Będzie to recenzja odcinka 3, 4 i 5 naraz, bo te trzy oglądałem dziś pod rząd, więc nie będę już dzielił wrażeń i pisał w trzech wątkach.
Główny problem tego serialu to niestety - jak potwierdziło to już dotychczasowe 5 odcinków - kompletny brak pomysłu na Bobę. Idea żeby robić z niego kacyka na zapyziałym Tatooine niestety zabija potencjał tej postaci, po prostu ją niszczy. Częścią całego problemu jest też Din aka Mandalorian, ale o tym zaraz. Natomiast Fett, który z mini-grupką (żałosnych nieudaczników dodajmy) bawi się w przejmowanie miasteczka jest po prostu poniżej jego legendy i rozmiarów tej postaci. Nie widzimy ani jego zdolności łowcy nagród, ani nie wiemy skąd jego legendarna galaktyczna sława najlepszego łowcy. Robi wrażenie łowcy emeritusa. Do tego jego motywacja streszczona w jednym zdaniu "możemy być lepsi niż ci, którzy nas zatrudniają" nijak nie trzyma się kupy, bo łowców nagród zatrudniają różne istoty, nie tylko mafiozi z Zewnętrznych Rubieży. Ta idea i pomysł na Fetta nie miały prawa się sprawdzić. Zniszczono jego powiązania z Mandalorianami, którzy w tej wersji postaci najwyraźniej w ogóle go nie obchodzą. Unieważniono jego legendarną wśród fanów (a nawet casuali) karierę łowcy nagród... A powinien być tu w swoim "primie" i być zaiste masakratorem, na którego wcale nie wygląda. Plus jeszcze z tajemniczego i mrocznego charakteru przeistoczono go w dziadzię-"like a bantha"-przytul do rany, co to nad każdym się lituje i chce głaskać rancora.
Nic więc dziwnego, że sami twórcy wyraźnie męczą się z taką postacią.
Jeśli wyobrazimy sobie Bobę Fetta sprzed serialu to prawie nikt nie chciał i nie wyobrażał go sobie właśnie takim. Jego fanbase i kult zbudowano wokół ŁOWCY NAGRÓD, postaci złej, zamaskowanej, pełnej sekretów i będącej swego rodzaju superbohaterem swej profesji. Tutaj otrzymujemy opowieść o Fettcie, która może miałaby sens gdyby miał 70 lat i dostał demencji, która pozbawiła go jego zdolności i talentów... I tu wreszcie dochodzimy do kwestii Dina. Jest to w dużej mierze jego wina, bo historia Dina mogłaby być historią Boby Fetta. Pretensje do tronu i bycia Mandalorem, bycie sławnym łowcą walczącym o odzyskanie respektu wśród swoich, odbudowa Mandalory... Coś wam to przypomina??? To żywcem historia Boby Fetta z Legend. Tyle, że tutaj zabrał ją sobie Din i niejako przerzucił Fetta na boczny tor. I dosłownie, i w przenośni. Dosłownie: Djarin zabiera już mu nawet odcinki, bo nawet autorzy widzą, że Fett się nie klei i lepiej opowiada im się historia Dina (co chyba każdy widzi, bo odcinki z nim wychodzą im dużo lepiej). I w przenośni: na historię drugiego mandaloriańskiego łowcy nagród (i takiego, który powinien być dużo lepszy od Dina) nie było już po prostu miejsca. Swoje robi też obsadzenie Temuery w roli Fetta, który jest do niej po prostu zbyt stary. Boba Fett ma w tym serialu według danych z uniwersum 40-41 lat i powinien być w znacznie lepszej formie niż przedstawia to sobą Morrison. A tu nie dość, że jest zdecydowanie za stary, to jeszcze zachowuje się irracjonalnie: paradowanie bez hełmu, zerowa obstawa itp.
Te dwa czynniki: kiepska główna oś scenariusza i wygryzienie z roli przez Dina zaorały ten serial na poziomie samego planowania.
Z mniejszych wad jest jeszcze wiele drobniejszych, ale istotnych błędów.
1) Krrsantan zachowuje się jak upośledzony. Dostał się do Fetta siedzącego w batcie (super tam mieli straż) i zamiast zabić go jednym strzałem zaczął bawić się w wrestling. Nie był w stanie zgnieść w jedną sekundę nagiego, osłabionego faceta, a potem wyrywa ręce Trandoshanom... Litości.
2) Banda młodocianych cyber-"gangsterów", która rzekomo trzęsie Mos Espą, a wygląda jakby położyć w walce na pięści mógł ich Mały Ani z Waldem. Jaką oni mają w ogóle broń? Paralizatorek i kolec w bucie?! Obok są przerażający Klatooinianie, którzy mają swoopy i ciężkie blastery zdolne do masakrowania wiosek Tuskenów, ale w Mos Eisley miastem trzęsą licealiści na skuterach niczym gang złożony z Marty`ch McFly`ów.
3) Scena z wleceniem do sarlacca... Serio? Ależ to był głupi cringe. Statkiem wlatywać do potwora i świecić mu latarką spodziewając się cudów. To jakbym szukając zgubionej bluzy wjechał samochodem do salonu kolegi, gdzie ją zostawiłem. Tak głupiego pomysłu jeszcze chyba nie było.
4) Fett, który nie spodziewał się, że Tuskeni są zagrożeni i nie przygotował ich jakoś do obrony. Ja rozumiem, że biedni Ludzie Pustyni zostali już dwa odcinki wcześniej uratowani przez głównego bohatera ("White saviour" kompleks się włącza) i teraz musieli zostać zgładzeni, ale jednak zrobiono z nich kompletnych nieudaczników. Gdyby byle gangusy tak masakrowały Tuskenów, to Ludzie Pustyni nie byliby żadnym zagrożeniem dla farmerów i wszystkich mieszkańców planety, bo opłaciłoby się byle swooperów za grosze i by ich wyrżnęli w 5 sekund. Nawet Shand mówi potem, że coś się jej nie chce wierzyć, że Tuskeni dali się tak wybić...
5) Postrach, który budzi Boba Fett jest żaden. Wygląda, jak dziad, który musi negocjować z każdym, kto okrada automat ze słodyczami. Jego negocjacje i sposoby działania są w większości i przewidywalne, i nieprzekonujące. Wyraźnie sam aktor też się męczy z takim odgrywaniem postaci.
6) Ogólny brak sensu na poziomie moralnym: Boba Fett z jednej strony twierdzi, że Tuskeni go nawrócili na opiekuna plemienia i kogoś lepszego, ale z drugiej chce przecież zostać najbrudniejszym mafiozem, kolesiem od wymuszeń, haraczy i dręczenia całej planety. Sory, ale to jest regres w stosunku do łowcy nagród, który może zabija, ale wybiera ofiary (może zabijać np. samych przestępców) i nikogo specjalnie nie uciska. Już stary Fett był lepszą moralnie postacią niż ten nowy. Robota Jabby to dużo większe bagno moralne od roboty samodzielnego najemnika.
7) Na marginesie: tragiczny dla mnie darksaber, którego nie przeboleję. A była taka okazja do wycięcia tej mando-świetlówki i zastąpienia starą, dobrą maską...
Oczywiście dalej mamy też "syndrom amerykańskiego miasteczka", tzn. wszystkich postaci jest ~10 i ciągle się spotykają, bo cała Galaktyka to, jak takie amerykańskie miasteczko z westernu. Jest kilkanaście budynków i się między nimi krąży. Jak mechanik to wiadomo, który na Tatooine. Jak Mandalorianie to wracają dwaj, którzy już byli. Jak scena na Tatooine - to w tle postacie, które znamy... Pisałem już o tym, ale niestety pogłębia się to z każdym odcinkiem. Jeszcze bardziej znosi to wiarygodność historii, bo sprawia wrażenie, że dawny najlepszy łowca nagród Galaktyki ma problem z rządzeniem wypizdowiem, gdzie żyje 50 osób. Kluczowymi dla niego sojusznikami są dzieciaki, które są mu na równi i stawiają się mu, jak woźnemu w szkole.
Są też i oczywiście plusy:
+ Wreszcie jakieś zły na ekranie Wookiee, co trochę znosi wreszcie jednowymiarowość tej rasy
+ Dobra stacja kosmiczna (choć oczywiście oszczędzanie na statystach widoczne i mogło to być The Wheel)
+ Wreszcie coś tam powiedzieli o tych Mandalorianach w odcinku 5 i rozwinęli trochę ich najnowszy lore
+ Same stare rasy, co trzyma w ogóle wiarygodność tego serialu i ratuje momentami jego starwarsowy feeling
+ Pokazano wreszcie trochę nie-ludzkiego świata. Dobrze, że gangi Mos Espy i jego mieszkańcy to w większości obcy, brawa!
+ Fajnie wzięto wątki o Rancorach z EU, tu widać dobrą robotę Favreau nad Wookieepedią, trzymać tak dalej, Wiedźmy z EU się cieszą.
+ Podoba mi się idea z myśliwcem N-1 i jego przerabianiem, mimo, że byłby to statek totalnie niepraktyczny dla łowcy nagród (małe wnętrze i słaba siła ognia), ale jako fan SW Galaxies i oblatywacz N-1 w setkach walk kosmicznych nie umiem tu pozostać obiektywny. Niech ładnie go jeszcze pomalują i będzie cool.
Na sam koniec oceny. Pozwolę je sobie rozdzielić.
Ocena całego serialu na ten moment to 4/10
Ocena całego serialu dla fana Star Wars to 5/10
Niestety jest to wielki zmarnowany potencjał.
Do tego wieje nudą dla przeciętnego widza, jest wyraźny spadek formy w porównaniu do Mando.
Ale jeszcze gorzej: zaorana postać Boby Fetta do kolejnego resetu kanonu.