Cześć wszystkim!
Kto by pomyślał, że przyjdzie mi się zarejestrować na Bastionie. Są tu jeszcze jacyś uchodźcy ze starej gwardii ICO/Holonetu?
Power of the Light Side napisał:
Jednak wymienione wcześniej przykłady nawet w połowie mnie tak nie zdumiewają, jak zmiana w odbiorze Trylogii Prequeli. Może niektórzy o tym zapomnieli, ale prawda jest taka, że przed nadejściem Disneya Prequelom obrywało się tak samo, a może nawet mocniej niż dzisiaj Sequelom, a George Lucas był nie mniej krytykowany niż Rian Johnson po TLJ, zaś teraz PT zaczęto doceniać, a niektórzy nawet uważają je za taką samą świętość co Oryginały. Jako fana całej sagi Skywalkerów uwielbiającego wszystkie trylogie i ich filmy (od jedynki do dziewiątki) cieszy mnie, że Prequele w końcu są doceniane, ale jako kogoś komu bardziej podpasowały Sequele zdumiewa jak to możliwe, że dawna niechęć do PT się ulotniła.
Podchodząc do sprawy czysto socjologicznie, nie powinieneś się wcale dziwić. Fandom rozumiany jako ogół fanów SW, tak naprawdę nie dysponuje żadnymi jednoznacznie określonymi kryteriami oceny, pozwalającymi na wydanie takowej, która by była niezmienna w czasie; na jaką nie będą miały wpływu żadne zewnętrzne relatywne czynniki; nowopowstające filmy, zmiany pokoleniowe, itd. Fani "Gwiezdnych wojen" nie są krytykami filmowymi, ani tym bardziej literackimi czy tym bardziej krytykami kultury, zatem nie mają, ani doświadczenia, ani zaplecza, warsztatu, pozwalającego im na zważenie i uzasadnienie powodów, dla których jedne dzieła prezentują sobą wysoką wartość artystyczną a inne są nieudanymi próbami jakie spaliły na panewce. Ludzie w masie są pudłami rezonansowymi - powtarzają to, co usłyszą od bardziej wpływowych źródeł. Jeśli chcesz wiedzieć, co jutro będzie obowiązującym poglądem ogółu, zajrzyj do dzisiejszej prasy. To właśnie z prasy ludzie dowiadują się, jakie zdanie należy w danej kwestii posiadać.
W prasie również odnajdziesz genezę mody na rehabilitację i rewizjonizm względem wartości prequeli. Internet jest zalany artykułami wyliczającymi powody, dla których należy dać im znowu szansę, TOP 10 rzeczy, jakie nie zostały kompletnie spieprzone czy felietony o tym z jakiego to zaskakującego powodu Jar-Jar nie był tak zły, jak się nam wydaje. Dlaczego jednak prasa zdecydowała się na stręczenie prequeli?
Jak sądzę, z tych kilku powodów:
- prasa żyje z wierszówki oraz clickbaitowej prowokacji i tego, że ktoś się w ogóle na nią nabiera; prequele jako jedno z większych rozczarowań popkultury stanowią idealny materiał do baitu,
- część dziennikarzy ma ambicję opiniotwórcze i satysfakcjonuje ją wytwarzanie nowego trendu, zmiana punktu widzenia na prequele to ciekawa "Mission: Impossible",
- po zupełnie chybionych ocenach mainstreamu krytyków względem trylogii Disneya, sugerujących, że mamy do czynienia z klaką, pragnąca nawet za cenę swojej wiarygodności utrzymywać dobre stosunki z największymi studiami, aby cieszyć się pierwszeństwem dostępu do nowych filmów przy prapremierach, w ramach lojalności próbowała sprzedać nam jeszcze raz element franczyzy, wykorzystując dźwignię - skoro Trylogia Sequeli jest tak fatalna, to musiała wywindować NT,
- kultura jest dziś traktowana trochę jak polityka, więc prasa uznaje, że każdy powinien mieć jakąś reprezentację, lobby lubiących prequele jest wystarczająco silne, żeby im próbować sprzedać swój artykuł, aby zobaczyli, że są inkluzywnie uwzględnieni.
Disney powinien być wdzięczny - gdy konsumenci nie chcą już kupować pewnej części franczyzy albo się na nią obrażają, znajdują się jacyś uczynni ludzie promujący zainteresowanie inną jej częścią, wcześniej też leżącą odłogiem, napędzając ruch w tym biznesie. Bo może ktoś sięgnie do streamingu, kupi sobie dostęp do tych filmów, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście nie są tak złe, czy jednak nic się nie zmieniło i ocenia je dalej tak samo.
Myślę, że dawna niechęć do prequeli się nie ulotniła, tylko raczej ludzie, którzy nie mogli ich przeboleć, powiedzieli już wszystko na ich temat, nie chcą dodać niczego więcej i nie mają ochoty spędzać całego życia przy jednej i tej samej sekcji zwłok. Denat umarł ponad 20 lat temu, znamy przyczynę jego śmierci, robienie ekshumacji nie ma sensu a nawet najdłuższy okres żałoby i niemocy pogodzenia się z jego śmiercią kiedyś musi się skończyć.
Trzeba się pogodzić z tym, że tylko jedna trylogia miała swoją duszę i charyzmę, wybroniła się artystycznie a to, co miała do przekazania - przekazała w sposób niezapomniany, ponadczasowy i ekstatyczny, zachowując przy tym odpowiednie decorum. Rozdrażnienia spowodowanego tym, że ostatecznie żadna inna jej nie dorównała, nie ma sensu pielęgnować i nosić przez całe życie, a tym bardziej nieustannie go wylewać, bo i tak niczego przecież nie zmieni.
Na "Gwiezdnych wojnach" wszyscy sobie łamią nogi. Zarówno ich twórca na prequelach, jak i spadkobiercy z Disneya na sequelach. Nie tak wiele jest w całej franczyzie momentów nawiązujących do gatunkowej wielkości pierwowzoru, ale stanowiących pełnoprawną, odrębną historię, które sprawiają równie wielką przyjemność zespolenia z opowieścią i jej duchem. Chwil, które warto było przeżyć wraz z bohaterami, bez żadnego "ale". Ale... zdarzają się. Jak eposowy motyw misji Anakina w imperium Zygerrian z "Clone Wars", lore i obyczajówkę związaną z Onderonem, Dantooine z KotORów, czy nawet taka perełka jak "Trials of the Darksaber" z Rebelsów, całościowo uchodzących za wtórny paździerz.
Starwarsy są jak Han Solo - miewają przebłyski. Rzadko, bo rzadko, ale kiedy je miewają, wybacza się im wszystkie niedostatki i nierówności. Człowiek wtedy mówi: "O, właśnie o to chodzi w SW!", bo wreszcie udało się twórcom trafić w odpowiednie struny, zrobili to w doskonałym stylu i zwrócili z nawiązką trud przerzucania całej reszty gruzu, w postaci tych wszystkich kiepsko klejących się fabuł bez synergii z podejmowanymi tematami, koślawo wymyślanych motywacji działania postaci i wypełniaczy, które powstały z braku lepszych pomysłów, talentu czy czasu, bo termin gonił.
Jest więc jedno źródło niewygasającego światła - Klasyczna Trylogia i trochę tych przebłysków pojawiających się gdzieniegdzie, w zasadzie losowo w pobocznych źródłach, dla których przez lata trzeba było nurkować jak ta dianoga w zgniatarce śmieci, żeby coś znaleźć.
Moja niechęć do prequeli tak naprawdę nigdy nie wyparowała. Kiedy mają emisję w TV, zmieniam kanał. Nigdy z własnej woli nie zamierzałem do nich wracać, bo są trochę jak bolesna porażka w finale Ligi Mistrzów drużyny, której od wielu lat kibicujesz i liczysz, że ostatecznie zwycięży, wykorzysta szansę a musisz nie tyle obejść się smakiem, co przełknąć gorycz, bo dane ci było oglądać zupełną kompromitację i wyszedłeś z tego widowska całkiem pognębiony i struty. Nie znam zbyt wielu ludzi, którzy lubią wracać do porażek i stale mówić o swoich rozczarowniach.
Jedyne co mogło mi minąć, to złość, bo ona też nie może się tlić w człowieku w nieskończoność.
Dlatego właśnie postanowiłem zasięgnąć opinii właśnie u tego fandomu, w którym zmienność tak bardzo mnie zaskakuje. Zawsze kiedy rozmyślam nad fenomenem zmiany postrzegania Prequeli, zadaję sobie następujące pytania:
1. Czy Prequele kiedyś były hejtowane, bo na przełomie tysiącleci główny nurt w tym fandomie stanowili ludzie wychowani na Oryginałach, a podczas powstawania Sequeli w dorosłość i samodzielne życie weszli milenialsi, w fandomie SW nazywani "pokoleniem Prequeli" i teraz to oni stanowią główną siłę fandomu SW?
Nie. Prequele były hejtowane dlatego, że wzięły się za temat upadku Starej Republiki oraz moralny upadek ojca Luke`a Skywalkera, czyli otrzymały pierwszorzędny materiał na poruszającą tragedię o końcu starego świata i obyczaju, wieńczącego całą tradycję gwiezdnowojennego świata a w praktyce potraktowały go znacznie mniej dojrzale niż pierwotny epos, z którego się wyrodziły.
Jeden fragment z ANH, w którym Alec Guinness wspomina czasy przed Imperium, robi więcej dla zbudowania wizji nieodżałowanej świetności Starej Republiki, niż Lucas przez trzy filmy z NT, gdy przyszło mu ją rzeczywiście pokazać, żebyśmy sami mogli na własne oczy się przekonać, cóż tam było wartościowego do utracenia.
Podobnie było zresztą z upadkiem Anakina, który jako postać nie został wykreowany tak, żeby mogło być go nam żal. Na ogół tragedie starają się pokazywać swoich bohaterów z dobrej strony, po to, by nam unaocznić, że wystarczy pojedyncza skaza charakteru czy niemoralność doprowadzająca ich ostatecznie do niemożliwych do rozstrzygnięcia dylematów i klęski. Jeżeli bohater ma same wady i jest od początku do końca nieznośny, trudno czegokolwiek w jego przypadku żałować. Jeżeli ktoś się zabiera za tragedię, powinien wiedzieć, jak się tragedię pisze i na czym ona polega jako gatunek.
Co więcej, okazało się, że sam Lucas wciskał nam kit, opowiadając o tym, jak ta historia była szykowana od lat i w zasadzie miał na nią gotowy pomysł, gdy kończył OT w latach osiemdziesiątych, czekający jedynie na nadejście odpowiednich technologii. Myśleliśmy, że dostaniemy doskonale przez lata wypolerowany, głęboko przemyślany majstersztyk, a nie naprędce zmajstrowane, wymęczone na kolanie scenariusze, w których nic się nie spina. Dlatego wszyscy byli w szoku, gdy te filmy się pojawiły i nie dowierzali w to, co się wydarzyło.
Obrona NT na zasadzie buntu pokoleniowego i sporu o to, kto teraz rządzi w fandomie, wydaje mi się i tak skazana na porażkę, a co gorsza, nie wystawia millenialsom specjalnie dojrzałego świadectwa. Ja bym ich tak nie obrażał.
2. Czy gdyby Sequele nigdy nie powstały, to Prequele też zaczęłyby być doceniane czy jednak dawna niechęć do PT do dzisiaj by się utrzymywała?
Może niektórzy tak mają, że gdy dołoży im się jeszcze jedeen ból, to on potrafi zagłuszyć poprzedni.
W moim przypadku jest tak, że boli cię po prostu więcej, a później poobijany kolejnymi nieudanymi doświadczeniami się ostatecznie znieczulasz i dochodzisz do wniosku, że stworzenie autentycznych z ducha "Gwiezdnych wojen", które mogłyby zamykać się w spójny cykl, w jakim połówka eposowa dorównuje i idealnie komponuje się z tragiczną, jest trudniejsze niż się to ludziom wydaje. A większość nawet bardzo dobrze opłacanych twórców i tak nie ma szans wyjść z twarzą, bo brakuje im odpowiedniej mentalności do udźwignięcia tematów ponadczasowych i uniwersalnych. Dlatego tworzą marne imitacje, kopiując estetykę, ale nie mają zielonego pojęcia, co tak naprawdę ożywia te historie i jak to osiągnąć.
3. Co gdyby zamienić okresy powstawania PT i ST? To znaczy, gdyby Sequele wychodziły na przełomie wieków, a Prequele w latach 2015-2019 (oczywiście w niezmienionej formie). Czy opinie w postrzeganiu obu tych trylogii wyglądałyby tak samo jak teraz? Czy Sequele wychodzące w latach 1999-2005 byłyby doceniane za zachowanie w znacznym stopniu klimatu Oryginałów, czy jednak byłyby hejcone tak samo jak Prequele w oryginalnym rozwoju wypadków? Czy milenialsi wychowani na ST zjechaliby PT wychodzące w latach 2015-2019 kierując się tym, jak wyglądała trylogia, na której się wychowali, czy jednak polubiliby Prequele bardziej od Sequeli?
Myślę, że jeśli zakładasz niezmienioną formę, to nie ma to ostatecznie znaczenia. Te filmy nie są słabe z powodu czasów, w których powstają czy tego, że nie trafiły w odpowiednią publiczność i gdyby ją pozamieniać, to osiągnęłyby sukces. To niewypały z powodu zwiedzonych procesów twórczych, nieodpowiednich inspiracji i decyzji o tym, jak powinno się dochodzić do tego, jaką historię chce się opowiedzieć oraz zrozumienia, dlaczego warto ją w ogóle opowiedać. Patrząc na efekt końcowy - nie warto było opowiadać, ani historii z prequeli, ani z sequeli. Tyle, że z nieco innych powodów, w każdym przypadku.
Czasy są o tyle istotne, że ludzie w pewnych okresach życia mogą pracę twórczą traktować wręcz na zasadach powołania, gdy właśnie wtedy mają coś do powiedzenia i nic nie będzie w stanie ich powstrzymać, żeby się z tym przebić. Wówczas doskonale wiedzą za co się zabierają, jak chcą to osiągnąć, działają jak pod natchnieniem i ma to sens od początku do końca. Ich wizja wtedy uwodzi i może być bardzo zaraźliwa. A w innym okresach, mogą to wszystko zgubić i zatracić, tworzyć niechętnie, na odwal, byle jak, bo podjęli jakieś zobowiązania, chociaż nie mają już nic do powiedzenia. Jeśli egzystujesz w zupełnie innych warunkach, z innymi inspiracjami i nie potrafisz sobie przypomnieć, kim byłeś i co na ciebie w tamtych czasach wpłynęło, co kształtowało sposób myślenia twórczego, zmieni się też charakter dzieła.
Podejrzewam, że prequele miałyby większą szansę być dobrymi filmami, gdyby Lucas je rzeczywiście rozpisał jednym ciągiem z OT, w latach `70, kiedy był w gazie i miał pod ręką dokładnie tę samą ekipę ludzi, z którą mógłby omawiać poszczególne pomysły. Nie zrobił tego jak się zarzekał, a reszta jest historią. Historią wpadki i utraty uznania fanów, którzy najpierw go wynieśli na piedestał, a później z niego strącili.
Nie jestem już zły na George`a, ale też nigdy nie odzyska u mnie tej samej, wyidealizowanej pozycji, jaką miał przed 1999 rokiem. Bez względu na to, jak bardzo inni nie kiepściliby filmów w wymyślonym przez niego uniwersum, to se ne vrati. Brutalna konfrontacja z prequelami spowodowała, że jednak przestał być w mojej optyce reżyserem dorównującym talentem Coppoli, Spielbergowi czy Scottowi. Gdyby nie nakręcił już żadnych filmów, pewnie pozostałby dla mnie tego rodzaju legendą na reżyserskim Olimpie.
4. Ostatnie pytanie nie jest związane z Prequelami, ale i tak dotyczy zmienności opinii w tym fandomie. Chodzi mi o finały sagi według Abramsa i Trevorrowa. Obecnie jest tak, że "Skywalker Odrodzenie" nie jest zbyt doceniane, a wersję Trevorrowa postrzega się jako zakończenie, na jakie zasługiwaliśmy. Co jednak, gdyby to "Duel of the Fates" (kontynuujące linię fabularną obraną przez TLJ) zostało nakręcone, a potem do sieci wyszło, jaki pomysł na część IX miał Abrams? Czy TLJ zacząłby być bardziej doceniany, a wraz z nim ciepło by przyjęto film Trevorrowa tak jak to teraz obserwujemy, czy jednak "Ostatni Jedi" nadal byłby tak krytykowany przez fandom jak po premierze, a DotF wraz z nim, zaś to TROS byłby postrzegany jako zakończenie, na które zasługiwaliśmy? No i czy wtedy Sequele byłyby postrzegane jako bardziej spójne fabularnie, czy jednak wciąż byłyby postrzegane przez pryzmat niespójnej fabuły?
A przez jaki pryzmat mają być postrzegane? Filmy to ruchome obrazy opowiadające jakieś historie. Jeśli historie są niegodne opowiadania, to nie powinno się ich opowiadać. Problem ST polega nie tylko na tym, że są to źle opowiadane, niespójne pod względem fabularnym historie, ale również na tym, że nie są zainteresowane podjąć duchowego spadkobierstwa pierwowzorów, by je rozwinąć, wnosząc coś godnego uwagi, a skupiają się na tym, żeby złośliwie uśmiercić od środka.
Prequele są o tyle niewinne, że powstały w takiej formie z powodu nieumiejętności. Sequele są antygwiezdnowojennymi filmami z przesłania, ponieważ gubią kod moralny i założenie mitologiczności serii, ale zostały przebranymi dla niepoznaki w estetykę SW, co czyni je bardziej jadowitymi i toksycznymi.
Jest różnica nie udźwignąć ciężaru (własnej) legendy a próbować ją aktywnie zarżnąć.