Łoł, szczerze mówiąc nie wiedziałem, że jesteś ode mnie młodszy (muszę się już najwyraźniej przyzwyczajać, że coraz częściej w różnych środowiskach, w tym na Bastionie, nie jestem już tym najmłodszym 😅). Ja w tym roku kończę 20 lat. Jak rozumiem Ty masz 18?
Okej, rzeczywiście dopiero teraz dostrzegłem swoje chamskie zachowanie. Nie powinienem, przepraszam, to było za mocne, niepotrzebne i żałuję. I rzeczywiście trochę się wykręcałem, uciekając w te definicje i różne rozumienia pojęcia „obraza”, ale mnie kwestie związane z semantyką, etymologią i językiem ogólnie bardzo interesują, toteż często uciekam w dywagacje na temat języka właśnie, co już pewnie zdążyłeś zauważyć. 😅
No dobra, nie chciałem pisać, co mi w Rey nie gra, bo uznawałem to za zbyt oczywiste, ale skoro już podjęliśmy tę dyskusję, to niech będzie. Mnie w niej w zasadzie nie podoba się nic. To jest zupełnie nieoryginalna, pospolita postać, której właśnie pochodzenie znikąd mi przeszkadza. Ile można w tej mejnstrimowej popkulturze (trochę pleonazm, bo popkultura ogólnie jest mejnstrimowa) grać tą już tak bardzo zgraną kartą głównego bohatera lub bohaterki, która pochodzi nie tyle z nizin społecznych i się wybija, bo to w obecnej rzeczywistości społeczno-polityczno-ekonomicznej temat nośny, ciekawy i jak najbardziej aktualny, ale - no właśnie - w rzeczywistości, a nie w fantastyce. Luke pochodził z odludzia, Anakin pochodził z odludzia, ona też pochodzi z odludzia - do tego cała trójka z odludzia pustynnego, co jest kliszą niebywałą i nieakceptowalną. O ile Anakin nie znał tylko swojego ojca, bo go nie było (ale ze znajomością tej matki to też tak nie do końca kolorowo było, jako że w najgorszym momencie swojego dzieciństwa został od niej odseparowany, bo był już wystarczająco stary, żeby ją pamiętać, ergo za nią tęsknić, i niewystarczająco stary, by taka nagła i całkowita rozłąka z rodzicem była czymś naturalnym), o tyle zarówno Luke, jak i Rey swoich rodziców już nie znali. Zgrany motyw, zwykła zrzynka. Do tego to ciągłe granie motywem młodości. Anakin miał 23 lata, gdy stał się Vaderem, więc w tym wieku jego bohaterskość się kończy. Luke miał też 23 lata, gdy akcja przedstawiona w OT dobiegła końca, a Rey ma lat 20. Czy tę galaktykę zawsze musi zbawiać młoda osoba, niedoświadczona, ucząca się wraz z doznawanymi przygodami? Czy to nie może być ktoś z doświadczeniem? Ten kult młodości jest już nie do wytrzymania. Tak samo jak opieranie sporej części fabuły na tym męczącym wątku poszukiwania swoich korzeni w przypadku Rey. Zużyte, stare, nieinteresujące. A oni nam usilnie serwują tę nieznośną papkę. Z kolei jeśli chodzi o jej umiejętności, które są wielkie i wzięte znikąd, ot tak, ni to z powietrza, ni to z palca, to tak, może to będzie banał, bo wszyscy krytycy i wszystkie krytyczki ST i Rey zwracają na to uwagę, ale mi to przeszkadza. Jest po prostu nieznośnie niewiarygodną postacią, nieponoszącą żadnych porażek, łapiącą wszystko w trymiga, niepotrzebującą szkolenia, albo w każdym razie nieporównywalnie mniej do swoich poprzedników. Jest postacią plastelinową, taką typową disnejowską lalką barbi. Niestety widać w tym bardzo rękę Disneya z tą jego - przepraszam - poje*aną baśniowością, która nie pasuje do SW. Oczywiście, TROS, słownik ilustrowany do TROS, nowelizacja TROS, wywiady z twórcami i ich oświadczenia (XDDD) zneutralizowały trochę tę jej potęgę out-of-nowhere, w kilku przypadkach całkiem zjadliwymi i ciekawymi wręcz motywami, jak choćby to Force dyad, którego jestem akurat wielkim fanem. Bardzo dobrze tłumaczy na przykład fakt, dlaczego ona i Ben mieli umiejętności leczenia za pomocą Mocy (denerwuje mnie to ciągłe oglądanie memów implikujących zarzuty, że skoro oni mogą innych leczyć i ratować w ten sposób przed śmiercią, to dlaczego na przykład Obi-Wan nie mógł uratować Qui-Gona, Satine i tak dalej. No, ku*wa nie mógł, bo nie był z nikim połączony Force dyadem, co daje takie umiejętności niejako z urzędu. Trzeba być wyjątkowo opornym, żeby tego nie pojąć). No i wybrnięto dzięki Force dyadowi z tego, dlaczego pokonała o wiele bardziej od siebie doświadczonego użytkownika Mocy, po raz pierwszy dzierżąc miecz świetlny - poprzez to połączenie oboje zyskiwali swoje umiejętności. Z drugiej jednak strony to jest bardzo symptomatyczne, że twórcy musieli uciekać się do takich zabiegów, poprzez które wprowadzali racjonalne wyjaśnienia nieracjonalności pojawiających się na ekranie, ale ogólnie koncepcja Force dyadu ze wszelkimi jego właściwościami i umiejętnościami, które on daje, do mnie przemawia. Ale oprócz tego Rey to słaba postać, plastelinowa, sztuczna, nieszczera, niewiarygodna, przeciętna. Do aktorstwa Daisy Ridley też muszę się niestety przyczepić. Ona ciągle robi na przestrzeni tych trzech filmów miny, takie strasznie nieznośne. To jest oznaka nieporadności. Samą sobą nie potrafi wiarygodnie i szczerze zagrać Rey i musi uciekać się do robienia takich różnych min. To bardzo źle świadczy o jej warsztacie aktorskim. Chyba nie oglądałem żadnych innych filmów, w których ona grała, ale po wielokrotnym obejrzeniu trzech epizodów z jej udziałem muszę chyba niestety postawić kategoryczną diagnozę, że jest po prostu słabą aktorką. Ta ocena, jeśli tylko zobaczę ją w innych filmach, może się rzecz jasna zmienić, bo w ogóle to nie zdziwiłbym się, gdyby to wszystko było kwestią tego, że rola ją po prostu przerosła, że nie poradziła sobie z presją, z oczekiwaniami, z wyobrażeniami o postaci Rey jej i twórców. Ale patrząc na proces tworzenia tych filmów, gdzie ciągle trzeba było coś łatać, coś dopowiadać, coś naprawiać, poprawiać, zmieniać, to nie zdziwiłbym się, gdyby źle ją twórcy poprowadzili. Tyle, żeby nie przedłużać.
W ogóle cieszę się, że wreszcie zdobyłem się na tak otwartą krytykę tej postaci, bo ciągle miałem przed tym jakieś wewnętrzne opory, zupełnie tak, jakbym chciał oszukać sam siebie i nawet przed samym sobą bał się przyznać, co myślę o Rey i ogólnie o ST, ale czas wreszcie zmierzyć się z rzeczywistością i od niej nie uciekać.
Niech Moc będzie z Wami.