Poprzedni epizod postawił poprzeczkę zbyt wysoko, ale tak właśnie miało być. A jak wypadł finał ? ...
- zaskakująco, bo otwiera go scena retrospekcji z matką Ellie. Fun fakt - grająca ją Ashley Johnson to głos Ellie z gry
- Emocjonalnie, bo scena rozmowy w której Joel uznaje Ellie za swoją córkę, ma taki ciężar emocjonalny, że autentycznie wzrusza i chwyta za serce.
...
(tu miałem odnieść się do akcji w szpitalu, decyzji, jaką podejmuje Joel, i późniejszej rozmowy z Ellie, która definiuje całą historię.
Oczywiście tego nie napiszę )
Jednakże,
Joel Miller - i support you !!!. Zrobiłbym tak samo !.
...
Jak oceniam serial ?
żeee jest najlepszą adaptacją gry ?. Eee, to akurat żadne osiągnięcie. Poziom dotychczasowych growych adaptacji delikatnie mówiąc, nie był za bardzo wysoki, hehe, he.
Przede wszystkim, wielkie brawa dla ekipy od "TLOU", że potrafili tym serialem zainteresować widza, który gry to szerokim łukiem omijał. Przyznaję więc sobie rację w swojej własnej teorii, choć wymyślonej na potrzeby zupełnie innego serialu - jeśli adaptacja jest robiona z myślą o fanach, przemyślana, zgodna fabularnie, i na poziomie wizualnym którego nie trzeba się wstydzić - to nie ma prawa się nie udać.
I to właśnie pierwszy sezon "The Last Of Us" udowadnia.
Od pierwszego odcinka, scenariusz, scenografia (!), realizacja, aktorzy, dbałość o detale, czy "smaczki" o których człowiek czyta gdzieś tam później, bo przegapił w odcinku. Wszystko to razem tworzy emocjonalne, świetnie nakręcone widowisko, gdzie strona wizualna i jej wierność w stosunku do scen z gry jest tu absolutnie na najwyższym poziomie. Także wrażenie, że ogląda się film, a nie serial, towarzyszy od pierwszego epizodu i przez wszystkie odcinki.
Całe to wizualne mistrzostwo nie miałoby takiej mocy oddziaływania na widza, gdyby nie dwójka głównych bochaterów - Ellie i Joel. Bella i Pedro. Od początku uważałem, że zatrudnienie Pedro Pascala to był strzał w dziesiątkę. Ale tego, że Bella Ramsey wcieli się w postać Ellie tak fenomenalnie (absolutnie tu nie przesadzam), na kosmicznym momentami poziomie - to jest to dla mnie jedno z największych aktorskich zaskoczeń, nie pamiętam już od kiedy. Wysyp nagród wszelakich jest tu gwarantowany, i powinna już szykować miejsce na trofea
Scenariusz ?. To było trudne, nawet arcy-trudne zadanie. Pamiętam, kiedy dowiedziałem się, że za adaptację bierze się Craig Mazin i scenarzysta "TLOU", Neil Druckmann, to cieszyłem się. Ale też i miałem spore obawy. Cieszyłem, bo "Czarnobył" był świetny, po prostu świetny. Z drugiej strony, wyzwanie jakie stawia adaptacja t a k i e j gry była nie mniejszym wyzwaniem. Bo wiecie, gra jest tak filmowa w narracji, że wystarczyło pójść na przysłowiową łatwiznę, i przenieść całość one to one. Ale takie skróty nie działają, gdy chce się zrobić nie film - a serial. I to na poważnie.
A do tego, że tak HBO jak i twórcy, biorą się za tą adaptację na serio, upewniły mnie zdjęcia z planu, a przede wszystkim wywiady. No i zwiastun.
Kluczem jest tu pomysł na poprowadzenie głównego wątku. W odróżnieniu od gry to nie jest serial o chordach grzybów, które Joel jako jednoosobowa armia rozwala w eskpresowym tempie. Serialowe "TLOU" jest historią o ludziach i ich relacjacjach, społeczeństwie w świecie post-apo. Siłą serialu jest nie "akcja", tylko emocjonalna więź jaka tworzy się między Joelem, który na początku pandemii traci córkę, i Ellie, która "straciła wszystkich na których jej zależało". Umiejętnie pokazana droga, jaką tych dwoje przechodzi, przez powolne budowanie zaufania aż do pełnej relacji "ojciec-córka" w ostatnim odcinku.
To właśnie jest clue całej tej historii, czego chyba nie chce dostrzec ta część fanów (pustaków krytykujących przy każdym odcinku urodę Bellie Ramsey, litościwie pomijam), która oczekiwała od serialu sieczki i fajerwerków. Nie, takiego serialu Mazin i Druckmann na szczęście nie chcieli robić. Skoro jednak o tym, czego zabrakło, to część nazwijmy to - akcyjnych wątków z gry, jest tu pominięta, albo skrócona do minimum. Słowem, trochę więcej z akcji nie zaszkodziłoby. Podobnie postacie nazwijmy to poboczne - choć ważne w kontekście wydarzeń. Z małymi wyjątkami, pojawiają się w odcinku i znikają. Nic o nich nie wiemy. Formuła serialu aż prosi o retrospekcje z Joelem i Tess. Szczególnie z Tess, której było jak na lekarstwo. Szkoda, choć patrząc już z perspektywy i całościowo. to ten pierwszy sezon jest nawet dobrze zbalansowany - są sceny akcji, jest brutalność, są "klikacze" nawet w ilościach hurtowych, jest adrenalina, a poczucie zagrożenia nie opuszcza widza przez moment. W sumie, to chyba nie ma się do czego przyczepić - w mojej opinii, oczywiście. Chociaż nie, jedno bym zmienił - serial jest za krótki !. Szczególnie widać to w finale, gdzie emocjonalnie ładunek tam jest niczym jądrowy - hehe, grzyb. Ma swoją moc. Te dwa, trzy odcinki więcej do sezonu i byłoby jak należy. Oceniam ten sezon na 4+/na 5.
Ze szczególnym wyróżnieniem dla Belli Ramsey.
I bardzo mi się podobało