Od razu na początku zaznaczam, że to co piszę niżej stanowi moją własną interpretację znaczenia i symboliki SW i nie znaczy to że to jest jedyna możliwa interpretacja, wprost przeciwnie oczekuję na kontrpropozycje TL DR na końcu
W sumie siż zgadzam, Luke nie był dokładnie taki sam. W najważniejszym filmie cyklu, tam gdzie go poznajemy i spotykamy wszystkich najważniejszych bohaterów, tam gdzie ustanowione są podstawowe reguły świata SW, czyli STAR WARS z 1977 (celowo nie używam nazwy epizodycznej, ponieważ oryginalne STAR WARS`77 stanowi piękną całość i zamkniętą historię, która wcale nie wymaga kontynuacji) Luke jest o wiele silniejszy niż Rey. Traci przybranych rodziców, poznaje trudną prawdę (nie całą, jak się później okazuje) o ojcu, akceptuje istnienie mistycznej siły przenikającej wszystko i mającej wpływ na rzeczywistość, oraz co najlepsze - chłopak ze wsi oderwany od traktora wsiada w najnowocześniejszy myśliwiec i niszczy gigantyczną stację bojową odrzucając fizyczną technikę wojenną i zdając się na siłę duchową.
Traktowanie tej symbolicznej, bajkowej przypowieści w kategoriach realnego opisu kariery i rozwoju umiejętności żołnierza, dowódcy, mnicha, nawet w literaturze fikcji, moim zdaniem jest zupełnie nietrafne. Starwarsy to bajka dla dzieci i dorosłych, a postaci są symbolami sił i dążeń człowieka w naszym, rzeczywistym świecie. W SW nic nie ma sensu w codziennym tego słowa znaczeniu. SW nie tworzy fikcyjnego świata w rozumieniu klasycznego Science Fiction, ani nawet Space Opera. Świat SW jest "mistycznym" odbiciem duszy widza, wewnętrznego dziecka. Dlatego w SW technika, militaria, polityka, nie mają żadnego wewnętrznego sensu ani znaczenia, ponieważ NIE MAJĄ go mieć - są tylko ozdobnikiem. Dlatego, żeby cokolwiek ze świata SW "wytłumaczyć logicznie", trzeba tworzyć karkołomne konstrukcje, w których wytłumaczenia prowadzą do jeszcze większych sprzeczności wewnętrznych. Dlaczego? Świat nauki zna wytłumaczenie - całe rozumowanie prowadzone jest z błędnych aksjomatów (założenie o "sensowności i logice" świata SW).
Luke nie odbywa żadnego treningu. Gdy oglądam ESB, dla mnie oczywiste jest, że cała akcja trwa kilkadziesiąt godzin najwyżej (jeżeli w ogóle można mówić o czasie w SW). Luke już na początku filmu, ni stąd, ni zowąd umie używać Mocy do wpływania na świat fizyczny! KTO go tego nauczył? NIKT. Luke w tym momencie jest symbolem ZROZUMIENIA i rozwoju wewnętrznego.
Gdy film rozkręca się na dobre, a bohaterowie ulegają rozproszeniu i błądzą w ciemnościach, ścigani przez "siły Zła", Luke gdzieś sie "urywa". Wiadomo, spędza ten czas na "treningu" u Yody. Z puntu widzenia załogi Sokoła Millenium, Luke znika na kilkanaście godzin, po czym wraca odmieniony wewnętrznie. Luke nie odbywa "treningu" w klasycznym tego słowa znaczeniu, ponieważ prawdziwy trening trwa LATA, i jest celowym, codziennym, powtarzalnym wysiłkiem, który staje się po prostu życiem. Ile trwał trening w Klasztorze Shaolin? 21 lat do osiągnięcia stopnia mistrza? Całe życie dla mnichów, którzy mieli zostać w klasztorze i nauczać dalej? Luke wraca odmieniony, ponieważ doświadczył jakiegoś mistycznego doznania, które go przemienia. Ale nie jest to żaden "trening". Nie jest to nawet symbol treningu. Lucas był zbyt przebiegły i był zbyt sprawnym filmowcem, żeby popełnić taki błąd. Mógł pokazać klasyczny montaż "treningowy", jak w "Rockym", ale tego nie zrobił. Te krótkie przebieżki i medytacja za każdym razem prowadzą do jakiegoś mistycznego przeżycia, wizji, które są kwintesencją "treningu". Luke staje się potężny dzięki wewnętrznemu przebudzeniu.
Idąc do Rey, jej pierwszym poważnym przeciwnikiem jest Kylo Ren, który z całą stanowczością jest przedstawiany nie jako ktoś "potężny", lecz wprost przeciwnie - to despotyczny, sadystyczny słabeusz, rodzaj szkolnego dręczyciela, "mocny w gębie", grający cwaniaka tylko z ekipą równych sobie dresiarzy za plecami. Gdy zostaje sam na sam ze zdesperowanym przeciwnikiem, dla którego bycie obiektem dręczenia nie jest zabawą, momentalnie dostaje prawdziwy łomot. Ponieważ jego "trening" ograniczał się do znęcania się nad słabszymi pod kuratelą wujka - kryminalisty. Myślę też, że to jest jeden z powodów tego, że wielu fanów nienawidzi Kylo Rena. Ponieważ jest on realistycznym złoczyńcą a nie romantyczną wizją "Darksidera", na którą liczyło wielu widzów, postacią, z którą można by się potajemnie utożsamiać wewnętrznie, dając upust fantazjom o sile i zemście. Tego typu fantazje napędzają niestety psychikę wielu widzów kina rozrywkowego dziś, stąd gigantyczna popularność filmów o superbohaterach. Ale to inny temat.
Tak więc K.R. jest symbolem bezmyślnego okrucieństwa i wewnętrznej słabości, którą w istocie odczuwają wszyscy sadyści, i tego właśnie najbardziej się boją i nienawidzą.
Rey... Rey nie jest potężna. Nic a nic. Za każdym razem z opresji wychodzi dzięki wielkiemu szczęściu lub pomocy z zewnątrz. Cała jej droga naznaczona jest stratą. Rey nie pożąda żadnej siły, ani potęgi. Ucieka od niej (nie chce miecza! Na widok którego K.R. od razu oznajmia TO MOJE!). Nie jest w stanie uratować ani Hana, ani Luke`a, ani Lei. Ostateczne zwycięstwo Dobra, mimo jej wkładu, nie będzie jej udziałem. Rey z praktycznego punku widzenia na koniec TROS może być martwa. Mesjasz spełnił swoją rolę.
Rey jest bardzo ciekawym symbolem "losu człowieczego", ale spotka się z niechęcią, ponieważ tradycyjnie w roli takiego symbolu stawiano chłopów. Rey jest główną bohaterką w historii "larger than life" (tak, tak, dla na starych cyników może nie jest, ale zapytajcie dzieci), w której wszyscy ukształtowani przez naszą kulturę chcieli, musieli widzieć w tej roli chłopa. Kobieta, tak, ale jako pomocnica, matka, orędowniczka, pośredniczka, pocieszycielka strapionych, etc etc. Nie symbol życia i dążeń człowieka! To, że Rey jest kobietą, jest WIELKIM problemem, którego nikt nie chce nazwać głośno.
TLDR: Rey tak jak Luke jest symbolem. Symbol wygrywa, ale dla hecy, wbrew tradycji, podstawiono tam babę zamiast chłopa. Widzowie zdezorientowani!