Nie pamiętam, kiedy ostatni raz oglądałem filmy GW, jednak pamiętam, że każdy z nich widziałem całkiem wiele razy - było to w podstawówce, gimnazjum, może na początku liceum jeszcze, czyli u szczytu mojego fanowstwa. Trudno się obiektywnie ocenia filmy, które zna się od tylu lat, i tak dobrze, dlatego myślę, że na dobre wyszła mi dłuuga przerwa - chyba nawet ponad 10 lat. Zupełnie inny mam obecnie ogląd na świat oraz sztukę, ale oczywiście Gwiezdne Wojny nadal w sercu. Czy wytrzymały one próbę czasu?
Jako, że mam wydanie limitowane DVD z 2006 roku, oglądałem wersje "oryginalne" (w rzeczywistości, jeśli wierzyć Wookieepedii - wersje z wydań Laserdisc z początku lat 90., które różnią się jakimiś tam pierdołami). Nic nie mam do wersji DVD, ale uznałem, że ewentualne obejrzenie ich we wtórej kolejności będzie bliższe temu, jak one były odbierane pierwotnie, czyli będę wobec nich bardziej obiektywny.
Gwiezdne wojny (1977)
Szczerze mówiąc - pozytywne zaskoczenie. Zawsze był to mój najmniej lubiany epizod oryginalnej trylogii, uważałem go za trochę mniej barwny i trochę hm, "nudniejszy", niż kolejne części.
Dzisiaj jednak odkrywam, że nic z tych rzeczy - chociażby tempo akcji uważam za doskonale wyważone. W każdym momencie jest wystarczająco dużo czasu, aby nacieszyć się pięknymi widokami, jak rozdzielające się na pustyni droidy, czy już scena otwierająca (najklasyczniejsza klasyka GW!) - żeby potem iść dalej z zaskakującymi zwrotami akcji.
Co do droidów - często wydawało mi się, że w nowych filmach czy serialach, daje im się trochę zbyt dużo osobowości, ale no właśnie - wydawało mi się. Jedna z wielu rzeczy, którymi stoi Nowa nadzieja, to przekomarzanki R2-D2 z C-3PO. Po prostu świetnie się to ogląda, wielokrotnie się przy tym zaśmiałem, i to naprawdę wyczyn, że te dwa droidy są ciekawszymi postaćmi, niż ktokolwiek z nowych bohaterów pięciu filmów Di$neya.
Właśnie - bohaterowie. Moim zdaniem są tu doskonale przedstawieni, zbudowani, rozwijani. Luke, który się waha. Han, którego absolutnie nikt nie obchodzi oprócz siebie samego... aż do momentu. Leia, wojownicza księżniczka - tak kurna, buduje się silne, żeńskie postaci. Chewbacca, który pomimo iż za dużo po naszemu nie mówi - również budzi wiele sympatii. Każdy przechodzi swoją drogę. Zapomniałem też już, jak groźnie i władczo prezentował się Darth Vader w tym filmie - niestety, przeczytanie setek stron książek i komiksów, gdzie Rebeliantom czy przetrwałym Jedi jakoś tam się udawało przetrwać starcie z nim (albo i nie udawało, ale i tak było to obarczone różnymi przemyśleniami wkładanymi w mózg Vadera) zupełnie zatarło tą pamięć.
Film jest też źródłem wieelu kultowych cytatów - naprawdę, ogląda się to m.in. dla świetnych dialogów i wielu złotych myśli. "Kto jest większym głupcem...", szmuglowanie samego siebie, "niepokoi mnie twoja niewiara"... itd itp. Jest tu dużo takiego niewymuszonego humoru, oraz dużo
No i oczywiście sprawy Mocy, Jedi, przeznaczenia - baśń i magia. Aplikowane z rozwagą, tak, aby zachować jak najwięcej mistycyzmu i baśniowości.
O lokacjach nie będę się rozwodzić - wiadomo, że były świetne i mega inspirujące. Fajnie było zobaczyć ponownie tych wszystkich dziwaków z Kantyny.
No i wreszcie muzyka - w każdym z nowych filmów GW.. i w sumie w większości ogólnie ostatnimi laty nie ma w ogóle o czym mówić, jest ona co najwyżej jakimś brzdąkaniem w tle, którym z jakiegoś powodu niektórzy się zachwycają. Tutaj jednak jest naprawdę słyszalna, buduje ona klimat, ilustruje akcję, a kilka poszczególnych motywów, to już klasyka.
Jeśli miałbym szukać tu minusów, to... w sumie najmniej podoba mi się sama ta końcówka, z celebracją w bazie. Fajnie fajnie, wszyscy się uśmiechają, ale jest to po prostu nudny fragment. Poza tym, Chewbacca nie dostał medalu.
Film to faktycznie fenomen - bo trudno mi pomyśleć o drugim takim blockbusterze, który by tą blockbusterowość przekuwał w zaletę, budując akcję i opierając się na archetypach, jednak odgrywając je z taką klasą.
c.d.n....