi na wysokim poziomie - nie można temu serialowi zarzucić obecności nikogo pokroju Temuery Morrisona, który jaki jest aktorsko każdy widzi. Dialogi też stoją na wysokim poziomie. Są konkretne, rzeczywiste, prawdziwe, takie jak w prawdziwym życiu, bez zbędnego banału, pretensjonalności czy patosu. To także nowość w przypadku disnejowskich SW.
To co jest jednak niewątpliwie plusem wszystkich postaci przedstawionych w tym serialu, to ich zwykłość i przyziemność. Nikt nie jest tu krystalicznie dobry ani do szpiku kości zły. Bo to nie jest po prostu serial o tym - wiadomo, że wraz z postępem akcji i wydarzeń będzie się to w większej mierze stawał serial o tym, ale na razie przedstawiono nam życie zwykłych ludzi, którzy trudnią się najbardziej przyziemnymi rzeczami, na jakie można by tylko wpaść. Są najzwyklejszą klasą pracującą na planecie jakiej miliony w galaktyce, co dodatkowo ciekawi mnie jako osobę o lewicowych poglądach. Fakt oddania głosu i ekranu tak zwanym zwykłym ludziom, o ile nieodpowiednio zrealizowany mógłby wydawać się nudny, o tyle tutaj jest godny pochwały. Wreszcie doczekaliśmy się produkcji, która nie ma w sobie krztyny baśniowości, walki dobra ze złem, raczej zwyczajność, szarość i realizm pod względem tego, jak wygląda nasza rzeczywistość: ludzie popełniający błędy, jak ten facet Timm, czy ludzie udający kogoś, kim nie są ze względu na własne problemy z zaakceptowaniem rzeczywistości i/lub własnej natury, jak Syril Karn, który wydaje mi się bardzo idealistyczny i naprawdę wierzący w to, że spełnia dobrą i chwalebną rolę kogoś, kto zaprowadza i utrzymuje ład i porządek i że są one niezbędne. W rzeczywistości jest jak typowy prawicowy fan wojskowości i militariów, które swoje problemy maskuje akcesoriami i rekwizytami mającymi przystroić go w piórka typowego męskiego mężczyzny, maczo, twardziela czy czegokolwiek tego typu. O ile w tym kombinezonie wygląda dla mnie trochę jak jakaś postać żywcem wycięta z Marvelów, o tyle wydaje się ciekawą postacią. Pomijając, że dosyć oczywiste wydaje mi się jego przejście na pozycje antyimperialne i antyporządkowe. Co w sumie dodałoby mu jakiejś głębi i realistyczności, ale z drugiej strony byłaby to powtórka z rozrywki - Iden Versio, Sinjir Rath Velus, Kallus i moglibyśmy tak wymieniać i wymieniać.
Jeżeli chodzi o retrospekcje, to mam co do nich mieszane uczucia. O ile pokazały nam ciekawą planetę, taką atawistycznie niecywilizowaną, co zawsze jest jakimś plusem, bo obrazuje, że galaktyka jest bardzo zróżnicowanym miejscem, i przede wszystkim bardzo rozwarstwionym, gdzie mamy turbobogate i zaawansowane cywilizacyjnie światy i układy oraz mega dużo biednych i niecywilizowanych ludów, o tyle nie wiem, czy jest to potrzebne. Fakt, że posługują się wyłącznie językiem innym niż basic też był fajny, ale jakoś tych flaszbaków nie czuję. Nie wiem, może wraz z postępującym rozwojem akcji tego serialu jakiś sens ich obecności się ukaże, ale na razie wydaje się to takie sztucznie doklejone. Może połączą w jakiś odkrywczy, oryginalny i nieoczywisty sposób wydarzenia obecne z retrospekcjami, spinając klamrą kompozycyjną losy Cassiana i lepiej oraz bardziej dobitnie pokazując jego rozwój i drogę, którą przeszedł, ale mam wątpliwości czy tak rzeczywiście się stanie. Na razie wydaje się to tak doklejone na siłę, w imię jakiejś niezrozumiałej tradycji, którą zapoczątkował BOBF i kontynuował Kenobi. Myślę, że spokojnie ten serial obyłby się bez tych flaszbaków. Z jednej strony plus jest taki, że były one w miarę umiejętnie wkomponowane, szczególnie w przeciwieństwie do BOBF, gdzie proporcje były totalnie zaburzone i niewłaściwe, a poza tym, też jak w przeciwieństwie do BOBF, zajęły rozsądny proporcjonalnie czas, nie będąc rozwalone na 90% odcinka, ale z drugiej - mimo ich krótkości - najbardziej się w trakcie tych retrospekcji wynudziłem.
No właśnie, stwierdziłem że najbardziej, a nie że po prostu tylko na retrospekcjach się wynudziłem, bo mimo mojego docenienia tych odcinków były one dla mnie trochę nudne. Z jednej strony dobre, ciekawe, inne, oryginalne, wreszcie nie o wszystkich świętych tego uniwersum, a o szarości i zwykłości tego świata, ale z drugiej właśnie nudne, niezbyt porywające. I wcale nie mówię tego z pozycji osoby, która jedyne na co czeka, to pium pium, strzały, wybuchy i ciągła walka. Doceniam takie wolniej rozwijające się akcje, także w produkcjach SW, ale jakoś w tym przypadku trochę się wynudziłem. Niby rozumiem argument osób, które walczą właśnie z tym, by nie oczekiwać od SW tylko akcji, bo w zasadzie sam się do takiego grona zaliczam. Jestem choćby wielbicielem wątków politycznych w SW, co sprawia, że nie muszę chyba dodawać, że tym bardziej czekałem na ten serial w oczekiwaniu na tę politykę, którą nieoczekiwanie zapowiedziały trailery. Jako fan SW, jak my wszyscy, jestem też wielkim zwolennikiem rozwijania świata przedstawionego często kosztem akcji, zwłaszcza takiej, która wniosłaby mniej niż wzbogacenie i urealistycznienie tego, co w tle i wokół. Ale nie wiem, jakoś tak nie porwały mnie te dwa pierwsze odcinki. Jeśli to wprowadzenie i brak akcji dotyczyłyby tylko pierwszego, to chyba w ogóle bym tego wątku nie poruszał, ale dwa odcinki na takie wprowadzenie i zawiązanie najwstępniejszej ze wstępnych akcji to chyba trochę za dużo. Zwłaszcza że moim zdaniem jedną z większych wad tych dotychczasowych odcinków było to, że po pierwsze są tak krótkie, a po drugie tak zróżnicowane pod względem długości. Niezmiennie uważam, że striming strimingiem, ale powinno się jednak ustandaryzować długości odcinków, a nie hulaj dusza, piekła nie ma, raz damy półgodzinny odcinek, innym razem 55-minutowy. Te różnice są za duże. Dla porównania takie HBO trzyma się chyba przy każdej z przynajmniej flagowych produkcji jednego ustalonego odgórnie czasu, na ogół godziny, jak w przypadku wspomnianego Rodu smoka. Rozumiem, że w przeciwieństwie do Disneya striming nie jest jedynym sposobem dystrybucji w przypadku HBO, bo swoje seriale puszczają także w linearnej telewizji, gdzie ramówka odgrywa niebagatelną rolę, ale uważam, że ustrukturyzowanie seriali SW przyniesie tylko same pozytywy. Dwa pierwsze odcinki powinny być jednym godzinnym - i powinna być to zresztą standardowa długość jednego odcinka wszystkich seriali SW. Zwłaszcza że te dwa pierwsze odcinki są de facto jednym. Trochę trudno dopatrzyć się między nimi jakiejś szczególnej inności, która miałaby wskazywać, że są to dwa odrębne byty, a nie jeden dłuższy. Wyobraźcie sobie, gdybyśmy te pierwsze trzy odcinki dostawali tydzień po tygodniu. Myślę że to poczucie przecięcia na pół jednego odcinka byłoby jedynie zwielokrotnione, gdybyśmy zostali zmuszeni czekać na tę drugą połowę odcinka tydzień, a na następny odcinek tydzień kolejny. Niczym szczególnym strukturalnie i zawartościowo te dwa odcinki się nie różniły, żeby rozbijać je na dwa. Trzeci z kolei był już inny. I lepszy. Bo była w nim wreszcie akcja. Do tego akcja naprawdę dobra. Znowu: nie żeby było to jedyne, na co liczę i po co oglądam i jestem fanem SW, ale nie ukrywajmy, że tej akcji w dwóch pierwszych (czyli jednym pierwszym) odcinku brakowało.
Poza tym bardzo podoba mi się koncepcja wprowadzenia niejako nowej frakcji, która - jasne, z jednej strony jest podporządkowana Imperium, ale która jednak jest od niego niezależna i formalnie jest inną organizacją. Właśnie tego w świecie SW, zwłaszcza w odniesieniu do jego ekranowego wydania, mi brakowało - tej głębi związanej z mnogością frakcji, organizacji, grup interesu i tym podobnych. Dawno w disnejowskiej erze żadnej nowej znaczącej organizacji nie dostaliśmy - na ekranie było to wprowadzone raptem na potrzeby jednego filmu Crimson Dawn, którego losy za czasów rządów Qi’ry rozwijają komiksy, a w przypadku książek i komiksów są to Nihilowie, ale oczywiście w zupełnie innej erze, na potrzeby której nie dało się nie stworzyć nowej organizacji. Dodatkowo fajny był ten statek należący do korporacji, taki dosyć oryginalny, co zdarza się w SW coraz rzadziej i co mogło się wydawać już niemożliwe do osiągnięcia, patrząc jak wszystkie statki w nowej erze w postaci sequeli były wiernymi kopiami swoich odpowiedników z czasów galaktycznej wojny domowej i OT.
Ogólnie, mimo pewnych zastrzeżeń, początek oceniam pozytywnie. Klimat jest mocną stroną, świat przedstawiony świetny, aspekt wizualny i muzyka na najwyższym poziomie, dialogi świetne, nie jak w disnejowskim SW, postacie ciekawe i obiecujące, z odpowiednią głębią. Akcji niedużo, ale ta, która już była, była na wysokim poziomie. Jest potencjał, zmierza to na razie we właściwą stronę, choć trudno o wyrokowanie w tej sprawie na tak wczesnym etapie. Być może rzeczywiście będziemy, o dziwo, świadkami konsekwentnie przedstawionych wydarzeń, bez dziur logicznych i dziwnych rozwiązań fabularnych. Może mniej narzekałbym na tę nudę, gdybym nie był obecnie jednocześnie w okresie wspomnianego hajpu na Grę o tron i gwiezdnowojennego wypalenia. Stąd właśnie zależało mi, żeby to zaznaczyć na wstępie, bo mam poczucie, że mogło mieć to duże znaczenie dla mojej finalnej oceny tych odcinków. Jestem też ciekaw, jak spojrzę na nie po ponownym seansie, który przede mną już jutro.
Jeśli miałbym wystawiać zbiorczą ocenę tym trzem odcinkom (i bardzo wstępną), to byłaby to chyba solidna siódemka, której bliżej do 7,5 niż 6,5.
Niech Moc będzie z Wami.