To jest bez sensu. Kto nie widział niech nie ogląda.
początek spoilera
Picard umarł i teraz mamy się entuzjazmować wyczynami jego kopii?
2. Do Q dochodzi supercywilizacja syntetyków. Niech się biją ze sobą. koniec spoilera
TNG miało wady ale miało i zalety. A to to nie ma.
Tu kilka zdań z innego forum o zasadach ST:
Zacznijmy od najbardziej znanej - zasady braku osobistych konfliktów. Szczerze mówiąc nie jest do końca jasne, czy G.R. sądził, iż interpersonalne napięcia nie będą w XXIV wieku powstawać (za chwilę, zresztą, jeszcze do tego wrócimy), ale głównym powodem jej wprowadzenia były względy praktyczne. Roddenberry kombinował tak: cała wielowiekowa tradycja literacka żywiła się międzyludzkimi zderzeniami, czas poszukać nowego paliwa, zwł., że tworzymy SF z ambicjami, wyznaczamy nowe kierunki (b. to koresponduje z tym co pisał Lovecraft w swoich listach, i z oceną literatury klasycznej jaką Lem włożył w "usta" GOLEM-a). Owszem, miało to też uzasadnienie in universe - bohaterowie (tak jak np. piloci USAF - takie porównanie w biblii "TNG" padło) są profesjonalistami, którzy - świadomi spoczywającej na nich odpowiedzialności - potrafią prywatne animozje schować do kieszeni, i współpracować dla dobra statku.
(Co jednak nie znaczy, że startrekowi mieli być tak papierowi i niewyraziści, jak się potem Bermanowi zdawało. G.R. pisał wyraźnie: "The crew members of the Enterprise are intelligent, witty, thoughtful, compassionate, caring human beings. They do have human faults and weaknesses, but not as many or as severe as in our time.", potem dodając jeszcze, że mają to być believable people, nie - postacie z melodramatu; co brzmi jakby stary Gene, wraz z - pomagającym mu ową biblię układać - Robertem Justmanem, przewidzieli nadejście "DSC" i starali się zawczasu przeciwdziałać ;D).
I właśnie w imię wiarygodności potrafił Roddenberry zasadę niekonfliktowości nagiąć. Gdy przedstawiono mu sceny braterskiej bójki w następnopokoleniowym odcinku "Brothers" początkowo sarkał, że takie bijatyki to dowód nieprawidłowego wychowania i objaw rodzinnych patologii (zgodnie z zapowiedzią wróciliśmy do jego poglądów), ale ostatecznie dał się przekonać, że po stresach jakie przeżył Łysy (tak fani zwą często Picarda ) to psychologicznie wręcz nieodzowne (tu dobra nowina dla was "DISCO"-twórcy: bójkę Culbera z Tylerem też by zaakceptował wobec tego).
Teraz reguła druga, b. na czasie, brak palenia. Znowu względy praktyczne. G.R. sądził, że jest b. tanie i ograne budowanie romantyzmu czy badassery postaci przez przyklejanie jej peta do wargi, czy wtykanie cygara do ust (sorry nowostworzeni Raffi z Riosem ).
(Co ciekawe w zakresie innych używek Roddenberry nie był tak kategoryczny - grzebiąc po źródłach można wyczytać, iż ekscentryzm kirkowego inżyniera - Scotty`ego miał się brać stąd, że był on na służbie permanentnie narąbany, choć - co istotne - nie do takich granic, by obniżało to jego zawodowe kompetencje lub popychało go do zachowań społecznie nieakceptowanych. Potem jednak ojciec "ST" uznał, że poszedł z tym wątkiem trochę za daleko, i starał się to retconować.)
Kolejna zasada to ściśle określony charakter opowiadanych historii - zasadniczo to, co znamy z "TOS"-u i "TNG": eksploracja, kartografia, dyplomacja, transport osób i surowców, udzielanie wsparcia koloniom, ale też działania militarne, policyjne i antyterrorystyczne*. Z absolutnym zakazem zastępowania SF przez fantasy, i wprowadzania scenariuszy w stylu płaszcza i szpady, oraz kosmicznych piratów. To chyba nie wymaga komentarza, i zdaje się być tak samo motywowane jak zakaz pierwszy.
* Aczkolwiek ukazywanie Federacji w stanie otwartej wojny - zwłaszcza z Klingonami i Romulanami było prohibited. (Jak wiadomo twórcy "DS9" odeszli od tego założenia. W efekcie czego - jak warto przypomnieć - sam Michael Piller, wówczas w ekipie "ST" numer dwa po Bermanie i kreatywny szef całej franczyzy, uznał, w rozmowie z nadzorującym tę serię Irą Behrem, "Deep Space Nine" za nieprawdziwego "Treka" - co jest może nawet nieco zabawne w świetle tego, że to M.P. "DS9" wykreował - choć pozostawił mu zarazem wolną rękę.)
Punkt jeszcze jeden: zero historii, w których bohaterowie ładują się w kłopoty przez głupotę lub niekompetencję, czy też ośmieszają (przykro mi Seth, przykro mi Kelly, otwarcie fabuły orville`owego "Mad Idolatry" by nie przeszło ).
Do tego dochodziły reguły dotyczące kształtu statków kosmicznych (słynny omlet z dwiema rurkami na widelcach, z mostkiem na szczycie omletu). Za sformułowaniem tych zasad stały również względy praktyczne. Owszem, komponent ideolo był także obecny (że niby widoczny mostek to symbol otwartości i przyjaznych intencji*, taki kosmiczny ekwiwalent pokazania nieuzbrojonych rąk, czy bezbronnego podbrzusza u niektórych zwierząt), a i uzasadnienie fikcyjno-fizyczne też się znajdzie, ale zasadniczo chodziło o wprowadzenie swoistych dla "ST", rozpoznawalnych na pierwszy rzut oka, statków i odcięcie się od sztampy typu rakiet, latających spodków i drapieżnych międzygwiezdnych krążowników.
* Choć porządny Klingon zapewne pomyśli na ten widok "co za arogancja!", a podstępny Romulanin - "jacy niepoważni frajerzy..." 8).
To najważniejsze, acz jest tego nieco więcej - np. zasada naukowego prawdopodobieństwa, zasada pamiętania o kosmicznych odległościach (wstydźcie się J.J.-u A. z Alexem K.!), zasada zachowania równowagi między naukowo-SF-owym a ludzkim komponentem opowiadanej historii, która nadała "ST" charakterystyczny humanistyczny rys, czy reguła niepomijania elementu przygodowo-rozrywkowego, bo i masowy, niewyrobiony, widz ma znaleźć w "Treku" coś dla siebie. (No i byla też zasada wprowadzania humanoidów i pewnych podobieństw Obcych narzędzi, czy rozwiązań, do ziemskich, uzasadniana wprost budżetowymi oszczędnościami i koniecznością ułatwienia publice wczucia się w ekranowe dylematy. Wiadomo jednak, że została wprowadzona pod odgórnymi naciskami.)
https://forum.lem.pl/index.php?topic=157.105