Dobra, jestem przy kompie, to mogę napisać coś więcej.
Thrawn był faktycznie spoko, choć relacja z Vanto była trochę zbyt usilnie stylizowana na relację Sherlock-Watson. W ogóle z Thrawna zrobili Sherlocka jeszcze bardziej. Piszę "zrobili", bo nie oszukujmy się - pisarze w SW to tylko rzemieślnicy, którzy mają stworzyć produkt skrojony pod projekt, z nielicznymi wyjątkami.
Co mnie w postaci Thrawna najbardziej uderzyło to to, że w Lucasfilmie (czy ktokolwiek tam się tym wszystkim zajmuje, nie obchodzi mnie to, uznajmy, że desygnatem "Lucasfilmu" będzie po prostu jakaśtam decydencka wierchuszka) zdaje się, że nie mają pojęcia, w którą stronę postać tego Thrawna pociągnąć. W efekcie dostajemy trzy jego wersje:
- starokanoniczną: zimny i genialny strateg, honorowy, działający w imię, hm, "porządku", ancien regime`u, a nie urojonych głupot pulpotona
- rebelsową: "zło chcące gasić gwiazdy", momentami nieco sadystycznego
- książkową: właśnie Sherlocka, połączonego z Bondem, w ogóle szpiegiem, przekotem wyszkolonym na maxa
Ellie jest kalką Watsona, szarakiem którego wysokofunkcjonujący autysta sobie wypatrzył i traktuje jak domowe zwierzątko, które nie odstępuje go na krok i czasem dostaje jakieś proste zagadki do rozwiązania, tak jak piesek ma dać łapę i po latach praktyki mającego już jakiś tam ułamek możliwości mentora.
Podobała mi się konstrukcja powieści oparta na kryminałach zamkniętego pokoju, to znaczy: były podawane szczegóły, były strzelby czechowa, czytelnik zawsze mógł sam sobie poukładać wszystko w całość, Zahn pod tym względem zagrał - jak mówiła Christie - "fair wobec czytelników". To bodaj najbardziej zbliżona konstrukcją do kryminału powieść z SW. Nie liczę tych głupot z tym kolejnymcudownieocalonymjedi który biegał po kanałach coruscant, bo to choć też okołokryminalne, to jednak nie z detektywistycznego nurtu.
Zahn też nieco wybiórczo przeszczepił elementy starego Thrawna do nowego kanonu, jakby ta postać w nim dojrzała. Niby wybrał najlepsze, trochę podrasował, jak już wspominałem, zrobili z niego Bonda, szpiona, ostatecznie postać na tym zyskała wiarygodności. Ostatecznie nawet tłumacze w wojsku muszą być odpowiednio przeszkoleni, więc i genialny admirał powinien umieć spuścić manto. Chissłowiek-orkiestra.
Często narzekam, że motyw totalitaryzmu Imperium jest mało eksploatowany, zawsze był, był po prostu przyjmowany za pewnik w tej archetypicznej baśniowej walce dobra ze złem, jak już był pokazywany, to wręcz groteskowo prymitywnie (jak Gwiazda Śmierci). W nowym kanonie trochę to zmieniają, mamy obozy pracy, łapanki, propagandę z głośników (R1), doskonale zarysowane trybiki i wyprane mózgi w Utraconych Gwiazdach, w Thrawnie mamy te słynne stronnictwa, walki na szczeblach władzy, jak to się mówiło, frakcje, super.
Nie podobał mi się wątek Arihndy Price. Niby "nie ma czegoś takiego jak szczęście", a jednak jej się ciągle coś udawało dzięki zbiegom okoliczności i fuksowi. Nie ma się tu co doszukiwać politycznych podstekstów, ale wyglądało to na chęć stworzenia silnej postaci kobiecej bez pomysłu na nią. A Zahn umie to zrobić, co udowodnił z Padme w drugim tomie, Padme z Alliances to moja waifu, mmm.
Bez ochów i achów, porządna kniga.
Alliances przyznam szczerze, że nie pamiętam, czy skończyłem w ogóle czytać, a nie chce mi się szukać Kindla. Pamiętam tyle, że mnie niemożebnie nużyła.
Więzy Krwi - Podoba mi się polityczność tej powieści. Brakuje tego w gwiezdnych wojnach - ukazywania aparatu państwowego, tych wszystkich intryg. I szanuję za prztyczki w kierunku zwolenników "silnej ręki" - którzy publicznie co prawda wypierają się zbrodniczych ciągot, ale robią to nie dlatego, że tyrania jest zła, ale dlatego, że to nie oni byli tyranami. Komuniści, faszyści i nacjonaliści są nimi tylko pod warunkiem, że w swoim wymarzonym ustroju będą w jakiś sposób powiązani z władzą.
Podoba mi się też paralela Najwyższego Porządku do III Rzeszy - a konkretnie to, że teraz ma sens. W filmie pokazane to było w sposób groteskowy, naiwny i durnowaty - faszyzm to nie tylko uniformizacja i darcie pyska na stadionie, to wyjątkowo płytkie ujęcie. Faszyzm to przede wszystkim fanatyzm i terror. Nie jest to żaden mityczny chłód pięknie ubranych panów, ale dzika, sebiksowa zwierzęcość. Oczywiście z uwagi wrodzony imbecylizm przeciętnego zwolennika faszyzmu, potrzebują oni cwanych, cynicznych liderów. Autorce udało się to wszystko przedstawić. Do tej pory żywiłem tylko nadzieję, że zamiast się bawić w karykaturalne wykrzywienia, pójdą w coś głębszego, tak jak NT przestawiała upadek demokracji - i zdaje się, że Disney w tym kierunku idzie. FO to zlepek ludzi z jednej strony zawiedzionych nieudolnością demokratycznych rządów, z drugiej niepoprawnych idealistów, z trzeciej zwykłych patusów. Jedni pamiętali te czasy i tęsknią za nimi (a w zasadzie - za władza i wolnością), a inni są młodzi, głupi i z dobrobytu im się w tyłkach przewraca.
No i ta "gra teczkami" i dziadkami z Wehrmachtu ukazująca wciąż niestety obecny mentalny trybalizm nakazujący stosować odpowiedzialność zbiorową.
Dobra powieść, realistycznie przedstawiająca poruszoną problematykę, dużo wnosząca do nowego kanonu, w dodatku wnosząca to, co potrzebne i szybko się czyta. Do tej pory najlepsza z NK.
Utracone Gwiazdy - Jedna z najlepszych i najciekawszych powieści w uniwersum. Zamiast trzystu stron wolnej akcji, kulminacji na dwudziestu stronach i trzydziestu epilogu - jak to zwykle było w EU - akcja jest poprowadzona równym tempem.
Wątek miłosny nie jest jakoś szczególnie drażniący. Jest nawet udany. Chyba najbardziej ze wszystkich w historii SW.
Autorka bardzo ładnie i zgrabnie wplotła wydarzenia w powieści w wydarzenia znane nam z filmów - oraz kilka znanych postaci. Te jednak dla odmiany nie wpadają pod koniec jak deus ex machina, ale czasem gdzieś się subtelnie przewiną. Fajnie pokazane jak autorytarny reżim potrafi wyprać mózgi, zaszczepić ślepe posłuszeństwo - na różne sposoby; wykorzystując gniew, cynizm, honor i inne cechy. I to, jak niszczy ludzi, planety, galaktykę. I tak jak pisałem wcześniej, świetnie wplecione sceny z filmów i różne smaczki.
Przemiany bohaterów poprowadzone w dobry, nienachalny sposób; do mnie to trafia. W ogóle dość emocjonalna.
Jako powieść sama w sobie - 7/10. Ale jak na standardy gwiezdnowojenne - 10/10. Czuć, że autorka sama jest fanką i doskonale wie o czym pisze.
Z Inferno Squad mam pewien problem.
Chciałem powieści z perspektywy imperialnej, a koniec końców znowu mamy perspektywę terrorystów. Nie z przekory tak nazywam rebelię, bo komórka rebeliantów z tej książki jest własnie takimi pełnokrwistymi terrorystami. I to plus nowego kanonu, że idzie w tę wielopłaszczyznowość, po Andorze mordującym bezbronnego kalekę, mamy tu kolejnych bezwzględnych kryminalistów. Po mocnym wstępie niepotrzebnie zwalnia tempo, na długo, w dodatku nie budując napięcia, tylko zwyczajnie się ślamazarząc (czy jak to tam odmienić). Znów jest masa smaczków - relacja Iden z ojcem, chęć wyrwania się z oskarżeń o nepotyzm, będąca z resztą jej motorem napędowym, różne myśli bohaterów. No spoko, ale smaczki to smaczki, bardzo je lubię, ale ile można pisać książek z samymi smaczkami bez sensownej fabuły. Super, że mamy tu intrygę w intrydze w intrydze, że mamy klasyczny motyw divide et impera, ale zapomniano znowu o skali. Oto czterech imperialnych kontra biedakomórka rebelii, a wszystko jest tak skonstruowane, jakby to byli jedyni żołnierze walczący w galaktyce, jakby pokonanie jednej strony przez drugą miało przechylić szalę zwycięstwa; i nie było to napisane w sposób zwyczajnie uwypuklajacy potrzeby i cele wojenne, ani walkę na smierć i życie, w sensie zakrzywienie postrzegania rzeczywistości, ale zwyczajnie przegięte i totalnie nierealistyczne. W ogóle czegoś jej brakowało, choć fajnie, że bywała dość brutalna.