Jakże to? Tak znana powieść nie ma własnego tematu? Czym prędzej nadrabiam owe zaniedbanie!
W końcu zabrałem się za tą "legendarnie złą książkę star wars" - miałem ją nawet dwukrotnie w swoich zbiorach, ale przez te ponad 20 lat bycia fanem nigdy, jakoś nie było mi po drodze by przeczytać ów literacki twór.
I co? Czy faktycznie jest taka najgorsza? Niekoniecznie, ale i jest dobra. Ale po kolei.
Największą wadą "Kryształowej Gwiazdy" jest po prostu brak klimatu gwiezdno-wojennego właśnie. Żadnej cechy charakteryzującej kosmiczną sagę tu nie uświadczymy, równie dobrze opowiedziana historia mogłaby dziać się w świecie autorskim i nikt nie zauważyłby różnicy. Filmowe postacie grają tu główne role, ale ich zachowanie rozmija się totalnie z ich charakterem; ciągle na siebie krzyczą, (sporo dialogów kończy się niepotrzebnym wykrzyknikiem) wpadają w panikę i działają impulsywnie. Najlepszym przykładem jest Luke dręczący skacowanego Solo co chwila zapalając miecz świetlny w ciemnym pokoju ...
Sama historia jest prosta (bo i ciężko o coś więcej przy 300 stronach objętości ...), ale ma kilka ciekawie zarysowanych pomysłów.
Po pierwsze Imperialni Pełnomocnicy Sprawiedliwości i Proktorzy - główny antagonista to Imperialny oligarcha, który dostał od Imperatora kontrakt na wyłączność na handel drewnem z drzewa mocy(?). Dzięki temu niezmiernie wzbogacił się, pozyskał wpływy kontakty. Po upadku Imperium dąży do jego odbudowy ("Odrodzone Imperium" ... kolejna wariacja "wojen pigmejów" i małych Lordów o zbyt wielkich ambicjach) konsolidując byłych imperialnych przedsiębiorców. Proktorzy pod jego rozkazami przypominają małą armię użytkowników mocy z jakimi zmagaliśmy się w grach Jedi Outcast i Academy - mają nawet własne mundury i mieczy. Okazują się jednak bezużytecznymi chamami i durniami - pięcioletnia Janina i Jacen rozstawiają ich po kątach. Ba, nawet ich kucharka bije ich i każe ściągać nogi ze stołu podczas jedzenia (poważnie, jest taki wątek w książce), poza tym głośnio chrapią na warcie, nie myją się i są opryskliwi (wszystkie określenia pochodzą z polskiego przekładu).
Jest jeszcze Waru - istota z innego wymiaru, pokryty łuskami, krwawiący złotą wydzieliną kloc, zmieniający formę i objętość .... powiedzmy, że zdążyłem się przyzwyczaić do tego typu istot mocy, zwłaszcza, że nowy kanon drąży temat dalej. Waru, jako istota obdarzona kultem, mająca swych wyznawców, nie będąca do końca zła, ani też dobra jest ciekawym konceptem bóstwa, które może mocno ingerować w istotę mocy.
Niestety objętość powieści nie pozwala na szersze rozpisanie wątków, umiejętności pisarki również. Warsztatowo nie mogę jej niczego zarzucić - pisze schludnie, dosyć plastycznie i konkretnie, bardzo dobrze odnajduje się w rozdziałach poświęconych najmłodszym Solo. Jednakże całokształt ledwo trzyma się, jako zwarta historia -- w pewnym momencie aby połączyć wątek porwanych dzieci dostajemy tak nieudolny motyw deus ex machina, że aż nie mogłem uwierzyć. Czytałem dużo kiepskich książek, ale niezwykle rzadko mam do czynienia z tak leniwym pisarstwem, otóż Leia w drodze na pewną stację, lecąc statkiem w hiperprzestrzeni odczuwa "coś" poprzez moc(?) i kierując się owym przeczuciem, gwałtownie hamuje prędkość lotu. Zupełnie przypadkiem wyskakuje tuż obok planetoidy, na której więzione są jej dzieci ... Zupełnie przypadkiem też Han Solo wynajmuje pokój w tym samym hotelu co przywódca Odrodzonego Imperium ... Autorka serwuje nam papierowe uniwersum, do którego na dodatek implikuje określenia ze świata realnego, co jeszcze mocniej zaburza jakąkolwiek immersję - promieniowanie Roentgenowskie? Serio?
Oprócz tego mamy kolejna eks-partnerkę Hana (ciekawie zaprezentowana postać ... która chyba nigdzie indziej się nie pojawia), statki niewolnicze Imperium (ciekawy koncept), króciutki wątek Hethira i Rilalo i ich służby dla Lorda Vadera ...i tyle. Żeby było śmieszniej Luke Skywalker przez całą powieść nie robi dosłownie nic, snuje się z kąta w kąt, jest bezradny i wodzony za nos. Han "odpala się" na ostatnich 10 stronach książki, by skoczyć w inny wymiar, ale nie chcę już drążyć tej całej fabuły. Jest to kolejna "dziwaczna" powieść, napisana przez jakąś pisarkę nagrodzoną "prestiżowymi" nagrodami Hugo i Nebula, kolejna kameralna historia, mająca potencjał na większą, epicką serię. Był taki moment w latach 90-tych, że EU dostało istną "czarną serię" takich potworków, pełną zupełnie nietrafionych decyzji wydawnictwa odnośnie dalszych losów filmowych bohaterów.
Nie jest to w moim odczuciu najgorszy tytuł z serii, ale spokojnie plasuje się w moim top5 złych książek i zasługuje na trochę naciągane 5/10. Wspomniane kilka pomysłów i przyzwoity styl pisarki mocno zawyżają ocenę, jednak nie zmienia to faktu, że całokształt zostawia olbrzymi niesmak po lekturze. To doświadczenie literackie z którym powinien zaznajomić się każdy, prawdziwy fan star wars, nie ma wymówek!
*na wookieepedii w ciekawy sposób łączą losy Hethira z m.in. Desannem i Rebornami z gier, jak widać, najciekawsza historia została opowiedziana poza sama powieścią.