Obiecałem Finsterowi recenzję a więc jedziemy. Na wstępie powiem, że nie jestem znawcą tematu, nie byłem jakimś wielkim fanem Ghostbusters. Oryginał jest już nienajnowszy, w kinach w PL był wyświetlany z ogromnym opóźnieniem, tak więc w czasach "świetności" znany był tylko względnie nielicznym widzom ze źródła znanego jako VHS (co?????) i adaptacji w postaci gry komputerowej na 8-bitowce (coo?????). Ciężko też się odnieść do fenomenu kulturowego oryginalnego Ghostbusters, bo zawiera wiele odniesień do "ducha czasów", i stanu USA pierwszej połowy lat 80-tych a więc rzeczy które są dziś w PL zupełnie niezrozumiałe.
Tak więc stan początkowy jest taki: "jedynka" jest OK ale dziwna, dwójka bezdennie głupia, numer trzy to bezbarwna lekko żenująca breja a czwórka... no właśnie.
O ile poprzednie trzy Ghostbusters to filmy zdecydowanie dla dorosłych, Afterlife to po prostu film dla dzieci, z pewnymi odniesieniami do części pierwszej, które się wydają trochę nie na miejscu, bo młody widz nie ma prawa ich zrozumieć. Prawdopodobnie chodzi tu o to, żeby film był zjadliwy dla "starego", i pochwycił go graniem na nostalgii, i jednocześnie podobał się widowni docelowej (młodszym nastolatkom, z tego co się domyślam). Kłopot polega na tym, że poza tymi uderzeniami w struny nostalgii, reszta tych trików jest nieefektywna.
Największy problem jest z nierównym nastrojem, albo "tonem" filmu. Mamy tu niby mieszankę lekkiej komedii i horroru, ale jakoś w niewłaściwych proporcjach. Nie rozumiem, dlaczego nastoletnia komedia jest chwilami przerywana kontrastowym dramatem w postaci toksycznego związku (czy braku takowego) mamy młodych bohaterów z jej ojcem (Egonem Spenglerem). Co miały wnieść te jej nienawistne komentarze? Prawdopodobnie dramatyczne tło dla beztroski czasów "nastoletnich". Ale jakoś nie wydaje się to harmonicznie współgrać. Być może trzeba było iść drogą "show, don`t tell". Już bardziej na miejscu jest romans dorosłych, mimo że nie ma zbyt wiele czasu ekranowego.
Drugim problemem zaburzającym spójność tonalną są te elementy horroru. Dziwna sprawa ale moim zdaniem jak na film dla dzieci, kilka scen jest o wiele zbyt strasznych, podczas gdy niesamowitego czy nadprzyrodzonego nastroju nie ma prawie w ogóle a film polega na najprostszych jump - scare`ach. Byłem na seansie z moim kolegą, który w pewnym momencie powiedział "Ale dlaczego ten film jest tak straszny?". Inna sprawa, że po projekcji wybierał się na spotkanie grupy AA, i był jeszcze odrobinę "roztelepany", ale ja również miałem takie wrażenie.
Trzecim problemem jest zignorowanie bohaterów i ich indywidualnych dróg przez tę opowieść. Jest kilka fajnych scen z nastolatkami, ale nie ma w tym naturalności, nie ma płynności, nie czuć chemii. Bardzo fajni i sympatyczni aktorzy, startują ze swoimi bohaterami z wysokiego poziomu ale niestety ten potencjał jest w większości zmarnowany. Może ja już jestem na to zbyt stary i nie czuję związku z taką młodzieżą. Moim zdaniem o wiele zbyt rzadko bohaterowie reagują na cały ten koszmarny cyrk, który ich otacza. Może i o to chodziło? Oryginalni łowcy też zachowywali zimny stoicyzm, ale tu mam wrażenie jakiejś derealizacji.
Czwarty problem: lokalizacja. Niecodzienny pomysl, ale też mi nie bardzo leży. Umiejscowienie nadprzyrodzonych wydarzeń rozgrywających się w biały dzień w jakiejś mieścinie na Wielkich Równinach (chyba?) to strasznie dziwny pomysł. Wizualnie horroru czy nadprzyrodzonego klimatu w ogóle nie czuć. Jedna scena jest autentycznie przerażająca - banda wesołych nastolatków robi sobie tę małą imprezę w terenie i nagle słychać strzał! A cała ta wesoła ekipa wybucha śmiechem! Czy któryś z tych małolatów przyniósł ze sobą broń i wystrzelił? To byłby dopiero horror!
Generalnie ten film składa się z wielu części które osobno są całkiem niezłe, ale po złożeniu do kupy zaczynają grać przeciwko sobie i wzajemnie siebie osłabiają. To jakiś dziwny efekt anty-synergii
Co dziwniejsze, mimo wszystkich tych dość grubych wad, film nie jest nieoglądalny. Daje się go bez większych problemów skonsumować. To moim zdaniem zasługa bardzo fajnych i sympatycznych aktorów. Żal tylko, że ten ogromny potencjał nie jest tak naprawdę wykorzystany. Co jest jeszcze bardziej podkreślane przez te kilka bezpośrednio zacytowanych scen z oryginału, gdzie widzimy tamtych wykonawców. Ciężko wtedy nie pomyśleć "ale to byli aktorzy, ale to były postacie!". Kolejny przykład elementu który znowu działa na niekorzyść nowego filmu! O dziwo wejście starej ekipy + ducha nie jest żenujące, mimo oczywistego "skoku na nostalgię".
Moim zdaniem film mógł bardziej stać na własnych nogach. Można było zdecydować się na bardziej spójny nastrój, a nie liczyć na to że dziwny miks lekkiego horroru i komedii jakimś cudem się uda, jak to było w przypadku oryginału. Zdecydowanie nie jest to najgorszy film w historii, na pewno nie najgorszy sequel, nie najgorszy reboot. W wypadku Ghostbusters prawdopodobnie mimo wszystko najlepszy film z cyklu pomijając część pierwszą? Ale czy to ma być jakiś wzorzec "jak robić powroty po latach"? Na pewno nie. Nie widzę tam ani szczególnego kunsztu jeżeli chodzi o scenariusz czy technikalia, a te wszystkie bajdurzenia o "nie zeszmaceniu" starych bohaterów nie zasługują na komentarz. W sumie o taki średnio udany film który nadaje sie na luźny/randkowy wieczór, i który szybko ulatnia się z pamięci. Moja ocena minus cztery (-4) w skali oldskul.