Poprzedni wątek:
https://star-wars.pl/Forum/Temat/22460
Poprzedni wątek:
https://star-wars.pl/Forum/Temat/22460
...czyli droga zręcznego biurokraty do realnej władzy i kierowanie najpotężniejszym państwem świata z tylnego siedzenia. Coś wam to przypomina? Dick Cheney to cały Palpatine
Film może trochę słabszy od "Big Short" (tam rozprawiano się z finansistami, zaś tutaj ze światem polityki), ale bardzo dobrze się go ogląda, aktorsko wszystko jest dopięte na ostatni guzik, mamy i szczyptę humoru - myślę, że warto.
Para z Kansas nie może doczekać się wymarzonego potomka. Pewnej nocy potomek zlatuje im z nieba w kapsule ratunkowej (?). Z tym tylko, że, w przeciwieństwie do Tego Drugiego, Co Też Spadł z Nieba - nie ma dobrych zamiarów.
I cóż - jako horror superbohaterski spoko. Wizualia i sam projekt postaci - ekstra. Maska z kocyka - łoooł.
Ale mam uwagi. Przede wszystkim - czemu statek zaczął małego "wzywać" akurat w tym momencie? Bo wyszło, że był fajny chłopak przez 12 lat, aż tu nagle bęc. Bo dojrzewanie...?
Jak na moje, to znacznie wiarygodniej byłoby, gdyby ten dzieciak miał lat nie 12, a 4-5. Bo dwunastolatki są w newralgicznym okresie, owszem, ale takie przedszkolaki to znacznie gorsza dzicz. Dzieciaki do wieku 6-7 widzą siebie jako "jedynego gracza na serwerze" - nie wiedzą, że inni też mają takie same uczucia i życie wewnętrzne, jak one. Owszem, bywają miłe i grzeczne, ale w środku mają samego diabła. A przede wszystkim - niezbyt jeszcze mają moralność. Dlatego uważam, że jeśli z tego dzieciaka miał wyjść potwór, to powinien wyjść znacznie wcześniej. I serio, on nie przejawiał żadnych objawów wcześniej? Żadnego ciśnięcia mamusią w kosmos, bo zupka marchewkowa jest fuj? Bo niby moce zaczęły się w nim budzić dopiero w tym konkretnym momencie życia, ale... tak, jak mówię, pokazano nam, że wcześniej wszystko było z nim dobrze. Zdolny, miły chłopczyk. I nagle, w kilka dni, zmienił się w demona?
Ale iść można, ciekawy koncept. I kolejna dekonstrukcja Supermana. Aż słychać, jak Metropolis po raz kolejny oddycha z ulgą, że mały Clark okazał się być z gruntu dobry. Bo wcale tak być, jak widać, nie musiało
Booksmart, przetłumaczone z niejasnych względów na "Szkołę melanżu" xD
Przez chwilę miałam wrażenie, że to będzie typowa denna komedia o seksualnym życiu nastolatków, ale to zupełnie nie to (znaczy, tego tematu też jest tu sporo). Ale ogólnie to bardzo fajna opowieść o przyjaźni dwóch różniących się dziewczyn -outsiderek, o perfekcjonizmie, o tym, jak błędne jest stereotypowe ocenianie innych, o próbie wyjścia ze swojej strefy komfortu. A to wszystko w lekko absurdalnym sosie ^^ I jeszcze niewielka, ale zacna rola Billie Lourd
Film jest chyba reżyserskim debiutem Olivii Wilde, mam wrażenie, że nowa reżyserka nakręci jeszcze sporo filmów, bo ten wyszedł znakomicie.
I jeszcze obejrzałam Kapitam Marvel - kapitalny film! Ale widzę, że ma własny temat.
I takie spostrzeżenie - bardzo mało w tym roku fajnych, ciekawych filmów. Znaczy, ja oglądam ich mało, możliwe więc, że był jakiś udany o którym nie wiem, ale... zdaje się, że jest słabo. Oprócz dwóch powyższych był jeszcze "Us" i to chyba na tyle. Druga połówka roku powinna być lepsza, sądząc po Cannes i kilku zapowiedziach.
Warto zobaczyć.
Choć myślę że podcięcie o jakieś 10 min wyszłoby filmowi na dobre.
Za to cała reszta dobra.
Kolejny fajny film SF od netflixa.
Zajawka:
https://youtu.be/wm5F4Wj_fUE
I niech tak trzymają dalej, tylko więcej wydań fizycznych poproszę.
Film całkiem spoko, choć to luźna wariacja na temat MiB.
Mamy duet już sprawdzony T3 i Valkiria. I tutaj też wypada to OK. Choć T3 już kolejny raz gra to samo... Za to Neeson świetnie w formie - trochę jak Jinn w TPM
Wersja IMAX godna polecenia, cały film w formacie plus bardzo dobry dźwięk.
Takie mocne 4/5 warto zobaczyć.
Piękne czasy dla filmów SF, co chwila to nowy świetny film. Tym razem amazon mi podpowiedział, podczas robienia zakupów, że mogę być zainteresowany filmem Prospect (2018) z Pedro Pascalem jako... Ezrą (ostre przetarcie przed serialem Mandalorian) XD.
Zajawka:
https://youtu.be/XSpw22HPdHU
Nie ma w tym filmie żadnych wodotrysków, jest zrobiony w stylu lat 70?
Co najważniejsze, nie ma tu planety Ziemia i jej mieszkańców, co jest od bardzo dawna sporą rzadkością (nie licząc SW). Wszytko jest obce i nic nie jest wyjaśniane (nareszcie), więc przez sporą cześć filmu towarzyszy nam uczucie niepokoju, bo nie wiemy czego możemy się spodziewać, jakie są zasady.
Pozycja obowiązkowa dla fanów SF.
He, he, ale odjazd. Jeden z najbardziej znienawidzonych przez szeroką publiczność filmów ostatnich 20 lat, albo i więcej.
Powiem szczerze, mi się to BARDZO spodobało. Wiedziałem, czego należy się spodziewać - film jest dziwaczny, momentami bardzo nieprzyjemny i trochę szokujący. Ale nie do przesady, co roku wychodzą o wiele bardziej odrażające na wielu poziomach filmy, kierowane do masowej publiki, które ta jakoś "kupuje".
"mother!" jakimś cudem udało się masową publiczność obrazić i odrzucić, i to jest symptomatyczne. Sam się zastanawiam, skąd taka skrajna reakcja. Film faktycznie jest przykładem sporego dziwactwa i niezbyt popularnej tematyki, czyli religii. To już drugi po "Noe" film Aronofskiego poruszający ten drażliwy temat. Nie wiem, skąd on bierze te odjechane interpretacje judeo-chrześcijańskich mitów, ale mi ta jego kosmogonia bardzo się podoba. Czy to jest jakaś Aronofska wizja gnostycyzmu czy manicheizmu, czy jakiejś sekciarskiej gałęzi judaizmu? Nie mam pojęcia, ale wydaje mi się że stąd bierze się ta alergiczna reakcja na "mother!" - po prostu nie da się oddzielić od warstwy wizualnej tego religijnego podtekstu, i bez zrozumienia na co się właściwie patrzy, film może wydawać się kompletnie pozbawiony sensu. Alegoria nie jest "samotłumacząca się".
Abstrahując od treści, film nakręcony jest niesamowicie sprawnie, wygląda fantastycznie, jest wypełniony bardzo dobrymi rolami świetnych aktorów. Bardem, Lawrence, Pfeiffer, Harris, zagrali bez zarzutu.
Cóż mogę więcej powiedzieć, polecam, polecam, jak ktoś nie widział, oglądać. Szczególnie podejdzie zainteresowanym religiami i "pochodnymi". Tylko proszę się nastawić na sporą dawkę dziwności i "gwałtownej" ekspresji, plus trochę szokujących scen. Nie pokazywać dzieciom. Na randkę też się raczej nie nadaje
Czyli w zasadzie dwa filmy i bardzo udany weekend w kinie.
"Toy Story 4"
Obwiałem się tego filmu, zmęczenia materiału i tego, że będzie robiony trochę na siłę. I... początek zdaje się to potwierdzać, ale, na szczęście, to tylko takie wrażenie. Potem się rozkręca i trzyma w napięciu do końca. Bardzo satysfakcjonujące, pozytywne zakończenie serii i początek spoilera jeżeli ktoś lubi "shipować" nawet zabawki, to się nie rozczaruje koniec spoilera. I mimo "zabawkowej" konwencji też trochę poważniejszych spraw jest tutaj poukrywanych, jak zawsze. A z dodatkowych pozytywów - jak dzisiaj świetnie można animować wodę, deszcz czy sierściucha
"Secret Life of Pets 2"
Bardzo rzadko kiedy kontynuacja dorównuje jedynce, a tutaj jest nawet lepiej. Początkowe niby niezależne historie prowadzą do finału, a sportretowanie zachowań zwierzaków jest rewelacyjne. To znaczy, jak ktoś się spodziewał dzieła na miarę "siódmej pieczęci" to nie, to nie ten film. Ale to znakomite 90 minut nieprzerwanej rodzinnej rozrywki, jeżeli macie psy, koty, króliki, małe dzieci lub kombinacje powyższych (np. macie psa i spodziewacie się dziecka ) to idźcie na ten film, nie będzie żałować. Nawet jak jesteście "starym dziadem" [TM] to ucieszycie swoje wewnętrzne dziecko, a przecież o to chodzi.
Ophelia - z Daisy Ridley, która świetnie tam wypadła. Jest w tym filmie bardzo urocza i widać, że bardzo się stara. Miło się ją oglądało.
Sam film to nieco uwspółcześniona wersja Hamleta, który jest tu na dalszym planie. Podoba mi się bardzo taki pomysł na retelling, to tchnienie nowego życia w Szekspira. Myślę, że w jego sztukach jest jeszcze sporo możliwości na podobne retellingi.
Podobała mi się dużo większa rola Gertrudy, muzyka i to, że w filmie jest dużo światła, zieleni.
Film zmienia dość sporo w historii, ale nie jestem pewna, czy na lepsze (choć zakończenie mi się podoba). ogólnie myślę, że mogło wyjść lepiej, że nie trzeba było aż tak modyfikować historii, bo i w oryginalnej wersji dałoby się znaleźć przestrzeń, żeby opowiedzieć coś z innej perspektywy. Ale, no, podobało mi się
Dosyć spodobał mi się też film "Ghost Light", taka czarna komedia. Jak ktoś lubi powolne filmy z brytyjskim humorem, teatr i Szekspira, to można obejrzeć. Ja bawiłam się dużo lepiej niż na to mogłyby wskazywać oceny filmu (których zresztą i tak prawie nie ma).
W ramach przypominania sobie klasyki obejrzałem wczoraj "Deszczową piosenkę". Nigdy nie przepadałem za muzycznymi filmami i dopiero niedawno, po "La La Land", dałem im szansę
Trochę się obawiałem, że skamielina itp. ale kurcze, 1952 rok, serio? Wygląda jakby powstał wczoraj i naprawdę jestem pod wrażeniem.
Prawdziwa perełka 10/10
Aż ciężko uwierzyć że mama Carrie Fisher nie była tancerką, bo w tym filmie jest i dotrzymuje kroku wymiataczom:
https://youtu.be/GB2yiIoEtXw?t=23
Olbrzymia różnorodność, bogactwo pomysłów, wszystko wygląda lekko, świeżo i... łatwo, a jest piekielnie trudne.
https://youtu.be/p2ytvJxTjTU?t=57
https://youtu.be/-Badf0ctYQo?t=9
Zajawka:
https://youtu.be/Fp7Ao6Zk_Mc
W sam raz na nadchodzące upały
https://youtu.be/w40ushYAaYA?t=44
Polecam
Uwielbiam ten film. Ale przy całej tej cudownej obsadzie moim ulubionym aktorem pozostaje Donald O`Connor i szczególnie "Make `Em Laugh". Czysta magia. https://youtu.be/SND3v0i9uhE
On jest jak dynamit w tym filmie, jakby wypił tysiąc kaw
Dosłownie biega po ścianach
https://youtu.be/SND3v0i9uhE?t=218
Ale ten fragment "Fit as Fiddle" mnie zahipnotyzował i oglądałem go już w pętli chyba z 50 razy
1:08 - 1:14
https://youtu.be/-Badf0ctYQo?t=68
Genialne.
La La Land nie podobał mi się wcale, ale Deszczową piosenkę uwielbiam Świetny, zabawny, pełen lekkości film.
La La Land nie podobał mi się wcale, ale Deszczową piosenkę uwielbiam Świetny, zabawny, pełen lekkości film.
La La Land nie podobał mi się wcale, ale Deszczową piosenkę uwielbiam Świetny, zabawny, pełen lekkości film.
Co za popierniczony film. Ale dobry. Dość długi i dość wolny ale z samobójstwami, golizną, matactwami. Ogólnie nic nowego ale miło zmiksowane. Nawet pomimo już od pewnego momentu wiadomego przebiugu akcji dobrze się to ogląda.
Daję mocne 4 /5
Mnie się trochę klimatem kojarzył z Suspirią ubiegłoroczną
Na "Pewnego razu w Hollywood" czekałam (wiadomo), ale bez większej ekscytacji niż zwykle, bo trailer wydawał mi się taki trochę bezjajeczny. No i się sprawdziło. Po raz pierwszy po filmie Tarantino mogę powiedzieć, że to przerost formy nad treścią. Po raz pierwszy, że zwyczajnie jego film nudził i był zdecydowanie za długi (30 minut spokojnie do kosza, a na pewno te 5-6 scen Brada Pitta w samochodzie). Że jak na jego standardy rozwałka była żadna, tak samo, jak żadne były wymiany zdań. Soczystych konwersacji jak na lekarstwo. Aż zanadto wtórny do tego stopnia, że to, co dodaje od siebie jest niezauważalne lub nieistotne. I nie pomoże tu żadna interpretacja tego filmu, że być może Tarantino tutaj trochę się rozlicza ze swoją twórczością, bo co z tego, skoro brakuje najlepszych części składowych, dla których się ogląda jego filmy? Zrzynka z "Bękartów wojny" w końcówce też słaba. Całkowicie zmarnowana Margot Robbie, która miała do zagrania w tym filmie dosłownie NIC, a szłam z większą chęcią zobaczyć ją niż Pacino, tym bardziej, że plakat sugeruje jej ważną rolę. Nic z tego. Duet Pitt-DiCaprio bezbłędny (szczególnie ten drugi), ale to trochę za mało. Ogólnie film jest "ok", bo poza głównymi bohaterami mamy jak zawsze fajną muzykę i ładne zdjęcia i można się rozkoszować scenografią. Zwyczajnie film jest ładny. Ale jak na standardy Tarantino być może jego najgorszy film. Kolejny film w tym roku, który bardzo mnie zawiódł. Oby "Joker" nie zawiódł.
Za to "Toy Story 4" to ogromne, pozytywne zaskoczenie. Szłam z dużą obawą, bo nie do końca sądziłam, że jeszcze jedna część jest potrzebna, że pewnie to już nie będzie to, a trailer niczego nie urywał i ten widelec mi nie pasował. Mam nadzieję, że Disney nie połasi się na część piątą, bo ta jest pięknym i mądrym zakończeniem. Za największą zaletę chyba wezmę naprawdę zgrabne wrzucenie girl power. Przy tym to nie przyćmiewa i nie zapomina się o tym, że to od zawsze była historia Chudego i jest on nadal na pierwszym planie. Bardzo dobrze to wyważyli. A historia z widelcem okazała się ostatecznie świetna. Iść w ciemno, bo i dzieciakom się powinno spodobać, a fanom tej serii na pewno nie zniszczy dzieciństwa.
Akurat Toy Story 4 jest zdecydowanie najsłabszy ze wszystkich filmów (najlepsza jest trójka), ale i tak jest to bardzo dobry film, który mogę spokojnie polecić wszystkim miłośnikom poprzednich filmów.
Niestety zakończenie jest słabe, dlatego osobiście liczę jednak na powstanie piątki i "naprostowanie" pewnych rzeczy z zakończenia oraz początek spoilera ponowne spotkanie Chudego z resztą ekipy, bo tak mamy sytuację, w której pod wpływem chwili Chudy porzucił resztę przyjaciół. Pal licho dzieciaka, bo akurat olanie Bonnie było całkiem słuszne, ale przez wszystkie filmy tłuczono nam o przyjaźni między zabawkami, zwłaszcza między Chudym a Buzzem, a tutaj taka dziwna decyzja kowboja podjęta w ostatniej chwili. koniec spoilera
A i tak niezależnie od tego, co myślimy o kontynuacjach, to piątka tak czy siak powstanie - o trójce też mówiono, że to zakończenie historii, a jednak jakoś czwórka powstała. Tak więc za 12 lat albo i ciut szybciej zobaczymy trailery Toy Story 5
Czarna komedia. Umiera Stalin. Rozpoczyna się walka o władzę i schedę. Aktorzy grają super, szczególnie Buscemi i Beale jako Beria i Chruszczow. Fajny popis daje Jason Isaacs jako Żukow. Fajny film.
Popieram, zresztą mało, że tylko "fajny" - rewelacyjny film i moim zdaniem drugi najlepszy film 2018 roku (ustępuję jedynie The Disaster Artist). Buscemi faktycznie najlepszy jako Chruszczow, ale jeszcze ogromnie spodobali mi się Isaacs (Żukow), Tambor (Malenkow).
Aż dziw, że nie puszczali go w dużych kinach, tylko trzeba go było szukać w kinach studyjnych.
Jeśli był tylko w studyjnych to przynajmniej wiem czemu ta perełka przeszła mi zupełnie poniżej radaru.
Na szczęście jest teraz na Prime.
Powiem tak, serialu nie widziałem, na film zostałem wyciągnięty trochę wołami, przekonany do końca nie byłem...
I... podobało mi się! Bardzo - bardzo. I to na tyle, że zacząłem rozglądać się za jakąś edycją kolekcjonerską serialu, który ponoć też jest fajny. Uprzedzając pytania - nieznajomość serialu w niczym mi nie przeszkadzała podczas seansu.
Film jedzie na nostalgii i nawet tego nie ukrywa, wiadomo, kiedyś wszystko było lepsze, nawet trawa była bardziej zielona. Ale, widać w tym filmie autentyczną wspólnotę - społeczeństwo klasowe, owszem, ale każdy - od króla po pomoc kuchenną -ma też wpojone poczucie obowiązku. I dumy z bycia częścią tej wspólnoty. No oczywiście wiem, że wyidealizowany, ale czy to przeszkadza? Taki świat bez socjalizmu, po prostu piękny. Gdzie wypowiedziana jest prosta prawda, iż nie można kraść tylko dlatego iż ktoś coś ma a my nie mamy a chcemy mieć.
No i jest to zagrane i przedstawione w ten sposób, że bardziej emocjonujemy się wydarzeniami w kuchni niż wątkiem sensacyjnym. I zagrane też jest nieźle, ale podejrzewam że dialogi przy tłumaczeniu dużo tracą.
No i oczywiście jest wątek "tęczowy", bo no musi być, ale taki przedstawiony nienachalnie, i chyba niezamierzenie wyszła twórcom parodia baru "Pod błękitną ostrygą" z Akademii Policyjnej.
Ogólnie - jak macie dosyć dołowania się Jokerami, Rambami itp. i chcecie po prostu dostać "feel good movie" - to to jest właśnie ten film.
O, fajnie Co prawda filmu nie oglądałam - ale planuję to nadrobić - bardzo za to lubię serial. Swego czasu oglądałam odcinki hurtem, a potem z utęsknieniem czekałam co tydzień na kolejny odcinek
Bardzo dobre aktorstwo, kostiumy, muzyka. Z czasem zrobiło się już zanadto telenowelowato, ale tak jak piszesz - fajnie czasem przenieść się w taką dość złagodzoną wersję przeszłości
Z tym, że pomysłodawca i scenarzysta tego serialu, Julian Fellowes, jest prawdziwym brytyjskim lordem, co może wyjaśniać ten nostalgiczny ton w opowiadaniu o "wyższych sferach"
obejrzeć z tych, które będą w najbliższych tygodniach na ekranach (licząc na obejrzenieprzed nim trailera TROS)?
Disneyowska Czarownica II
Nie ma, są do filmów na 2020, ale do filmu specjalnej TROS-ki nie ma.
Leciał natomiast przed Jexi - i w kinie wygląda o wiele lepiej niż na małym ekraniku. A sam film też smieszna satyra na współczesnych niewolników, nie potrafiących żyć bez telefonu i fejsbuczka.
nie wiem
Ale wiem, na co ja się szykuję. Liczę na to, że "Irlandczyka" Martina Scorsese będzie szansa zobaczyć. I to jest przed TROS u mnie numer 1. Pewnie mała liczba kopii, ale mam nadzieję, że do Wrocławia coś trafi.
Drugi film - to "Le Mans `66", czyli Ford vs Ferrari. Też zapowiada się ciekawie.
Masz jeszcze głośny "Solid Gold", ale to chyba sobie odpuszczę .
Plus ze Starwarsówka masz "Na noże" Riana Johnsona, oraz "Last Christmas" z Emilią Clarke.
Ja mam jeszcze zaległości z zeszłego tygodnia do nadrobienia, z "Ukrytą grą" na czele. A widzę, też, że jeszcze do TROS jakieś 2 komedie francuskie, ale chyba te poważniejsze i włoski "Aspromonte" też zapowiadający się ciekawie. Choć czasowo pewnie ciężko będzie to wszystko zgrać.
Na Le Mans`66 się wybieram
Ten Rian też trochę kusi, ale nad tym pewnie zapanuję.
Tutaj leci przed Midway, jakby co. I też warto.
Czyli Midway to nie jakaś tania patriotyczna baja...?
Nie, tylko to film o niewłaściwym tytule. "Wojna Besta" - tak ten film powinien się tytułować.
Historycznie pojechali bardzo szczegółowo, wręcz kronikarsko, nowe "Pearl Harbor" (to z amerykanami w "303") może mu buty czyścić.
Chodzi o sam trailer czy film ma być jeszcze oglądalny? Po raz pierwszy i jak dotąd jedyny widziałam trailer TROS przed sequelem "Lśnienia", czyli "Doktor Sen". Film ujdzie, więc chyba można.
Preferowane żeby film był oglądalny, nie jestem tak zdesperowany jak fani którzy chodzili na Meet Joe Black tylko dla trailera TPM
No... mocne. Obejrzałem to po raz drugi po (chyba...?) 25 latach. Pamiętam, że wtedy w tamtych zamierzchłych czasach oglądania "nowości" na VHS film robił piorunujące wrażenie, mimo, że wśród "krytyków" najlepszej opinii podobno nie miał. W każdym razie, dziś już nie był dla mnie tak koszmarnie przerażający, ale i tak nieźle szarpie nerwy.
Film jest dziwny, osobliwy, dla ludzi spoza Lynchowych klimatów i nie obeznanych z wydarzeniami serialu może być mocno niestrawny. Mamy tam jakieś elementy kryminału, jakiegoś metafizycznego onirycznego koszmaru w typowo Lynchowym stylu, ale głównie jest to obraz stoczenia się i unicestwienia głównej bohaterki. Skądś niejasno przypominam sobie tytuł "Co naprawdę przydarzyło się Laurze Palmer". Za cholerę nie mogę namierzyć źródła - albo taki był podtytuł filmu w jakiejś polskiej wersji dystrybuowanej na VHS (ale nie mogę znaleźć wzmianki w necie), albo gdzieś, w jakiejś gazecie, widziałem artykuł pod takim tytułem. I to chyba jest najlepsze podsumowanie treści filmu.
Lynch prawdopodobnie chciał w jakiś sposób zamknąć tę opowieść, po tym jak drugi sezon TP stał się swoją własną parodią w rękach imitatorów. Można powiedzieć, że mu się to udało - fani pragnący jakiegoś domknięcia metafizycznej strony tajemnicy dostają to, czego chcieli. Zabójcą - pośrednio - okazuje się ojciec Laury, opętany przez jakąś tajemniczą transwymiarową istotę (?), która pragnie doświadczać naszego świata poprzez opętanie swoich ofiar, a następnie żywi się cierpieniem. Lynch nie byłby sobą, gdyby nie dołożył kilku dodatkowych aspektów owej tajemnicy, które (przynajmniej częściowo) będą wytłumaczone dopiero w serialu sprzed dwóch lat.
Specyficznego smaku nadają filmowi pierwsze sceny, w których dzieją się śmieszno-osobliwe Lynchowe dziwactwa, w których codzienne i niewinne wydarzenia nabierają kształtu sennego koszmaru, i które próbują wyprowadzić widza w pole, sugerując, że mamy do czynienia z filmem policyjno-kryminalnym, przyprawionym jakimś niesamowitym nadprzyrodzonym nastrojem (Agent Cooper ma wizje i sny, David Bowie wraca z innego wymiaru po odkryciu tajemniczego zjawiska o nazwie JUDY, program Blue Rose etc etc). Film po tym dokonuje zaskakującego zwrotu o 180 stopni i zmusza widownię do oglądania w maksymalnym zbliżeniu końcowego stadium upadku głównej bohaterki. I to jest prawdziwy rdzeń tej historii.
Ciężko jest o tym pisać, ale trudno jest nie czuć jakiegoś współczucia dla Laury. W tych ostatnich dniach swojego życia w pełni zdaje sobie sprawę, w co weszła, i że z tej matni jest tylko jedno wyjście. Świadomość zbliżającego się końca doprowadza stopniowo Laurę do obłędu, i mimo jej usilnych prób zachowania zimnej krwi, czy typowej dla nastolatków olewczej obojętności "byle być cool do samego końca", szaleństwo, panika, w końcu biorą górę i Laura umiera w koszmarnych okolicznościach i straszliwym cierpieniu.
Trudno jest w pełni uzasadnić tę zimną nieuchronność wydarzeń i jeszcze trudniej zrozumieć cel, który przyświecał Lynchowi. Czytałem kiedyś wywiad-rzekę z D.L. ("Widząc Siebie") i to co utkwiło mi w pamięci, to stwierdzenie pana Lyncha, że zawsze był i pozostał udręczony. Udręczony, prawdopodobnie, realizacją, że takie nastolatki jak Laura Palmer istnieją i jest ich dużo, to wszystko dzieje się tuż obok nas, pod cienkim płaszczykiem normalnego cichego życia jest otchłań, ogień pożądania, chaotyczna i destruktywna część ludzkiej natury, nienasycona żądza na granicy życia i śmierci. To właśnie ta mieszanina instynktu pożądania życia i pożądania śmierci, jest tym "ogniem", o którym wspomina tytuł i który występuje w "zaklęciu" (mottcie?) BOBa. Ogień ten płonie w duszy ludzkiej, w każdym z nas, ale nie z każdego wydobędzie się na powierzchnię. Ci, którzy go wypuszczą, wiedzą, że już zawsze ów "ogień" będzie im towarzyszył - zawsze będzie "kroczył z nimi". To jest prawdopodobnie przyczyna wewnętrznej udręki pana Lyncha, którą bardzo dobrze pokazał swoim widzom, i, być może, niektórych również doprowadził do podobnej realizacji. Zanurzenie się w tym ukrytym świecie, jest procesem nieodwracalnym - od realizacji ucieczki już nie będzie. Od tej pory, gdzieś w tyle głowy, zawsze będzie towarzyszyła mi myśl, że dziś na ulicy prawdopodobnie minąłem Laurę Palmer.
PS. krótko w kwestiach technicznych. Disclaimer napisał, że jest to prawdopodobnie najlepszy film Lyncha, zgadzam się z tym w 100%. Zarówno warstwa audio jak i wizualna jest na najwyższym poziomie - ale to treść filmu i swoiste "obnażenie się" Lyncha sprawia, że jest to prawdziwie wartościowa rzecz. Kto nie widział, powinien zobaczyć, warto. Kto do tego dojrzał i doświadczył, zrozumie. Czapki z głów.
Co ja bym zrobił bez tego Netfliksa... dzięki niemu mam okazję obejrzeć świetne rzeczy, jedne stare, inne nowe, jakoś przegapione.
Darkest Hour jakimś cudem przegapiłem. Prawdopodobnie przyćmiony był triumfalnym pochodem DUNKIERKI Nolana, która miała premierę dwa miesiące wcześniej, i wobec której Darkest Hour stanowi interesujący "companion piece".
Cóż można powiedzieć - jest to jeden z najlepszych filmów wojennych, które kiedykolwiek widziałem, mimo, że wojny w nim prawie nie pokazano. Nastrój jednakowoż, sposób prowadzenia narracji i budowania napięcia, przypomina tradycje najlepszych filmów wojennych z lat 60- i 70-tych. Niesamowity klimat nadciągającego wielkiego niebezpieczeństwa, narastającej paniki, rozkładu wewnętrznego. Wspaniale zasugerowana "magiczna" moc A.H. i jego wpływ na świat - oraz jego biegunowe przeciwieństwo, czyli sam Winston, który do Fuehrera żywi całkowitą odrazę. Niepowstrzymana machina wojenna Niemiec wydaje się tak potężna, że sama myśl o oporze wydaje się być czystym szaleństwem, a człowiek, w którego głowie postała, jest nieodpowiedzialnym wariatem. Wariat ów okazuje się być jednak wizjonerem, jedynym zdolnym do przejrzenia na oczy we mgle obłędu, paniki, zbiorowej histerii. Jego wizja w końcu jednak znajduje sposób, aby wydostać się "na wolność". Churchill w filmie jest prawdziwym Anty-Hitlerem, nie tylko jego wrogiem politycznym i militarnym, odrzucającym jakąkolwiek drogę ugody, ale też jakby przeciwieństwem duchowym, mówcą budującym w swoich słuchaczach nadzieję i wiarę w opór, w przeciwieństwie do nienawistnego i zdobywczego Hitlera.
Aktorsko - bardzo dobre. Do Oldmana chyba nikogo nie muszę przekonywać, reszta obsady jest równie dobra. Niesamowite "gęby", zapadające w pamięć, król Jerzy (dyrektor Kranik!), Halifax, Chamberlain, żona Winstona, jego maszynistka, po prostu świetni. Teatralno-teledyskowy styl zdjęć i reżyserii Wrighta bardzo przypadł mi do gustu, oświetlenie to po prostu mistrzostwo, podkreślające nierzeczywisto-bajkowo-legendarny charakter tej opowieści.
Cóż więcej... realizm historyczny. Nie mam o tym kompletnie pojęcia. Nie znam historii, ni w ząb. Podobno ten film niezbyt dobrze odpowiada prawdzie historycznej. Ja to widzę od razu - jest to brytyjska propaganda. I wiecie co? Ja chyba lubię brytyjską propagandę. Dunkierka - podobało mi się bardzo (dałem temu wyraz wtedy w mojej "recenzji"). Darkest Hour jest jeszcze lepsze. Podoba mi się ten pozytywny, podnoszący na duchu, jednoczący ludzi duch tych filmów. Najważniejsze - to nigdy się nie poddać, i jednocześnie, za bardzo nie poświęcać. To jest prawdziwy brytyjski pragmatyzm. Najpierw ratujemy siebie, jednocześnie myśląc o bitwach jutro i pojutrze. To ogromny kontrast i powiew świeżego powietrza wobec polskiej mentalności "ofiary", "symbolu" i "kamieni na szaniec". Scena w metrze, bardzo pozytywna, specjalnie skrojona pod potrzeby dzisiejszych czasów, również ciężkich i decydujących o przyszłości UK.
Oglądałem ten film 10 listopada, w dzień przed naszym Świętem Niepodległości, i prawdę mówiąc, zazdrościłem Brytolom, ich mądrych rządów, pragmatycznego ducha, pozytywnego spojrzenia w chwilach niebezpieczeństwa. Siedziałem, i zazdrościłem im tego ich kraiku, mimo tych malutkich domków, wąskich schodów, grzyba na ścianach i dwóch kranów. Co za szczęściarze. Co za sprawna propaganda. "This was the charter, the charter of the land"...
Świetny i pozytywny film. Po wszystkim puściłem sobie teledysk "Aces High" Iron Maiden.
Scena w metrze to "licencia poetica", nic takiego nie miało miejsca
I generalnie fajnie być brytyjczykiem, nawet w 1940 r. Bo jak mieszkasz na wyspie a wcześniej ograbiles pół świata i rozsądnie te pieniądze wydałes to wiesz, że i tak Ci niewiele mogą zrobić
A film swoją drogą świetny, gdzieś tu ma osobny wątek
Johannes Betzler ma niewidzialnego przyjaciela. Tzn. My go widzimy. To bardzo nietypowy przyjaciel, bo jest to przyjaciel kazdego niemieckiego chłopca i dziewczynki. Tylko, czy to jest prawdziwy przyjaciel?
I, nie spoilerujac fabuły. Jeżeli sądzicie ten film ze zwiastunów i reżysera, to się srogo zdziwicie. Owszem, są tu elementy czarnej komedii, ale to jest bardzo poważny, miejscami trzymający w napięciu i niekiedy wzruszający film. Tak, reżyseria Taika Waititi, dobrze czytacie. Zresztą, sam Taika jest świetny w roli "przyjaciela", zadziwiająco dobra jest Czarna Wdowa w niespodziewanie poważnej roli, a mały Davis grający Joja robi to rewelacyjnie. No i w filmie są na pierwszym planie Niemcy, a dopiero potem naziści, i wszyscy za te Niemcy walczą do końca, gospodynie domowe, starcy, pasterze, dzieci...
I piękny dialog:
- powiedz mi coś o was, Żydach
- jesteśmy tacy jak wy, poza tym że jesteśmy też ludźmi
Finster Vater napisał:
Jeżeli sądzicie ten film ze zwiastunów i reżysera, to się srogo zdziwicie. Owszem, są tu elementy czarnej komedii, ale to jest bardzo poważny, miejscami trzymający w napięciu i niekiedy wzruszający film.
-----------------------
O to to, dobrze napisane. Nie jest to jakaś jadąca po bandzie parodia, jak np. Iron Sky, ale bardziej złożony film. Warty polecenia.
Widziałam i napiszę tylko tyle. Jeśli plota, że Taika dostanie coś z SW to prawda to ma moje błogosławieństwo. A już jak z romansem to w ogóle. Dziękuję, Taika, za to, czego mi nie dało TROS, a mogło.
Książki nie czytałem, więc nie wiem czy film stracił równie wiele co "On wrócił", ale lubię satyry, lubię popnazi tematykę, lubię filmy poważne, tutaj dostałem mieszankę otrzu trzech. Pod kątem, hm, ideologicznym, nie mam się do czego przyczepić, są jak piszesz Niemcy, zwykli Niemcy, walczący do samego końca, jest Gesztapo, są bezlitośni Rosjanie i bezlitosne wydrwienie rasizmu, ludowe postrzeganie Żydów i tak dalej. Porównam z książką, bo postać wyimaginowanego Hitlera wydaje się być zupełnie niewykorzystana pod kątem fabularnym i równie dobrze mogłoby go tam nie być, wydaje się być tam wrzucony tylko dla ostatniej sceny i paru czysto komediowych, choć nie przeszkadza zbytnio. Generalnie film na plus, lubię kpiny z knagi, szczególnie socjalistycznej.
Dla petrolheadów pozycja obowiązkowa, choc będą sarkać na nieścisłości faktograficzne (ale zdjęcia wyścigowe to zrekompensują).
Dla reszty to wysnuta z faktów, znakomicie zrealizowana hollywoodzka produkcja, choć niekoniecznie będzie jasne który schemat będzie wiodący. Dobry Bale, choć raczej Damon kradnie mu widowisko, wiele uroczych momentów.
Bo jak coś jest oparte na faktach, to nie znaczy że musi kopiować fakty 1:1 w 100%
Ale fakt, film z uroczymi momentami, potrafi budować napięcie, kawał solidnego rzemiosła i coś więcej. W kinie z Dolby słucha się dźwięków silników przecudnie (pojechałby sobie człowiek znowu na Nurnburgring czy w inne podobne miejsce, tylko kiedy...) Historia wpisuje się w narrację żeby w Ameryce znowu coś robić great again, bo tu lubią wyzwania, trochę hisoria rodzinna, trochę po nosie dostają gogusie z wysokich stolików korpo, a para Damon - Bale po prostu umie w aktorstwo - scena "przeprosin" przepiękna wprost, a reakcja szanownej małżonki wywołuje salwy śmiechu.
Gdzieś jest pytanie o granice realizmu, np. gdyby do bitwy o Midway scenarzyści dla większej dramaturgii wstawili udział i zatopienie Lexingtona
Znajomy bloger motoryzacyjny, który jako pierwszy polecał mi ten film, nie może przeboleć Enzo na Le Mans, bo ten nigdy się nie ruszał dalej niż na Monzę. Mnie zdziwił jeden pojedynek Milesa z Bandinim, bok w bok na całej długości Mulsanne, bo każdy szanujący się kierowca skorzystałby z jazdy w strudze dla nabrania prędkości (zwłaszcza po tych wszystkich momentach "not yet!"). Faktograficznie cały wątek początek spoilera Milesa zostawionego w fabryce na pierwsze Le Mans koniec spoilera jest zmyślony, ale jak pięknie buduje dramaturgię.
Scena przeprosin piękna, podobnie jak scena przesłuchania przez żonę
W "Midway" to "historyczni naziści" mogą się przyczepić ze "Nautillus" strzelał w rzeczywistości torpedy do Kirishimy, a nie do "Akagiego" Albo że nie zgadza się o parę stopni kąt ułożenia pasów na Roi
Film opowiada (pięknie zresztą) amerykański mit a wiadomo jak to jest z mitami, są albo mocne albo ich nie ma wcale. I ciekawe jak będzie z odbiorem - Damon ma rolę na Oskara, no ale zobaczymy.
A w scenie "przesłuchania" przez żonę to "are you nuts?" na końcu było przepiękne
Naprawdę bardzo dobry film! wróciłem z roboty dzisiaj, otworzyłem szampana i tak sobie oglądam i stwierdzam, że to bardzo przyjemne kino. duet Bale - Damon naprawdę zacny, scena małżeńskiego przesłuchania, czy dogadywania się panów na trawniku przednie! byle więcej takich filmów
Już od pierwszych minut widać i słychać, że klasyczny Scorsese, a nie żaden "Marty". Bierze narrację, którą stworzył w "Chłopcach z ferajny" i "Kasynie" i dostosowuje ją do seniorskich standardów swojej głównej trójki. To swoiste rozliczanie się z glamourem tamtych filmów. Nie myślcie jednak, że wali tu cały czas jakieś smęty, o nie, wszystko kręci się tu z taką werwą, że wcale nie odczuwa się mijających godzin. A III akt jest udekorowaniem tej ciężkiej roboty, zmienia się tonacja, mamy zabójczo precyzyjny montaż, długie chwile bez muzyki, powolne odliczanie... bo w końcu wiadomo do czego miała prowadzić ta historia...
De Niro w tamtych momentach wchodzi na swoje najwyższe obroty, obnażony zostaje nam jego konflikt pomiędzy lojalnością a sumieniem, surowa mechaniczność postaci czasem aż razi jakąś taką śmiertelną pustką.
Pacino celnie trafia swoimi wybuchowymi szarżami, często najwięcej humoru trafia się właśnie w jego scenach, jednak wlewa w Hoffę też niesamowity humanizm, to widać chociażby we wspólnych chwilach z De Niro. I chyba dlatego końcowy III akt wybrzmiewa tak dobrze, z uwagi na ten a nie inny duet.
Pesci "The Quiet Don" Bufalino, jak nazwa wskazuje cichutki, stonowany, nonstop nieodgadniony, wisi nad wszystkim, w tej mafijnej piramidzie, jak całe zło, ale nawet on jest tylko trybikiem w maszynie, są więksi od niego. Rola godna "Godfatherów". Możliwe, że moja ulubiona z jego repertuaru.
Z zarzutów? To taki dziejowy fresk na przestrzeni lat, rzuca nam się mnóstwo wątków, twarzy, epizodów i czasem nie idzie się w tym wszystkim połapać, ale może to się zmieni po powtórce na Netflixie.
Parę uwag do strony wizualnej. Odmładzanie daje się we znaki. Pozbyto się u aktorów zmarszczek, ufarbowano włosy, niemniej starcze sylwetki, spuchnięte twarze, zachrypnięte głosy pozostały. Biorąc pod uwagę, że odpowiednicy postaci w rzeczywistości raczej nie przypominali młodzieniaszków, na dłuższą metę nie sprawia kłopotu. Bardziej to, że wyglądają jak figury woskowe.
Whatever, mo*dy w kubeł i oglądać. Ode mnie mocne 8/10
Czy dostosowuje to do seniorskich standardów? Po części tak, ale ja to raczej widzę inaczej, w szczególności końcówkę. Jako taki powrót do tematów poruszanych te kilkadziesiąt lat temu i jednocześnie nadanie im perspektywy starszych poniekąd już panów.
Świetny film, no właśnie film, a nie marvelowske wesołe miasteczko .
Bardzo dobry film, hejterzy Johnsona mogą się gonić. xD Intryga co prawda do odgadnięcia w połowie filmu, ale dzięki obsadzie (nawet Yoda się załapał) i humorowi ogląda się świetnie.
PS. Dodatkowy plus za jechanie po imigrantach. xD
Dlatego ja bym mu tam kiedyś dał jeszcze szansę z bardziej kameralnym filmem/filmami Star Wars. On nie powinien robić epizodu sagi, tylko coś bardziej na uboczu.
Choć mi się tam TLJ podobało.
O, szykuje się sequel. Widzę Rianek coraz dalej od SW
https://www.hollywoodreporter.com/news/knives-sequel-works-centered-daniel-craigs-detective-character-1266533
Bo ten film jest tym, czym powinno być kino - dobrą zabawą wciągającą widza.
Dwa filmy, będące powrotem do dzieciństwa.
Pierwszy to film teoretycznie wojenny, którego tytułu przez długi czas nie znałem. Leciał pod koniec lat 70-tych w TV, i oglądałem go wtedy równolegle z „4 pancernymi”. Później chciałem go jeszcze gdzieś zobaczyć, ale ciężko odnaleźć film, którego tytułu się zapomniało. Wczoraj przeglądam nowości na Prime, patrzę i coś mi brzmi bardzo znajomo. Włączam i tak, to jest ten film.
Attack – amerykański film z 1956 r. na podstawie sztuki teatralnej, którego akcja dzieje się pod koniec II wojny światowej w Europie. Wojny trochę jest, nawet z rozmachem, choć dzisiaj efekty czy podrasowane „Stuarty” grające niemieckie czołgi mogą trochę razić, ale nie ona jest tu najważniejsza. To taka trochę ponadczasowa opowieść o tchórzostwie, odwadze, głupocie, korupcji oraz o robieniu tego, co jest słuszne a niekoniecznie wygodne. Jedna drastyczna scena zostaje długo po senasie. Ale, to trzeba po prostu zobaczyć, bo pisanie więcej byłoby jednym wielkim spoilerem.
Aktorsko to jest popis Jacka Palance, bardzo dobry jest też jeszcze całkiem młody Lee Marvin, zresztą, chyba cała obsada trzyma poziom. Naprawdę godne polecenia.
Drugi film, który też znalazłem na Primie, to „Zakazana Planeta” – też staroć z tego samego 1956 roku. Flim, dzięki któremu pokochałem S-F, i film, który ogląda mi się dziś tak samo dobrze, jak wtedy (czyli pod koniec lat 70-tych). Dzieło z wielu aspektów przełomowe dla SF, pierwszy raz wprowadzające takie rzeczy jak robot z własną osobowością, podróże w nadprzestrzeni czy choćby – blastery! Film będący inspiracja dla wielu innych, między innymi Star Treka. Ale też nie jest to tylko widowisko pełne efektów (wtedy – wręcz niesamowitych), ale całkiem poważna opowieść o tym, że najgorsze są te potwory, które nosimy w sobie. Jeżeli ktoś lubi S-F, a tego jeszcze nie widział, to na co czeka?
I – Last but not Least – młody Leslie Nielsen jako kapitan J.J. Abr… a nie, wróć, J.J. Adams
Trzeba zobaczyć.
Trzeba. Clint jest dobry w reżyserię i ma wywalone na układy.
Świetne otwarcie, rekonesans, 15, 20 minut, do 1 wybuchu. Potem "theme park", jak od ziomków Scorsese. Mendes z ekipą spóźnili się z tym filmem 20 lat. Nie daje widzowi jakiejś nieogranej przez dekady perspektywy, a typowe holly. Samuś jak nie wie co nowego walnąć w swoim repertuarze, to updejtuje innych filmowców. I tak w Skyfall cytował to bólu Nolana, tutaj mapłuje jego Dunkierkę, bo "bardziej mojsza, ja tyż chce cuś takiego, tate dej!!!11!@#"
Za mocno pompuje swój nastrój i swojego głównego "everyday herosa", ten oczywiście jako jedyny z ekipy pchającej ciężarówkę stoi tyłem, oczywiście najgłośniej krzyczy i najmocniej wygina papę, i muza maks (Newman w trybie zimmeryzmów, nawet zżyna z Thin Red Line) no i to wszystko tak ładnie rozplanowane, bardziej nastawione na cool widowisko niż na realizm wojny. Nie ma poczucia zagrożenia, suspensu, bo wszystko ma grać teraz i nieprzerwanie ciągnąć tego mastershota. Nie czułem absolutnie niczego.
Ten finałowy rozbuchany bieg "pod prąd", to było tak idiotycznie epickie, tak podrasowane, że w sumie jakby ziomek zaczął fruwać i skakać jak super mario, to pułap mej konsternacji i tak by się nie zmienił.
Deakins w tej samej palecie kolorów co zwykle. To jego film, a jednocześnie tak bardzo zachowawczy. Sztuczka jednego ujęcia jest w dzisiejszych czasach prosta i niezbyt zmyślna. Może być najwyżej wyzwaniem logistycznym, ale w wymiarze w jakim ukazuje go 1917 działa tylko jako spektakl, nie sztuka.
What`s meant to be an epic film has the emotional heft of David Copperfield making an airplane disappear.
To się dopiszę. Pierwsza 1/3, tak powiedzmy do wejścia w początek spoilera pułapkę koniec spoilera absolutnie mistrzowska, ten feeling bycia w strzelance z perspektywy trzeciej osoby był fantastyczny. Technicznie to też było nienaganne. Oczu nie szło oderwać. Szkoda tylko, że potem się to znacznie zepsuło. Na plus jeszcze początek spoilera ładna scena zgonu koniec spoilera. Podpisuję się, że bieg w finale niepotrzebny i rozbuchany, ale po prawdzie to ten film z realizmem niewiele miał wspólnego w zasadzie przez cały czas. Bieg przez nocne Ecoust we mnie wywołał podobną, negatywną reakcję co ten finałowy. No i ta krwiożerczość Niemców i złote serduszka aliantów, którzy stojąc naprzeciwko wroga ostatnie, o czym myślą to sięgnąć po broń xD Albo to oddawanie całego jedzenia randomowej kobiecie, litości. Ale przymykam oko, bo to nastawione na widowisko, właśnie też jak Dunkierka, więc podobało mi się. No i kończy się optymistyczniej niż TROS, więc nastrój poprawiony. Polecam dla widowiska (wg mnie warto dla samego początku) i naszego głównego duo, które aktorsko daje radę.
Świetnie nakręcony, klimatyczny, dobrze trzymający się realiów (w 2019 zrobili kino historyczne na realiach, co nieczęste - "Wojna Besta" aka Midway" czy ten). Fajnie oddane horror I wojny, okopów, błota i ogólnego bezsensu. I klimat operacji Alberich, gdzie Niemcy wysadzali i palili za sobą wszystko, ścinali drzewa i zostawiali pułapki, snajperów i grupy opóźniające, połączone z II bitwą pod Arras (przyćmionej przez bitwę pod Cambrai). Oraz "inicjatywy" oddolne, nieliczny grup, które zostały dłużej aby przytulić to, co jeszcze zostało po ewakuowanych mieszkańcach. Jak i to, ze nie wszystkich się udało ewakuować i że niektórzy ukrywali się po piwnicach zniszczonych miasteczek. "Znawcom" I wojny należny jeszcze przypomnieć, że "bieg" wzdłuż okopów był częsta praktyką, gdy np, dowódca kompanii / batalionu chciał coś w podobnych warunkach zameldować a zerwało linie telefoniczne czy ogólnie coś się spie...psuło. Przypadki że dobrze uposażeni żołnierze (każdej ze stron) oddawali część racji cywilom też są częste, tak praktyka. Nb. w nocy nie widać tak, jak widzimy na filmie, i w sytuacji gdy spotykamy maruderów to trzeba wiać a nie walczyć z nimi,no i bez karabinu się szybciej i łatwiej ucieka.
Z drobnych zarzutów można powiedzieć że nie było żadnych afrobtytyjczyków w wyspiarskich pułkach. Hindusi mieli własne pułki i nie było ich w wyspiarskich oddziałach. Odchodzący na upatrzone pozycje Niemcy czasami zostawiali stare armaty, szczególnie jak lufy były na granicy zużycia i był problem ze skrytym transportem, ale NIKT w 1917 nie zostawiłby mosiężnych łusek. Tak samo jak w Écoust-Saint-Mein nie miało prawa być dzwonu w kościele, Niemcy pozabierali wszystkie w 1914. Albadros DIII dopiero wprowadzano do linii i inna była taktyka ich użycia, i dla Ententy to był w powietrzu "krwawy kwiecień", gdzie DIII prawie że zdmuchnęły z powietrza Brytyjczyków i Francuzów (szczególnie spektakularna masakra RFC miała miejsce właśnie w okolicach Arras) i trudno sobie wyobrazić sytuację z filmu w tym okresie, no ale to detale jednak.
Wykład z historii nikomu niepotrzebny. Film był skopany koncepcyjnie i wykonawczo.
Na pewno technicznie jest to perła, najlepiej nakręcony i najpiękniejszy film roku. Jestem pełen podziwu dla twórców jaki tutaj kawał niesamowitej i niezwykle trudnej roboty odwalili. Poza tym emocje i napięcie przez cały czas, nie wiadomo w ogóle co się zaraz wydarzy a im dalej w las tym bardziej dramatycznie. Ten film trzeba obejrzeć w kinie. To nie tyle jakaś skomplikowana intryga z rozbudowanymi bohaterami tylko przeżycie, doświadczenie wojenne. Coś jak Grawitacja, w której doświadczaliśmy kosmos, tak tutaj doświadczamy wojny z perspektywy jednego/dwóch ludzi. Obstawiam że zgarnie Oskara za najlepszy film roku, bo po prostu najbardziej się wyróżnia. Zdjęcia, praca kamery i muzyka - rewelacja. I jest też w tym prosta ale wzruszająca historia zwykłego żołnierza. Ode mnie 9/10.
Mnie mocno wynudził. OK miejsca są naprawdę dobrze zrobione. Ale jako całość to po prostu OK film. Do Dunkierki mu daleko.
Mnie z kolei Dunkierka wynudziła. Bohaterowie i historia byli tam po prostu nieangażujący.(choć technicznie się wyróżniał). Wtedy mówiłem, że mój typ filmu wojennego to zdecydowanie Przełęcz Ocalonych Gibsona w kontraście do filmu Nolana. 1917 zdecydowanie bliżej wg mojego gustu do Przełęczy aniżeli do Dunkierki.
No po prostu fajny, sympatyczny film na podstawie klasycznej powieści L. Ascott. Ronan trochę kradnie show, ale świetna jest też M. Streep jako cioteczka March. Laura Dern na drugim planie i Hermiona też dają radę. Król Henryk też fajny, i generalnie niezłe kino rodzinne. Widać że ekipa Lady Bird razem to przepis na dobry film.
Zostałem na ten film trochę wyciągnięty, ale nie żałuję. Zdecydowanie warto.
Teraz czytam "Dobre żony", a potem porównam książkę z filmem
Nie sugerować się oceną na pewnym portalu, bo to bulszit. Wariacja znanej baśni, mocno uwspółcześniona, co na plus. Polecam głównie dla oprawy audiowizualnej, film jest po prostu śliczny, a każdy kadr mógłby spokojnie robić za tapetę. Dość powolny, bez durnych jumpscare`ów, trochę obrzydliwy, no i ma tę atmosferę. I czarownica jest naprawdę spoko i creepy.
Trailer obiecywał, ale lekka obawa była o nadmierne eksploatowanie słówka "emancypacja" z tytułu. I cóż, film ponoć słabo sobie radzi w bo, bo McGregor chciał być drugą Larson i coś tam palnął, przez co zniechęcił samce. Ci także uważają, że Harley nie jest tak seksi jak w Legionie, więc nie będą oglądać. Wina też zbyt długiego tytułu i umieszczenia w nim "Harley Quinn" na końcu, aż WB skrócił, bo ga ponoć nie jest w stanie ogarnąć tak długiego i dotrzeć do tego, co ją przyciąga. I szkoda, że zarobki ma poniżej oczekiwań póki co, bo to trzeci z rzędu bardzo udany film DCEU (jak dodać do tego niezwiązanego, oscarowego "Jokera" to już w ogóle rewelacyjna passa). Przekaz feministyczny, jeśli można w ogóle o takim tu mówić, jest prostacki, czy jak sam film przerysowany niemal do bólu. Wszyscy mężczyźni w filmie są źli, w finale bohaterki mszczą się na samcach, a ostateczna rozgrywka ma miejsce na "Molo Założycieli" wśród figur tychże, oczywiście samych facetów. Tylko, nawet zdając sobie z tego sprawę, to nie wchodzi na plan pierwszy czy drugi. Kobiety, które robiły film (reżyser, scenarzystka, Robbie jest współproducentem) nie zapomniały, że liczą się przede wszystkim bohaterowie, ich interakcje i fun. Dlatego można zapomnieć o drugiej, nudnej i posępnej Kapitan Marvel, podniosłych wynurzeniach o przewadze kobiet, "Force is female" czy coś w tym stylu. Biją dziadów, bo mają realne powody ku temu i nic więcej widz słyszeć na ten temat nie musi. A jakie to lanie jest satysfakcjonujące! Dawno się tak nie cieszyłam z oglądania mordobicia na dużym ekranie. Nie jest to John Wick, ale nadal pomysłowe i efektowne, widać inspiracje Tarantino. Nie odnotowałam też jakichś żałosnych żartów. Film jest bardzo komiksowy (ciekawe czemu xD) i nie sili się na bycie czymś więcej. Chaotyczny jak sama Harley, bo to ona opowiada historię, więc pasuje ciągłe przeskakiwanie z czasem akcji. Margot i jej Harley tu błyszczy, ale to nie jest tak, że reszta bohaterek jest słaba. Każdej dano niezbędne minimum backstory, każda jest jakaś, każdą da się polubić i każda jest po coś. Widać, że laski doskonale się bawiły na planie, bo bije z interakcji między nimi naturalność. Miałam lekkie wajby, jakbym oglądała trochę paczkę bohaterów w stylu gotg. Jest jeszcze McGregor jako villain, postać żadna, ale aktor też się nią bawi, więc da się go znieść. Wyczekuję z niecierpliwością co też nam WB zaserwuje w WW84 i ogólnie jakoś bardziej na filmy z DCEU niż Marvela. I wielka szkoda, że nie dostaniemy filmu z Jokerem Phoenixa i Harley Robbie. To by było coś.
Przejrzałem serwisy, widzę że średnia ocen porównywalna z TROS (bez szczegółowych analiz).
To jednak trochę deadpoolowski film bez deadpoloowskiej klasy. Nie mówię że jest zły ale też nie jest jakoś nowatorski - ot taki zlepek wszystkiego. Całość ogląda się OK. Wieczna paplanina HQ jest słodaśna <3
Sam film w ScreenX wygląda bosko - boczne ekrany to nie tylko poserzenie wybranych scen ale również sympatyczne animację. Na +
A co do samej HQ to jest ona jednak też zbyt deadpoolowska. Jest zła dobra, zamiast zła zła.
Posępna Marvel? Mi ona wydawała się właśnie luzacka Oo
Byliśmy z Panem Widmo. W kinie tylko dwa seanse dziennie w małej sali, ale sala pełna.
Film zabawny.
Dziś na śniadanie była luźna wariacja (zakaz handlu w niedzielę wymusił użycie tego co mamy w domu, czyli chleba, polędwicy, parmezanu i mieszanki keczupu z harissą) na temat kanapki z jajkiem.
Powrót klasycznego Ritchiego, więc jak ktoś lubi to obowiązkowo.
Doodle let me go me girls, doodle let me go
Bardzo fajne, w sensie, wygląda super, muza czaderska, udźwiękowienie zabójcze, momentami jest straszna groza (mało i krótko). Bardzo podobał mi się niesamowity język, akcent i słownictwo Thomasa Wake`a. Faktycznie trąciło to Melvillem, jak to wspomniał ten młodszy bohater.
Film jest kolejną demonstracją potęgi kina. Siedziałem w stanie totalnej hipnozy.
Ale byłbym bardzo wdzięczny, gdyby mi ktoś wytłumaczył, o co w tym wszystkim chodziło. Naiwnie - dwóch gości oszalało w izolacji. Coś tam nie gra w ich przeszłości. Kto jest szalony a kto normalny? A może to wszystko to faktycznie halucynacja?
"Wiedźma" była o wiele łatwiejsza i zrozumiała. To tutaj to jakaś totalna enigma. No nic, sztukę można doceniać i nie rozumiejąc jej
Film widziałem dziś w Heliosowym "Klubie Konesera" (hue hue). Tradycyjnie ocena w oldskulowej skali 2-5: 5- (czytaj "Pięć minus", minus za moją niekumatość i nierozumienie). Nie pokazywać dzieciom. Nie nadaje się kategorycznie na randkę
PS Eggers jednak rządzi, ale facet "coś ma dziwnego". Dlaczego najstraszniejsze sceny w obu jego filmach pokazują kobiety ??
Jakie to było dobre. Szkoda, że Dafoe i Pattinson zostali okradzeni z nominacji oscarowych. Oglądałam na początku stycznia i raz, a film zdecydowanie jest na przynajmniej dwa razy, więc nie pamiętam wszystkiego, ale raczej nie jest zasadne tu pytanie co się wydarzyło naprawdę, a co jest wyimaginowane, lecz zwyczajnie "co autor miał na myśli?". No i jakoś jak to tak płynęło to wyglądało na stary, dobry bunt młodego/syna/człowieka wobec starego/ojca/boga, najprościej ujmując, i to raczej nieudany. Tym bardziej, że film się kończy malowniczym Prometeuszem.
Tak odkładałam ten seans z powodu niepasujących mi godzin, że bym prawie przegapiła no i byłoby co żałować. Nestorka okazuje się mieć nowotwór i lekarze przewidują, że przeżyje jeszcze maksymalnie trzy miesiące, lecz rodzina nie przekazuje jej tego, gdyż tak się robi wg chińskiej tradycji. Wymyślają wesele kuzyna, żeby po latach rodzina w całości mogła się spotkać na chińskiej ziemi (część mieszka w USA) i pobyć z babunią. To także komedia, więc grobowej atmosfery nie będzie, wręcz przeciwnie - humor jest subtelny, taki, jaki lubię. Urocza śmieszno-smutna mieszanka, która gdy dobrnie do końca wywoła uśmiech na twarzy. Młodzi kwestionują moralność okłamywania babci, starsi przekonują do trwania w tradycji, więc mamy konflikt pokoleń i konflikt dwóch, odmiennych kultur. Jest to bardzo prosty film, ale te rzeczy są tak nienachalnie i z wdziękiem pokazane, że, no, bierze to. A mentalność i rozumowanie ludzi ze Wschodu są zwyczajnie fascynujące. Jest to jeszcze bardzo dobrze zagrane, szczególnie duet babci i wnuczki - urocza, ciepła relacja. Polecam, ma to też potencjał na dobry film na randkę.
Film animowany z DC, ekranizacja komiksu.
Superman ląduje w Związku Radzieckim za Stalina.
Komiksu nie czytałem (jeszcze), ale film mi się podobał. Może trochę razić nieco sztuczny rosyjski akcent ale cóż pan zrobisz, nic pan nie zrobisz Podobały mi się sceny z obozu pod ziemią i Batman Muzyka bardzo dobra, liczę na oficjalny OST. Zresztą tu przykład:
https://www.youtube.com/watch?v=82Ygc-9PVcw
Aktorzy głosowi dają radę, oprócz tego właśnie akcentu, o którym wspominałem. Wonder Woman, której udziela głosu Hera Syndulla (Vanessa Marshall) w ogóle nie brzmi jak nasza znajoma Twi`lekanka, ale ok XD Także da się obejrzeć.
No dobra, nie wczoraj i nie film
Ale w kinie, jaki "Live HD", więc się liczy
Opera z cyklu premier Metropolitan Opera z Nowego Jorku.
I, coś po prostu rewelacyjnego. Klasyczna, komediowa opera Haydna z 1709 przeniesiona w czasy współczesne. Bo historia trochę uniwersalna, kobieta chora na władzę pragnąca usadzić syna na tronie i manipulująca otaczającymi ją facetami (i to w jaki sposób, to trzeba zobaczyć ), trochę zdziecinniały imperator myślący tylko jakby tu przelecieć Poppeę. Świetnie rozegrane sceny w minimalistycznej scenerii, i zaskakujące, ale też
świetne połączenie muzyki barokowej ze współczesną popkulturą.
No i obsada, bo to jedna z tych niewielu oper, gdzie gra aktorska jest nawet ważniejsza od muzyki czy śpiewu. No i sami wykonawcy - rewelacyjny mezzosopran Joyce DiDonato, ponownie w roli Agrypiny (poprzednio w równie współczesnej adaptacji Royal Opera House) - i to jak ona gra, no po prostu coś, czego nie da się opowiedzieć. Neron (młody, zbuntowany, wydziarany ale w "rzymskim" stylu) to również mezzosopran, Kate Lindsey (tak, kobieta ) i jest równie świetna jak DiDonato, no i Klaudiusz, świetnie komediowo zagrany przez bas Matthew Rose. Pozostali też są nieźli, ale ta trójka kradnie cały show.
Jak ktoś nie widział, to powinien W większych miastach w Polsce w ramach cyklu "The Met: Live in HD" (są też powtórzenia jako "encore")
Można nadganiać rzeczy, generalnie ja kwitnę. Gorzej niestety kiedy film który się chciało obejrzeć tak od okolic premiery okazuje się być jednak cokolwiek zawodem
W nd nadrobiliśmy sobie w końcu Le Mans, czyli Ford v Ferrari.
Kiedyś napisałam Ludwikowi że mam zwyczaj oceniać ludzi przez pryzmat tego co sądzą o Rush, który jest produkcją niejako paralelną w duchu - brumczenie silników, wielkie rywalizacje pchające do nie do końca szlachetnych zagrywek, czy ostatecznie ludzkiej tragedii, takie tam. I tego mniej więcej sobie obiecywałam po tym filmie. Nie lubię Bale`a i jego przekolorowanej maniery aktorskiej, ale hej, Matt Damon, Caitrona Balfe, Jon Bernthal, generalnie obsadowo na plus.
No i nie, nie podobało mi się. Oczywiście nie jest to szambo, ale zastanawiam się czy Mangold ma świadomość tego co dokładnie popełnił. Bo dla mnie (nas, w zasadzie bo odbiór mieliśmy taki sam) to nie jest historia dwóch pasjonatów kontra biurwy. To jest historia o tym jak wielka korporacja stwierdziła że w sumie nie ma pomysłu na siebie, to wychędoży pasjonatów zarówno swoich jak i po drugiej stronie wielkiej wody. Osiągnięcia głównych dwóch bohaterów idą w zasadzie do kosza, Ferrari w tym wszystkim jest bogu ducha winne tak naprawdę - tyle że miałam poczucie złośliwej satysfakcji jak napisy na końcu zdradziły że GT40 to był jednorazowy sukces, którego nie udało się powtórzyć. Dobrze wam tak, korporacyjne szmaty.
Rzecz jasna nie mam pojęcia jak wyglądały fakty. Może w wymiarze historycznym ta historia jest jednak bardziej romantyczna, porywająca, pobudzająca wyobraźnię. Ten film tylko do takiej historii aspirował (to jest wyczuwalne), ale pośliznął się na scenariuszu, który opowiada coś innego. I tak stoi w rozkroku ta produkcja, udaje jedno, jest czymś zupełnie innym, przy okazji obnażającym żałość tego co chyba chciał dumnie wyeksponować.
Ale też spory niedosyt jest na płaszczyźnie czysto realizacyjnej. Muzyka zapominalna, montaż - poprawny, ale nie rzucający na kolana, tempo jak na film o samochodach bijących rekordy prędkości nieledwie ślimacze. Jak to jest możliwe, że Mangold, młody wilk Hollywood robi takie ślamazarne rzeczy a dziadki pokroju Rona Howarda czy George`a Millera produkują filmy które na każdym seansie trzymają cię na krawędzi kanapy i na wdechu przez cały czas trwania?
First of all, to film na duży ekran i dobre, kinowe Dolby. W domu niestety traci (ale, "Baby Driver" nie)
Second. To NIE jest historia o kopro vs. Pasjonaci. To historia jak stara, dobra kapitalistyczna firma prywatna pana Forda (ostatni mohikanin we wschodzącej erze bankowych korpo) daje kupę kasy pasjonatom bo może i ma taki kaprys.
I, GT40 to był jednorazowy sukces na LeMans, ale dalej możemy kupić nowe GT, choć sporo tańsze są Corvetty, że o zupełnie plebejskich Camaro, Mustangach czy Challengerqch tylko wspomnę.
`Misja na Marsa`? Otóż początkowa scena z rozmową z Fortu dzieje się... teraz 9 czerwca 2020, wieczorem po imprezce.
Co prawda nie latamy na Marsa i mamy do rozwiązania problem covidu, a nie zagadki cywilizacji, która nas stworzyła, ale to też jest fajne.
Lubię czasem tak zerknąć i porównywać daty z filmów, do których dożyliśmy...
Zawsze w takich scenach z datą, mam - wtf, to już ??? ... Szok, jak ten czas zapindala.
Parę dni temu odświeżyłem sobie pierwszego "Terminatora". Pierwsza scena ze zniszczonym miastem i data 2029. Co prawda, daleko jeszcze, ale maszyny na pewno nas nie wykończą.
Ten, który nas wykończy jest z nami od początku początek spoilera widzimy go codziennie w lustrze koniec spoilera
ostatnio przypomniał mi się ten wypadek
https://www.kotaku.co.uk/2016/06/03/elites-ai-created-super-weapons-and-started-hunting-players-skynet-is-here
więc... nie jestem tego taki pewien
żem obejrzał. Co prawda niestety nie w kinie, ale w streamie. Szkoda, bo tego rodzaju obrazy klimat robią, ale na dużym ekranie. Niestety, winnym tego, że film nie wszedł na ekrany kin, jest korona. Co do filmu, to scenariusz jest on oparty o książkę C.S. Forestera "The Good Shepherd", opowiadającej o dowódcy niszczyciela, który wraz kilkoma innymi jednostkami, musi bezpiecznie przeprowadzić swój pierszy konwój przez Atlantyk, pod którym czychają wilcze stada ...
Tak, to WW2, tak, jest to nowy film Toma Hanksa, który wcielił się w postać bohaterskiego kapitana, Ernest`a Krause. Tak, prawie cały film (godzina i 30 minut) to szary ocean i stalowe wnętrza głównego destroyera. A film ?, hmmm, od strony wizualnej oddaje całkiem dobrze dramatyczne realia, z jakimi musiały mierzyć się załogi okrętów. Od strony historycznej, należy przymknąć jedno oko - kto chociażby grał w Silent Hunter, ten wie , ale mimo to, całość ogląda się bardzo dobrze, a film przez cały czas trzyma w naprawdę dużym napięciu. Wizualnie, jak już wspomniałem, jest dobrze, a momentami bardzo dobrze. I choć budżet filmu wręcz śmiesznie mały, w porównaniu do topowych produkcji, to przyznam, że CGI spokojnie daje radę. I tylko szkoda, że to jednak nie seans w kinie, z dobrym nagłośnieniem, cóż.
Aktorsko ?, cały Hanks, czyli wszystko co charakterystyczne w grze aktora, znajdziemy i tu. W skondensowanej ilości, bo właściwie to Hanks, sam dzielnie walczy z ukrytymi w swoich stalowych puszkach, Niemcami. Akcja toczy się głównie na naszym bohaterskim okręcie, nocą, i na klaustrofobicznym mostku . Napięcie sięga zenitów, gdy konwojowany konwój przestaje być chroniony z powietrza, i wpływa na tak zwane czarne dziury, gdzie pod wodą czają się rekiny - tadam!, stada u-boot`ów. Dialogi, to przede wszystkim żargon wojskowy, ale spokojnie , podany w strawnej dla każdego formie. W kluczowych (nocnych) momentach dzieje się na ekranie tyle, że czasem nie wiadomo kto do kogo strzela , a ciśnienie skacze na tyle, że kawa jest niepotrzebna.
"Greyhound" to naprawdę dobre kino. Półtorej godziny tylko, ale wcale nie ma się wrażenie, że czas zap ... znaczy leci. Zaś przyjemność z oglądania - w pełni gwarantowana
- https://www.youtube.com/watch?v=eyzxu26-Wqk
No fajny. Niby nic tylko wyszczekiwanie komend i gapienie się przez okno, ale napięcie związane z walką morską oddane świetnie. Może w końcówce trochę poszaleli z dramaturgią torped ocierających się o burty, może trochę za dużo grzybów w tym wojennym barszczu - ale w końcu Holiłód też ma swoje prawa (i widz kinowy też)
Kurde, czytam reckę powyżej i sobie myślę - o, ale fajnie nawet kolo napisał. Patrzę, a to moja recka normalnie
Jak Ty te posty znajdujesz, to nie mam pojęcia.
Normalnie, użyłem wyszukiwarki żeby sprawdzić czy ktoś już pisał o tym filmie
Pogoda za oknem, jak również aktualna sytuacja, panująca w kraju, zachęcająca do tego, żeby raczej nie opuszczać domu, skłoniła mnie do nadrobienia kilku zaległości filmowych. Jakiś czas temu stworzyłem listę produkcji, które chcę obejrzeć; regularnie ją uzupełniam o nowe punkty.
Dla jasności, ostrzegam przed możliwymi spojlerami.
1. Malena - włoski film z 2000 roku, z Monicą Bellucci. Historia pięknej kobiety, tytułowej Maleny, którą każdy przewierca wzrokiem, gdy ta idzie ulicami małego, sycylijskiego miasteczka – w zależności od płci obserwatora z widocznym pożądaniem i głodem w oczach, albo ledwo tłumioną bądź jawną nienawiścią. Młody, 13 letni chłopak, Renato, popada w obsesję na jej punkcie.
Smutny film o zawiści, obsesji i samotności. Malena, choć podkreśla swoją nieprzeciętną urodę, nie robi tego w sposób wyzywający. Gdy idzie ulicą, spuszcza wzrok, stara się nie zwracać uwagi na pożądanie, bijące od mijanych przez nią mężczyzn i nienawiść, wypełniającą obserwujące ją kobiety. Nie ma tak naprawdę nikogo, kto mógłby jej pomóc w jej samotności, w końcu nawet ojciec pozbywa się jej, dając wiarę zawistnym pogłoskom. Zaś Renato, obsesyjnie śledzący Malenę i fantazjujący na jej temat, gdy sytuacja tego wymaga, nie staje w jej obronie.
Piękną muzykę do filmu skomponował Ennio Morricone.
Nie miałem zbyt wiele do czynienia z włoską kinematografią, i tak, wiem, że Włosi słyną z tego, że są ekspresyjnymi ludźmi. Dlatego nie jestem pewien, czy gra aktorska niektórych postaci w filmie, np. ojca Renato czy też adwokata, jest zwyczajnym "szarżowaniem na ekranie", czy też wynika z tego, jak włoscy aktorzy odgrywają swoje role.
2. Co gryzie Gilberta Grape’a - film z 1993 roku, opowiadający o rodzinie, mieszkającej w niewielkim miasteczku, gdzie diabeł mówi dobranoc. Gilbert – w tej roli Johnny Depp – zajmuje się utrzymaniem swoich bliskich, jako, że jego ojciec popełnił samobójstwo. Jednym z jego najważniejszych obowiązków jest opieka nad upośledzonym młodszym bratem, Arniem, granym przez dziewiętnastoletniego Leonardo DiCaprio. Do tego, ich matka, pogrążona w żalu po śmierci męża, doprowadza się wręcz do monstrualnej otyłości. Monotonne życie Gilberta zmienia się, gdy w miasteczku przymusowo zatrzymuje się Becky, młoda dziewczyna, podróżująca ze swoją babcią.
DiCaprio zrobił na mnie wielkie wrażenie, portretując upośledzonego chłopaka. Jego mimika, sposób mówienia i poruszania się wyglądają naprawdę autentycznie. Inni aktorzy także dobrze wykonują swoją pracę; Darlene Cates, która wcieliła się w matkę Gilberta, tak naprawdę była naturszczykiem, co nie przeszkodziło jej w tym, by zagrać dobrą rolę. Film o rodzinie i radzeniu sobie z przeciwnościami. O codziennej walce i monotonii, smutny, ale nie pozbawiony nadziei.
3. Zakochany bez pamięci - przełożenie tytułu filmu to niełatwa sztuka. Nie może on być specjalnie skomplikowany, musi być w miarę łatwy do zapamiętania, powinien oddawać mniej więcej to, o czym jest dane dzieło. Nie wiem, jak ja bym przetłumaczył "Eternal Sunshine of the Spotless Mind" na język polski. Może dałoby się to zrobić jakoś zgrabniej? W każdym razie, polski tytuł przywodził mi na myśl komedie romantyczne, których szczerze nie cierpię. Na szczęście, Zakochany bez pamięci nią nie jest. To właściwie dramat z elementami sci-fi.
Clementine, grana przez Kate Winslet, postanawia poddać się terapii, dzięki której całkowicie utraci wspomnienia o Joelu (Jim Carrey), rozczarowana ich nieudanym związkiem. Na podobny krok decyduje się także ten ostatni, w czasie zabiegu dochodzi jednak do wniosku, że nie chce usuwać ze swojej pamięci wspomnień, związanych z ukochaną osobą, tak różną charakterologicznie od niego.
Carrey odgrywa swoją postać w sposób bardzo wyważony, nie szarżuje na ekranie, nie popisuje się nadekspresyjną mimiką. Lubię Kate Winslet, szczególnie za „Marzyciela”, tu także przykuwa ona wzrok. W ogóle, obsada filmu jest naprawdę ciekawa, w końcu mamy tu także Marka Ruffalo, Eliaha Wooda i Kirsten Dunst. Jedno z ciekawszych, oryginalniejszych dzieł o miłości, z jakimi miałem styczność.
4. Zombieland: Kulki w łeb – kontynuacja komedii z 2009 roku o świecie, w którym panoszą się żywe trupy, a kilku ocalałych próbuje sobie jakoś radzić ze swoimi problemami. Film nie tak udany, jak część pierwsza, niemniej i tak zabawny – szczególnie motyw z krzywą wieżą w Pizie. Lubię Woody’ego Harrelsona w roli Tallahassee’ego, a Emma Stone to połączenie zadziorności i uroku. W sumie nie ma co więcej pisać, udana, przyjemna do obejrzenia komedia.
5. Big Lebowski – ten film znajdował się na mojej liście od samego początku. Choć stworzyłem ją kilka długich lat temu, dopiero teraz miałem szansę, żeby go obejrzeć. Przyznam, że niewiele wiedziałem na jego temat. Miałem świadomość, że występuje w nim John Goodman i Jeff Bridges, że jednym z ważniejszych elementów fabuły jest coś związanego z dywanem. I w sumie tyle. No i oczywiście pamiętałem o statusie kultowości Lebowskiego, pojawiającego się to tu, to tam w rankingach, opisujących najlepsze bądź ulubione dzieła filmowe.
I powiem tak: film jest, hm, nietypowy, niemniej wciągający. Pełen charakterystycznych, nierzadko absurdalnych, postaci. Jeff Lebowski, nazywany przez siebie i innych Kolesiem, bezrobotny facet, którego sensem życia jest gra w kręgle oraz palenie trawki (no i bycie wyluzowanym za nas wszystkich, grzeszników ) przez pomyłkę zostaje wzięty przez dwóch zbirów za innego Jeffa Lebowskiego, milionera. Pragną oni odzyskać pieniądze, które żona tego ostatniego jest winna ich szefowi. Jeden z oprychów niszczy dywan Kolesia, oddając na niego mocz. Chcąc uzyskać rekompensatę za "zbrukaną" własność, Koleś odwiedza bogatego imiennika. W rezultacie, wraz ze swoim kumplem, Walterem (John Goodman), wplątuje się w serię zdarzeń, związanych z porwaniem żony milionera, walizką z okupem, niemieckimi nihilistami i kilkoma jeszcze innymi niecodziennymi sytuacjami, pełnymi nieporozumień i pomyłek.
Film wypełniają naprawdę nietuzinkowe postacie. Jeff Bridges, John Goodman, wycofany Steve Buscemi i inni, stworzyli zapadające w pamięć kreacje. Scena z wysypywaniem prochów naprawdę mnie rozbawiła. Sporo tu absurdu, ale ogląda się to z całkiem dużą przyjemnością i ciekawością, co wydarzy się dalej. Rozumiem, dlaczego ten film może być przez kogoś nazywany kultowym. Myślę, że sam kiedyś jeszcze do niego wrócę.
Kiedy ja po raz ostatni tak się rozpisywałem na Bastionie...
Well, pamiętam jak poszedłem w ciemno na "Lebowskiego". Zanim, film stał się "kultowym".
Właściwie tylko dla głównych aktorów, inaczej seans bym sobie darował . Bridges i Goodman stworzyli tak kapitalny aktorski duet, że właściwie mogliby grać w tym filmie na tle białej ściany, a i tak by żarło jak cholera. Szczególnie Goodman i jego "Shut a fuck up" wryło mi się w mózgownicę już na stałe.
No i jeszcze John "Jesus" Torturro, który pojawia się tylko przez moment, ale kradnie całą scenę w kręgielni
Film docenia się jeszcze bardziej po latach, a "Dude" miał sto procent racji by się nie przemęczać w życiu ... i pomyśleć, że głupi dywan może zmienić właściwie wszystko, hmmm
Kto nie oglądał, ten nie wie co traci. Film z tych obowiązkowych, do obejrzenia.
SZWADRON - polski kandydat do oscara z 1993 w reżyserii Machulskiego. Co za złoto, śledzimy losy Powstania Styczniowego z perspektywy Rosyjskich oficerów polskiego pochodzenia. To chyba najlepszy polski film wojenny jaki widziałem, niewiele tu bitwy i potyczek, ale sam konflikt ukazany jest wzorcowo. Grabieże, pogromy, sądy wojskowe i gnębienie żydów, partyzantka na bagnach i strzelanie w lesie. Nie ma tu gloryfikacji powstańców, punkt widzenia Cara również jest przedstawiony a walczący krwawią i umierają po obu stronach. Machulski ukazał w filmie zwykłych ludzi porwanych przez wojnę. A aktorstwo - prima sort - gra tu Gajos, który momentami kradnie film, młody Radosław Pazura, kapitalny rosyjski aktor w roli dowódcy Kozaków (chyba najbardziej rozsądny bohater w filmie), gościnnie miga nawet św. pamięci DIONIZY "NAPOLEON" ze Złotopolskich i Piotr Lubicz z KLANU. Rosyjscy oficerowie mówią po rosyjsku i francusku, jak przystało na realia epoki. Kostiumy, dialogi - perła, chyba jeden z najbardziej niedocenionych filmów.
Pixar taki se. Jeśli łaska, uwaga na ewentualne SPOILERY
Za prędko wbijamy w zaświaty i ich pokręcone mechanizmy, nie dając wpierw poznać głównego bohatera. Swoją drogą scena wypadkowej "śmierci" poprzedzającej out of body experience z kolei nie daje po sobie poznać, że w ogóle nią jest, bo utrzymano ją w tonie jakby slapsticku. Ot cięcie, i witamy ektoplazmowego animka.
Mam wrażenie, że ten gimmick fabularny zaimplementowano tylko po to, żeby ściągnąć małoletnich przed ekrany, no bo wygląda "dzieciakowo", nie żeby wynieść z tego jakąś głębszą naukę. Ogólnie film stoi mocno w rozkroku nad tym, co chce powiedzieć i jak. IMO dużo lepiej by sobie poradził bez tej całej meta narracji i czarów marów rodem ze Shreka 3, ale trzeba by było przepisać cały wątek na Ziemi. A idąc dalej na polu przesłania film się wykłada zupełnie. W poruszanych tematach o życiu/sensie istnienia nie drąży żadnych gruntów - jeno je obwąchuje, zaś udziela samych błahych, rzekomo uniwersalnych, acz jednowymiarowych i skąpych odpowiedzi. Znowu pasja kontra sprawy codzienne i stara klepiąca ci, że nie poświęcasz im należnej uwagi.
A końcówkę można interpretować różnorako, nie wiadomo właściwie co Joe chce osiągnąć poza "życiem chwilą" i jak to wpłynie dalej na jego sukcesy, niesukscesy... a wiadomo, życie kopie w tyłek bezwarunkowo. Na stawione pytania jednak każdy sam powinien sobie odpowiedzieć, poczciwy mistrz Zen bajerujący truizmami może ci tylko wskazać jedne z wielu drzwi, ale ty sam musisz przez nie przejść (Matrix mówi hejooo ). Animacja, muzyka i inne sprawy techniczne wypadły świetne, jednak jakiś niesmak pójścia na łatwiznę pozostał.
Tutaj to ciekawie omówiono:
https://www.mattpais.com/movie-reviews/2020/12/11/soul-review
Ode mnie 5-6/10
Spoko film, który wiadomo ogląda się przede wszystkim dla scen walk. A te były świetne, zarówno potyczki tytułowych bohaterów jak i walka z Mechagodzillą.
Jest też bardzo dobry pomysł z Pustą Ziemią. Mogło być jeszcze lepiej gdyby wycięli wkurzających ludzkich bohaterów. Bo niestety mamy jakieś dzieciaki i typa widzącego wszędzie reptilian i inne spiski, a taki Kyle Chandler nie robi w tym filmie absolutnie nic.
No dokładnie - mi nie podeszła Mechagodzilla wizualnie, bo była taka za bardzo uwspółczesniona, wolę starą blaszankę.
W Pustej Ziemi aż śmiechłem, gdy potraktowali człon nazwy "Kinga" dosłownie Ale wizualnie cudeńko.
Dzieciaki mogli sobie darować, ale to już pisałem. widocznie u Warnerów uznali że "ta mała od dziwniejszych rzeczy" przyciągnie młodą widownię.
Jak na typowy film rozrywkowy to Godzilla vs. Kong spełniła moje oczekiwania. Nie przeszkadzał mi nawet wątek ze strony spiskowca i dzieciaków, a ta mała gadająca z Kongiem była urocza. Generalnie to chyba pierwszy film z serii, oczywiście w mojej opinii, który wywołuje jakieś emocje. W czasie pojedynku tytanów, a także przez większą część filmu, czułem swego rodzaju sympatię do Konga i mu szczerze kibicowałem. Przy poprzednich filmach z serii mnie coś takiego wcale nie zabrało.
Jako że dzisiaj zdecydowałem o dniu leniwca, postanowiłem sobie zamówić dominosa i coś obejrzeć. Wybór padł na "Monster Hunter". Od razu zaznaczę, że nie miałem najmniejszego pojęcia, że jest to film nawiązujący do serii gier. Zagryzając sobie pizzę oglądam ten twór i nasuwa mi się jeden, jedyny słuszny wniosek. Ten film jest tak zły, że aż gorszy od TRoSki, a to wiele znaczy. Dla kogoś kto nie ma pojęcia o co chodzi w tych grach i sięga po ten film, "Monster Hunter" jest tworem pozbawionym logiki, historii i generalnie sensu. Obejrzałem do końca dla zasady, ale rozczarowany jestem niepomiernie.
Przyjemne menskie kino, co nie powinno budzić zaskoczenia skoro listę płac otwiera Statham (a kobiet w obsadzie jak na lekarstwo).
W jednej trzeciej filmu wiadomo już do jakiego finału zmierzamy, zostaje tylko pytanie co będzie po drodze (początek spoilera dużo szczelanek koniec spoilera).
Zabawa konstrukcją dla miłośników Ritchiego.
Zasadniczo chciałem powiedzieć że w Szybkich i wściekłych 9 (F9) jest heheszkowa scena nawiązująca do starłorsów, nic co powinno skłaniać do pójścia do kina. Kto chce zobaczyć rozwój franczyzy (raczej rekurencyjny), niech idzie, kto chce zobaczyć coś totalnie odmóżdżającego, niech idzie (lub zaczeka aż będzie w VOD lub TV). Dla fanów - cameo Gal Gadot ponadto w cyklu "poznaj świat" widoczki z Edynburga i Tbilisi.
Dla Gal Gadot, to rozumiem. Ale tak normalnie, żeby chciało się to obejrzeć i jeszcze do końca wytrwać ? - a w życiu
Czego człowiek nie zrobi dla młodzieży
Nawet czasem pośmiałem się serdecznie.
Ale czemu nie? Reset mózgu dla zdrowia psychicznego + amerykanin za kółkiem Brytyjskiego vana na wąskich, europejskich uliczkach 😀 I jeszcze autko skaczące na bungee - no to trzeba zobaczyć, i tylko na dużym ekraniku.
Świetny film.
Jeśli skończył wam się zasięg i bateria.
I jeśli na dworze burza z piorunami.
I jeśli absolutnie nie macie nic innego do roboty.
Generalnie głupawa letnia komedyjka sensacyjna na lato, kilka poziomów poniżej Szybkich i wściekłych. W filmie za udział wzięli SLJ i Salma Hayek, a zawsze przyjemnie jest zobaczyć SLJ i popatrzeć na Salmę Hayek.
No właśnie nic nie miałem do roboty, choć wcale nie padało
No i jest Nasz ulubiony Mace M...r Windu, i jest Salma, i Reynolds i można się (nie)zdrowo pobrechtać.
+1 za scenę z łopatą, +10 za scenę przed napisami, +20 za scenę po napisach.
Wygląda że w Holiłóód mają jakiś czelendż, kto zrobi bardziej odjechany film.
Akcja toczy się w 1916 roku więc już plus, że nie współcześnie
Fajny przygodowy film na lato. Blunt, Whitehall i Johnson dają radę, Plemont może nieco przerysowany, ale cóż, taka rola. Ładne widoki, dobre dość efekty specjalne, sporo humoru i niezły twist z przeszłością postaci graną przez The Rocka. Muzyka też sobie ładnie gra (w jednym utworze udziela się Metallica). Także można obejrzeć i nie zgrzytać za bardzo zębami
Rok 1916. Utwór Metallici... Jak jak nie lubię takich motywów. Jest taki rok to dawajcie piosenki z tego okresu, a coś, czego wtedy nie było.
taki mały spoiler, w filmie pomijając początek, to Nothing Else Matters jest tylko w retrospekcji z dużo wcześniejszych czasów. Nie wiem, czy tam muzyka ludowa by pasowała. Natomiast sam rok 1916 jest potraktowany jako lekka stylizacja, bez wchodzenia w szczegóły. Wręcz jest przeciwnie, zbyt wiele elementów jest współczesnych, by odhaczyć np. gej jest... jest. Coś z tego wynika w filmie... nic.
Były tam jakieś żółwie?
nie ma. zresztą to i dobrze, bo efekty specjalne i animacja zwierząt to jedna wielka porażka. Są masakrycznie kreskówkowe, jakby z gry, gdzie wszystko jest przepakowane.
Łojezu ale miałem zaciesz.
Film o życiu NPCów. A głównie jednego NPCa. A właściwie...
...to tylko powód żeby się świetnie bawić rzeczywistością, w której możliwe jest praktycznie wszystko (jak się trochę pokoduje, pomoduje, pohakerzy i użyje wyobraźni).
Świetny na randkę (nie byłem, ale tak sądzę, chyba żeby moją obecność w kinie uznać za próbę randki z Jodie Comer).
Plus Taika Waititi bawi w roli aktorskiej. O żartach, od których kino ryczało ze śmiechu (np. epizod Evansa), nie będę pisać bo po co psuć.
To nie klickbait ani relacja z rajdu po wrocławskich barach (może kiedy indziej ) , ale tytuł filmu jaki ostatnio widziałem w kinie na 10 tys. metrów.
Muszę przyznać, po "Air attack" miałem awersję do chińskich produkcji, szczególnie wojernnych. No ale, 8 godzin w powietrzu i trzeba się czymś zająć, i padło właśnie na ten film. W końcu, najlepiej zarabiający film roku 2020 (choć wiem, to nie był normalny rok dla kina)
I... jestem zdecydowanie zadowolony i na tak, bo dostałem kawał porządnego filmu wojennego, oparty na historii którą znam, zaskakująco dobrze zrobiony. Film o bohaterach, którzy bohaterami nie są, są raczej en masse niekompetentnymi tchórzami i dezerterami, którzy znaleźli się w takim miejscu i czasie, że nie bardzo mieli wybór. I nie było ich 800, tylko znacznie mniej (ale to wyjaśnienie ładnie wybrzmiało na ekranie). Film o wojnie, która toczy się, granicząc przez płot z europejską dzielnicą Szanghaju, więc tambylcy mogą ją sobie obserwować w czasie przerwy na kawę czy między jedną ruletką w kasynie, nie podejrzewając nawet że oni wkrótce będą następni. I ten jak najbardziej rzeczywisty (choć faworyzujący obrońców) fast bardzo ładnie wybrzmiał na ekranie. I do tego naprawdę niezła muzyka, widać że ktoś się postarał. Film unika taniej propagandy, a jeżeli wychodzi poza ramy prawdy historycznej, to nie w tę stronę co się spodziewamy - w rzeczywistości obrońców zginęła zaledwie nieliczna garstka.
Wcześniej o filmie słyszałem, że miał problemy z wejściem na ekrany w... Chinach, co wydawało mi się dziwne, bo jak film o chińczykach co biją Japończyków może mieć problemy w Chinach. Teraz już wiem reżyser nie poszedł na skróty i nie zrobił z obrońców komunistów, widzimy zgodnie z prawdą wojska lojalne Kuomintangowi. Co prawda nie pada nazwisko Cziang Kai-Sheka, ale wspomina się "generalissimusa". Nie pominięto sceny z flagą (bo, no nie można jej było pominąć), więc mamy w filmie wielką flagę Chin lub jak kto woli dzisiejszego Tajwanu, a nie czerwoną płachtę z gwiazdkami. Nie wygumkowano też harcerki, mimo że też nie było jej po drodze z ChRL-em. Choć i tak, z oryginalnej, 160 minutowej wersji został po cięciach "zaledwie" 2,5 godzinny film.
I jestem tylko ciekawy, ile do produkcji filmu dopłaciła się Coca-Cola
Film jak życie. Clint na pełnym lajcie odhacza kolejne konwencjonalne plot-pointy, po czym ma jeszcze czelność zaskoczyć nas schematycznym finałem.
Nie jest to opinia, ale sugerujcie się tym opisem. Naraska
Fajny filmik, nie najlepsze z Eastwooda, ale i tak dobre. Faktycznie jesteśmy zaskoczeni standardowym finałem. A, no i jak ta granica z Meksykiem kiedyś wyglądała 😀
Swoją drogą, ładnie się Clint starzeje. Po 90-tce, a jest producentem, reżyseruje i jeszcze gra. Chciałbym tak w takim wieku.
W sumie jakoś mnie ominął peerelowski hajp na Najmrodzkiego, może trochę się domyślam dlaczego, w każdym razie znam nazwisko, ale bez emocji. Film o nim ("Najmro") to opowieść łotrzykowska (z morałem), nakręcona w realiach schyłkowego PRL (początki III RP w zasadzie nieodróżnialne), bardziej na motywach życiorysu niż próbująca go odtwarzać. Zabawny, nieco oniryczny, okraszony przebojami z epoki, solidnie zagrany. No i zawiera spory udział Klątwy Doliny Węży!
Sympatyczny film z Ryanem Reynolsem, Jodie Comer itp. w rolach głównych. Guy, pracownik banku w mieście Free City orientuje się, źe nie jest zwykłą postacią poboczną (NPC) w grze online. Fajne role Reynoldsa, Joe Keery`ego i Taiki Waitiego. Podobało mi się
dzisiaj widziałem.
I myliłem się mówiąc, ze wszystkie dobre filmy juz nakręcili. Kręcą dalej 😉
Wystarczy wziąć dobrego, uznanego reżysera dobrych aktorów i zapewnić budżet, i voila. Co prawda trudno powiedzieć czy box office będzie dobry (raczej nie), bo dzisiejsza publika woli oglądać historie o trykociarzach, no ale, zobaczymy. Generalnie chyba najleoszy film jaki od dawna widziałem. Choć tak, koncept gdzie różne osoby opowiadają tę samą historię z różnych punktów widzenia już "gdzieś" widziałem.
Ale ad ovo, film "Ostatnia walka Kylo Rena" vel "The last duel" jest niezły na wielu płaszczyznach, zdjęcia, klimat średniowiecznej Francji, sama historia i napięcie do samego końca, gdy nie wiemy (dobra, jeżeli interesujemy się francuską jesienią sredniowiecza, to wiemy) jak to się skończy. Szczególnie, gdy każda z opowiedzianych historii jest przekonująca. Lub przynajmniej taką się wydaje. A problemy się nie zmieniają, mimo ze już tyle wieków minęło.
Nie smęcąc, idźcie na ten film do kina, nic lepszego aktualnie nie grają.
Bonus początek spoilera w filmie jest nagi Adam Driver koniec spoilera w pewnym sensie.
Ben Swolo ciąg dalszy? O niee...
To nie tak jak myślisz 😀 A nawet wręcz przeciwnie.
Zakładając, że ten film jest kanoniczny, to czy ojcem brata Rey jest Kylo Ren?
a strukturę filmu mogłeś widzieć, choćby u Kurosawy. Lubię widowiska od Ridleya, zazwyczaj jest na co popatrzeć. Nie inaczej było tym razem. No i można zrobić film o Średniowieczu bez wstawiania tam czarnej szlachty i tak dalej? Można. Za to dodatkowy plus. Ogólnie fajny film, świetnie się ogląda tych samych bohaterów ukazanych w oczach innych. Szkoda, że "Ostatni pojedynek" przeszedł bez echa. Teraz czekam na Guccich.
Wiem, 羅生門 to jeden z moich ulubionych filmów
Tutaj trochę się bałem nawiązań do współczesności, na szczęście Ridley umie w reżyserię. Tak jak piszesz, dawno się tak dobrze w kinie nie czułem, ogląda to się świetnie, jak te same wydarzenia można różnie interpretować, począwszy od tego kto kogo uratował w początkowej bitwie i jak to co dla jednych jest niezwykle istotne, dla innych nie ma większego znaczenia.
Tez mi szkoda, dlatego zachęcam, bo to jeden z najlepszych filmów ostatnio zrobionych.
Idźcie do kina zobaczyć jeden z największych flopów
Bo ludzie wolą niestety filmy o trykociarzach z majtkami na wierzchu, zamiast porządnego kina. Signum temporis.
"Mistrz kierownicy ucieka" czyli "Smokey and the Bandit" (1977)
Reżyseria:
Hal Needham
Film miał premierę 27 maja 1977 więc musiał rywalizować z ANH
Ja pamiętam go z dzieciństwa, często leciał w TV, więc po latach postanowiłem go sobie odświeżyć bo w tym roku miał premierę UHD.
https://www.blu-ray.com/movies/Smokey-and-the-Bandit-4K-Blu-ray/288369/
Jak przetrwał próbę czasu? Znakomicie, fabuła prosta jak budowa cepa, więc nie ma się co zepsuć
„Bandzior”, drobny przemytnik podejmuje się zadania – za 80 000 dolarów ma w ciągu 28 godzin przeszmuglować wielką ciężarówką 400 kartonów piwa „Coors” z Teksasu do Atlanty (3000 km) na południu Stanów Zjednoczonych. Ciężarówkę prowadzi jego kolega „Snowman”, a główny bohater „toruje” mu drogę i odwraca od niej uwagę policji w czarnym Pontiacu Trans Am. Po drodze „Bandzior” zabiera Carrie, która uciekła sprzed ołtarza. Jej niedoszły teść – szeryf Justice, zaczyna pościg za nią i Bandziorem... Klasyczny film bogaty w efektowne pościgi drogowe. Po premierze filmu, w Stanach Zjednoczonych znacząco wzrosła sprzedaż modeli Trans Am.
Trans Am https://youtu.be/aBWGEYC206Q?t=171
Polecam
Też na tym kilka razy w kinie byłem 😀 A ostatnio sobie odświeżyłem na małym ekranie w wersji oryginalnej, jeszcze lepsze bo teraz więcej tutejszego kontekstu rozumiem. Szkoda że następne części nie były takie dobre.
No i miałem okazję zobaczyć filmowego Pontiaca Firebirda Trans Am w muzeum samochodów z Hollywood w Gatlinburgu - aczkolwiek z "ocenzurowaną" przednią tablicą. Z tym że wzrosła sprzedaż to normalka, po "Transformersach" wzrosła sprzedaż żółtych camaro.
Moja pierwsza wizyta w kinie od dwóch lat. Szczerze mówiąc, skoro nawet "Diuna" mnie nie skusiła do wyprawy tamże, to myślałem, że już nic mnie nie zanęci. Głupi ja, nie doceniłem co marka RE znaczy dla mnie. Od kilku dni uwierało mnie, że ten film jest w kinie, a ja go nie widziałem, a przecież poprzednie z serii widywałem po kilka-kilkanaście(!) razy. No i pękłem. I nie żałuję.
Jak mi ten film siadł, panyy. Dobra, jestem totalnie nieobiektywny, moja ocena tego filmu to jakby spytać hipera Star Wars czy mu się podobał nowy film Star Wars xD ale wyszło naprawdę dobrze.
Co tu zapewniło sukces to przede wszystkim pomysł na film. Powrót do korzeni, lata 90, horrorowy klimat, wierność grom. WtRC to adaptacjo-mix pierwszej i drugiej części gier. Bardzo wierna, aż do odtwarzania 1:1 niektórych elementów z gier. Przyznaję, że (mentalnie) lekko popuściłem jak np. zobaczyłem wnętrze komisariatu Raccoon City, wygląd kluczy które Lisa dała Jill, design parkingu podziemnego (aż sobie pomyślałem: "o, tu spier...em przed Tyrantem" ) i tak dalej. Dawno chyba nie mieliśmy w hollywoodzie adaptacji tak wiernej materiałowi źródłowemu. A ja wierność cenię bardzo.
Casting tu to 10/10, aktorzy znakomicie odnaleźli się w swoich rolach. Jedyny zgrzyt to postać Leona, która raz, że z białego zamieniła się w jakiegoś araba(?), a dwa - z badassa w "rookie cop", taką ciamajdę. Totalnie nie-Leon. Ale nie jestem zły. Większość postaci tu to badassy: Chris, Jill, Wesker, Claire... ktoś musiał się wyłamać. Szkoda, że Leon a nie np. Chris. No ale trudno. Dalej, dało się lubić tę postać.
Klimat jest taki, że możnaby go ciąć nożem. Małe, upadające miasteczko, wieczny deszcz, mrok, uczucie zagrożenia. Coś zupełnie innego niż napakowane akcją RE z Millą, ale podeszło mi to jak pizza w piątkowy wieczór.
Tak to powinno było być zrobione. Jestem usatysfakcjonowany w 100%. Wyszedł film znacznie lepszy, niż zapowiadały trailery - to zabawne. W trailerach trochę waliło biedą, w filmie tego nie widać. Zwolnić tego, kto im robił trailery xD
Oczywiście recenzje filmu są słabe i podobnie wynik box offisu, a jak nie zrobią mi kontynuacji to chyba zzielenieję.
Dlaczego nikt mi nie powiedział, że powinienem obejrzeć "Dzikie historie`?
To bardzo nieładnie kisić od 2014 (2015 u nas) taki odjechany film dla siebie! ~
Ja tam zawsze polecałem!
Ale jakoś po cichu. ~ Przejrzałem co tam ludkowie ciekawego widzieli w 2014/15 lub topki i nic. Za to, w porównaniu do tej czarnej komedii, trochę takich trocin było. ~
Wyjechałem z pretensjami do Kapitana Dunbara, który różne dziwne filmy mi wyświetla (np. "Złotą rękawiczkę"), to stwierdził, że było w planach, ale covid zabrał nam półtora sezonu narciarskiego i zabierze kolejny. A to czas nadrabiania zaległości filmowych...
Co prawda nie wczoraj, ale dzisiaj - i wow, naprawdę im wyszło na każdej płaszczyźnie, choć początek tego nie zapowiadał.
Jak macie dzieci, idźcie koniecznie, zresztą idźcie, nawet jak ich nie macie. Świetna zabawa, i sporo wzruszeń na koniec.
Do niedawna nie wiedziałem, że film "Coś" (1982), to remake filmu "Istota z innego świata" (1951).
Wiec gdy się już dowiedziałem, to trzeba było nadrobić zaległości, niestety nie jest łatwo dostępny w zadowalającej jakości i trzeba było importować - zdecydowałem się zakupić niejako w ciemno, tylko na podstawie zajawki na YT:
https://youtu.be/T5dwbZKd64Y
Remake jest lepszy i to zdecydowanie, jednak jak ktoś lubi - tak jak ja - filmy SF z lat 50-60, to warto się zapoznać.
Nie ma takiego fajnego klimatu jak u Carpentera, i mimo że sytuacja jest niewesoła, chłopaki ciągle dowcipkują - to takie MCU z lat 50
Bawiłem się dobrze
Świetna obsada i świetne aktorstwo. DiCaprio to klasa, wiadomo. Ale też znakomicie zagrała swoją rolę Jennifer Lawrence.
Meryl Streep i Jonah Hill ... no, to po prostu trzeba zobaczyć
Tak jak spodziewałem się po trailerze i trzymałem kciuki - i nie zawiodłem się. O czym ?. Pani doktor Lawrence, odkrywa asteroidę, wielkości dobrych paru kilometrów wszerz i wzdłuż. Niespodzianką zaś jest, że wali ona centralnie w ziemię ... czas impaktu przewidziany jest za sześć miesięcy.
Jak przekonać świat, że grozi nam całkowita zagłada ? - to jest zadanie tej dwójki. I od tego momentu mamy jazdę bez trzymanki, gdzie absurd goni absurd, czarny humor w ilościach hurtowych wylewa się z ekranowych dialogów, gdzie ironia z otaczającego nas świata, polityków, ogłupionego społeczeństwa, mediów z naciskiem na social, gdzie aluzje są tak czytelne, że bardziej chyba nie można. Karykatura jak najbardziej aktualnych czasów.
Podskórnie jednak czuje się przez cały film, że pod tą tragi-komediową fabułą, jest to wszystko do bólu p r a w d z i w e. Że świat się wali na naszych oczach naprawdę, nie tylko w tym filmie. W realu, brakuje tylko Apophis, który niestety nam skręcił.
Nie, nie ma happy endu. Sorry.
Ale w pewnym momencie, gdzie już wiadomo co się stanie, gdy do wszystkich już dociera to co nieuchronne, jest takie piękne zatrzymanie. I serio, jak bum cyk cyk, te pare scen ma swoją moc i potrafi wzruszyć.
Filmowa niespodzianka ?, jak najbardziej TAK.
Nie no, jest Happy end, w pierwszej scenie po napisach 😀
Przegapiłem ten film w kinie
Było info na Bastionie, bo gra Erin Kellyman (Efnys Nest)
https://star-wars.pl/News/25799,Zielona_susza_w_Krainie_Czarow.html
Myślałem, że to kolejny film o rycerzach, a mnie to kompletnie nie jara, więc nawet zwiastunów nie chciało mi się oglądać
Przegapiłem ten film, gdy był do kupienia za 10$
Tym razem, tytuł i okładka skojarzyła mi się z jakimś zapomnianym i kompletnie nieudanym filmem MC/DC:
https://m.media-amazon.com/images/I/71CCtbh2EPL._SL1500_.jpg
Na szczęście nadrobiłem zaległości i film zamiesza w moim TOP 10: 2021
https://youtu.be/sS6ksY8xWCY?t=1
Sympatyczny film, na dużym ekranie jest niesamowicie klimatyczny, dużo się dzieje dookoła, gdzieś tam w tle i ogólnie fajne rozwinięcie legend arturiańskich. No i jest ta ruda od Solo
Hehe, dla mnie ten film to przede wszystkim element wspomagający w szykowaniu się do egzaminu na filologii angielskiej Z zakresu historii literatury angielskiej.
A poza tym to bardzo mi się podobał w kinie. Klimat pierwsza klasa Tempo filmu pozwalało na kontemplację chwili
Dodam jeszcze do tego, że dzisiaj (w sumie to już wczoraj), dostałem w szkole zastępstwo za angielski właśnie
Także, wziąłem z uczniami na tapetę dzieła takie jak m.in. Beowulfa i Sir Gawain and The Green Knight`a właśnie
Oczywiście przesadziłem, film jest o kobietach-szpiegach, ale tytułowa liczba 355 jest czysto symboliczna, jak 007.
Pomysł na damskiego Bonda czy też bardziej damskie Mission: Impossible nie był zły, ale zabrakło jednak scenariusza. Ani McGuffin nie jest szczególnie przekonujący, ani plot twisty zaskakujące (w niektórych sytuacjach można było równie dobrze bohaterów oznaczyć gwiazdkami, żeby bardziej jednoznacznie sygnalizować co się z nimi będzie dalej działo).
Obsada dobrze się bawiła, zwłaszcza Diane Kruger. Jako widz również się bawiłem nieźle (scena na targu w Marrakeszu to małe cudo, paryski pościg też zacny), nie wiem jak inni widzowie gdyż ich na sali nie było. I tylko cały czas zachodziłem w głowę, czy Lupita Nyong`o zacięła się trwale przy goleniu, czy też rysa na jej twarzy jest charakteryzacją sugerującą zdarzenie z przeszłości.
To powinien być krótki metraż.
Ostatnie 30 minut jest absolutnie fenomenalne, jest bezbłędne. Ciężko oderwać wzrok od tego co dzieje się na ekranie. Scena w celi to majstersztyk, a to co dzieje się po niej jest nie do podrobienia. Połączcie Johna Wicka z Matrixem (tylko nie czwartą częścią, która na tle trylogii jest niczym wymiocina na kaszmirowej apaszce) i podlejcie to horrorowym sosem z przyprawą gore. Takie jest ostatnie 30 minut - szalone, dzikie i pięknie wyreżyserowane. Ostatnie 30 minut tego filmu to klasyk w momencie wydania.
Do tego momentu nie da się tego oglądać. Nuda wiadrami wylewa się z ekranu a filmowa klisza goni filmową kliszę (która goni inną filmową kliszę). Ten film do pewnego momentu jest wręcz nieoglądalny. Przełamanie następuje de facto w przydługim finale, ale to już za późno na uratowanie tego filmu. Niestety
Ostatnie 30 minut to sztos totalny, o reszcie lepiej zapomnieć.
Nigdy nie byłem nastolatką ani rodzicem nastolatki, więc rzeczywistość przedstawioną raczej odkrywałem niż rozpoznawałem (z męskimi nastolatkami chyba jest lub bywało nieco inaczej), ale czułem się bardzo usatysfakcjonowany.
Więc można wymyślić film, w którym będą wszystkie możliwe numery z pościgami, i zastanowić się co dodać, żeby było coś szczególnego, czego jeszcze nie było. W efekcie dostajemy "Ambulans", czyli coś w rodzaju połączenia "Heat" ze "Speed" i "Dr House" (bo skoro mamy karetkę jako spiritus movens historii, to przecież nie po to, żeby nie wykorzystać okazji do zrobienia czegoś co można zrobić w karetce. przyznam, że nie dowierzałem własnym oczom). Do tego odrobina szaleństwa u przynajmniej niektórych postaci (obsada bez zarzutu) i manieryzmy Michaela Baya.
Na całe szczęście była też Eiza Gonzalez.
Po opisie i pierwszych scenach spodziewałem się jednak czegoś innego, ale nie narzekam - historie silnych (choć słabych) kobiet mogę oglądać. Akurat dobra rozrywka na sobotni wieczór, w bardzo odpowiednim wymiarze półtorej godziny, bardzo sprytnie po taniości zrobiona.
Doczekałem się! Film, do którego chce się wracać przynajmniej myślami (kiedyś w przyszłości powtórka wysoce prawdopodobna).
Gdyby film traktować... dosłownie, to mamy opowieść na miarę pierwszego Matrixa, dzięki czemu twórcy mieli możliwość poszaleć konceptualnie i wizualnie. Ale jak to wszystko uporządkować, to mamy genialnie komiksową opowieść o załamaniu nerwowym i przepracowywaniu traum. Plus absolutnie cudowna Jamie Lee Curtis.
I pomyśleć co podatki potrafią zrobić z człowiekiem.
bartoszcze napisał:
mamy opowieść na miarę pierwszego Matrixa, dzięki czemu twórcy mieli możliwość poszaleć konceptualnie i wizualnie.
-----------------------
Co za bezczelnie powierzchowne porównanie, no ale niczego innego się nie spodziewałem
Jaki to ma tytuł w jezyku Sexpira?
Tłumaczenie jest dosłowne
https://www.imdb.com/title/tt6710474/
Film bardzo SF, bo ludzie samodzielnie rozliczają podatki z Ajeresem, na dodatek prowadząc działalność to nawet podchodzi pod hardkore SF 😀
Ale bawiłem się świetnie, prawdziwe multiwersum obłędu, drugie dno i ogólne przesłanie ważniejsze od "akcji", a dodatkowe plusy dodatnie za pierwsze zakończenie łamiące 4 ścianę, no i oczywiście za "racoontouille" 😀 - jak to przetłumaczyli na PL i ogólnie czy film dużo stracił na wersji z napisami (bo te wewnątrzrodzinne dialogi CN - EN z wstawianymi tu i ówdzie anglicyzmami i chinczyznami są też cudowne)
pojawiło się na Amazon Prime!
O, i to jest wiadomość! Niech i Amazon Prime się na coś przyda (choć "Katarzynka zwana Ptaszkiem" z gościnną rolą Billie Piper całkiem sympatyczna, mimo hindusów w średniowiecznej Anglii)
Polski tytuł tego filmu może wskoczyć na listę Najdziwniejszych Odpowiedników im. Wirującego Seksu, gdyż na polskich ekranach film jest pod tytułem Boscy.
Całkiem zabawna komedia o kręceniu filmu, a raczej o przygotowywaniu kręcenia filmu (nie ma ani jednej chwili z właściwym kręceniem, że tak zaspoileruję), w konwencji bardziej teatralnie umownej niż typowo filmowej. Konstrukcja w sumie dość przewidywalna, można odhaczać wystrzały z kolejnych wieszanych na ścianach strzelb. Twórcy bardzo dobrze się bawili, trójka Penelope Cruz w wielkiej rudej czuprynie a la Merida, Antonio Banderas i Oscar Martinez popisuje się jak umie grać. Kpina zarówno z ego twórców, jak i oczekiwań bogatych producentów.
Wśród filmów, które bardzo chcą czymś być, ale nie bardzo mają na siebie pomysł - ten niczym nie chce być, ale za to ma dobry pomysł.
(Komedio)dramat sądowy. Heist movie. Kino społeczne. Wszystko starannie wymieszane i zrealizowane tak po brytyjsku, że bardziej nie można. Może Anglicy są kiepscy w kuchni, ale z kamerą potrafią upichcić coś naprawdę pysznego.
Historia kradzieży portretu księcia Wellingtona pędzla Goyi w 1961 roku (poprzycinana dla potrzeb filmu). Jim Broadbent jako złodziej-społecznik czarujący, choć może może jego postać ciut jednostronna. Helen Mirren jako jego żona - wspaniała, pozornie drugoplanowa, lecz to bardziej opowieść o niej, zwykłej kobiecie. I jak oni wszyscy cudownie mówią...
Książę (The Duke). Jaki ja mam udany ten maj kinowo...
Na wysokości "Novecento", "Dawno temu...", "Misji" potrafił już zupełnie rozbroić mnie emocjonalnie znakomitym montażem filmowo-muzycznych wspomnień.
Przede wszystkim Tornatore, który całą karierę udowadniał, że jest najbardziej spielbergowym z włoskich twórców, potrafił tutaj przez bardzo długi czas odchodzić od swojego bezlitośnie patośnego stylu, zostawiając kwestię uniesień muzyce Ennio. Pomogła mu w tym o dziwo kompilacyjność materiału, dynamika obszernej twórczości kompozytora, którego uczynił głównym aktorem (nie chcącym się zestarzeć ani o minutę) .
Szkoda, że właściwie w ogóle czasu nie dostał Quincy Jones, że nie było nic o trzykrotnej współpracy z Beattym, o muzyce do "Lolity" Lyne`a, o współpracy z Polańskim, czy o ścieżce do "Czystej formalności", zamiast skaczącego na krześle cretino Tarantino. A jeszcze można było zahaczyć o "Białego psa" Fullera, Almodovara, Chi Mai...
Pewnym zgrzytem był też nieszczęsny Zimmer, który niestety z miliona opcji był tym, który dostał głos przy "Dawno temu...", oczo*ebna elektronika za nim i iście spaghetti westernowy pot nad górną wargą dość skutecznie próbowały wytrącać z nostalgii.
I jeszcze przykre, że ktoś taki jak Ennio Morricone poprzez wpływ machiny popkulturowej i robienia ze sztuki zawodów, czuł w życiu jakikolwiek żal, że długo nie dostawał Oscara. Przecież ten Oscar przy nim jest totalnie niczym, zostało tylko ego QT. I przy tym niestety jakieś ostatnie 20 minut to kiczowate szybowanie w dół.
Warto iść do kina, większość filmowych fragmentów klasyków pięknie odrestaurowana, i muzyka wiadomo robi swoje.
25 rocznica (aż trudno uwierzyć) to ponownie miło zobaczyć ten film w kinie na dużym ekranie. I, jak coś jest dobre, to jest dobre mimo upływu czasu, i ten akurat film starzeje się bardzo dobrze. I ogląda się go o wiele lepiej niż większość dzisiejszych produkcji - może dlatego że on ma oryginalny pomysł, ciekawą fabułę, scenariusz, dobrą reżyserię, aktorów, akcję, humor (już od początku, gdy archeolog pyta kosmitów "are you Germans?") itp. No i jednak w Kinie to wszystko wygląda jednak o wiele lepiej niż na największym nawet TV czy projektorze 4K.
Pytanie, dlaczego takich filmów SF (czy ogólnie, dobrych filmów) się już dzisiaj praktycznie nie robi, jest niestety pytaniem retorycznym.
Ale jak to w kinie? Ja też chcem
Zainwestował pewnie w domowe, i się chwali
Nie no w kinie, takim przez duże "K", seans z okazji 25 lecia, a wcześniej wywiady z Brucem i Milą, scenarzystą itp. Fajne było to jak wspominali "Bruce, nie stać nas na ciebie [wtedy brał naprawdę wysokie gaże], nie zmieścimy się w budżecie - ale mi się to podoba, chcę w tym zagrać, to się jakoś dogadamy "
O żeszzz ... powiedzieć, że zazzzzdroszzzczę, to jak nic nie powiedzieć
I, po seansie, fajne były te brawa od publiki na koniec Człowiek się poczuł o te 25 lat młodszy od razu.
Generalnie bardzo lubię takie filmowe powroty, niezależnie czy to "Casablanca" czy "Big Lebowski"
W sumie jak w Covidzie udało mi się zobaczyć ponownie TESB na dużym ekranie, to też byłem happy
A takie se okazjonalne wyświetlanie:
https://www.boxofficepro.com/the-fifth-element-returns-to-cinemas-this-summer-for-25th-anniversary/
Mogę się pochwalić, że już byłem w 97 Nawet tą bieda gierkę na PS się ogrywało.
I świetna ścieżka dźwiękowa Erica Serry, łącząca ze sobą eklektyzm gatunkowy funku, klasyki, popu, ambientu i przenoszący je w futurystyczne realia XXIII wieku.
https://youtu.be/RbIvB3aRQc4
https://youtu.be/ssp3MJjl4lU
https://youtu.be/-bMPWXF4e4g
To nawet Valerian takiej nie miał, szedł jednak w typową sci-fi bajkowość.
Pytanie, dlaczego takich filmów SF (czy ogólnie, dobrych filmów) się już dzisiaj praktycznie nie robi, jest niestety pytaniem retorycznym.
A Besson na ten temat coś mówił? Bo to poniekąd też jego sprawka, zakładając że skończył się kilkanaście lat temu
czyli jest znakomity, kiedy nie próbuje udawać posiadania fabuły, a jest tylko zestawem obrazków z udziałem ludzi i dinozaurów, tworzących leniwą historyjkę o współistnieniu (dobrym i złym), świata mezozoicznego i antropocenicznego, czyli zarówno dzieci karmiące jaszczurkę jak kaczkę, jak i dinozaury w nielegalnej hodowli i handlu
niestety w filmie jest tego tylko jakieś 15-20 minut, czyli wystarczyłoby na krótkometrażówkę, na resztę w zasadzie szkoda czasu
najstraszniejsze w całym filmie było uświadomienie sobie, że korporacja mogła wykupić połowę włoskich Dolomitów na wyłączny użytek
nawet pojedynek tyranozaura jakiś taki niemrawy
Bardzo przyjemna wprawka w stylu Tarantino z domieszką Ritchiego. Zabawny Pitt, świetny Henry, dla mnie wisienką na torcie była przewijająca się czasem Karen Fukuhara.
Potwierdzam, poza tym film zawiera wiedzmaka cechu wilka, "100 miles" Jean Baez, japońską toaletę na przyciski, węża, rewelacyjnego Henrego, no i absurdalny humor w bardzo dużych dawkach. Nawet Deadpool się pojawią na chwilę 😉
I bardzo fajna scena po pierwszych napisach 😀
I w sumie jajna promocja japończykom wyszła, co mi właśnie przypomniało że trzeba kraj kwitnącej wiśni przesunąć na górę listy priorytetów do zobaczenia, bo życie wieczne nie jest.
Całkiem przyjemny film, choć bardziej romansidło niż zapowiadany thriller. W zapomnianym przez ludzi miejscu, "gdzie diabeł mówi dobranoc" (bo to dokładnie pi naszemu znaczy tytuł) dzieci znajdują zwłoki człowieka który prawdopodobnie spadł z wieży obserwacyjnej. Ale czy na pewno? Ta pozornie kryminalna opowieść to tylko pretekst do odpowiedzenia ciekawej, choć może niezbyt oryginalnej historii, za to bardzo fajnie zagranej przez młodych aktorów. No i dla mnie plus, że to wszystko dzieje się praktycznie "za płotem", w pięknych okolicznościach przyrody Południa, w otoczeniu słonych bagien.
widziałem trailer przed seansem, jeśli to chyba dla tej przyrody głównie
(sprawdzając uprzednio gdzie kręcili, pamiętam swój niesmak jak odkryłem że Trzy billboardy z Missouri kręcili w Karolinie)
A tutaj Karolinę kręcili w Luizjanie 😀 - ale marshe takie same tam i u nas, sprawdzone doświadczalnie.
Sympatyczny film przyrodniczy (człowiek to też element przyrody) z wątkiem sądowo-kryminalnym i romansowym.
Tylko się trochę dziwiłem że jak na Południe to strasznie łatwo ta rodzina zgubiła kontakt, ale może tak to właśnie się sobie w Stanach.
Jak nie masz prawa jazdy lub paszportu (a mieć nie musisz), to nie można Cię namierzyć. Nie ma żadnej rejestracji ludności, dowodów osobistych itp., a w erze przedinternetowej to już w ogóle było trudne.
Gdy z nowych filmów nie ma ca po specjalnie pójść, wtedy można się wybrać na pełnoekranowy seans E. T. , bo w końcu okrągła rocznica (1982 r.). Film którego współproducentką była znana nam skądinad Kasia K., widać kiedyś była w tym dobra (choć może dlatego, że w duecie że Spielbergiem), szkoda że jej się zapomniało [dygresja taka]. Film starzeje się bardzo ładnie, i co w kinie to jednak w kinie. Świetny film dla dzieci i młodzieży, przy którym dobrze się będą bawić i dorośli - sprawdzone na moim organizmie. W bonusie Drew Barrymore po raz pierwszy na ekranie 😉 jako uroczy 5-letni rezolutny maluch. Oczywiście film nie spełnia już dzisiejszych "standardów" i pewnie dlatego takich filmów już się nie robi, i trochę szkoda, no ale, signum temporis.
I taka niewesoła refleksja, że świetna sceną pościgu policji za rowerami kosztowała pewnie z 30 razy mniej niż podobna scena z Bobka, a wygląda z 30 razy lepiej. Aż się nie chce wierzyć, że tam, i tu, producent to jedna i ta sama Katarzyna.
Odświeżyłem (niestety na małym ekranie).
Ależ Spielberg się bawił wszystkimi możliwymi sztuczkami.
W sumie tylko wygląd statku kosmicznego za dnia robi meh.
Brakowało mi tego typu filmów. I że jeszcze Howard dostarczył coś na poziomie. Gdzie powiedziano, że takie kino mógłby dziś popełnić Cameron, gdyby nie interesowały go kosmiczne smerfy. Z tym że zdaje mi się, urosłoby to do miary blockbustera, a JC pompowałby całość "dramaturgią", możliwe nadałby jakieś przesłanie i przekłamywał fakty. A tak mamy skromną, acz zabójczo drobiazgową historię ratunkową. Dokumentalne prowadzenie fabuły, mało muzyki, realistyczna scenografia. Aktorsko ani jednej fałszywej nuty. Viggo, Colin, Edgerton - wszyscy na plus, poświęceni sprawie, bez odkopywania backstory każdego z osobna i nie męczący papy w dramatycznych sytuacjach.
Co prawda historię znałem, więc jakby mniej mnie interesowało zakończenie, ale filmowo bardzo dobrze, Howard wie co robi, co dobrze rokuje serialowi o nie-hobbitach. Aktorsko to tak jak wyżej, i chyba tylko SWJ-ka się może przpiep...ć że glowni dramas personae to biali mężczyźni, i pewnie, co gorsza i fuj w ogóle hetero.
No i to kurde, czyli jednak można robić filmy w starym stylu.
Bardzo przyjemna zabawa motywami Agathy Christie, krążąca wokół "Pułapki na myszy", jej przedstawień i próby ekranizacji. Sam Rockwell jako inspektor prowadzący śledztwo nawet nie musi grać, Saoirse Ronan ładnie się wciela w niedoświadczoną i nadambitną, acz niegłupią policjantkę. A mordercą jest... początek spoilera ogrodnik... akuku, po trosze jest nim Agatha Christie koniec spoilera.
PS można narzekać na obecność czarnych w Londynie AD 1953
Czyli odpowiedź Foxa na "Coco"... wróć, Coco zostało nakręcone parę lat później
Urocza (choć nakreślona grubą kreską, jak to kreskówka) bajka inspirowana meksykańskim Świętem Zmarłych. W odróżnieniu od disnejowsko wymuskanego Coco tutaj w animacji drewniano-kanciastej, ale równie wzruszające.
Starwarsowy bonus: w roli głównej Cass.. Diego Luna. Nie, niepodobny
Pamoętam że podobało mi się bardziej niż Coco
No bo jest lepsze niż Coco, choć dzieci postrzegają to odwrotnie.
a na Netflixie jest oprócz tego duchowy spadkobierca Księgi Życia - Maya and the Three: ten sam kierunek artystyczny/estetyczny (Gutierrez), też Zoe Saldana i Diego Luna jako voice aktorzy Również super, i bardzo polecam
Diego nucący Radiohead wymiatał
jezu jakie to jest śliczne
(na razie pierwszy odcinek więc tylko o wizualiach mogę)
JEST!
To czekam na opinię po całości
JAKIE TO BYŁO ŚLICZNE
nawet jeśli w finale doprowadzano wszystko do przesady (spadaj Thanos, to nie twoja liga) to nadal to było śliczne
aż szkoda że nie mogę uwzględnić w rankingu seriali
było i śliczne, i bardzo wholesome, i inne podejście niż to do jakiego przywykliśmy w ulizanych animacjach dla dzieci - zdecydowanie świetna produkcja i warta oglądania i polecania dalej
To mówicie "Księga Życia" i "Maya and the Three"...
Zanotowane.
Dziękówka za polecajki, zobaczy się. 🤗
Racyjka, Księżniczka Teków Maya jest booooska!!! 🤌❤💯
ALE.
https://twitter.com/mexopolis/status/1530007420017094656?s=20
Te obsr..ne chujki z Netflixa nie chcą spin-offu, który tworzy Gutierrez!!!!
Niech ich świnia wącha, ostry cień mgły pochłonie.
Dobrze że amigo nie traci animuszu, oby dopiął swego.
Zatz. ❤
PS. Aczkolwiek zaczęłam od wersji polskiej, sorry-not Zorro. 🤪
Całkiem sympatyczny film z samolotami w tle, zresztą oryginalne letadełka się prezentują całkiem fajnie w scenach lotniczych, aczkolwiek z CGI już gorzej, no ale to nie był film z jakimś wielkim budżetem. No i warto pamiętać. że ta historia się jednak wydarzyła, choć została (podobnie jak i jeden z bohaterów i ogólnie wojna w Korei) nieco niesusznie zapomniana,
Jak w temacie. Menu to pięknie zrealizowana czarna komedia A wielowątkowość tej historii okraszona kulinarnym motywem przewodnim to prawdziwy majstersztyk. No i ta gra aktorska Ralpha - to już jego drugi film w tym roku, po którym jestem mega zadowolony. Polecam serdecznie zwłaszcza teraz, gdy w kinach widać efekty po pandemicznym (nie)kręceniu filmów.
Skoro mówisz komedia (czarna), to może dam szansę, bo trailery mnie bombardowały od pół roku
który jest w filmie Dziwny świat, prawdopodobnie nawet za dziwny, choć dziwność zawsze pozwala na szaleństwa formy i tych w zasadzie nie brakuje, dość powiedzieć że najfajniejsza postać jest nazywana Glutkiem (oglądałem w dubbingu i nie chciało mi się sprawdzać jak jest oryginalnie) , na koniec filmu okazuje się że mógłby się nazywać początek spoilera Było sobie życie A`Tuina koniec spoilera, przyznam że trochę się tam pogubiłem na poziomie metaforycznym
fabularnie to jest głównie opowieść o ojcostwie i o wybieraniu własnej drogi, mamy niemal archetypiczne amerykańskie postacie odważnych odkrywców i pracowitych farmerów, i wszyscy odruchowo chcą "bring you up to like your daddy done", a główny bohater odrzuca te American ways czynienia sobie ziemi poddaną i woli żyć z nią w symbiozie
co bardziej przeszkadza temu filmowi - dziwność, ekologizm, odrzucenie amerykańskich wartości? NA PEWNO NAJBARDZIEJ TA ELGIEBETOWATOŚĆ, która sprowadza się do tego że nieśmiały nastolatek jest zakochany w koledze zamiast w koleżance (lecz zbyt nieśmiały by to wyznać) i nikomu w filmie nie przeszkadza, że akurat w koledze, a nie w koleżance, szczytem elgiebetowatości było chyba że się dotykają w okolicach finału
nie jest to wielki film, jest to film przyjemny dla oka, lepszym disneyowskim filmem z wątkiem elgiebetoqueerowatości był Luca
z tego co widziałam na twt, ludzie zwyczajnie nie wiedzieli że ten film wyszedł, bez związku z preferencjami bohaterów, they just went full Solo style.
patrząc na wyniki w US to tam chyba do dziś nie wiedzą że ten film wyszedł, za to przypadkiem dowiedzieli się wszyscy których woke odrzuca na odległość kilometra, sądząc po "recenzjach widzów" na MC
Wiedzą że wyszedł i wychodzą z seansów, w US nie można nie wiedzieć że jakiś film nie wyszedł, szczególnie gdy film wychodzi w firmie na "D" (sprawdzić, czy nie "SOLO" )
ale wychodzą po 20 minutach bo nudny czy bo ELGIEBETE PROPAGANDA PEDOFILSKA (shittin` ya I`m not, właśnie przeczytałem tki zarzut na MC, zastanawiam się co jeszcze mają w ściągach) sprowadzająca się do tego co napisałem wcześniej?
Ale czemóż krzyczysz? Wszak można rozmawiać spokojnie i kuturalnie. A wychodzą pewnie z tych samych powodów co z "Lightyeara", bo przyszli na film dla dzieci a nie żeby odpowiadać na pytania pt. "czemu pani z panią ma dzidziusia, why?"
Przecież nie krzyczę tylko cytuję recenzje
I - w odróżnieniu od tych co nie widzieli - wiem jakie pytania można formułować w trakcie seansu.
Ja tylko piszę, jakie pytania formuowano w trakcie "Lightyeara" i domyślam się że tutaj to podobnie wyglądało.
No ale, w iska się alfabety wszędzie i bez większego sensu, a potem się dziwią że się kasa nie zgadza...
czyli "Dzika noc, wstrętna noc" (a może gniewna?), tak przełożono tę frazę w napisach
jeżeli tego cytatu komuś mało, to niech sobie wyobrazi film Tarantino meets Kevin sam w domu meets John McClane meets Santa Claus meets początek spoilera Thor koniec spoilera, i mniej więcej tak wygląda film "Dzika noc", piosenek świątecznych skropionych obficie krwią nie brakuje
jeśli kogoś taka konwencja ciekawi, może się czuć zaproszony, jeśli mu nie pasuje, niech się czuje ostrzeżony, śmiałem się nieraz najprymitywniejszym śmiechem
"Wielka wojną Archimedesa" - fajny japoński film wojenny, gdzie wojny jest niewiele, za to jest ciekawe przedstawienie mieszanki polityki, matematyki i technik manipulacji - czyli jak wkręcić naiwnego idealistę że zależy nam na pokoju, choć de facto chcemy wojny, tylko prowadzonej innymi metodami. Oczywiście wewnętrze gierki frakcji i układy przemysłu z militarystami dodaj też sporo klimatu. A i obserwowanie jak pacyfista i idealista przekształca się w nacjonalistę też jest interesujące. W tle typowy japoński fatalizm i determinizm. W końcu komu przeszkadza, że będziemy prowadzić wojnę której nie rozumiemy i której żadną miarą nie możemy wygrać.
"Wszyscy moi przyjaciele są martwi" - czarna polska komedia o współczesnej młodzieży, zainteresowanej jedynie seksem, sikaniem na siebie, narkotykami i astrologią. Aż się prosi żeby przyleciał jakiś meteoryt i zrobił porządek, ale niepotrzebnie, bo całe towarzystwo wymorduje się samo bez niczyjej pomocy. Co w sumie jest pozytywnym przesłaniem tej produkcji.
Meteoryt to przyleciał do Klanu i rozwalił dom Lubiczów. Znaczy nie wiem jakie dokładnie szkody, bo wiem tylko z internetów, ale póki co kierunek odmienny
"Duchy Inisherin" to rzadko spotykany przykład filmu, który jednocześnie jest obrazem smutnym oraz potrafiącym bawić do łez. Rewelacyjna rola (oby oskarowa!) Colina Farrella, ale reszta ekipy dotrzymuje mu kroku, dzięki czemu tak dobrze się to ogląda. Polecam, ale nie każdemu podejdzie.
No ślicznie to McDonagh odmalował, po prostu prześlicznie. Obraz, dźwięk, klimat, styl, akcent, fryzura Farrella - powalają od pierwszych chwil właściwie. Powinien dostać jakąś nagrodę irlandzkiego urzędu promocji turystyki, bo aż się chce wykupić bilet, i co z tego że rzeczywistość przedstawiona jest sprzed 100 lat (kwiecień 1923).
No i jaka niesamowita drwina z toksycznej męskości.
Obejrzałem film w którym główną rolę gra Nicolas Cage. Po trosze spodziewałem się filmu typowego dla tych, w których występuje Nicolas Cage, a tu niespodzianka - wcale nie. Film to ogólnie świństwo dla oczekiwań widza, i to wcale nie dlatego, że tytułową rolę gra świnia (ang. Pig), gdyż początek spoilera świni jak na lekarstwo koniec spoilera.
Film kameralny, Cage dobry, nawet jeśli jego postać ostatecznie nazbyt wydumana (jak z filmu, w którym główną rolę gra NIcolas Cage).
Raczej na plus niż na minus, choć wciąż czuję się jakby mi podłożono świnię (gdyby nie to, pewnie byłby bardziej na plus). Bardzo nie chciałem odmieniać nazwiska Cage.
Musisz się przestawić, bo podobno Cage spłacił swoje długi i już nie łapie się każdego szajsu, byleby zarobić
A widziałeś już Cage`a grającego Cage`a? Polecam
Chyba widziałem trailery i powiedziałem sobie że nie będę się śpieszył
bartoszcze napisał:
Chyba widziałem trailery i powiedziałem sobie że nie będę się śpieszył
-----------------------
Jeśli jesteś fanem Cage`a to powinien Ci się spodobać, ja się dobrze na nim bawiłem
Finster Vater napisał:
Ten z Mandalorianem? Też polecam
-----------------------
Ten sam Aż mnie zachęcił do obejrzenia "Paddingtona 2" XD
czyli zebranie wspólnoty mieszkaniowej
nie, nie pomyliłem wątku, właściwie cała akcja filmu dzieje się na zebraniu wspólnoty mieszkaniowej (to chyba zresztą adaptacja sztuki teatralnej) - drwiny i przycinki ścielą się gęsto, a scenarzysta zadbał o to, że nie zabrakło żadnego z możliwych do wystąpienia absurdów
a rżałem na potęgę bo to komedia
"Właściciele" (Vlastnici) Jirziego Havelki, obecnie w kinach
22.20
Można ustawiać nagrywary, czy co tam kto posiada.
Nie widziałam jeszcze, a jako że mój powrót do Śródziemia nastąpił już na dobre, także...
Z kronikarskiego obowiązku chociażby, MUS JEST.
Tolkien na Polsacie o 22.10
Chochlik się wkradł, sorki!
Z franczyzy widziałem tylko czwarta część jakieś dwanaście lat temu i nie mam pojęcia o czym była, choć filmweb mowi, że dałem 6, więc zły być nie mógł. Szósta część jest kontynuacją piątej, jakkolwiek to brzmi ale dość często zdarzają sie do niej nawiązania, choć da się obejrzeć beż jej znajomości.
Nie wiem jak poprzednie części, klasyfikowane jako horror, do tej klasyfikacji sie mialy; to w sumie bardziej thriller, kryminał. Są i krwawe, obrazowe sceny, ale względnie niewiele. Całość skupia się raczej na budowaniu poczucia zagrożenia. Wyszło... no, mieszanie. Zdecydowanie za bardzo przegadany i bardzo dobre momenty są poprzeplatane nie tyle słabymi, co zwyczajnie niepotrzebnie zwalniającymi.
Dość też świadomy film, tzn. autorzy zdawali się wiedzieć na czym koncepcja polega i delikatnie sie nią pobawić. Zakończenie z początku może sprawiać wrażenie z czapy, no ale nie odczułem krindzu ani dyssatysfakcji, bo i też niewiele ocsekiwalem i mimo wszystkich yuch głupot jednak kupuje
No, ale czas w kinie minął mi szybko, a ostatnio przez seriale mam problem z oglądaniem filmów więc obejrzeć można.
ale z jakichś skrinów czy filmików które mi przeleciały przed oczami, wytworzyłem sobie jakiś obraz - i sceny w paryskiej kamienicy w Wicku 4 jak nic właśnie te obrazy przypominały
śliczny kiczuś: zachód słońca w NY, pustynia w słońcu, kwitnące wiśnie i japońskie dekoracje w Osace, dyskotekowe światła w Berlinie, uliczki Montmartre, wschód słońca nad Paryżem, pies - na całe szczęście od czasu do czasu się napieprzali, bo walczyłem z przyśnięciem, ale jak już się napieprzali to choreografia zasługiwała na najwyższe pochwały, zwłaszcza na Etoile
i tylko cały film dręczyła mnie myśl, czy ktoś policzył strzały oddane przez Wicka i przeliczył na zmiany magazynków - bo chyba miał po sto nabojów w jednym; w innym celu niż to liczenie drugi raz bym nie oglądał
-czy ktoś policzył strzały oddane przez Wicka i przeliczył na zmiany magazynków ...
a także, z jakiej wysokości by nie spadł ten Wick, to i tak wstanie jak gdyby nic .
Duże tego rodzaju wyczynów, hajp-fani serii nawet zrobili całą listę. Filmu jeszcze nie widziałem, chociaż już widziałem, ale jeszcze legalnie obejrzę, rozumiesz
Zupełnie nie rozumiem o co ludzie tak się burzyli, trzeba być naprawdę ciężkim fanbojem milionerów żeby się o ten film oburzać. Owszem, początek spoilera eat the rich koniec spoilera mocno, ale...
Rian ładnie myli tropy, włącznie z głównym twistem z początek spoilera Helen koniec spoilera, ale nie ma to tej kreatywności co Knives Out, choć doceniam jak igrał z motywami Agathy Christie (zwłaszcza Evil under the sun). Finał nieco rozczarowujący, najwyraźniej Rian nie miał już pomysłu na jeszcze jednego twista (Agatha może by wycisnęła z Derola coś więcej niż comic relief).
W każdym razie nie jest to mocny kandydat na brakujące miejsce do Top10 roku
Kontynuacja franczyzy bez Asha Williamsa.
I choć brak Asha zawsze boli, to jednak film obrał taki kierunek, że to poniekąd zrozumiałe.
To ponad 90 minut ciągłych bodźców. Jest grą na emocjach, na wyobraźni i gore. Zamiast strachu i kiczu dostajemy czysty terror. Fabułą i akcja poprowadzona jest perfekcyjnie. Żadnych potknięć, przegadania, rozwijana stopniowo, sensownie i w narastający sposób. Żadnych cheesy momentów, a jeśli nawet trafiło się zdanie lub dwa to bez znaczenia. Aktorzy z grubsza udźwignęli rolę. Nie są oskarowe, ale wystarczające.
Nie spodziewałem się, że im to wyjdzie. Tak udany horror wychodzi może raz na dekadę. 9/10, jakby wyszło w imaxie szedłbym znowu.
Zastanawiałem się, czy jakaś franczyza oprócz Resident Evil będzie jeszcze w stanie wywabić mnie z domu do kina. Okazało się, że tak - kiedy tylko ogłoszono datę polskiej premiery nowego filmu Evil Dead, wiedziałem że to jest to. No i się nie przeliczyłem.
Mój entuzjazm był duży, choć niepozbawiony obaw. Film z 2013 uważam za wybitny, no ale od tego czasu mamy całą dekadę uwsteczniania się przemysłu filmowego, obecnie nie jest dobrze być fanem czegokolwiek ekranizowanego czy sequelowanego, więc... sami wiecie.
Wyszła petarda. Już sam początek filmu wgniata w fotel, cała sekwencja w domku nad jeziorem jest po prostu mistrzowsko przemyślana i rozegrana (nie chcę spoilerować, dlatego takie nieszczęsne ogólniki). W momencie w którym tytuł filmu pojawił się na ekranie, byłem już jego fanboyem - a przecież film się dopiero zaczynał początek spoilera Moment Jess wznoszącej się nad wodą to było jedno wielkie WOW! WOW! WOW!!! Do tej pory mam ciary xD koniec spoilera
Lily Sullivan jako główna postać odnalazła się przewspaniale, mógłbym oglądać z nią kolejne siedem filmów - i każdy gorszy. Alyssa Sutherland jako jej swoista przeciwwaga - również bardzo dobrze. Dzieciaki też. Nell Fisher miała grubiuteńki debiut filmowy, mam nadzieję że nie zostawił jej za dużej traumy xD
Przeniesienie akcji z domku w lesie do kamienicy to był ruch odważny i na szczęście wypalił. Niesamowicie dobrze udało się twórcom oddać uczucie osaczenia i osamotnienia.
Evil Dead Rise to film godnie kontynuujący klimat swojego poprzednika sprzed dekady (mimo, że to nie sequel; z tego co się orientuję to podeszli do tego jako do "dzieje się w tym samym uniwersum" - dobrze). Czyli jest to film poważny, ciężki, krwawy i brutalny. Fajnie się to uzupełnia z drugą odnogą unwiersum, tą Ashową, gdzie mamy jedną wielką fontannę beki. Kocham całym serduszkiem obie.
Widzę, że recenzje zbiera dobre, a box office`owo klapy nie będzie. Dobrze, bo bardzo potrzebuję tego sygnału dla ludzi z pieniędzmi, że takie filmy warto robić. Chcę więcej, potrzebuję więcej.
Nie oszukuję się, 2023 już filmowo peaknął i teraz będzie tylko z górki, ale cieszę się że dostałem taki piękny film. Minęło już kilka lat, odkąd jakiś film dostarczył mi tylu pozytywnych emocji.
Za to kilka gorzkich słów dla samego doświadczenia kinowego. Kasy zamknięte, bilet kupowałem przy barze, dostałem wydruk wyglądający jak rachunek. Bida. No i trailery - przed horrorem zazwyczaj miałem cały legion trailerów innych horrorów. A teraz? Jeden, a potem ciągiem trzy filmy superbohaterskie :| Guardians of the Galaxy 3, jakieś coś o typku który znalazł jakieś coś i się zmienił w jakiegoś mechanicznego żuka xD i The Flash (no, tu <3). Serio myślą, że widzowie Evil Dead to target takich filmów? Czy już po prostu nie ma co puścić oprócz superhero? Niechże ten gatunek już sczeźnie.
Ode mnie wpada 10/10 i znak jakości Szedała. Coś pięknego <3
Panie, jak pan nie chcesz kupować biletu w barze to ić pan do kina studyjnego!
Albo kup przez net lub w automacie (OK, chyba tylko CC ma automaty).
A z tymi trailerami horrorów to chyba się musieli wystrzelać - bo jak wcześniej chodziłem to nie chciałem, a dostawałem stadami. A wcale nie chodziłem na horrory jako takie... (Cocaine Bear, Violent Night)
A w tym automacie w CC to normalny bilet drukują, czy też taki rachunek?
Te wyniki są kluczowe i cieszą, bo Bruce zapowiedział, że jeśli box office cyknie to są przygotowani na film co 2-3 lata, a nie dekadę
Wyniki jak dekadę temu, nie wiem czy liczyli na tyle właśnie czy na więcej, ale poziomu M3GAN ani Krzyku raczej nie osiągną.
Box office w otwarciu dwukrotnie przebil oczekiwania. Weekend otwarcia na samym domestic to 24,5 mln USD, a aktualnie worldwide to prawie 54 mln i 18. film wypuszczony w tym roku pod względem BO. Jak na dość niszową markę to świetny wynik. Nie ma co do Krzyku porównywać.
No to fajnie że powyżej oczekiwań, mnie bez różnicy, porównałem do filmów z gatunku, przynajmniej tych z dobrymi wynikami
Już 116 milionów i 10. film
Myślę że miejsca mniej ich obchodzą niz kwoty 🙃
Jak dla mnie trzyma przyzwoity poziom, ma pomysłowy background historyczny i niezmiennie czarującego Cavilla jako Sherlocka. Plus uroczy twist z początek spoilera Moriartym koniec spoilera, nawet jeśli Fandom Zatroskanych O Realia zapłonie o ten twist świętym oburzeniem. Choć jak się uprzeć to takie samo oburzenie powinno być o początek spoilera Watsona koniec spoilera.
...a co się będę rozmieniać na drobne
Dungeons and Dragons: Honor among thieves
Mając w pamięci jakim szajsem są szeroko pojęte fantasy robione `na luzie` i widząc trailer reklamujący tego typu produkcję (wydawałoby się, lądujący gdzieś bliżej `Your Highness` niż `Princess Bride`) nie posiadałam się ze zdziwienia widząc oceny i recenzje tego filmu. Można by sądzić że to raczej był przystanek dla Pine`a i spółki między kolejnymi superprodukcjami, bo Hollywood chwilowo nie jest pewne co zrobić z aktorami nieco za starymi na akcyjniaki z nutką romansu, a za młodymi i za dobrze wyglądającymi na kino geriatryczne. No i pewnie jest to przystanek (bo film się nie sprzedał), ale było to jednocześnie bardzo sympatyczne doświadczenie kinowe.
Nie trzeba być fanem erpegów by się dobrze bawić, bo fabuła ma dość uniwersalną konstrukcję `heist movie` z obligatoryjnymi plot twistami, i jednocześnie opowieść o dojrzewaniu bohaterów. Żarty są po prostu zabawne (nie `na siłę zabawne`, nie `hello, fellow kids` zabawne, po prostu sytuacyjnie zabawne), i nie wymagają znajomości podręcznika ale jak ktoś ograł choć jedną sesję w 5e to na pewno wyłapie sporo mniej lub bardziej znajomych elementów. Postacie są fajnie zbalansowane między kliszami a oryginalnością (WYŁĄCZYWSZY DRUIDKĘ, JEZU, JAK JESZCZE RAZ ZOBACZĘ RUDĄ DRUIDKĘ UBRANĄ NA ZIELONO TO KOGOŚ ZAMORDUJĘ), i - wyłączywszy cholerną druidkę - są nakreśleni dwiema kreskami ekstra, by nie znudzić widza. Moim zdecydowanym faworytem jest jednak grany przez Rege Jean Page`a Paladyn i jego brak zrozumienia dla sarkazmu
Jakbym musiała szukać jakichś minusów to najprędzej wskazałabym pewną `sztuczność` i umowność scenografii, przez co nie potrafię się do końca wczuć w świat, a bardziej mam wrażenie odgrywanego larpa - choć może to po prostu mój problem, bo ja ogólnie nie odnajduję się w klasycznym fantasy, przynajmniej jak nie jest `high`.
Renfield
Karaś ostro odradzał, kilka innych osób pomarudziło a ja bawiłam się dobrze może nie spodziewałam się niczego więcej a może przez to narzekactwo obniżyłam swoje oczekiwania, a może piękne kości policzkowe Nicolasa Houlta osłodziły mi ten seans wystarczająco jest to taka filmowa popierdółka, która może jakby została wykonana z mniejszym polotem i gorszą obsadą (bo nie tylko Nick Cage, ale i Shohreh Aghdashloo, i FuckTo... Ben Schwartz, i Awkwafina jak ktoś lubi) to by mnie umęczyła, ale i krew się ładnie lała, i pastelowe sweterki były super, a morał z całej historii nawet jak trochę łopatologiczny, to jednak prawdziwy
Sisu
Kumpela z Finlandii wyjaśniła mi parę dni temu że fińskie `sisu` nie ma przełożenia na angielski, ale ten typ niezmordowanego uporu jest nam, Polakom, chyba całkiem bliski, szczególnie jak ktoś się otarł kiedyś o historie o Wędrowyczu Film dość kameralny, stojący na skrzyżowaniu Inglorious Basterds, Hateful Eight i Mad Maxa, również z widowiskowo lejącą się juchą - i to tak, że ciężko nie chichotać. O czym jest film mówi doskonale trailer, i produkcja dokładnie to dostarcza, plus dużo pięknych zdjęć surowych krajobrazów Finlandii. Niby można poczekać aż będzie na streamingu, ale po co
Kathi Langley napisał:
Nie trzeba być fanem erpegów by się dobrze bawić
-----------------------
Potwierdzam na własnym przykładzie
Z plusów dodałbym jescze Hugh Granta, który bardzo pasuje do takich ról, zwłaszcza w filmach z tak lekkimi dialogami, jak w tym. Takie fantasy (Kino Nowej Przygody?) chętnie bym oglądał w większej ilości!
Kathi Langley napisał:
Renfield
Karaś ostro odradzał, kilka innych osób pomarudziło a ja bawiłam się dobrze może nie spodziewałam się niczego więcej a może przez to narzekactwo obniżyłam swoje oczekiwania
-----------------------
Tu jestem nastawiony pół na pół, z jednej strony jestem fanem Cage`a, ale z drugiej jednak lekki zawód, nawet mimo obniżonych oczekiwań. Może w zestawieniu z poprzednim filmem, gdzie Nic zagrał siebie w świetnym duecie z Pascalem, Renfield wypadł słabiej?
mimo surowości krajobrazu, a wojna jest brutalna w swojej naturze; Sisu świetnie wygrywa jedno i drugie godzac je znakomicie. W bonusie nieoczekiwane komando zemsty
Najsłabsze momenty to łopatologiczne tłumaczenie oraz moment początek spoilera bondowski koniec spoilera, rozbawił ale jednak zgrzytał. Oraz dlaczego, do jasnej cholery, cały film mówią po angielsku, a dopiero na koniec przechodzą na fiński?
-Oraz dlaczego, do jasnej cholery, cały film mówią po angielsku, a dopiero na koniec przechodzą na fiński?
Gdyż albowiem po fińsku rozmawiają finowie z finami. A wcześniej mamy "Nazistów" i Fina, więc rozmawiają w uniwersalnym angielskim. Inaczej Fin by musiał mówić po fińsku, a "nazisci" po nazistowsku (a to język wymarły i zaginiony)
"Nazistów" po kasku czym popadnie, wliczając w to miny przeciwpiechotne. Krew leje się tak gęsto że faktycznie jest aż śmiesznie, poziom absurdogenów wysoki. Piękne widoki Laponii (choć na żywo jeszcze ładniej) i ogolnie fajny klimacik, taka komedia gore 😉. I aż przykro, że tak w sumie niedrogiej i kameralnej produkcji nie zrobiono u nas, tylko zamiast "Partyzanta Wędrowycza" czy też cyklu o prof. Skórzewskim załatwiającycm swoje porachunki z bolszewikami czy też niemcami robi się u nas gnioty typu "tajemnice Westerplatte", "Legiony" czy inne takie.
Dziwne, że na Box Office nie ma danych o popularności tego filmu w Niemczech
Finster Vater napisał:
"Nazistów" po kasku czym popadnie, wliczając w to miny przeciwpiechotne.
-----------------------
Chyba mnie zachęciłeś XD
Jeśli nie oglądałeś trailera to absolutnie tego nie rób przed seansem
Kurczaki, bardzo fajny ten D&D. Fajnie rozrysowane postacie, dobra chemia w interakcjach między nimi. Niby lekki, pełen humoru, a jednak niegłupi i nie denerwujący. Paladyn był ekstra <3 Mam wrażenie że to taki film sprzed jakichś 15 lat, zanim blockbustery się popsuły. Pozytywne przeżycie filmowe (a więc oczywiście, że się nie sprzedało xD)
Shedao Shai napisał:
Pozytywne przeżycie filmowe (a więc oczywiście, że się nie sprzedało xD)
-----------------------
I tak sprzedało się DUŻO lepiej, niż się spodziewano, pierwszy weekend otwarcia przekroczył oczekiwania studia. Jasne, nieco ponad 200 mln z blockbustera kosztującego 150 nie wydaje się wielkim sukcesem, ale jak wszyscy spodziewają się spektakularnego flopa, a film nie dość, że zebrał bardzo dobre recenzje, to jeszcze delikatnie się zwrócił, to można mówić o umiarkowanej satysfakcji. Już przebąkują o kontynuacji.
Nie ma szans na kontynuacje filmu który przyniósł tak dużą stratę.
Diuna 😉
Diuna to jeszcze pandemiczne czasy + sukces artystyczny. D&D to już czas normalnego BO.
Może ustalcie czy oboje na tych samych liczbach operujecie, bo google mówi że Diuna to 165 budżetu i 400 box office`a, co się wydaje być mocno innymi wartościami i stosunkiem jednej do drugiej niż 150 budżetu i 200 box office`a Smokowatych
na tych samych. Dimestic - a to on się w zasadzie liczy i w jednym i drugim to około setki. Czyli malizna.
Udział w przychodach z reszty świata zdecydowanie bardziej podreperował saldo w budżecie wytwórni w przypadku Diuny (dla uproszczenia przyjmuję 60% z wpływów w Hameryce i 30% poza Hameryką).
są szanse, bo stawką nie jest film sam w sobie, ale dużo innych czynników - jak ogólne dochody Hasbro, które szuka sposobów na lepsze zmonetyzowanie marek spod znaku D&D:
`ICv2 reported, "the WotC and Digital Gaming segment is over $112 million more than the operating profit for Hasbro`s entire consumer products segment" and that "Wizards of the Coast on its own is also more profitable than Hasbro`s consumer products segment [...]. From the outside, Hasbro looks like a toy company, but with these numbers, it`s revealed to be a geek game company with toy and entertainment divisions".
Tymczasem próba szukania dodatkowych dochodów poprzez zmiany licencji doprowadziła do sporej gównoburzy, a następnie ostrego odpływu graczy i osób zainteresowanych marką; kasowanie subskrypcji, masowe przerzutki na inne systemy (głównie Pathfinder, my na przykład ewakuowaliśmy się na Numenerę), generalnie Wizards of the Coast są teraz w tym miejscu gdzie światło nie sięga i przyda im się każdy `poprawiacz` wizerunku jaki będą w stanie wyskubać, a najlepiej - taki, który odwróci uwagę od wtopy, i sięgnie po odbiorców którzy nie mają o niej pojęcia/mają na nią wylane. Honor Among Thieves możę nie zarobił na siebie dość TERAZ, ale był na tyle udaną produkcją że mogą próbować robić z niej jeszcze kinową sagę - po to, by sięgnąć do kieszeni przeciętnych widzów.
Czy do tego dojdzie, zobaczymy. Ale w kontekście tej produkcji czynników jest zbyt wiele by bazować prognozy wyłącznie na proporcji kosztów do zysków samego filmu.
Pierwszy raz widziałem jakoś w 2010, potem chyba w 2018 i znowu w 2023. Za każdym razem jest lepszy. Wybitny na wielu poziomach. Trzeba obejrzeć z odpowiednim nastawieniem, bo jest dość... specyficzny. Uważam jednak, że ten nakręcony dla beki twór wyprzedził swoje czasy o jakieś dwie dekady. To jest ten humor, który teraz dominuje np. w animacjach Adult Swim.
I nawet jeśli się nie spodoba to jego siłą jest zapadanie w pamięci. Nawet jeśli ktoś siedział oburzony i zażenowany, to nawet po dziecięciu latach zapytany:
Daddy would you like some sausage?
Albo co by zrobił by wejść w skórę zwierzecia lub jak odebrać poród, na której z tych pytań będzie znał odpowiedź. chyba, że jest backwards man...
Mózg paruje, doskonaly orzeźwiacz.
To najlepszy Wick. 🙃
Co się kułesko rzadko zdarza.
Ludzie, olejcie Indiane Jonesa i inne Marvele, tylko biegiem na nowe MI.
Nie znam zupełnie tej serii filmowej (widziałem tylko film z 2015 roku - z totalnego przypadku) i na szczęście to tło nie było potrzebne. Film jest świenty, chciałbym żeby to była jakaś inspiracja dla kolejnych blockbusterów, bo to jest aż przykre, jak mierny jest ten gatunek ostatnimi czasy.
Tom Cruise jest świetny w roli Hunta, czuć w nim człowieka. Wszelkie sceny kaskaderskie są niemożliwe. Scena ze skokiem z klifu mnie wgniotła w fotel. Aż musiałem w domu zobaczyć jak to było zrealizowane. I znowu mnie wgniotło. Scena pościgu w Rzymie jest równie mocna.
Bardzo dobrze się to ogląda, główny wątek jest tak wspaniale kiczowaty (jakbym oglądał film z lat 90), a przy tym nie czuje się zażenowany. Postacie są dobrze rozpisane, a to ostatnimi czasy rzadkość.
Film trwał niemal 3h, a ja mógłbym siedzieć jeszcze godzinę. Jaranko straszne, czekam na kolejną część i nadrabiam zaległości.
trafiłeś na seans przedpremierowy, premiera w środę
no to pojutrze, to już można rozgrzeweczkę ;P
Podpisuję się pod Louie`m, bardzo fajny film, kolejna cegiełka w sekcji `warto inwestować w kino autorskie`
paaaaani kochana, w te upały...?
patrzę właśnie na ile mi w środę godziny seansów pasują...
Louie napisał:
Nie znam zupełnie tej serii filmowej (widziałem tylko film z 2015 roku - z totalnego przypadku)
-----------------------
PRZECIEŻ SERIA MI JEST DO*EBANA!!! ❤
LUDWICZKU, NADRABIAJ. 🤗
Chyba jedyna seria, której poziom rośnie z czasem
Bo ja wiem...U mnie zaskoczyło od razu wysokim poziomem. I, jak gdyby, nie spada.
Dla mnie pierwszy i trzeci są ok, dwójka słabsza, ale prawdziwa jazda zaczyna się od czwartej i trwa nadal
Pierwszy był takise, drugi słaby, trójka była OK. Późniejsze mi się zlewają ze sobą
Strach pomyśleć jak będzie w kolejnym, bo w najnowszym zwiastunie wygląda na 35 lat, ten TomCruz. Ki czort ?
Bo to wampir jest i krewkę pije coby gładkie zachować lico! Widziałam na oczy własne w Wywiadzie z nim z 1994.
Skoro spodobał się "Rogue Nation", to od razu bierz się za "Fallout". Tam będziesz przecierał oczy
Oczywiście, jako cykl filmów nie jest tak, że wszystkie są top ten - bo tak nie jest, ale
Z serią MI jestem od początku, i zawsze czekam na kolejną część. Tym bardziej, że ta najnowsza zbiera świetne opinie, co w kontekście różnych dziwnych tłumaczeń odnośnie failu najnowszego Indiany Jonesa
(heh, podobno winni słabej frekwencji są boomerze i dziadersi, co to stadnie nie poszli na film, którego młodsi kompletnie nie rozumieją i nie czują żadnej nostalgii no bo i jak, skoro ich w czasach pierwszej "Arki" na świecie nie było ? ...)
pokazuje, że to co powyżej nie ma kompletnie żadnego znaczenia i generalnie jest fałszywą tezą, bo gdyby tak było, to "Maverick" nie zrobiłby takiego wyniku jaki zronbił. A przecież na sikłel filmu z lat osiemdziesiątych szli wszyscy. Bez różnicy na wiek, czy na jakich filmach kto się wychował. Bo "Maverick" w przeciwieństwie do piątego Jonesa okazał się mega-sukcesem o jakim firma na D. może tylko pomarzyć.
Skracając, bo się nieppotrzebnie rozpisuję o tym co i tak wszyscy wiedzą - pomysł, scenariusz, wykonanie. To jest to co sprawia, że przygody Ethana tak fajnie się ogląda i co nie nuży. A jeśli tą najnowszą częścią Cruise znów rozbije bank, tak jak w przypadku Mavericka, to może Kennedy powinna złożyć mu ofertę zrobienia nowego filmu Star Wars, a co ?
NIE.
, but WHY ?. Nie chciałbyś, by SW znów stały się wielkie ? ... . A także, czy naprawdę skazani jesteśmy na kapelusznika i za jaką karę ?
Nie chcę Tomkruza, ponieważ Tomkruz robi filmy o Tomkruzie.
A filmy SW mają być filmami SW, a nie filmami o Tomkruzie
ps film Kapelusznika nie ma trailera, więc sam rozumiesz
Teraz sobie pomyślałam co by było gdyby to TomKruz swego czasu zagrał niejakiego Luke Skywalkera...🙃🤭
Eeee tam Soontira Fella* by zagrał, to by było.
* - tej historii nie dowiecie się od Disneya
W koncu dotarłem, i, o jakie to było dobre i fajne. Naprawdę niezłe kino akcji, poscigi, pojedynki, fajny pomysł i realizacja. Szkoda że nie najlepiej w BO, ale no sqoje jednak zarobił.
Czekam na cześć II.
Legiony - dla mnie, miłośnika historii fajnie jest sobie pooglądać tak ładnie oddane realia epoki, te wszystkie mundury, lazarety, okopy itp. Widać, że było pieniężnie, nawet sceny batalistyczne są dobre. Scenografia na piątkę z plusem. Kamerzysta też się spisał, i operator zdjęć - mamy tu mnóstwo przepięknie wykadrowanych ujęć, rodem z ładnych zdjęć, bohaterowie pośrodku a w tle piękna Polska, lasy, pola, wzgórza!
Tylko co z tego, skoro film, jako stricte film jest jakimś kuriozum reżyserskim. Raz, że toczy się w ślamazarnym tempie, nie ma żadnego głównego wątku, w połowie zupełnie odlatuje w wątki miłosne, ale bez grama emocji. Bohaterowie są niemrawi, ospali, anemiczni i milczący. Za grosz energii. Film chciałby być polskim "Pearl Harbor", nawet ma identyczne dylematy sercowe trójki bohaterów, ale potwornie brakuje mu dynamiki i tempa. Już dawno tak nie stękałem w czasie seansu i co chwila sprawdzałem ile minut do końca.
Najgorsze jest to, że kompletnie zawodzi, jako historia Legionów właśnie. Nic się z tego filmu nie dowiadujemy, nie dostajemy nawet sensownego wprowadzenia w realia historyczne, ot, reżyser wyszedł z założenia, że każdy coś tam z lekcji historii pamięta. Bohaterowie drugoplanowi są statystami i zwykle giną w iście bombastyczny sposób "za honor". Nic nas to nie obchodzi, są bez ikry, jak cały film.
3/10, mam nadzieję, że reżyser dostał wilczy bilet, taki konował może co najwyżej odcinki Klanu montować!
Już myślałem, że ktoś uznał "Legiony" za "fajny film" 😉
Ale, co do Film chciałby być polskim "Pearl Harbor", nawet ma identyczne dylematy sercowe trójki bohaterów to tak, to to się w pewnym sensie udało, PH jest równie kiepski (w warstwie stricte reali epoki nawet gorszy), choć faktycznie tempo ma lepsze.
Dobry film, zwłaszcza jako odtrutka po piątym Jonesie. No ale wiadomo, Cruise to produkuje i zależy mu na swojej postaci, a Ford widać że miał to już wszystko gdzieś i chodziło tylko o hajs (przecież dlatego będzie w MCU, nie oszukujmy się).
Ta część nie jest tak gromkopierdna jak zapowiadały trailery, jest dużo luzu i funu (widać zresztą po aktorach). Także film wypada zdecydowanie lepiej niż ponura poprzednia odsłona. I jest to tak "staroszkolny" film jak to tylko możliwe. Białe chłopy rządzą, Cruise wyrywa laski w dwie sekundy, nie ma gadania o feminizmie itp. (kobiety jak walczą z chłopami to przegrywają i zbierają baty, bo tak po prostu jest w rzeczywistości), nie ma na siłę wpychania czarnych i jakichś wątków LGBT.
Najlepsze sceny to prolog (Dorociński ma genialny głos i akcent, szkoda, że tak mało go było) i akcja w Rzymie z udziałem Fiata. Sceny w pociągu też całkiem dobre, ale już trochę przydługie (ale są fajne nawiązania do pierwszej części i do Powrotu do przyszłości III). Spoko jest też powrót Kittridge`a, Henry Czerny starzeje się równie dobrze, co Cruise. xD
Zobaczymy, co będzie w następnej części, na pewno jakaś akcja pod wodą, więc będzie kolejny popis Cruise`a, hehe.
Także tak, lepiej obejrzeć to niż wiadomo jaką produkcję.
Film fajny, choć generalnie za długi. Połowę sekwencji w pociągu (bijatyka na dachu, skakanie między wagonami) można było śmiało wyciąć (choć doceniam jak to inscenizowano), podobnie jak całą postać Pom Klementieff i Głębokie Rozkminy Związane Z Przeszłością (Ilsa też a w zasadzie nie wiadomo po co). Słynny Skok Tomkruza jest wart tyle ile opowieści jak osobiście go skakał (podobno siedem razy), w Goldeneye wyszło znacznie lepiej (Tomkruz myśli że jest Bondem, hahaha).
Na plus pościgi po Rzymie, ja nadto bardzo się cieszyłem z obecności Hayley Atwell. Sam koncept, z kim tym razem walczy Hunt, niezły i nieźle rozwijany. Spoiler: początek spoilera Dorociński i Tomkruz nie są razem na ekranie koniec spoilera.
Ciekawe czy za rok będzie mi się tak samo mylił z poprzednimi jak trzy ostatnie.
Fajny, historyczny teledysk. W niespełna 100 minutach zawarte zostaje kilka najważniejszych wydarzeń z życia Marszałka w latach 1901-1918, trochę to wszystko połatane ciężką ręką, aż się prosi o wersję serialową bo pewne wątki są zaledwie zarysowane. W kilku scenach przewijają się świetni aktorzy, scenografia, charakteryzacja wzorcowe, gra świetna nuta ... napisy końcowe! Ale niedosyt.
W filmie nie uświadczymy nachalnej martyrologii, bohaterowie piją, palą, klną, bojownicy pps dokonują aktów terroru, giną kobiety i dzieci. Sam Piłsudski w wykonaniu Szyca to diabeł wcielony, dałbym mocne 8+/10 .
Zdecydowanie nie jest to najlepszy film roku, ale też jest to jeden z najważniejszych filmów roku, opowiadający o czymś a nie będący tylko serią kolorowych fajerwerków wygenerowanych przez CGI (a i to zazwyczaj kiepskie)
Historia Tima Ballarda oparta na faktach, ale tak naprawdę film ten jest opowieścią o dzieciach, tych porywanych, wabionych obietnicą kariery, sławy i potem brutalnie wykorzystywanych, przemilczane niewolnictwo XXI wieku. Film stawia niełatwe pytania, co byś zrobił w podobnej sytuacji i lie można poświęcić, aby uratować nie swoje dziecko. Miejscami bardzo wstrząsający, a jednocześnie - jakkolwiek by to głupio nie zabrzmiało - zbyt mało brutalny, aby opowiedzić cała prawdę o tych dziecięcych tragediach. I przerażające jest to, jak łatwo jest zorganizować pedofilską imprezę na 50 dzieci na prywatnej wyspie, o ile tylko się dysponuje odpowiednimi funduszami. Jak łatwo manipulowac ludźmi za pomocą celebrytów. Oraz pocieszające, że ciągle jeszcze wykorzystywanie nieletnich budzi odrazę wśród większości zatwardziałych przestępców.
Na wstępie muszę przyznać, że w pierwszych trailerach wytwórni całkowicie udało się ukryć główny twist i kierunek akcji (może w późniejszych były jakieś zajawki), więc efekt pewnego zaskoczenia dawał +1 do wrażenia. Kolorowa plastikowość była mniej więcej taka jak oczekiwana (choć teledysk Aquy zostaje w tym względzie niedościgniony), propsy za konsekwentne jej eksploatowanie, nagrody za scenografię nie powinny być zaskoczeniem.
Niewątpliwie mam braki w znajomości tego uniwersum, więc pewne rzeczy były zaskakujące lub mniej zrozumiałe, tu zostawiam oceny targetowi, nie czułem się jakoś zdezorientowany.
Ogólnie muszę przyznać, że odczuwam lekkie rozczarowanie, ale to raczej z powodu rozbudzenia w sobie zbyt wysokich oczekiwań w hajpowym pociągu - nastawiłem się na prawie nie wiadomo co, a dostałem przyjemny letni film z przesłaniem. Na ten moment nie zakładam, że obejrzę ponownie (prędzej pójdę na Indy`ego)...
...sala i tak była pełna we wtorek wczesnym popołudniem, czyli póki co widzów nie brakuje.
Tracę wiarę w ludzkość.
Ty nie marudź tylko idź na film!
Jak mi zasponsorujesz bilet to pójdę.
Ten jaki Szedał!
Nie no, Szedał ogląda za gratis z torentów
Nie no, to film który trzeba zobaczyć dwa razy, tyle tam smaczków wszelakich.
Film, slowami MZLP, "ogólnie o niczym, ale fajna rozrywka, choć MI lepsza" 😉
Pewne zniesmaczenie budzi scena otwierająca, bo powinno być jak wielkie międzynarodowe korpo kradnie "intelectual property" małej firmie i co mu zrobicie. No ale, film to jeden wielki product placement tego korpo, więc no czego się spodziewacie?
Generalnie najlepszy jest początek, gdzie Barbie żyje w swoim bajkowym świecie, gdzie są same Barbie, Keny i jeszcse jdna laka, która się nie sprzedała. Sceny pozdrowień "hi Barbie" każda do kazdej są tak zabawne, aż mi się skojarzyły z sceną "heil H..." z "JoJo Rabitta". Barbie mają domy, samochody, pracę (i świetną karetkę), Kenowie w zasadzie nic nie mają, a ich rola to po prostu być. Problemy zaczynają się, gdy plastikowe mleko przeterminowuje się i kwaśnieje.
Nie będę dalej spojlerował, ale film nabija się dosłownie ze wszystkiego - w tym z feministek które myślą że jak jesteś "bialum menszczyznom" to od razu dostajesz stanowisko w zarządzie korpo, a do zostania lekarzem wystarczają umiejętności jak wyżej + umiejętność klikania dlugopisem, z liberalnej edukacji gdzie mlode kobietki uznają tylko dwa poglądy - własne jedynie słuszne i fashystofskie (stąd i nasza biedna Barbie zostaje nazwana fashystką, co wywołuje salwy śmiechu), z korpopolityki gdzie zarząd mówi że jest fajny bo mają "gender neutral" łazienkę a szef ma kolegę Żyda. Sama Barbie w "mormalnym" świecie jest zdziwiona, że rowy kopią sami faceci . Do tago mamy pokazane, jak baby potrafią wykorzystać (wykreować) zazdrość do manipuliwania facetami, doprowadzając do wielkiej, "bratobójczej" bitwy Kenów.
No i nabijaja się też (autoironicznie) ten film z tego czym jest, czyli product placementu. Barbie ma depresję- kupijcie lalki z depresją. Ken tworzy "mojo dojo casa house" - kupujcie, łącznie z mini lodówkami na 6-pak piwa. Szkoda tylko że nie wspominają o prawdziwym (od(twórcy laki, Jacku Rayanie (nie, nie tym), zamiast tego pokazując babę, której jedyną zasługą było spilowanie projektowi sutków.
Wisisz mi 20 zł. Uwierzyłam Ci, że ten film jednak podchodzi do feminazizmu z humorem i autoironią i że jest w nim jakiś "myk", ale nic z tego. Byłeś po pijaku czy jak? Trzeba było uwierzyć koleżance, która nazwała go najbardziej łołkowym filmem roku.
przy jakiejś tam okazji, niemnie ten film dla mnie po równo nabija się ze wszystkiego (poza samą złodziejką cudzego IP) i w wersji oryginalnej tak to wygląda.
Żeby zrobić kawał kina, nie trzeba trzech godzin. Tu długość wynika z przyjętej koncepcji klamry spinającej, która jest konstrukcyjnie kunsztowna, ale moim zdaniem fabularnie zbędna. Znaczy, rezygnacja z niej pozbawiłaby nas może fragmentu powojennego życiorysu Oppenheimera, ale przecież tak naprawdę obchodzi nas tylko historia bomby atomowej (udało się pominąć praktycznie cały wykład z fizyki, jaki mogliśmy dostać przy tej okazji), a nie chryja z wyrzuceniem go na margines przez pozbawienie go certyfikatu bezpieczeństwa w czasach McCarthy`ego.
Niemniej jest to kawał kina, a sekwencja testu Trinity jest wyreżyserowana kapitalnie. Do tego plejada gwiazd nawet w małych rólkach. Per saldo stawiam go wyżej niż Barbie, ale nie oznacza to Top3 tegorocznych filmów (wg kryteriów bastionowego plebiscytu)...
Film jest niestety za długi, żeby iść na niego drugi raz, ale zdecydowanie warty zakupu jakiegoś solidnego 4K. Wszystko tu ładnie zagrało, a scena z bombą cut, miut i orzeszki, aż mi się przypomniały czasy (toutes proportion gardees) gdy w Brnie robiliśmy nocami próby zwarciowe, i ten dreszczyk, uda się czy wybuchnie?
Ale, jako że byłem zainteresowany całą historią, to nie narzekam za bardzo, kawał solidnego kina, kto nie był niech idzie, w TV to już nie będzie to samo.
A, właśnie dziś rocznica zrzucenia pierwszej bomby atomowej - to w ramach "bonusu" zdjęcia "Enoli Gay"
https://www.instagram.com/p/Cvmk5GKO8dS/?utm_source=ig_web_copy_link&igshid=MzRlODBiNWFlZA==
The Outpost (Kamdesh. Afgańskie piekło) - klasyczny film amerykański, na faktach o obronie posterunku w beznadziejnej lokalizacji. Jak na produkcję usa zaskakująco mało patosu, dużo "męskości", przekleństw i świńskiego humoru. Dużo też strzelania, pełnego taktyki, hałasu, chaosu, krwi i brudu. Dobry film, nie bawi się w moralizatorstwo, ale też nie celebruje wojny, jako czegoś wybitnie wartego poświęcenia się młodych mężczyzn.
Guy Ritchie The Covenant - skusił mnie reżyser, ale zapomniałem, że ma on na koncie sporo kiepskich filmów. Ten taki trochę właśnie jest. Próbuje być w pierwszej połowie historią wojenną, ale jest pełen atrap tzn. sposób w jaki tu amerykańscy żołnierze walczą, jak Talibowie wbiegają pod ich lufy jest iście kretyński. Kino akcji sprzed 20-30 lat, pełno tu taniej scenografii i kostiumów. A amerykańskiego AC-130 w cgi robili chyba panowie od Flasha.
Dalsza część tej produkcji to przeciągnięte sceny skradania się (bardzo wygodne i lekkie, jak w jakiejś misji z Call of Duty), niesienia ciała i późniejszego ratunku poprzedzonego 20 minutowym kinem obyczajowym. Bardzo mnie to wszystko zmęczyło, odniosłem wrażenie, że po epickiej klapie finansowej z Królem Arturem zabroniono reżyserowi jakichkolwiek szarż montażowych. Ot, miał sygnować swych nazwiskiem do bólu zachowawczy film akcji. Amazon oddawaj moje 3 gigabajty!
cwany-lis napisał:
Guy Ritchie The Covenant - skusił mnie reżyser, ale zapomniałem, że ma on na koncie sporo kiepskich filmów.
-----------------------
*zakłada szalik*
Jakie kiepskie filmy ma Guy Ritchie?!
(Swept Away nie istnieje i nie może zostać użyty jako przykład w dyskusji xD)
no Swept Away i Covenant
No shit Sherlock, ale "dwa" (w tym jeden który dopiero miał zostać obejrzany) to jendak nie to samo co "wiele"
007: Nie czas umierać - dobrze, że ten film powstał i ostatecznie zamknął erę Daniela Craiga. Serię, która każdą częścią próbowała ugrać znane motywy na różne sposoby, raz lepiej, raz gorzej. Mieliśmy kapitalne otwarcie, przeciętne kino akcji o iluminatach, rozliczenie się z przeszłością, potem żerowanie na nostalgii i klasycznym retro agencie. Od trzech film wmawiano 007, że pora na emeryturę, że nie odnajduje się w cyber wojnie itp. Ta część ciągnie wszystko po trochu, jest znośna, ale pora na zmiany.
No i antagonista jest tak klasycznie zły, że aż głowa boli. Z drugiej strony nie mam pojęcia, jak w takiej formule można zaprezentować coś bardziej kreatywnego*. Ta seria jest mocno zgnuśniała, już strzelanie mogli chociaż skopiować z Johna Wicka, tu finał przypomina grę video na easy.
*tak, pokerzysta z Casino Royale był rewelacyjny, niestety potem okazywało się, że był jedynie podrzędnym pracownikiem na umowie zlecenie, jak zresztą dwóch kolejnych przeciwników Bonda. Łatanie tych filmów w jedną, wielką teorię spiskową, którą rozporządzał kolejny gość z kompleksem boga było czymś, czego nigdy więcej nie chciałbym w tej serii oglądać.
Droga Samurajów - miłe, bardzo miłe zaskoczenie, mamy Japonię 1855, jeden z władców na wieść o nawiązaniu rozmów z Amerykanami postanawia zmobilizować swoich żołnierzy ogłaszając maraton. W międzyczasie buntuje mi się córka, jeden ze szpiegów-ninja próbuje odwołać rozkazy przysłania zabójców, kilku samurajów i podrzędnych żołnierzy dąży do wygranej, by zrealizować swe ambicje. Mamy tu sporo postaci, każdej poświęcono zaledwie kilka scen, ale bardzo mocno określają jej charakter. Historia niby jest oparta na faktach, ale podejrzewam, że w umownych założeniach. Nie zmienia to faktu, że dostajemy bardzo barwnie zaprezentowaną historię, pełną detali i niuansów z przepiękną muzyką, świetnymi scenami walk i dobrą scenografią. Bardzo też spodobało mi się ukazanie samurajów, jako zwykłych "rycerzy" na usługach swego pana, śpiących z kokotami w czasie wolnym, pijących na umór i trochę zasiedziałych podczas pokoju. Scenariusz trochę tu nas zwodzi, prezentując słabe charaktery, które w momencie próby dają z siebie wszystko co najlepsze. Aż zamówiłem sobie książkę o samurajach
Ja tylko przypomnę, że dwa ostatnie Bondy to alternatywna rzeczywistość, najprawdopodobniej istniejąca tylko we śnie Bonda
Zwłaszcza myśl o wpychaniu Silvy i Le Chiffre do SPECTRE była poroniona.
Bardziej poronione to było robienie z Blofelda brat Bonda. Kto wpadł na tak idiotyczny pomysł?
Co za różnica jeśli to rzeczywistość alternatywna
Ale tak, to jeden z wielu grzechów tej linii.
Z drugiej strony co się wyprawiało w ostatniej części z Pierce Brosnanem ... każde pokolenie ma swojego 007. Z lekkim zainteresowaniem czekam na wyniki castingu, pewnie strajk w Hollywood opóźni nową część o rok, czy dwa.
Ogólnie w przypadku każdego długotrwałego wykonawcy ostatnie filmy wychodziły tak sobie.
Już dawno nie oglądałem tak głupiego filmu, jednocześnie niezwykle przyjemnego w odbiorze ... do pierwszej połowy. Potem całe tempo i rozmach siada, zupełnie jakby ktoś zakręcił kurek z pieniędzmi - a było co kręcić przy budżecie 200 mln $ - sceny akcji są niezłe, wszystko wybucha, płonie i strzela, ale najbardziej epicka scena ma miejsce właśnie w połowie filmu. Sama fabuła ma dziury logiczne wielkości gwiazdy śmierci, pod koniec nawet bazy starkiller. Do kaszy gryczanej z łososiem może być, ale jestem ciekaw, jak wygląda proces tworzenia takiego durnego blockbustera, ktoś musiał przepchnąć scenariusz, ktoś musiał przekonać J.K. Simmonsa do drugoplanowej roli, ktoś musiał wkleić na sekundę ujęcie z maszerującymi żołnierzami Wojska Polskiego ... jak do tego doszło, nie wiem ...
"80 for Brady" - sympatyczna komedia o emerytkach które realizują swoje marzenia. Wspólne. A jako że to Ameryka, to marzenie jest bardzo amerykańskie - pojechać na mecz footbolu (tego, gdzie piłki się nie kopie tylko nosi w rękach) i spotkać się z tytułowyym Tomem Bradym. Film bez jakichś większych fajerwerków, ale taki na weendowe popołudnie w sam raz. No i fajnie wybrzmiewa przesłanie, że nigdy nie jest za późno żeby zrealizować to, co tam kto sobie zamarzył.
Jak ktoś sie interesuje kulinariami to w filmie występuje Guy Fieri jako on sam, a jak ktoś jest fanem tego footbalu gdzie noszą piłkę, to Tom Brady występuje w roli tytułowej jako on sam, podobnie jak Gronkowski, Amendola i Edelman.
Nie było tak źle, po tylu negatywnych recenzjach z pogranicza 3/10 sam wyceniłbym ten film na mocne 6+/10. Nie jest to bezpośrednia adaptacją gry, film ma własną epokę, styl, trochę mocno miesza z głównym wątkiem pierwszych części serii, wszystko traktuje śmiertelnie poważnie (co moim zdaniem stanowi plus, od głupich żarcików są filmy marvela). Ale ja to kupuję, tyle się naczytałem, że scen z XV wieku jest zaledwie kilka a reszta dzieje się w ponurym ośrodku badawczym, że nie byłem tym rozgoryczony na starcie. Sceny w Grenadzie w 1492 to montażowe perełki, szerokie kadry obleganego miasta, szary filtr, dobre kostiumy, muzyka i scenografia. Aczkolwiek ta kamera w czasie walk mogłaby aż tak nie telepać! szału nie ma, ale jestem kontent z seansu.
Film Stevena Soderbergha, podzielony na dwie części - Rewolucja i Boliwia. Bardzo sprawnie nakręcony, sceny batalistyczne niemalże jak w formacie paradokumentalnym. Dużo tu jednak uproszczeń fabularnych, wiele tematów zamieciono pod dywan, w ogóle warto coś przed seansem sobie o tym zbrodniarzu rewolucjoniście poczytać.
Reżyser skupił się na udanej rewolucji na Kubie oraz w drugiej części na tej przegranej w Boliwii. Cała reszta biografii Ernesta jest tu ignorowana, na pewno dzięki temu oba filmy mają bardziej przejrzysty wydźwięk, ale umyka nam przez to momentami złożoność zjawiska. Ale nie widzę tu złotego środka, albo opowiadamy o konkretnych momentach z historii albo robimy szeroką panoramę historyczną, która jest stanowczo za duża na dwa dwugodzinne filmy.
Ostatecznie Che jest tu ukazany bardzo jednostronnie, popełnia błędy, ale jawi się jako idealista i człowiek honoru. Fabuła filmu nie pozwala mu ubrudzić się rewolucyjnym terrorem w wystarczającym stopniu, co dla wielu stanowiło argument za bojkotem tej produkcji.
A już zupełnie ahistorycznie (o ile tak można) to polecam oboe części fanom gwiezdnych wojen w szczególności. Pierwsza pokazuje zwycięstwo rebeliantów pełne partyzantki i mobilizacji społeczeństwa. Druga to niemalże dreszczowiec, gdzie jesteśmy świadkiem upadku głodujących partyzantów, którym nie udało się przekonać prostych ludzi do swych idei. Motyw z armią boliwijską, szkoloną przez USA, która powoli zaciska pętlę i osacza oddziały Che Guewary trzyma w napięciu do samego końca. Bardzo ciekawie ukazany proces powstania i jego upadku.
Oglądałeś Dzienniki Motocyklowe? Polecam, chociaż lepiej chyba zobaczyć p r z e d Che. Może nie pojawia się tam "origin story" Guevary, ale wytłumaczone jest dosyć zgrabnie źródło jego poglądów, przy czym jest to film znacznie bardziej obiektywny.
oryginalny tytuł to "The Discowery". Produkcja Netflixa z Robertem Redfordem w roli głównej. O Czym ?. Doktorek dokonuje przełomowego jak mu się wydaje odkrycia, że po śmierci istnieje dalsze życie, inny świat, inna rzeczywistość. Jak już zostaje to ogłoszone światu medialnie, to nagle statystyki samobójstw drastycznie idą w górę.
Proste, skoro można rozpocząć wszystko od nowa, to perspektywa dla wielu i z wielu powodów, jest bardzo kusząca.
Oczywiście, wyczuwacie tłist fabularny, który musi tu nastąpić, prawda ?. Nie będę zatem zdradzał szczegółów poza tym, że ... to świetny pomysł by zrobić ambitny film o takiej tematyce, który jednak przerósł twórcę. Takie mam wrażenie. Ale obejrzeć jak najbardziej warto.
- https://youtu.be/z9j6WcdU-ts
czyli oglądałem Między nami żywiołami.
Fabułka to żonglowanie znanymi motywami: historia miłosna na miarę rom-comu, odkrywanie siebie samego, poczucie przynależności do rodziny - i przede wszystkim grupy żyjące obok siebie, lecz odcinające się od siebie. To, co jest nowe, to umieszczenie akcji w świecie, w którym żyją przedstawiciele żywiołów (ziemi, powietrza, oraz właśnie ognia i wody), można się bawić w odczytywanie paraleli do rzeczywistości - ale po co, lepiej oglądać jak znakomicie pixarowcy to odrobili wizualnie i jak się bawili możliwością wykorzystania nowych żarcików słownych i sytuacyjnych wynikających z tego właśnie założenia.
Jeśli ktoś dba o dobro milusińskich, to lojalnie uprzedzam, że bardzo uważny widz jest w stanie zniszczyć sobie dzieciństwo, jeśli dostrzeże tzw. moment elgiebete. Nie pytałem obecnych na sali dzieciaków czy dostrzegły.
W koncu jak Disney zrobił bardzo fajny film, to ludzie na niego nie poszli. Coś jak historia o Jasiu co Usoopie, co tak krzczał "piraci, piraci" że jak się pojawili prawdziwi to nikt mu nie uwierzył. Gdyby firma na D nie robiła glupich ruchów w poprzednich latach, to spokojnie powinni na tym wykręcić najlepszy wynik roku, no ale...
A film ma dosyć prosty ale tradycyjny rodznny przekaz, świetną konstrukcję świata i masę smaczków, odniesień i swietnych dialogów (Filoni, ucz się) a wizualnie jest po prostu przepiękny, jak się patrzy na tą animowaną wodę, ogień i chmurki to lodzio-miodzio, widać można lepiej niż kiepskie CGI w innych filmach.
Film z pewnością jeszcze sobie obejrzę, żeby sobie wypatrzeć te wszystkie detale i dziwne maszynki do robienia różnych żywiołowych rzeczy.
Ciekawa sprawa - film produkcji HBO, który w Stanach emitowany był na antenie stacji, w przypadku reszty świata doczekał się najpierw premiery kinowej. Uważam to za całkiem niezłe rozwiązanie, bo dzięki temu w czasie letnich seansów publiczność podzielona między Barbie i Oppenheimerem mogła zdecydować się na trzecią opcję, czyli Reality.
Fabuła skupia się na autentycznej historii Reality Winner, weteranki wojennej i tłumaczki, która w 2017 została zatrzymana pod zarzutem szpiegostwa po udostępnieniu mediom dowodów na rosyjskie wpływy w czasie kampanii prezydenckiej rok wcześniej. Historia opowiedziana w nietuzinkowy sposób, nie mamy do czynienia z "wikipedyjnym" opisem wydarzeń, widzimy jedynie moment aresztowania bohaterki, a scenariusz napisany został już dawno - to, linijka po linijce, transkrypcja jej autentycznej rozmowy z agentami FBI. Przez niecałe półtorej godziny obserwujemy interesujące starcie, przeplatane prawdziwymi zdjęciami Winner z jej instagrama, gdy opowiada co robiła danego dnia.
To w zasadzie teatr jednej aktorki. Sydney Sweeney w kolejnej świetnej roli udowadnia, że nie tylko Euforią człowiek żyje. Notabene na jej miejscu uciekałbym z tego serialu, bo scenarzyści ewidentnie jej postaci nie lubią, dają jej najbardziej absurdalne i uwłaczające wątki. Szkoda talentu.
I na koniec - nie mam pojęcia, kto projektował polski plakat Reality, ale dopisek "Portret współczesnej dziewczyny, na który czekaliśmy" pasuje może do kina coming-of-age, a na pewno nie do tej historii. Zwyczajne wprowadzanie widza w błąd.
Szedłem na ten film trochę na zasadzie "jest sobie, może to zwykłe wakacyjne patrzydło", trailer też wzbudzał pewne obawy, z drugiej strony dość pozytywne oceny były na pomidorach (78% "świeżych" u krytyków, 92% "pozytywnych" u widzów). Dostałem... no bez mała powiem, jeden z najfajniejszych filmów superbohaterskich ostatnich lat.
Superbohater jest kompletnie przypadkowy, bo jest najzwyklejszym meksykańskim młodziakiem z imigranckiej rodziny, świeżo po szkole wyższej (fakt, to że ukończył szkołę wyższą trochę go odziera ze zwykłości, ale na wiele mu się ta szkoła nie zdała). Do tego rewelacyjnie rozgrywany jest konflikt klasowy, bo villainem jest oczywiście biała szefowa Wielkiej Korporacji Rodzinnej, zmierzająca do stworzenia superżołnierza... W ogóle film jest oparty na aktorach latynoskich, aż człowiek zadaje sobie pytanie, czy to aby nie produkcja jakiejś wytwórni z Ameryki Łacińskiej - ale dystrybuuje Warner i podpina całość pod DC, mówiąc najkrócej mamy latynoskiego superbohatera. Przekłada się to na styl - fantazyjny i oryginalny, walki superbohatera z superżołnierzem (Latynosem, a jakże) są jak z pojedynków meksykańskich zapaśników.
No i nie zapominajmy, że film służy też do patrzenia na ładnych ludzi - on jest dwudziestodwuletnim meksykańskim słodziakiem, a spiritus movens (po dobrej stronie mocy) jest spokrewniona z villainem dwudziestoośmioletnia szykowna Brazylijka (nazwiska wam nic pewnie nie powiedzą, i to też jest fajne), tak, stanie się dokładnie to, czego się spodziewacie po przeczytaniu tego zdania. Klasycznych tropów nie brakuje, ale podawane są w świeżej odsłonie.
Jeszcze jest w kinach, potem pewnie wyląduje na HBO.
bartoszcze napisał:
on jest dwudziestodwuletnim meksykańskim słodziakiem.
-----------------------
Xolo jest słodziakiem znanym z Cobra Kai ;]
Dla fanów kolejny powód żeby oglądać!
(ja nie znałem)
Jestem w szoku. Netflix dał radę !
Piękne scenerie, śliczne zdjęcia, aktorzy naprawdę dobrze dobrani, a muzyka świętnie pasuje do całości i robi klimat.
Oczywiście, to jest zupełnie inny film niż ten z Bińczyckim, a że nie ma sensu porównywać najnowszego "Znachora" do filmu Hoffmana, to dociera do widza bardzo szybko. Zmiany są, pomysł by inaczej tą historię pokazać przewijał się w wywiadach z twórcami, ale kurczę, takie adaptacje to ja chcę oglądać !. Co prawda, byłem wcześniej sceptycznie nastawiony do tego nowego filmu, ale raz, że zwiastun wyprowadził mnie z błędu, no a film okazał się nadzwyczaj udany. Lichota udźwignął postać !, w ogóle miałem wrażenie, że spokojnie mógłby zagrać swoją rolę i w tamtym filmie. A finał w sądzie - tak, ta kultowa scena, no mówię Wam, no co ja Wam będę mówił
Jak obserwuję to chyba trzeci polski film po "Sali Samobójców" i "Zimnej Wojnie", którym się zachwycają widzowie z całego świata...
Toż to szok. W końcu zobaczyłem nowożytny film produkcji polskiej, który nie tylko może stać bez kompleksów obok produkcji z tzw Zgniłego Zachodu, ale też większości z nich (swoich powiedzmy rówieśników) potrafi nakopać do dupy.
Jest to, w dużym skrócie, thriller polityczno szpiegowski osadzony w realiach Eur. Zach. i PRL lat 1977-1983 czyli w okresie rosnących napięć na lini Wschód-Zachód. Był to również czas, kiedy napięcia wewnątrz-systemowe w państwach Obozu Postępu zaczęły osiągać wartości krytyczne, zagrażając stabilności całego bloku. Oba te aspekty są bardzo sprytnie zaznaczone. Historia okresu i nastrój tych lat są oddane wiernie (poprosimy tu o dokładniejszy komentarz obywatela Vater F.).
Biorąc pod uwage tematykę, ostatni film który widziałem i który prawdopodobnie cokolwiek zbliża się poziomem do Sobowtóra, to może Tinker, Tailor, Soldier, Spy ... ? Ale TTSP to straszna nuda i flaki z olejem. A w Sobowtórze akcja aż syczy jadowicie.
Pod względem walorów realizacyjnych, reżyserii, aktorstwa - szczęka opada. Ta muza! Te zdjęcia. Te sztuczki w narracji wizualnej. No czapki z głów. Pod względem scenariusza i narracji film niestety wpada w pułapkę wielu produkcji "prawie idealnych". Dwa pierwsze akty są absolutnie bombowe, trzeci próbuje wykręcić sztuczkę p.t. "gear shift" i to się niestety nie udaje. Potknięcie powoduje chwilową utratę rytmu. Autorzy scenariusza nie potrafili "zagrać w tempo" i narracyjnie się to trochę gubi. Zmiana nastroju i tempa w III akcie to trik który udaje się bardzo rzadko, więc można wybaczyć. Ostatnia scena kapitalna. Nie wiem kiedy ostatnio widziałem tak dobitne zakończenie. Szacun.
Cóż można więcej powiedzieć, rzecz jest bardzo dobra. Polecam z czystym sumieniem.W PRL-owskiej skali ocen 5- (pięć minus). Rzecz nie bardzo nadaje się na randkowe wyjście do kina, obok mnie siedział jakiś facet z dziewczyną, i widziałem, jak go skręcało chwilami
Ostatnia rzecz, a właściwie PS: film bardzo dobrze pokazuje, jakim jadowitym, toksycznym, syfiastym, rakowatym, morderczym potworem był komunizm i cały ten PRL - i żadna miara kolorowanej nostalgii nie jest w stanie tego zmienić. Powinni na ten film zabierać młodzież ze szkół średnich - te dwie godziny wystarczą w zupełności za podstawowy kurs historii PRL i ostrzeżenie na przyszłość. Plus co bardziej wrażliwym zapewnią koszmary na następne kilka tygodni. NIECH ŻYJE WOLNA POLSKA PRECZ Z KOMUNĄ.
https://www.youtube.com/watch?v=GFt8BYpzsdc
No właśnie czytałem narzekania na scenariusz i to wzbudzało moje wątpliwości, ale przekonałeś mnie że jednak warto
Domyślam się że te narzekania dotyczą właśnie przejścia z drugiego do trzeciego aktu ale jeżeli to ma być słabość scenariuszowa to ja bym sobie bardzo życzył, żeby polskie produkcje były tak słabe. Wiadomo, "można to było zrobić lepiej", ale nawet Coppoli czy innym tuzom się takie sztuczki nie zawsze udawały. Ło i tyle
Faktycznie od momentu początek spoilera spotkania w brasserii koniec spoilera historia wyleciała twórcom z rąk, ale realizacyjnie pierwsza klasa (choć ciekawe jak na to spojrzą ci, którzy się nie wychowywali za komuny ). Warte obejrzenia, choć nie wiem czy mi się do topki rocznej załapie.
You got my attention
Polecam, polecam, Kto może, niech idzie, ogląda. Gdyby to próbować jakoś "naiwnie" opisać, to mamy tu jakiegoś "Złego Bonda", czy może nawet "Anty-Bonda" i to pod każdym względem. Niby się siędzi w napięciu, ale nie wiem, czy temu facetowi ktoś na widowni kibicuje. Raczej się czeka na to, żeby go w końcu złapali i powiesili
Słyszałem już dużo dobrego nt. tej produkcji to i seans okazał się mało zaskakujący - film jest rzeczywiście fantastyczny. Ma bardzo łotrzykowski motyw, pełen retrospekcji, przebitek montażowych i takiego lekkiego ogrania z formułą opowiadanej historii. Całość dynamicznie i profesjonalnie zmontowana z solidną choreografią walk i przyzwoitą muzyką. Do tego fajnie zgrani aktorzy (Bradley Cooper!) i dobry balans pomiędzy humorem a dramatyzmem opowiadanej historii.
Ale co mnie - fana Zapomnianych Krain - ujęło najmocniej to mnóstwo, MNÓSTWO fan serwisu idealnie wkomponowanego w fabułę. Dużo detali i smaczków dla fana, które nie przeszkadzają nie siedzącej w temacie osobie w seansie.
Niestety film mimo wysokich ocen wśród publiki i krytyków poniósł okrutną klapę finansową i szanse na część drugą są żadne.
Właściwie od pierwszych kadrów w najnowszym "Equlajzerze" przyssało mnie i już do końca filmu chłonołem jak gąbka widoki. Coś przepięknego, i tak jak zazdroszczem italiańcom pasty na petryliard sposobów przyrządzanej, tak teraz zżera mnie, że oni takich miasteczek to mają tam na pęczki.
To chyba już ostatni film z cyklu, a przynajmniej tak sugeruje pod-tytuł, i ostatnia scena. McCall znalazł wreszcie swoje miejsce i spokój, którego tak szukał. I nie dziwię mu się, bo też bym chciał tam zamieszkać .
Jak wspomniałem, piękne zdjęcia, klimat. Oczywiście, som zuole, jest piff-paff, i nawet trup kładzie się gęsto. Denzel wciąż daje radę, ale upływającego czasu nie da się oszukać, niestety.
Jeśli to faktycznie ostatni film z cyklu, to nie będę zawiedziony, a nawet wprost przeciwnie - bo to najlepszy film w trylogii. Ale w sumie, to nie będę zdziwiony, jeśli za parę lat powstanie kolejny "mściciel". Denzel może być tu ja wiem ?, mentorem ? ... Tylko błagam, bez Dakoty Fanning jako głównej bohaterki.
Niby miał być ostatni, ale w okolicach premiery już były gadki, że tak naprawdę to nie wiadomo.
A że widoki śliczne, to wspominałem w wątku o średnich filmach
Spoiler: w tym filmie prawie nic się nie dzieje - niby ona, niby on, niby drugi on, niby wszystko wisi na włosku i czekamy aż się zerwie... I w sumie zrywa się, tylko zupełnie nie tak, jak pewnie każdy by się spodziewał. I Greta Lee, której uśmiech nieustannie kryje w sobie zagadkę, co pokazuje lub maskuje, siłę czy słabość.
Z pozoru melodramat, w istocie opowieść o dokonywaniu życiowych wyborów.
Już czekam na kolejny film reżyserki Celine Song (to był jej debiut), zwłaszcza że w obsadzie zapowiedzeni są Jodie Comer i Jeremy Allen White.
"Wiekowa" rzecz, he he, aż śmieszne, bo sięgam pamięcią do czasów, kiedy film był "całkiem świeży" - i był tematem rozmów starszego rodzeństwa i kuzynostwa. Jak przez mgłę pamiętam konstatację: "straszne".
Ja niestety z Poltergeistem zawarłem znajomość dopiero około roku 1994 w wersji VHS, czyli już w innej epoce - ALE! Film robił piorunujące wrażenie. Spielberg na sterydach wymieszanych z metamfetaminą: spielbergowy talent do wiarygodnego pokazania rzeczy niewiarygodnych i ta specyficzna jakby dziecięca naiwność, niesamowicie zaraźliwa rzecz dzięki której "zawieszenie sceptycyzmu" jest tak łatwe. PLUS maniakalna wprost energia, film to właściwie ciągłe crescendo szaleństwa i zgrozy, przeplatane chwilami bardzo wzruszającymi.
Zastanawiam się, czy ocena "straszne", którą pamiętam sprzed blisko 40 lat, jest ciągle aktualna. Ciężko powiedzieć. Przypominam sobie, że gdy film oglądałem po raz pierwszy na VHS, czułem się momentami lekko nieswojo; ciągłe podkęcanie obrotów przez filmowców udzieliło mi raczej gorączkowej ekscytacji, niż spowodowało strach czy zgrozę. I to też jest ciekawa sprawa - bardzo łatwo jest nakręcić "horror", który albo strzela serią dźampskerów, (i albo trafia albo nie), lub syfiasty film po którym widz będzie zdołowany i czuł się jak kupa. Film, który podkopie przekonanie widza o bezpieczeństwie rzeczywistości i wywoła długą niechęć do samotnych rozmyślań w ciemności, to zupełnie inna sprawa. Poltergeist należy moim zdaniem do jeszcze innej kategorii: ciągłe napięcie do granicy wytrzymałości, bez rozładowywania klasycznym "jumpscarem". Elementy klasycznego horroru w Poltergeiście pojawiają się w inny sposób; film w pewien sposób obwieszcza ich nadejście, jak najlepszy magik: "a teraz patrzcie!".
Nie wiem kto z nas tu obecnych był wśród szczęsciarzy, którzy obejrzeli DUCHA w latach 80-tych w kinie. Może Finster? Może ktoś inny się zgłosi? To musiało być kosmiczne doświadczenie. Ja natomiast miałem okazję zobaczyć ten film na wielkim ekranie tydzień temu. Na 100-lecie Warner Bros organizowane są pokazy klasycznych tytułów, i Poltergeist się załapał. Jak na ponad 40-letni film, rzecz wygląda niesamowicie. Niektóre efekty są nie do wypatrzenia; inne te z gatunku "zjawiska nie z tej ziemi" wyglądają nieco archaicznie, ale BARDZO stylowo. Napięcie które film w widzu generuje, zwielokrotnione 1000 x. A ja przecież Poltergeista widziałem kilka razy, i wiedziałem dokładnie co sie wydarzy! Widoki, zdjęcia, klimat, muzyka, wszystko najwyższej klasy, film wprost ocieka kreatywną energią. Nie chcę brzmieć jak dziaders, ale stwierdzenie "dziś już takich nie robią" samo się narzuca.
Cóż można powiedzieć więcej. O "klątwie" nie będę wspominał bo każdy może poczytać. Świetni bohaterowie. Aktorsko super. Mała bohaterka robi piorunujące wrażenie. Gdy zaczyna się Wielki Finał, jej buziowa ekspresja mrozi krew w żyłach. Zastanawiam się, czy był to błysk aktorskiego geniuszu, któremu nie dane było rozwinąć się w pełni? Czy twórcy pojechali po bandzie i naprawdę przestraszyli małą Heather O`Rourke? Co musi zobaczyć 5 letnie dziecko żeby z taką miną powiedzieć "już nie chcę" ? Zgroza. Nie wiem, co może konkurować z zakończeniem DUCHA. Może Carrie?
Tradycyjnie ocena w staroszkolnej skali: 5+. Kto nie widział, oglądać, kto widział, też. Film jest "familijny", więc na randkę nadaje się jak najbardziej
Prawie przysnąłem na tym filmie. Pamiętam jak starsze pokolenie mówiło, jaki to straszny film... Dupa tam, nudna buła i tyle. Remake też kiepski. Szkoda, że na stulecie WB nie pokusili się puścić jakiś lepszy horror, przecież sporo dobrych ta wytwórnia zrobiła.
He he spoko. Wiadomo, nie ma rzeczy uniwersalnie kochanych. Znaleźli się podobno nawet tacy co The Last Jedi hejtowali!! No pacz Pan. Ale termin "nudna buła" mnie zabił dobra może opiszę kiedyś jakiś naprawdę straszny horror. Tylko nie wiem co na razie.
Heh, klasyk klasyków i na pewno gdy miał swoją premierę to robił wrażenie efektami. Te stroboskopy musiały mocno widzów walić po oczach w kinie i to w czasach, kiedy nikt o ostrzeżeniach przed seansem nie myślał
Dzisiaj nie robi wrażenia pewnie i na dzieciakach, chociaż ... warto by było sprawdzić . Ale pisać o filmie, że "buła", to gruba przesada, tym bardziej, że film zdobył sporo nagród i miał wiele nominacji - zasłużonych, zresztą.
Na pewno oryginalny scenariusz, na pewno główna aktorka, na pewno obok "ET" film ten miał duży wkład w szeroko rozumiane kino familijne. Pomimo etykietki "horror", to jednak jest to kino familijne.
Co jeszcze ... z tego była trylogia o ile się nie mylę ?. No i kilka osób z ekipy zginęło, przez co media miały swoją "klątwę poltergeista" i grzały temat.
A, i podobno był remake jedynki ? ... Nie wiem, nie widziałem i pewnie dobrze. Wystarczy mi remaku z "The Thing" za wszystkie czasy
AJ73 napisał:
Pomimo etykietki "horror", to jednak jest to kino familijne.
-----------------------
Dokładnie TAK, ale mimo wszystko jest tam chwilami straszne "ciśnienie" (nie chodzi o to co się dziś przez "horror" rozumie), i w sumie ciężko powiedzieć, czy to jest horror, czy kino familijne? Facet w prelekcji przed filmem powiedział, że Poltergeist zapoczątkował gatunek "suburban fantasy" i to by się chyba zgadzało.
Co jeszcze ... z tego była trylogia o ile się nie mylę ?. No i kilka osób z ekipy zginęło, przez co media miały swoją "klątwę poltergeista" i grzały temat.
-----------------------
Była trylogia. Dwa pozostałe totalna bieda ("Szczęki" się kłaniają). Już lepiej serię CRITTERS obejrzeć, całość przynajmniej trzyma "poziom"
Klątwa to inna sprawa, D. Dunne ofiarą morderstwa, mała Heather infekcja. Mało to niesamowite, ale było o czym pisać. Clickbait 4eva.
A, i podobno był remake jedynki ? ... Nie wiem, nie widziałem i pewnie dobrze. Wystarczy mi remaku z "The Thing" za wszystkie czasy
-----------------------
Oj był, nie skalałem się tym. Remake THING szykował się BOMBOWO ale niestety księgowi sie wtrącili i wyszło jak zawsze.
"Duch" był oglądany w kini i był świetny, choć to nie był horror (co jest jego zaletą).
A w "Crittersach" zepsuli ostatnią część, chyba zrobioną nieco na siłę.
Nakręcony za śmieszne 250 tysięcy dolarów, w dodatku uzbierane z crowdfundingu, biję na głowę większość "horrorów". Kawał porządnego, klimatycznego slashera, który w dodatku jest wizualnie świetnie zrobiony, aktorsko daje radę, muzyka bardzo dobra - w dodatku ma jakiś sens. Zapada w pamięci. Jest masa nawiązań do różnych filmów i dzieł kultury (z których połowy pewnie nawet nie wylapalem), ale subtelnych, w tle. W sumie całość sprawia wrażenie swego rodzaju miszmaszu i hołdu dla gatunku stworzonego przez jego miłośnika, ale bez specjalnie wtórnych elementów czy odgrzewania kotletow, tworząc jakość sama w sobie
Jedyny minus to dość długi - choć nie ma dłużyzn ani nudy, to jednak "objętosciowo" przeginka. Ale w swoim gatunku wybitny, 9/10.
Potwierdzam opinię kolegi. Dobra rzecz, mocno jadąca po bandzie, wyszła poza bezpieczną niszę w której obecnie siedzi większość nowych slasherów.
2023-12-02 11:23:57
Wszyscy jesteśmy Przedrzeźniaczami...
Oj, chyba nadszedł już czas bym się przeprosiła z Katniss Evergreen. 🤭
Bo pamiętam jaki był hype na tą serię i "stare części". Ja to śledziłam na wyjebce, bez przekonania, nastawiona wtedy anty na te nabożne zachwyty nad Jennifer Lawrence, którą tam obwołali wówczas "objawieniem kina"....
CO Z TYMI PREQUELAMI JEST ŻE TAK CZĘSTO KOPIĄ MNIE MOCNIEJ i SERCE SKRADAJĄ??!
Kto oglądał kiedykolwiek "Hunger Games" wie o co biega i to żaden spoiler. Dla kogoś kto jest nowy, to będzie malutki więc UWAGA JAKBY SPOILER:
W skrócie koleś kombinuje jak koń pod górkę żeby pomóc przetrwać swojej trybucce. Cieniutkiej, drobniutkiej śpiewaczce, która to pozostawiona sama sobie nie ma praktycznie żadnych szans przeżyć wśród silniejszych.
Kojarzę Donalda Sutherlanda w roli makiawelicznego, dupkowatego staruszka. Ale tak mgliście, bo jak wspominałam, śledziłam serię lata temu, spod przymrużonych powiek; będąc silnie na nie.
Teraz wiem że to był błąd, człowiek sam sobie nie pozwolił na cieszenie się przedstawieniem.
Głupota którą później powtórzyłam z sequelami SW, bywa! 🤣
Tutaj poznajemy młodziutkiego Coriolanusa Snowa, który dopiero zaczyna swoją karierę.
I cóż mogę rzec...
KOCHAM CORIOLANUSA SNOWA. KOCHAM LUCY GRAY. ❤ Tom Blyth I Rachel Zegler robią tutaj fantastyczną robotę.
Rewelacyjnie odegrani i świetnie napisani, charyzmatyczni główni bohaterowie. Do tego mają ten potężny rodzaj chemii, który kradnie moje serce. To jest to czego szukam w fikcji, bo jest tak rzadkie.
Do tego w zasadzie niemal każda postać która trochę dłużej pojawia się na ekranie, zasługuje na uwagę.
Powiem szczerze, że ten prequel Igrzysk to takie widowisko na każdym szczeblu: aktorskim, scenariuszowym, fabularnym, które mnie totalnie kupuje. Rozrywka na wysokim poziomie. Ze świetną charakteryzacją, kostiumami, scenografią, plenerami. Z wartką akcją, idealnie dawkowanym napięciem. Szczerze? Nie widzę tu słabego punktu. Ballada Ptaków i Węży to najlepszy, najbardziej satysfakcjonujący mnie seans kinowy od kilku lat.
(A byłam w kinie i na Oppenhaimerze i na Barbie; i chociaż oba uważam za dobre, to takiego wrażenia na mnie nie zrobiły, a liczyłam na to.)
No KUŹWA JA TAKIE GWIEZDNE WOJNY CHCEM!!!!❤
DAJCIE IM ZAROBIĆ, PLISSSS.
Smaczek dodatkowy to nasza hala we Wrocławiu.
Już 3 raz kiedy tumblrowe polecajki mnie nie zawiodły. (Po supersympatycznej przygodówce fantasy Dungeons and Dragons z Chrisem Pinem i cudownych Good Omens).
DO KINA LUDZIE!!!!🤗🤗🤗
Detektyw Monk to mój comfort serial. Jest ze mną od dwudziestu lat, regularnie do niego wracam; jakiś one-szot losowy, często też bywam w byłej Jugosławii i tam codziennie leci na HRT po południu, więc w ostatnich latach nabrał dla mnie dodatkowego klimatu wakacyjnej, poobiedniej sjesty.
Informacja o powrocie po czternastu latach bardzo mnie ucieszyła.
I to emocjonalny rollercoaster, przynajmniej dla mnie. Raz, to same emocje związane z Monkiem. Dwa - dużo smutku, rozbrajanego potem absurdem sytuacji, sporo monkowego humoru. Fajnie, że powstał teraz a nie dwa lata temu - pandemię można już potraktować humorystycznie, a nie dawać monologi o tym zostawaniu w domu blabla jak w Blackliście, Good Doctor i tak dalej. Tutaj była triggerem wywołującym ponowne załamanie Monka, swietnie to wpasowali, trochę się pośmiali i jedziemy dalej. We are all Monks now.
No, już nie, ale byliśmy
początek spoilera Bardzo mocno wyeksponowany motyw depresji - do tej pory jego smutek raczej był niuansem w OCD, tak tutaj wyraźnie wychodzi na pierwszy plan, aż staje się Mężczyzna imieniem Ove, któremu ciągle ktoś przeszkadza w samobójstwie. Spodobało mi się takie poprowadzenie postaci, bo człowiek dostał nieźle od życia i było to logicznym rozwinięciem - I na tym można poprzestać, bo zakończenie oddało mu sens życia, więc pozytywny wydźwięk serii o walce ze swoimi słabościami pozostał.
Tu zawsze było sporo licentia poetica, ale ten upadek z klifu to jednak trochę przesada. Jednak do wybaczenia. koniec spoilera
Ma wszystko, co kocham w Monku - humor, emocje, optymizm, pokonywanie własnych leków, no świetny.
Mam nadzieję, że to dopiero pierwszy z filmów. Choć wolałbym serial (22 sprawy w zamrażarce!!!), to żadna formą nie pogardzę, szczególnie na takim poziomie.
Gdy postanowiłem sięgnąć po ten film, nie wiedziałem o nim zbyt wiele. Jedynie, iż jest to jeden z najsłynniejszych filmów anime, które przebiły się do świadomości widzów poza Japonią oraz, że jego fabuła ma coś wspólnego z motocyklami w świecie post-apokaliptycznym.
I muszę przyznać, że Akira okazała się być czymś zupełnie innym, niż się spodziewałem; czymś... hm, dziwnym, acz interesującym, skłaniającym do myślenia i pięknie animowanym. Jakość wykonania, pietyzm, z jakim Japończycy podchodzą do swoich wielu produkcji, jest naprawdę godna podziwu, zwłaszcza, że akurat ten film powstał w 1988 roku.
Chyba obejrzę Akirę jeszcze raz.
Animacja w warstwie technicznej jest ponadczasowa, ale sama fabuła to taka tam mocno efekciarska i obleśna pod koniec średni akcja. Manga mimo, że ma bardziej rozbudowane wątki poboczne i rozgrywa się na o wiele dłuższej przestrzeni czasowej to również jest w 90% wypełniona dziką akcją, strzelaniną. Ma to swój urok, ale czułem po lekturze spory niedosyt. Ale mangę dosłownie wciągnąłem w dwa dni.
Ło Jezu ... AKIRA długo gościła na 1 miejscu mojej osobistej listy największych zawodów filmowych.
Trochę kontekstu: w PL pierwszej połowy lat 90-tych nikt (z wyjątkiem najbardziej wtajemniczonych w Japonię) nie wiedział o jakimś anime czy mandze. O były jakies głupie japońskie bajki, jak Czarkodziejki z Księżyca, ale nikt tego nie oglądał poza 12-letnimi dziewczynkami.
Eksplozja zainteresowania ANIME zaczęła się dzięki magazynowi (miesięcznikowi) o nazwie SECRET SERVICE. Znawcy tematu sprzedali bakcyla za pośrednictwem serii artykułów na temat. Pamiętam nawet, że były wspomniane te Czarodziejki, że to w sumie poważne, i że nawet stare chłopy oglądają
No w każdym razie autor artykułu niesamowicie spuszczał się nad AKIRĄ. Że dzieło, że Cyberpunk (wtedy bardzo nośne hasło), że animacja, że muzyka, że filozofia. No w ogóle najlepszy w historii film SF, tyle że po japońsku i animowany.
No to pobiegliśmy z kumplem do (DZIADERS WARNING) "wypożyczalni kaset VHS" i pożyczyli AKIRĘ. Kaseta miała niesamowitą okładkę, to było coś. Ale sam film ... tragedia. Siedzimy, patrzymy i nic kompletnie z tego nie idzie zrozumieć. Jakiś motocyklista nie wiadomo czemu jest dręczony przez, no właśnie nie wiadomo co. Jakies trepy siedzą i patrzą się ciągle głupio zadziwieni na jakiś wykres, którego istoty nikt widowni nie wyjaślił, bo po co. Japońska animacja okazała sie być zupełnie inna niż to wyglądało na nieruchomych obrazkach w gazecie i na okładce kasety. Styl i design wszystkiego dziwaczny. w porywach 5 klatek na sekundę, czy to ma być animacja czy Slideshow? Czemu główny bohater wygląda jakby miał zespół Downa albo wodogłowie? Czemu co chwilę się drze albo wścieka? Muzyka to jakieś japońskie popierdywanie na fletach i innych drewnianych dzwonkach. Oczywiście wszystko brzmi kompletnie atonalnie. Wszystko z minuty na minutę robi się coraz bardziej absurdalne. Jakies wielkie misie wchodzą, jakieś dzidziuśki? WAAAT. Potem wybucha jakaś bomba i cała gigantyczna metropolia jest rozwalona. Nad czym bohaterowie szybko przechodzą do "porządku dziennego". Plus te japońskie imiona! Non stop byłem zagubiony. Nie sposób spamiętać jak nazywają się bohaterowie, i jeżeli o którymś jest mowa off-screen, to pozamiatane. Który to Kaneda a który Tetsuo??
Obaj z kolegą nienawidziliśmy AKIRY po tym seansie. Nie trawiłem anime ( o mandze nie będę wspominał) przez grubo ponad 20 lat. Moim zdaniem film jest nędzny. Pod względem narracyjno - fabularnym nawet nie wiem czy może się to jako film klasyfikować. Muzyka, wizualia - słabe. Syfiasty i nieprzyjemny do patrzenia design. Wszystkiego.
Moja ocena w skali wiadomo jakiej: 2. Osobiście odradzam, morderczo długie, bez ładu i składu. 99% widzów nie trawi tego, więc nie ma co ryzykować "a może mi się spodoba" Może ktoś do celów medytacyjnych będzie mógł ten twór wykorzystać, bo dziwna muza i wizualia, ale fako FILM - NIE.
O i jeszcze jedno, po obejrzeniu AKIRY zdecydowałem, że "dorosłe chłopy" oglądające serial animowany w którym 14-letnie dziewczynki chodzą w kusych mundurkach, to osobnicy, z którymi jest "something very no yes" I tego CREDO trzymam się do dziś
Wykrzyknik jest dodatkiem ode mnie dla zwrócenia uwagi.
Ten film... można go sprowadzić do walniętej dziewczyńskiej komedii dla nastolatek. Ma jednak w sobie tyle szalonej i szczerej energii włożonej w schematy, że nie potrafię koło niego przejść obojętnie, choć uczucie WTF nie było mi obce podczas oglądania, i to nie dlatego że faceci w tym filmie w zasadzie są dupkami.
Spoiler: początek spoilera aż żal że najładniejsza dziewczyna przechodzi ten film samotnie koniec spoilera. W niewielkiej, acz istotnej dla fabuły roli Nasza Gwiazda Hollywood Dagmara Domińczyk (w tym tygodniu się dowiedziałem że jest żoną Patricka Wilsona, tego z Aquamana i Fargo).
Kawał porządnego kina spod ręki Michaela Manna. Porządnego, ale nie wybitnego. W zasadzie to pokazanie sylwetki słynnego Enzo Ferrari przez pryzmat paru sztucznie skondensowanych epizodów z jego życia jako szefa firmy Ferrari - ze szczególnym uwzględnieniem jego wyścigowej mentalności. Formuła 1 w filmie praktycznie nieobecna, przewodnim motywem jest wyścig drogowy Mille Miglia z 1957 roku.
Bardzo dobry postarzony Driver, świetna Penelope Cruz. Rozbawił mnie Patrick Dempsey jako kierowca-weteran, bo jest znany także z bycia kierowcą wyścigowym, wielokrotnym uczestnikiem wyścigu Le Mans. Niestety słabe efekty w scenach wypadków.
Pan i władca na krańcu świata, wspaniały i nic się nie zestarzał.
To jeden z moich ulubionych historycznych filmów. Co prawda przearanżowali strony konfliktu w stosunku do książek, ale sama atmosfera na okręcie, relacje między załogą, oficerami i kadetami jest świetnie zaprezentowana. Rewelacyjne oddanie realiów bez żadnych poprawności politycznych, czy współczesnych odniesień. Do tego oczywiście perfekcyjna scenografia, muzyka, montaż, kultowy film.
Taa, już takich nie robią, a film dostał by więcej nagród gdyby nie Powrót KrólaXD
Mam na blu rayu, ale jeszcze nie obejrzałem, tylko parę odcinków, nie porwał i jakoś tak czeka w czyśćcu. Teraz obejrzałem ostatnią część - film z 2020 - i bawiłem się bardzo dobrze. Głupie teksty, fajne postacie, ciągle coś się działo. Do tego drzwi dla kotów xD i flota pycholkowa. Fajne, dam kolejna szanse serialowi. Pewnie już jutro xD
W ostatnich dniach / tygodniach wjechało na N kilka (może nawet kilkanaście) Mocnych Tytułów, czym BIG N się rehabilituje, przynajmniej częściowo, po okresach suszy i słabizny.
Dwie rzeczy, które obejrzałem z przyjemnością, i które mogę polecić:
EXODUS: Gods & Kings - biblijna historia, pewien facet wychowany w wyższych sferach okazuje się być "podejrzany rasowo", co gorsza jego Mame nazwała go Mojsze, co kompletnie faceta pogrąża w oczach środowiska. Odtrącony przez przybraną rodzinę i pozbawiony stanowiska postanawia odpłacić im "pięknym za nadobne". Plan się udaje. Reżyseria - Ridley Scott. RS jest oczywiście kompletnym farmazoniarzem i fetyszystą, ale Pierwowzór Książkowy dostarcza na szczęście Fajny Scenariusz i mocne Postacie, przez co EXODUS jest całkiem do zniesienia. Dla nas Starwarsowców są pewne Starwarsowe konotacje - Faraonem czyli głównym złolem jest Owen Lars. Pękałem ze śmiechu! Rola jednakowoż całkiem OK. Drugi powód umierania ze śmiechu - jedną z postaci drugoplanowych zagrał nasz ulubieniec z Breaking Bad czyli Jesse Pinkman! To dopiero komedia. Inna sprawa, że gość w EXODUS wygląda tak, jakby naprawdę jechał na metamfetaminie przebywając w Niewoli Egipskiej, więc wszystko się zgadza. Uwaga końcowa - widać jak na dloni, że Sir Ridley Scott adaptując Łowcę Androidów miał gdzieś w podświadomości Księgę Wyjścia. Szkoda, że ta interpretacja nie została w pełni wykorzystana w BR`2049. Może filmowcy boją się urazić religijnymi skojarzeniami w pełni postępową i ateistyczną publikę, wielka szkoda bo by to idealnie pasowało (i było już w BR`2049 MOCNO zasugerowane). Ocena: "mocne 3+", polecam.
Uciekające Kurczaki II: totalna Bomba. Dla kontekstu, część pierwsza sprzed ćwierćwiecza była gigantycznym sukcesem kasowym i krytycznym, więc jak ktoś nie widział, koniecznie zobaczyć. Plusy: mocne konotacje starwarsowe - Soundtrack autorstwa Johna Powella wyrywa z butów, ponadto historia jest klasycznie wojenno - przygodowa. MUST SEE. Część druga również Bombowa, chwilami rzecz jest lepsza niż "jedynka", co jest po prostu nie do wiary. Tym razem historia to typowy HEIST. Tempo akcji, struktura filmu, gagi zagrane idealnie "w tempo" - ktoś jednak potrafi dziś robić filmy akcji. A ja już myślałem, że to naprawdę gatunek wymarły. Film będąc sequelem ma idealną formę - jest zupełnie inny ale oglądając go nie mamy wątpliwości, że to są ci sami bohaterowie i ten sam świat. Taka sztuka udaje się nielicznym. Przeważnie najlepszym. Są też skojarzenia starwarsowe: główny "złol", finałowy pojedynek w strasznym miejscu przypominającym mieszaninę Mustafar z Bespin, starcie na wąskich podwieszanych galeryjkach, szalona akcja, itp itd. Muszę się przyznać, że oglądając Kurczaki 2 odzyskałem wiarę w możliwość zrobienia dobrych Starwarsów. Jeżeli tak absurdalnie fantastyczny pomysł jak włam robiony przez gadające kurczaki można tak świetnie zrealizować, to bajkę o kosmicznych czarodziejach i samurajach można tym bardziej. Tylko trzeba po prostu twórcom wyciągnąć ten metrowy kij tkwiący wiecie gdzie i w końcu zrobić coś z życiem i "z jajem". Tym optymistycznym akcentem kończę.
PS. Ocena 5+
CD cyklu "całkiem OK rzeczy na N"
ELVIS (tcb) by BAZ LUHRMANN
Wow. Kawał naprawdę fajnie rozrywkowego kina. Rzecz się ma o pewnym rokendrolowym szansoniście, który trząsł światem muzycznego szoł-biznesu w czasach już dość zamierzchłych. Ja z tym typem mam swego rodzaju bliską relację, gdyż mój ś.p. starszy był jego wielkim fanem i trochę się tej muzyki słuchało. Natomiast o samym Królu jako człowieku nie wiedziałem nic i film jest okazją, żeby jakiś wstęp do zrozumienia tej postaci i tamtych czasów mieć.
Cóż można powiedzieć, ELVIS nakręcony i zagrany jest super. Ścieżka dźwiękowa bardzo dobra. Nie wiem jak sprawa wygląda z wiernością scenariusza względem wydarzeń historycznych, ale Wikipedia cytuje wypowiedzi członków rodziny EAP, którzy są filmem zachwyceni. Więc to chyba wystarczy.
Ciężko się właściwie czegoś czepić, film jest po prostu przeżyciem i trzeba tego spróbować samodzielnie. Wydaje się, że gdzieś tak mniej-więcej w połowie drugiego aktu mamy lekkie potknięcie i utratę tempa, ale nie jest to przewinienie na czerwoną (czy nawet żółtą) kartkę.
Muzyka EP, szaleństwo fanów, cała jego kariera pełna wzlotów i upadków - ogląda się to świetnie. Skojarzenia starwarsowe: jak najbardziej są. Rdzeniem opowieści jest relacja EAP z jego mistrzem, mentorem i managerem, tajemniczym facetem nie wiadomo skąd, kŧóry EP niejako stworzył a potem zniewolił. Czyli mamy historię dwóch gości którzy rządzą światem a relacja między nimi zaczyna być z czasem coraz bardziej napięta. Niejaki Tom Parker jest mistrzem manipulacji i perswazji, i ani Elvis ani jego rodzina nie są w stanie się z jego szponów wydostać. Czy jest to postać jednoznacznie negatywna? Trudno powiedzieć. W ostatnim akcie filmu mamy scenę ostatecznego poddania się EP woli swojego mistrza - bohater z własnej woli wkracza w świat ciemności (dosłownie) i składa hołd swojemu "managerowi". Rzecz wygląda naprawdę niesamowicie, i nie sposób się tych gwiezdnowojennych skojarzeń pozbyć. Myślę, że to mogło być celowe.
No cóż, nie przedłużając, polecam, polecam. Ocena: "zasłużone 5" (piąteczka). Nadaje się do bezpiecznego oglądania z rodziną, bliskimi etc etc.
PS. zachęcony filmem przesłuchałem pierwszy LP Elvisa, zatytułowany, bardzo pomysłowo "Elvis Presley". Płyta po blisko 70 latach brzmi bardzo dobrze, a biorąc pod uwagę poziom muzyków, w tamtych czasach na koncertach to po prostu musiało być zabójcze. Największa zaleta: długość albumu to 28:03. Nawet niesławne REIGN IN BLOOD jest o 52 sekundy dłuższe. RESPEKT
Kolejna fajna (bądź nie, w zależności od punktu widzenia) rzecz na N. "Dziewiąte Wrota" Polańskiego. Film już dość wiekowy, bo z roku 1999. Gra tam m.in. Mr Depp, i możemy popatrzeć jak grał zanim zmienił się w tego Pirata z Karaibów.
Film jest dość przyzwoity, chociaż szału nie ma. Widać, że Mr Polański bardzo musiał liczyć się z budżetem. Chwilami ma się wrażenie, że oglądamy jakiś polski film z lat 90-tych.
Polański znowu skręcił w tematy okultystyczno - satanistyczne, ale porównania z Dzieckiem Rosemary nie ma. Różnica niestety kilku lig (na korzyść Rosemary oczywiście). Podłoże historii jest bardzo ciekawe, plus główny bohater jest bardzo niecodzienny - antykwarystyczny (czy jest takie słowo??) oszust. Sprawa polega na tropieniu kopii zakazanej księgi, która jest potrzebna do wykonania bliżej nieokreślonego rytuału, a sama książka została napisana do spółki z pewnym gościem, który podpisuje się skróconą wersją swojego imienia: LCF.
Pierwszy raz oglądałem Dziewiąte Wrota wieki temu, bo w roku 2000 na VHS (he, he, co to w ogóle jest ). Film wtedy strasznie mnie odrzucił - nic z fabuły nie zrozumiałem, i uznałem że Polański zdziadział do reszty. Po jakichś 24 latach film jest ciąge raczej kiepskawy, ale można przynajmniej się pośmiać. Trudności ze zrozumieniem fabuły biorą się z nierównego rytmu, plus prawdopodobnie z faktu, że Romek pisał scenariusz na kolanie, robiąc sobie wycieczkę po Europie ze swoją żoną (gra w filmie ważną rolę drugoplanową), oraz z Johnnym D.
No i efekt jest taki, że nic nie trzyma się kupy i film musi polegać na widzu, żeby sam sobie luki wypełnił. Ja lubię, gdy film daje pole do różnych interpretacji, ale to tutaj to już przesada. Czytałem różne wyjaśnienia na Reddicie, i wygląda na to, że każdy może sobie w pewnym sensie opowiedzieć własną historię. A nawet będzie w tym więcej pracy i inwencji potencjalnego widza, niż tego co dał od siebie autor scenariusza.
Od biedy można film polecić, bo momentami jest śmieszny (być może w sposób niezamierzony) plus nie jest straszną nudą. A nawet w porównaniu z dzisiejszymi filmami "akcji" (większość komiksiarstwa) to akcja w "Dziewiątych Wrotach" aż dymi. Aktorsko słabe. Zdjęcia kiepskie. Muzyka momentami bardzo dobra, a momentami motywy jakby 6-latek kompomował (czy mi się zdaje, czy główny motyw to "Breaking the Law" w innej tonacji?? ). Efekty specjalne (jest kilka) bardzo śmieszne. Generalnie raczej dół jak na Polańskiego. Problem polega na tym, że nic późniejszego spod jego ręki już nie widziałem, więc nie wiem czy chłop się podniósł, czy dalej leżał.
Ocena końcowa "trójka na zachętę". Można obejrzeć, trochę się pośmiać, trochę pokręcić głową z niedowierzaniem.
Mnie się nawet podobały, ale próbuję sobie przypomnieć czy książka była lepsza.
O i znowu muzyczne klimaty w filmie z N. Tym razem "Bohemian Rhapsody". Jakby ktoś nie wiedział, tytuł się wziął z pewnego kawałka zespołu Queen, który miał pewną popularność w niektórych kręgach prawie pół wieku temu. Czyli straszne wykopaliska, nic ciekawego.
Film zdobył podobno jakieś nagrody za montaż, czego za skarby świata nie mogę pojąć, bo zmontowany jest tak chaotycznie i bezsensownie, że gdyby nie piękne zdjęcia, aktorstwo i muzyka, to mogło by to się w ogóle nie trzymać kupy. Ale co ja tam wiem. Anyway! Takie biograficzne historie rozciągające się na całe dekady, ciężko jest w postaci filmowej pokazać, no i BR nie jest wyjątkiem. Nie bardzo czuć ciągłość wydarzeń, nie widać i nie czuć tego wejścia na szczyt, pod tym względem ROCKETMAN chyba był najlepszy. Dobrze natomiast pokazane są upadek i schyłek Queen jak i samego niezrównanego Freda.
Rami Malek jako Freddie M. błyszczy i emanuje charyzmą, świeci jak supernowa Typu 2. Niesamowite. Freddie M jest postacią tragiczną, wiecznie samotny, chociaż niestety to jest bardziej powiedziane, niż pokazane. Ale inne aspekty jego charakteru (domniemuję, bo faceta nie miałem okazji poznać osobiście), przedstawione są tip-top. Fred jest lekkim kutafonem, ale jednocześnie człowiekiem tak niesamowicie charyzmatycznym, że nie sposób go nie kochać. Reszta zespołu to też niezłe ziółka. Całościowo - wiecznie skłócona, dysfunkcyjna rodzina, która jednak wbrew wszelkim przeciwnościom trzyma się razem (znowu - jest to bardziej powiedziane niż pokazane, niestety).
Frontman Queen zszedł z tego świata w kwiecie wieku, i to jego końcowe poświęcenie, żeby dać z siebie wszystko - rodzinie, przyjaciołom, zespołowi, fanom - to jest emocjonalny rdzeń filmu. Ostatnie sceny filmu czyli koncertowy Come-Back zespołu to gigantyczna eksplozja mistrzostwa wykonawczego. Freddie w pewien sposób żegna się ze światem i jednocześnie zyskuje odkupienie, rehabilitując się w oczach tych, wobec których zachowywał się jak fiut.
W filmie jest dużo świetnych scen, np pyskówki z dziennikarzami, komiczne teksty Freda, który oscyluje pomiędzy byciem 100% ciotką i rokendrollowym huliganem, szalona impreza, rozstania i zejścia z Mary, kłotnie z managerami, wredne dogryzanie sobie wzajemnie w zespole, straszliwa zdrada managera/kochanka. Gejoza nie wylewa się za bardzo z ekranu. Niesamowite jest to, że wszyscy wyglądają tak, jak naprawdę. Odjazd. (Edit: mały minus - Rami Malek jest raczej żylastym chudzielcem, Freddie M w rzeczywistości był bardziej imponujący fizycznie, mocniejsza budowa, co w połączeniu z niesamowitymi ruchami robiło z niego scenicznego boga). Muzycznie też kosmos. Podobno jest tam łącznie trzech wokalistów - ja tego nie namierzyłem.
Jeżeli ktoś doczytał do tego miejsca to prawdopodobnie należy do tego pokolenia, które pamięta że w latach 70/80 w obszarze szeroko pojętej muzyki pop nie można było usłyszeć nic lepszego niż Queen. Zejście Freda wywołało drugą falę kosmicznej popularności. My, którzy to wszystko pamiętamy, wiemy dobrze, że Ktoś Taki jak Freddie, taki band jak Q to zbyt wielkie zjawiska, żeby można je było zamknąć w małe pudełko, w (ostatecznie) dość krótki i zaskakująco skromny film.
Całościowo - bardzo dobre, z małymi potknięciami. Im dalej, tym film lepszy. Ostatni akt - zabójczy. Z nawiązką rekompensuje wszystkie słabości filmu w początkowej i środkowej części. Polecam, polecam. Ocena: 5- (czyt. bardzo dobry minus). Ey - Oh!!!
https://www.youtube.com/watch?v=D5bzrb-v9Y0
Zachęcony dyskusją z Princessą na temat porąbanych filmów "Jorgusia" postanowiłem obejrzeć film p.t. "FAWORYTA" (The Favourite), który jakiś czas temu wjechał na N. Reżyser znany jest z porąbania, jak wiadomo - z tego co czytałem, i z tego co mówią Princess i bartoszcze, rzeczy takie jak Kynodontos, Święty Jeleń, czy ostatnio Poor Things - to kompletne POPYERDOLENIE. Ja osobiście do wczoraj widziałem tylko Lobstera, i mimo że było to POPYERDOLENIE (nieco niższego kalibru) , to film mi sie nawet podobał, momentami śmieszny, momentami straszny.
Faworyta najwyraźniej ma być najłatwiejszym filmem Jorgusia do strawienia, i to się chyba udało. Mamy tu do czynienia z komedio-dramatem rozgrywającym się na angielskim dworze królewskim na początku XVIII wieku. Zainteresowanych odsyłam do np. stron wiki na temat tła historycznego - bardzo ciekawe. Film jest niesamowicie sprawnie napisany. Scenariusz błyszczy, dialogi aż syczą, tak są jadowite. Świetne teksty, momentami można paść ze śmiechu. Historia traktuje o dwóch kobietach rywalizujących o względy podupadającej na zdrowiu Królowej. Bardzo dobrze pokazane mechanizmy dworskich intryg i politycznych manipulacji.
Bardzo podobało mi się emocjonalne zabarwienie filmu - na początku komedia, potem momentami robi się dramat, momentami strasznie, koniec jest bardzo smutny. Mimo to film nie jest jakimś dołującym syfem, który będzie psuł widzowi nastrój. Ot po prostu cena intryg. Plus, jak osobiste dramaty ludzi u szczytu władzy moga wpływać na losy kraju.
Aktorsko super. Trzeba zobaczyć. Bombowa muzyka, głównie chyba jakiś klasyczny barok (? - nie znam się na okresach muzycznych, więc to jest duże CHYBA). Chwilami soundrack przechodzi w groźne popierdywania rodem z horroru, przy wykorzystaniu klasycznych instrumentów z tamtej epoki. Świetny pomysł a co najważniejsze pasuje do filmu i nastroju scen.
Wizualnie totalny odjazd. Kostiumy - nie do wiary, ile w to musiało pójść pracy. Podobnie dekoracje. Zdjęcia są fantastyczne, w większości chyba robione soczewkami szerokokątnymi, co robi interesujące, klaustrofobiczne wrażenie. Plus, kamera jest dość dynamiczna i kiedy jeździ sobie korytarzami i komnatami pałacu, mamy wrażenie pędu z ogromną prędkością.
Najbardziej interesująca sprawa: ja się tam na historii nie znam ale w tamtych czasach podobno nie było prądu i wszystko było na korbę, nawet telewizory, komputery i internet. Co sprowadza się do tego, że pałac jest słabo oświetlony, a w nocy wiadomo, świece, pochodnie, takie rzeczy. To jeszcze nie epoka lampy naftowej, nie mówiąc o gazowej (na marginesie, czym oni w tych lampach wtedy palili, olejem z wieloryba może?). Zdjęcia nocne wychodzą absolutnie fantastycznie.Przypomina mi to Barry Lyndona (którego to filmu oczywiście nie widziałem) S. Kubricka, gdzie podobno reżyser nie stosował sztucznego oświetlenia, tylko albo naturalne, albo świece, co pociągało za sobą użycie specjalnych soczewek i materiałów filmowych. Zastanawiam się, czy tu mamy coś podobnego, czy po prostu cyfrowe sztuczki?
Anyway. Cały film jest zaskakująco oglądalny i daje nawet trochę do myślenia, ale nie w ryjący beret, dręczący sposób. Mimo faktu, że im dalej, tym mniej wesoło się robi. Jorguś reżyser najwyraźniej wziął mocno na wstrzymanie, i ograniczył dziwactwa, bezeceństwa i zboczeństwa do absolutnego minimum. Co nie znaczy, że materiał nadaje się do familijnego oglądania - dzieci, konserwatywni rodzice i niezaprawieni dziadkowie powinni raczej w projekcji nie uczestniczyć. Reżyser jednak jest lekkim zbokiem / perwersem.
(UWAGA: tu następuje dygrejsa / kompletna fantazja). Biorąc całość pod uwagę, myślę że powinni nowe starwarsy dać temu Jorgusiowi. Jest dziwakiem i zbokiem, to prawda, ale pamiętajmy że Lucas w głębi serca również jest totalnym dziwakiem. Abstrakcyjnym wizualnym poetą, o tak o sobie mówił, i ja myślę że w tym akurat nie ma przesady. Lucas z wielu względów jako prawdziwy artysta nigdy się nie zrealizował, i myślę że to go do dziś boli. Jorgos Lantimos ma, wydaje mi się, dużo z wizualnej wyobraźni samego Mistrza Lucasa. Co więcej, wydaje się mieć o wiele większe, instynktowne wyczucie emocjonalnego zabarwienia scen i całego utworu (filmu). Po prostu umie konsekwentnie iść w obranym przez siebie kierunku. Ma ucho do dialogów. I CO NAJWAŻNIEJSZE, widzę, że gościa można trzymać w ryzach, być może facet sam siebie umie trzymać w ryzach. Przypomina mi się conieco przypadek Roberta Eggersa, i jego THE NORTHMAN, o którym mówiono, że jest jego najbardziej przystępnym filmem. Jeżeli to ma być przystępne dla "general audience", to ja dziękuję. Już prędzej bym popkornowcom Latarnię albo Wiedźmę puścił. Eggersa daję tu jako kontrast, bo Lantimos NAPRAWDĘ gdy chce, to robi sprytnie nakręconą komedię, albo dramat. Myślę, że starwarsy zdecydowanie potrzebują kogoś takiego za sterem w przyszłości (plus oczywiście kogoś, kto napisze scenariusz).
Podsumowując: Bardzo dobre. Ocena: 5.
O i kolejny legendarny film wjechał na N. Chodzi oczywiście o TITANIC wiadomo kogo.
Ło Panie. Pamiętam jak dziś, jak byłem na tym filmie w kinie w lutym 1998. Oldskulowa, wielka sala, tłum STRASZLIWY, szpilki nie dało się wcisnąć. Mogło tam być, a bo ja wiem, z 800 osób?? Niewykluczone. Nigdy w życiu większego entuzjazmu nie widziałem wśród oczekującej na projekcję publiki. Jeden podekscytowany wrzask. Jakby tego było mało, na kilka minut przed "godziną zero" obsługa kina puściła "Zostawcie Titanica" Lady Pank na cały regulator przez nowiutko zainstalowany system surround! Co tam się działo to się nie da opisać. Nikt nie siedział, wszyscy skakali i wrzeszczeli ile się dało. Krejzi! Nie wiem czy dziś coś takiego się dzieje w kinach? Ciężko to mi sobie wyobrazić.
ANYWAY! Film ciągle robi mocarne wrażenie, od pierwszych scen. Jak to J.C. osiągnął, nie mam pojęcia. Widzę tam pewne sprytne triki psychologiczne, jakieś emocjonalne manipulatorstwo. Nie wiem, jak by odebrał to dziś zupełnie świeży, nowy widz, bo ja jestem już w pewnym sensie "primed", przez wspomnienia szaleństwa na punkcie tego filmu, przez jego legendarny status, który uzyskał, zanim jeszcze trafił do kin w PL.
Inna sprawa, że jest tam jednak bogata warstwa symboliczna, którą chyba każdy wyczuwa: na straszliwej głębi, na dnie oceanu, leży WRAK. W tym wraku, w samym jego sercu, jest SEJF. W sejfie miał być wielki SKARB, ale zamiast niego jest WSPOMNIENIE czegoś pięknego. O żesz w mordę
Ha ha ha, powie każdy obeznany z rodzimym kanonem filmowym, co za tytuł, w oryginale na pewno jest inny. I rzeczywiście dosłownie oryginalny tytuł to "Na wycieczce z matką" - przy czym przez większość filmu matka faktycznie siedzi z tyłu.
Z opisu filmu dowiadujemy się, że od początku wycieczki matka jest martwa (syn spełnia życzenie zawiezienie jej po śmierci do jej rodzinnej miejscowości, żeby tam została pochowana). Brzmi creepy, ale jeszcze bardziej creepy robi się, kiedy matka się z tego tylnego siedzenia odzywa. I tak podróżujemy na granicy snu i jawy aż do finału, w którym zaczynamy wątpić co było naprawdę.
I tak oto surrealistyczna podróż staje się rozrachunkiem z życiem, a film - opowieścią o wolności i poświęceniu. Do tego surowe pejzaże Islandii sprzed 40 lat, większość podróży samochodem odbywa się drogach w najlepszym wypadku szutrowych, a autostrada... cóż, wiejskie drogi mamy dziś lepsze. Oraz pies Breżniew.
OMG brzmi grubo. Ale chyba bardziej pokręcone niż "BEAU" Astera nie będzie ?
BTW filmów islandzkich oglądałem jeden. Coś o takiej imprezie w mieszkaniu w bloku w Rejkjaviku chyba
Nie mam porównania, nie widziałem Beau
Ooo to gorąco polecam i jednocześnie ostrzeżenie: porąbane! Mój kolega skomentował: "pierwsze 20 min to najbardziej obrzydliwa rzecz jaką w kinie widziałem". Mnie to strasznie rozśmieszyło Totalny absurd pod tytułem "co może zrobić zaborcza mamusia swojemu synowi". W wikipedii jest ktoś zacytowany: "żydowski Władca Pierścieni, ale celem wyprawy Beau jest dom mamy" .Z pewnego punktu widzenia to najśmieszniejsza rzecz, jaką w życiu widziałem. Polecam ale konsumować ostrożnie!!
Widziałem go już dwukrotnie, ale ostatnio z dziesięć lat temu, to trzeba sobie było odświeżyć w "głębszej dorosłości"
Uroczo-smutny film o dwóch przyjaciołach z pewnymi problemami umysłowymi, którzy jednak próbują się odnaleźć w samodzielnym życiu. Jest śmiech, zawód, smutek, łzy, nadzieja, wszystko. Piękny film, polecam, teraz nawet podobał mi się bardziej niż kiedyś.
na marginesie zszokowało mnie jak rozwinięta Norwegia wyglądała 20 lat temu jak Bułgaria teraz, tylko czyściej.
Karaś napisał:
na marginesie zszokowało mnie jak rozwinięta Norwegia wyglądała 20 lat temu jak Bułgaria teraz, tylko czyściej.
-----------------------
Od razu mówię: nigdy tam nie byłem. Ale mój kolega mieszka w Norwegii od ponad 20 lat i jest naukowcem na Uniwersytecie w Oslo. Z tego co mi mowił: to taka kultura. Prosta i rolnicza. Tam nie było nigdy koncepcji błyszczenia majątkiem czy bogactwem (którego nie było). Plus protestancka etyka (ewangelicko - luterańska) czyli: praca, oszczędność, skromność. 100% utylitaryzm. Za czasów Królestwa Danii i Norwegii cała elita była Duńska. Norwegowie nie mieli swojej szlachty stąd też brak szpanu. Ma to wszystko oczywiście też swoje ciemne strony. Oczywiście mogę się mylić bo nie jestem znawcą, więc jak ktoś wie, niech prostuje.
No dobra, odświeżyłem sobie po nie wiem ilu latach. Nie, nie żadne streamy, czy jakieś stronki, tylko normalnie płytka z pudełka i do dvd (mode proud on).
I wiecie co ? ... to wciąż zaje...sty film jest !. Z kapitalną rolą życia Kilmera. To, jak zagrał (zaśpiewał zresztą też) Jima Morrisona, to petarda jest. Swoją drogą, to, że nie dostał Oskara za tą rolę dobitnie pokazuje, że już wtedy ta cała imprezka filmowa zeszła na psy. Zdjęcia obłęd, szczególnie te koncertowe - szok !. W ogóle film jest kapitalnie nakręcony, pamiętam jak w kinie robiło to absolutnie obłędne wrażenie wizualno - dźwiękowe.
Oczywiście, Stone uprościł to wszystko przedstawiając Jima niemal wyłącznie od tej ciemnej strony. Ale i tak nie zmienia to faktu, że jest to dzieło, i najlepszy film biograficzny o muzyku jaki do tej pory powstał.
- https://youtu.be/qJu9nfVCQmk
Btw., po latach wyszła odświeżona wersja filmu, tak zwany "Final cut". Oczywiście blue-ray robi robotę, gdyby nie to, że Stone coś tam powycinał. Po co ?. Nie wiem.
Znakomite kino familijne (i nie mam pewności czy coś więcej). Osadzona w świątecznym tle interakcja jednostek, które trzymają się swojego punktu zaczepienia w życiu, szukają swojego punktu zaczepienia w życiu lub utraciły swój punkt zaczepienia w życiu, prowadzi do skutków mniej więcej jak zwykle. Proporcje słodyczy i goryczy pracowicie wyważone.
Giamatti jako stary belfer o wiele bardziej zasłużył na Oscara niż Murphy ze swoimi cierpiętniczymi minami udręczonego geniusza.
"We are the world" znacie ?. Ba, gupie pytanie, bo jak możne nie znać ?.
A jak wyglądało nagrywanie tego utworu ?. W tym dokumencie przeniesiemy się w czasie i zajrzymy za kulisy tego wyjątkowego momentu w historii muzyki. Kapitalny dokument od Netflixa, prawdziwa gratka bo oto widzimy w jednym miejscu, ten jeden jedyny raz największe gwiazdy muzyki lat`80 podczas sesji, nagrywające wspólnie ten wyjątkowy utwór dla wyjątkowego wydarzenia.
Całość trwa ponad godzinę. W historię wprowadza i opowiada Lionel Richie, pomysłodawca całego przedsięwzięcia, któremu w czasach bez komórek, netu, maili, czy socialów, udało się to wszystko zorganizować w jeden wieczór. Jak ?. Też nie wiem, ale los, wszechświat, zakrzywienia czasu musiały temu sprzyjać, bo jak inaczej to można wytłumaczyć ?
Czy są momenty ?. Oczywiście tak. Scena gdzie Cyndi Lauper (bro, ależ ona miała tam głos !) ściąga te wszystkie ozdoby z siebie, bo robią zakłócenia w mikrofonach i trzeba robić powtórki. No i ten jeden, n a p r a w d ę magiczny moment, kiedy Michael Jackson będąc w studiu, w pewnym momencie zaczyna śpiewać swoją frazę. Ja pierniczę ...
- https://youtu.be/MD3oU1gowu4
Ale się cieszę, że wstrzeliłem się w seans (bo o ile jeszcze w zeszłym tygodniu bywało ich sporo, tak w tym już na lekarstwo). Miyazaki totalnie poczarował.
Byłem, widziałem.
Bardzo cenię sobie filmy studia Ghibli, choć nie wszystkie miałem okazję obejrzeć. Księżniczkę Mononoke widziałem już chyba z sześć razy, podobnie Spirited Away. Zachwycają niemal zawsze kunsztem animacji i piękną muzyką.
Chłopiec i czapla wygląda wspaniale od względem oprawy audio-wizualnej, a fabuła sprawiła, że na pewno będę chciał jeszcze do tego filmu wrócić. Niby, w głównej mierze, chodzi o poradzenie sobie ze stratą, tak jest w niej jeszcze wiele szczegółów do wyłapania.
Poszedłem trochę z oscarowego obowiązku (w końcu już mam 6/10 z głównej kategorii ), bo nie należę do wielbicieli dramatów sądowych, a z sali kinowej wyszedłem z przeświadczeniem, że to najlepszy film z tegorocznego rozdania.
Małżeństwo pisarzy wychowuje niewidomego syna na francuskiej prowincji. Kiedy pewnego dnia mąż wypada z okna, jego żona zostaje oskarżona o morderstwo. W trakcie procesu wychodzą kolejne nieporozumienia pary i choć początkowo wydaje się, że był to nieszczęśliwy wypadek, po czasie nabieramy wątpliwości, czy bohaterka rzeczywiście jest niewinna.
Bo ta historia to nie tylko opis procesu sądowego. To wiwisekcja rozpadu relacji, dosłownie upadku, który jako widzowie śledzimy krok po kroku, a reżyserka Justine Triet przedstawia niemal z reportażową przenikliwością. Chociaż postaci Sandry (genialnie zagranej przez niemiecką wersję Cate Blanchett, Sandrę Hüller) kamera towarzyszy niemal non stop, to o stosunkach między małżonkami dowiadujemy się głównie z przesłuchań kolejnych świadków. W jednej z najlepszych scen, puszczone jest nagranie z kłótni pary. Kiedy słyszymy ich głosy, dokładnie jak wyborażają to sobie osoby obecne na procesie, widzimy awanturę odgrywaną przez aktorów. Natomiast przy dźwiękach przemocy fizycznej wracamy na salę sądową - musimy sami wyciągnąć wnioski, co rzeczywiście się wydarzyło.
Intrygujące jest też przedstawienie bariery językowej dzielącej Sandrę i jej męża - ona Niemka nieznająca francuskiego, on Francuz nieznający niemieckiego, w domu i z synem rozmawiają głównie po angielsku, co potęguje wzajemne nieporozumienia.
Film nie daje prostych odpowiedzi, do samego końca nie wiadomo, czy sympatyzować z główną bohaterką. Ja bardzo chciałem, ale z tyłu głowy gdzieś pojawiała się myśl "a może jednak...?".
9/10
U mnie na razie tylko w jakichś przedpremierach, więc czekam na przyszły tydzień. To będzie mój siódmy z tegorocznych kandydatów do głównego
Wspaniały. Zasługuje na deszcz Oscarów, a dobrze jeśli za scenariusz dostanie. Sandrze Hüller konkurentki powinny szpaler zrobić.
Znacie na pewno te dowcipy o Finach, że wyglądają tak samo bez względu na to jaką emocję akurat wyrażają (jak nie znacie, to.. już znacie). Więc wyobraźcie sobie fińską komedię romantyczną zrobioną w takim właśnie duchu, i wśród bohaterów z klasy ciężko pracującej (ulotny duch kina socjalistycznego). I wyobraźcie sobie że to się świetnie ogląda.
Świetna kpina ze stereotypów o Czarnych i Białych. Aż nie chcę zdradzać zjadliwych dowcipów. Świetny konstrukcyjny plot twist na końcu, w sam raz na tego Oscara za scenariusz (antycypując).
Oraz naprawdę plus za to, że główny bohater ma na imię Thelonious, i wszyscy mówią mu Monk. Muszę posłuchać na spokojnie soundtracku.
Od wyjścia z kina minęło już dobrych kilka godzin, a wciąż sobie układam ten film w głowie. Bo właściwie o czym to film? Można powiedzieć że o wojnie domowej (fikcyjnej). Można powiedzieć że o reporterach wojennych, ich zwyczajach i podnietach (tu strasznie mi rzutuje na odbiór tego filmu niedawna lektura "Depesz" Michaela Herra, korespondenta wojennego w Wietnamie), o poszukiwaniu idealnych ujęć. Można powiedzieć że o wyjadaczach na progu wypalenia i PTSD oraz młodziakach wchodzących do zawodu. A może jednak o postawach ludzkich w warunkach powszechnego zbrutalizowania, kiedy broń w ręce daje +100 do poczucia bycia panem i władcą?
Film nie jest wolny od klisz (jeden ze zwrotów akcji był właściwie pewny), w pewnej chwili pojawiają się na ekranie wojskowe zabawki, które wyglądają, well, jak zabawki. Zwraca uwagę Cailee Spaeny w roli przewidywalnie napisanej młodej fotografki.
Niemniej czuję że muszę iść jeszcze raz, może wtedy mi wszystko jakoś wskoczy na miejsce.
Jeśli będziecie mieli okazję obejrzeć to warto. Jeden z najbardziej zbliżonych do tzw. "sztuki artystycznej", jaki ostatnio widziałem. Całość jest rodzajem polemiki z satanistyczno-ezoteryczną histerią lat siedemdziesiątych, która w Polsce wyglądała nieco inaczej i raczej jej peak to lata `90, format Late Night Show With też raczej u nas nie zagościł (Wojewódzkiego nie liczę), więc pewne niuanse mogą się poza Stanami wymykać; jednak osoby będące jako-tako obeznane z La Veyami, sektami i moralną paniką spokojnie wyłapią pastiszowe elementy. Podejrzewam, że przeciętnemu odbiorcy będzie się wydawawal w dużej mierze komiczno-kiczowatym. Ale da się czerpać z niego garśćmi, tym bardziej, że w przeciwieństwie do większości horror-medleyów nie operuje fanserwisem, ale dyskutuje z leitmotivami i społeczeństwem.
Czuje, że zostanie we mnie na dłużej, mimo pewnego rough on the edges. A i estetykę pięknie udało się uchwycić.
Niechętnie dałam się zaciągnąć do kina na twór z hollyweirdu, ale kolega twierdził, że "na pewno ci się spodoba... no, może poza wątkiem romantycznym". No i poszliśmy na Kaskadera. A ja poczułam się jak w latach 90-2000, gdy filmy były robione dla rozrywki widzów i żeby to oni się dobrze bawili, bo to oni dają zarobić. Pozytywna niespodzianka już od samego początku: reżyser i grający główną postać Ryan Gosling dziękują widzom za zobaczenie ich filmu. Poza tym zaznaczają, że film jest hołdem dla pracy kaskaderów i nienachalnie przypominają o wyciszeniu smartfonów. Zadziwiające, gdy się porówna z tym, jak wielkie franczyzy traktują swoich widzów jeszcze zanim zadebiutują ich filmy, wylewając wiadro pomyj na białą lub jakąkolwiek inną, nieprogresywną część widowni, przypominając, że te filmy nie są dla nich. Jedyna tHe MesSaGe od twórców Kaskadera to żebyśmy się dobrze bawili i nie przeszkadali innym. Smutne, że film może uniknąć macek komisarzy DEI tylko, jeśli jest niepowiązany z żadną franczyzą (i tym bardziej potrzebujemy więcej filmów spoza franczyz). Dlatego, że twórcy mogli się nie przejmować tHe meSSage mieli komfort zrobienia filmu takiego, jaki dokładnie chcieli.
Wypowiedzi z początku nastawiają na to, co nas czeka, więc na pewno nie jest to "ambitna" ani wiarygodna fabuła, ale zupełnie to nie przeszkadza. To laurka nie tylko dla kaskaderów, ale i kina akcji lat 80 - 2000, klasycznych romansów i filmów ze sportowymi samochodami. Smaczków jest tu pełno, może dla niektórych być aż za dużo, ale nie jest to główna siłą napędzająca. Widać, że aktorzy czerpią zwyczajnie radość z bycia częścią tego filmu i jest to zarażające. Para Gosling i Emily Blunt może nie mają jakiejś chemii, ale są dobrzy na tyle w swoim fachu, że się ich kupuje, no i razem ładnie wyglądają xD Jest i melaninopozytywny sidekick głównego bohatera, który rzuca cytatami z filmów. Film kosztował ponad 100 mln dolarów nieprzypadkowo, bo jest wypchany praktycznymi efektami i kaskaderką, więc te wszystkie rozwalone samochody swoje kosztowały i ogląda się to bardzo przyjemnie. W napisach końcowych pokazano making of i jest dodatkowa scena po nich, na którą warto zaczekać. Bardzo przyjemne cameo początek spoilera Jasona Momoa koniec spoilera, które jest zapowiedziane w filmie, jak się zwróci uwagę na szczegóły. Główna intryga to tylko pretekst do wpychania tytułowego kaskadera w niebezpieczne sytuacje, ale po raz kolejny w ogóle to nie przeszkadza.
Film się nie zwrócił, więc kontynuacji pewnie nie będzie. I bardzo dobrze, bo jeszcze, o zgrozo, przekształciłoby się to w kolejną franczyzę z thE meSSage. Bardzo klasyczny akcyjniak, fajny do obejrzenia i z kolegami, i na randkę. Idzcie do kina póki jeszcze jest grany, bo warto wspierać normalne kino. Tęczowa część bastionu może sobie odpuścić
Bardzo przyjemny pościk!😃
Film pewno taki sam. Dzięki za polecajkę Gwiazdeczko. ❤
PS. A mamy coś takiego jak "tęczowa część Bastionu?" ŁOD KIEDY...🤪
Co się stało z popkulturą, skoro wystarczy by przeciętniak nie poruszał polityki i już był polecany xD smuteczek ale robi myśleć
Może to świadczy o polecającym, a nie popkulturze?
nope
ja bym z takiego powodu nie polecał
no widzisz, a to mój główny klucz ostatnio, czy film/serial będzie fajną rozrywką, czy smutnym moralizatorstwem, już nawet socjologiczne sci fi mnie już tak nie bawi jak kiedyś, mdli mnie już od polityki na każdym kroku
No. ale to jest dość ortogonalne. Film może być fajną rozrywką z podtekstami, a może być słabą rozrywką bez.
A w takim Civil War to masa ludzi miała pretensje, że nie wiedziała którzy są "nasi"
Może być, to prawda, co do zasady lubię kino z podtekstami, alegoryczne, poruszające tematy społeczne (tak samo literaturę), ale w ostatnich latach jakość takich poruszeń jest bardzo niska, pretensjonalna, łopatologiczna, no słaba. I niezależnie z której strony barykady to idzie. Nie da się tego oglądać ani czytać, nawet literatura radziecka była bardziej subtelną. To raz, a dwa ogólny przesyt polityka sprawia, że już nawet od dobrych dzieł stronie i też zauważyłem, że zupełny brak poruszania polityki automatycznie podbija ostatnio w moich oczach satysfakcję z lektury/seansu. Nie jestem nawet pewien jakbym dziś odebrał Bila jednom jedna zemlja Kusturicy, zabieram się od jakiegoś czasu do (kolejnego) rewatcha tego wspaniałego dzieła jugoslowianskiej kinematografii rozliczającej z przeszłością, wojna i polityka ale za każdym razem jak już chce włączać to myślę "meeeh jednak nie, ile można". A film naprawdę świetny.
W dobie tych smiesznych wojenek kazdego z kazdym jest to odświeżające moc po prostu sobie coś obejrzeć
Właśnie skończyłem oglądać Fast X, w którym jedynym ewentualnym podtekstem jest "family first". Z całym szacunkiem dla widowiskowości niektórych scen, ale jest to jednak kupa gorsza niż poprzedni film z cyklu.
A jednocześnie parę lat temu był dość bezpretensjonalny "Ambulans" (nie da się ukryć pewnego ładunku społecznego), który wyrywa z kapci pomysłowością, i który można sobie po prostu pooglądać.
Moze być też słabą rozrywką z podtekstami, a najczęściej podtekstami (lub raczej - jawnotekstami) bez rozrywki, no ile razy można oglądać niby inne filmy, a w kazdym bohaterka musi mieć dwie matki, bo tak... Lub walenie flagą alfabetu wszędzie, czy to ma sens czy nie. Coś jak nazistowskie glfilmy z końca lat trzydziestych, bo jak słusznie zauważył Karaś, kino radzieckie było jednak subtelniejsze.
Jak będzie słabą rozrywką, to będzie słabą rozrywką - być może wtedy komuś wystarczy że "nie porusza", a innym (np. mnie) nie. Jak będzie słabą rozrywką co "porusza", to nadal będzie słabą rozrywką.
Burzol napisał:
zawierające tzw. niesubtelną, twardszą od nazistowskiej, lewicową propagandę
-----------------------
Przekręciłeś! Ona jest twardsza niż sowiecka, a na poziomie nazistowskiej
Nie jestem szpecem od nazistowskiej i sowieckiej kinematografii, ale zgaduję, że bardziej ogólnie "kiedyś" udawano, że tematyka LGBT nie istnieje, a teraz bywa ona w nadmiarze. Wtedy nie pokazywano czarnych lub biali aktorzy smarowali sobie facjatę na czarno (wtedy to był rasizm), a teraz czarni zastępują białych, nawet w filmach historycznych i/lub w odniesieniu do jakiegoś etnosu ściśle związanego z białymi (a to już nie jest rasizm), a ostatnio też z Azjatami, co jest swoją drogą bardzo pocieszne (i też nie rasizm). Wtedy zapewne przemycano ideologię do filmów... i teraz też to się dzieje.
Pomiędzy tymi dwiema epokami był okres względnej normalności. Bez checklistowych scenariuszy, gdzie najważniejsza była opowieść, a nie zawartość mniejszości we krwi. Widzi to pewnie każdy, ale niektórzy wolą się czepiać, że no on powiedział "nazizm", a to już jak argumentum ad hitlerum Tymczasem to właśnie obecna poprawność polityczna spowodowała, że niedawno mieliśmy głośny przypadek AI generującej obrazki czarnoskórych nazistów xD
-Ona jest twardsza niż sowiecka, a na poziomie nazistowskiej
Coś w tym jest. Ja jestem multikulturowym keinegrenzen eurolewakiem. Jak czytam bzdury i wynurzenia o "cultural appropriation", dana "rasa" (czymkolwiek to jest) musi grać daną rasę (oprócz "bialej", ale nawet na Wikipedii napisali w haśle race bending, że ich nie dotyczy wth!), a nawet podkładać głos, czy że blind audition są faszystowskie, bo jak się nie zna "rasy" to powstaje ryzyko "niedoreprezentowania" I tym podobne bzdury, to skojarzenia nasuwają się same. Jeszcze w 2008 środowiska nazistowskie w USA popierały Obama za "świadomość rasową", ich celem był kulturowy apartheid na podstawie klucza rasowego, i jest on osiągany. Dalej za tym idzie rozmycie definicji cech niewolitywnych (orientacja, płeć) w taki sposób, by nigdy nie można być pewnym co w tym tygodniu obowiązuje i decydować mogli o tym różne głośne grupy. Obrzydliwe trendy i tak - nazistowskie.
Hardrada napisał:
Pomiędzy tymi dwiema epokami był okres względnej normalności. Bez checklistowych scenariuszy, gdzie najważniejsza była opowieść, a nie zawartość mniejszości we krwi.
-----------------------
Pozdrawia Charlie Chaplin który w latach 50. dosłownie za nic musiał uciekać z USA. W sumie to pozdrawiają wszyscy obecni na czarnej liście z lat 50. Pozdrawia Jane Fonda, która w latach 70 była uznawana za zdrajczynię narodu za odwiedziny Wietnamu. Pozdrawia Spike Lee, którego filmy według krytyków miały "wywołać zamieszki". Pozdrawiają inne niewinne filmy, które w pewnym momencie uznawane były za "obrazoburcze".
Pisanie filmu pod tabelkę to jest teoria spiskowa, praktyki wcale tego nie wskazują. Ale przede wszystkim jeżeli "och ta postać jest grana przez czarnego aktora" to jest jakaś "propaganda", to jest nie rozumienie podstawowych słów . W jakiś sposób obsadzanie aktorów jakimi chce studio, to jakaś propaganda? Takie wrażania o jakieś propagandzie biorą się tylko z bycia wychowanym na białym heteroseksualnym kinie . (A już przykłady zabawy z algorytmami generowanych AI nie mają nic wspólnego z produkcją filmów, trzymajmy się tematu.)
Burzol napisał:
"och ta postać jest grana przez czarnego aktora" to jest jakaś "propaganda"
-----------------------
Zastanawiam się teraz do której epoki łapie się The Shawshank Redemption, bo jednak u Kinga Red był Irlandczykiem.
Przypadek Jane Fondy był tego typu, jakby ukraiński aktor pojechał do teraz do Rosji i bredził o imperializmie NATO.
To nie jest film historyczny i nikt jie pierre dolił, że w tym filmie musi koniecznie być "reprezentacja". Choć zastanawiające jest, czemu Hollywood nie lubi rudych 😉
Dziękuję za podanie kilku przykładów. Zapomniałeś tylko napisać co one miały pokazać. Lub założyłeś sobie najwyraźniej, że ja opisałem tamte epoki stosując kwantyfikator wobec wszystkich filmów. Otóż, drogi Burzolu, nie zrobiłem tego. Innymi słowy:
- Nie, dawniej nie w każdym filmie występował biały aktor z wymalowaną twarzą na czarno. No coś Ty.
- Nie, później nie było tak, że nigdy przenigdy nie przemycano polityki do filmów. Nie szalejmy.
- Nie, obecnie nie jest tak tak, że każdy film bez wyjątku przesiąknięty jest ideologią. Bez przesady.
Wiesz, mówiłem o pewnych trendach: wtedy, później i dzisiaj.
Pisanie filmu pod tabelkę to jest teoria spiskowa, praktyki wcale tego nie wskazują
xD
Wiele pola do dyskusji to tutaj nie zostawiłeś... Wcale nie wprowadzono zasad inkluzywności i wcale nie widać, żeby się do nich stosowano. Piękną teorię spiskową - to właśnie sam stworzyłeś.
A już przykłady zabawy z algorytmami generowanych AI nie mają nic wspólnego z produkcją filmów, trzymajmy się tematu
I tak, i nie. Możemy naiwnie patrzeć oddzielnie na to co się dzieje w świecie kina, gier, gigantów doliny krzemowej, etc. A możemy na to patrzeć jak na system naczyń połączonych, bo tak jest w rzeczywistości.
PS: i mylisz się - nie wychowałem się na "białym heteroseksualnym kinie", tylko na normalnym kinie - były tam też postacie homoseksualne oraz innych kolorów skóry. Tam gdzie to pasowało i scenariusz tego wymagał, zgodnie z proporcjami świata rzeczywistego. Wielu moich ulubionych aktorów tamtych lat to osoby czarnoskóre jak Denzel Washington, Morgan Freeman czy Samuel L. Jackson i kilkoro innych. Sporo świetnych filmów z nimi w rolach głównych. Tylko wtedy było takie, że Morgan Freeman grał w Robin Hoodzie Maura, a nie Króla Ryszarda, jakby to pewnie było dzisiaj. Nie myślano wtedy takimi kategoriami jak dzisiaj.
Finster Vater napisał:
To nie jest film historyczny
------------t----------
Nie było w wątku że mowa tylko o filmach historycznych
Postać Reda została przepisana włącznie z przestępstwem, za które siedział. Gdyby dziś ktoś tak postanowił zrobić... łojezu co by były za gromy
bartoszcze napisał:
łojezu co by były za gromy
-----------------------
Takie "gromy" jak w przypadku Intouchables z 2011/12, gdzie tylko jacyś nieliczni fanatycy to podnosili, a film zebrał wybitne recenzje i jest bardzo wysoko w rankingach? No to faktycznie...
Z tym że nie było mowy o historycznych, to nie do końca, bo największe imby były i są zawsze po kolorowaniu postaci w filmach historycznych, związanych ściśle z określoną grupą etniczną, więc ja to głównie mam z tyłu głowy. Jest jedna rzecz, która w prosty sposób pozwala zrozumieć dlaczego w takich filmach nam to przeszkadza, a już w Skazanych nie - trzeba jedynie przestać widzieć w nas rasistów
I teraz odbiję piłeczkę - do Ciebie, ale i Burzola odpowiedź chętnie bym poznał. Jaki byłby Wasz odbiór filmu, gdzie jakiś jasnowłosy białas grałby np. Zara Yacoba, wielkiego władcę Etiopii? Gdyby dobrze odgrywał, to ogólnie spoko, nie? Albo np. taki Ryan Gosling jako Lord Toronaga w Szogunie? Legitne? Ale szczerze, please.
"Jaki byłby Wasz odbiór filmu, gdzie jakiś jasnowłosy białas grałby np. Zara Yacoba, wielkiego władcę Etiopii? Gdyby dobrze odgrywał, to ogólnie spoko, nie? Albo np. taki Ryan Gosling jako Lord Toronaga w Szogunie? Legitne? Ale szczerze, please."
(Nadal trzymałbym się tego, że reprezentacja nie jest propagandą). W sumie zależy jak ten film byłby zrobiony. Zależy od tego co to za film. Bo przecież film historyczny to nadal jakaś interpretacja, czasem bardzo przerysowana (zdaje się, że Ostatni pojedynek był tak mocno przerysowany?) Co to w ogóle jest film historyczny? Czy jest nim Napoleon, choć Ridley Scott nawymyślał ile się da? Czy jest nim „Green Knight”? Czy takim filmem historycznym jest kolejna adaptacja Nowego Testamentu gdzie Jezusa w przeważającej większości grał białas? W filmach Marvela "białego boga wikingów" gra Idris Elba i robi to w widowiskowy sposób, więc nie mam z tym problemu.
Nie wiem, w londyńskich teatrach, m. in. w The Globe zdarzają się sztuki Szekspira, gdzie poszczególne role dostają aktorzy wbrew swoim cechom, czyli kobiety grają postaci męskie, a mężczyźni kobiece. To ciekawy eksperyment aktorski, który nie ujmuje ani aktorom, ani sztuce, ani zapisanemu tekstowi. W sumie dlatego Denzel Washington bardzo dobrze poradził sobie z Makbetem brata Coen. Ostatnio widziałem nagranie adaptacji Wujaszka Wanii, którą grał jeden aktor, Andrew Scott, ale było wyraźnie widać, które jest kobietą, które mężczyzną.
I w ogóle to wszystkie filmy to jednak jakaś fikcyjna opowieść. To ZAWSZE jest wycinek z całkowicie obcego świata, a nie reprezentacja naszego. Nadmierne skupianie się nad pochodzeniem obsadzonych aktorów wydaje mi się stratą czasu.
Nie wiem, może byłby jakiś film, o którym bym mówił kompletnie inaczej. Na teraz trudno mi to sobie wyobrazić.
Burzol napisał:
I w ogóle to wszystkie filmy to jednak jakaś fikcyjna opowieść. To ZAWSZE jest wycinek z całkowicie obcego świata, a nie reprezentacja naszego. Nadmierne skupianie się nad pochodzeniem obsadzonych aktorów wydaje mi się stratą czasu.
Nie wiem, może byłby jakiś film, o którym bym mówił kompletnie inaczej. Na teraz trudno mi to sobie wyobrazić.
-----------------------
AMEN. W końcu ktoś to jasno powiedział!!!
<*powiedziała skończona naiwniara która nie widzi/albo ma gdzieś że "tęczowa zaraza" zeniszczy ten świat.>
* Znaczy sarkazm. 😌
Ładny manewr wymijający .
Po części nawet zgadzam się z podanymi przykładami, po części jednak nie. Dochodzimy tu bowiem do swoistego paradoksu czego chyba dobrym przykładem jest dokument Netflixa o władczyni Egiptu. Czy gdyby serial ten był naprawdę dobry, na poziomie, oddający realia historyczne, to nie byłoby całej tej awantury (mocny zarzut środowisk naukowych o fałszowanie historii) odnośnie koloru skóry aktorki obsadzonej w roli Kleopatry ?.
I analogicznie, o czym Hadrada wspomniał na przykładzie cesarza Etiopii. Czy gdyby obecnie obsadzić białego w serialu o władcy Etiopii, w serialu, króry podkreślmy byłby zgodny z faktami historycznymi, sprawnie zrealizowany, zostałby nawet dostrzeżony na świecie i może nawet zgarnął sporo nagród, ale jednak w głównej roli byłby białas.
To czy wtedy uważałbyś, że w Etiopii oszaleli krytykując serial z błahostki jaką jest kolor skóry/pochodzenie aktora, czy też może przyznałbyś im rację ? ...
Czyli nagle mamy potrzebę zdefiniowania czym jest film historyczny... Żałuję, że tak to określiłem, bo w sumie te same oczekiwania mam wobec filmów fantasy, gdzie również mamy jakieś grupy etniczne ze ściśle określonymi cechami wyglądu. Chodzi po prostu o świat przedstawiony.
Czy dzisiaj mamy sytuację, gdzie mówienie o klimacie i immersji jest domeną prawaków lub rasistów? Serio pytam. Czy kwestia immersji w sferze wizualnej jest dzisiaj niepoprawna politycznie? Oczywistym jest, że we wspomnianych Skazanych na Shawshank kolor skóry jest zupełnie nieistotny i odgrywa zerową rolę w świecie przedstawionym. W filmie historycznym o Zara Yacobie i Etiopii to miałoby znaczenie. To nie byli jasnowłose białaski. Serio, gdyby tak ich przedstawiono to dopiero byłaby imba o rasizm. Na dodatek całkowicie słuszna. I ta imba pokazałaby doskonale to, co przyznam, że starałem się zasugerować tym pytaniem-pułapką - jedną wielką hipokryzję.
Teraz co do przykładów, które przeciwstawiasz:
1) Napoleon - jest ponoć stekiem bzdur i został w takim razie za to słusznie zrugany. Widocznie krytyka niezgodności wydarzeń jest jeszcze politycznie poprawna, w przeciwieństwie do wytykania fałszerstw świata przedstawionego.
2) Jezus - tutaj, zakładając, że Jezus był bardziej brązowy niż biały (nie orientuję się, czy ta wersja jest już powszechnie przyjmowana, więc to na potrzeby tej dyskusji), to mierzymy się z tysiącami lat przekłamywania wyobrażeń o nim. Jezus w filmach był przedstawiany zgodnie z powszechnie przyjętym zafałszowanym obrazkiem. Nie spotkałem się, żeby Zara Yacob był uparcie ilustrowany jako biały blondasek. Gdyby ktoś go tak teraz nagle przedstawił, to jasnym (nomen omen) byłoby, że zrobił to intencjonalnie w sposób fałszywy.
3) Heimdall - hmm, ten przykład trochę gra na korzyść moich tez, nie Twoich Uczciwie powiem, że też nie mam z tym problemu. Głównie dlatego, że nie była to znana mi postać (pomimo jakiegoś tam zainteresowania wikingami), a i samego Marvela ciężko traktować przez taki pryzmat, jak filmy historyczne czy tzw. high fantasy. Midgard w Marvelu widzę trochę jako kosmiczną cywilizację, która dominowała nad okolicą, więc spodziewałbym się u nich nie tylko ludzi różnych kolorów skóry, ale i ogólnie istot innego gatunku. Takich jak Loki.
Należy zadać inne pytanie - co gdyby w roli SS manów obsadzili postacie czarnoskóre? 😉
Hardrada napisał:
największe imby były i są zawsze po kolorowaniu postaci w filmach historycznych, związanych ściśle z określoną grupą etniczną
-----------------------
Ale tak konkretnie, to o jakie filmy chodzi?
I nie wspominam o tym, że zmyślony świat fantasy nagle też nabiera waloru "historyczności".
A w tych przykładach z białasami to chodzi o irlandzko-meksykańskiego Anthony Quinna grającego Chińczyka lub Araba, czy o szkockiego Mickeya Rooneya grającego Japończyka?
bartoszcze napisał:
I nie wspominam o tym, że zmyślony świat fantasy nagle też nabiera waloru "historyczności".
-----------------------
A czy spójność może dotyczyć tylko filmów historycznych? Spójność z dziełem literackim czy nawet grą (jest trochę takich filmów) jest zła?
A w tych przykładach z białasami to chodzi o irlandzko-meksykańskiego Anthony Quinna grającego Chińczyka lub Araba, czy o szkockiego Mickeya Rooneya grającego Japończyka?
Ok, bo nie znam tych nazwisk i jak googlowałem, to skierowało mnie do postaci z poprzedniej epoki, o której sam napisałem, że malowano wtedy białasom twarz na czarno. Także tego - odpowiesz czy białas jako etiopski cesarz lub szogun byłby dla Ciebie legitny? Ładnie proszę o uczciwą odpowiedź.
Hardrada napisał:
A czy spójność może dotyczyć tylko filmów historycznych? Spójność z dziełem literackim czy nawet grą (jest trochę takich filmów) jest zła?
Widzisz, ale pisałeś przy adaptacji Kinga, że tam Ci spójność z dziełem literackim nie przeszkadza. Taka jakby niespójność w tej logice
Anthony Quinna grającego Araba
czy białas jako etiopski cesarz lub szogun byłby dla Ciebie legitny? Ładnie proszę o uczciwą odpowiedź.
Ale podałem przykład "białasa" (ok, w typie śródziemnomorskim, a nie nordyckim) grającego beduińskiego przywódcę Arabów raptem 40 lat temu.
No i nadal nie bardzo wiem o jakie filmy historyczno-fantasy z tymi nieścisłościami chodzi.
Bartoszcze, ja wiem, że Ty jesteś inteligentny. Więc jeśli ja piszę:
raz:
nawet w filmach historycznych i/lub w odniesieniu do jakiegoś etnosu ściśle związanego z białymi
(tam jest "lub")
drugi:
Żałuję, że tak to określiłem, bo w sumie te same oczekiwania mam wobec filmów fantasy, gdzie również mamy jakieś grupy etniczne ze ściśle określonymi cechami wyglądu. Chodzi po prostu o świat przedstawiony.
to mam 99% pewność, że kumasz moje stanowisko. Więc, jeśli mimo to wolisz wyrywać moje zdania z kontekstu, to proponuję lepsze:
Hardrada napisał:
nas rasistów
-----------------------
Tutaj wprost się przyznałem i to z uśmiechem na twarzy. Szach mat. Wygrywasz dyskusję i wnosisz o ban za rasizm. Nic prostszego. Czy jednak stać Cię na więcej?
Wydaje mi się, że moje zdanie o Skazanych wyjaśniłem jasno. No sorry, ale ten argument ze Skazanymi jest inwalidą, bo tam kolor skóry nic nie wnosi. Nie jest częścią jakiegoś szerszego obrazka.
Co do białego Araba... Po pierwsze 40 lat temu czy raczej 60? Mowa o Lawrence z Arabii? Po drugie Arabowie z grubsza... są biali? Niby czasem pisze się, że oliwkowi, ale no... wizualnie oni (przynajmniej niektórzy) wyglądają bardziej biało od niektórych białych xD A jeszcze jak sam piszesz, że aktor miał urodę śródziemnomorską... to takie porównanie jest dla Ciebie adekwatne do zmiany czarny-biały lub odwrotnie? W sensie niech będzie, że zmusiłeś mnie do wycofania się z przykładu białego Szoguna. Ale nadal jakoś nie możesz się odnieść do białego Etiopczyka... Ciekawe czemu. W sensie nie pytałem o kontrprzykład - pytałem czy podszedłbyś do takiego filmu z nastawieniem, że casting jest legitny i nie raziłoby Cię to.
Serio, nie wyrywam z kontekstu (choć przyznaję, że z uwagi na rozrost wątku nie przeglądam każdego półzdania). Po prostu "cechy etnosu" w przypadku wymyślonych przez literata grup niczym się dla mnie nie różnią od cech etnosu w przypadku wymyślonych przez literata jednostek. A dodam, że 30 lat temu zirytowało mnie obsadzenie w Raporcie Pelikana w głównej roli męskiej Denzela, podczas gdy w książce był passus wyraźnie wskazujący na to, że ten bohater był biały
Stąd widzę nielogiczność/niespójność argumentacji, że wymyślony bohater w adaptacji X może mieć dowolny kolor skóry, a wymyślona grupa bohaterów w adaptacji Y może być tylko taka jak w książce.
O zarzucie rasizmu mogę tylko powiedzieć, że Ty się do niego odwołujesz, nie ja
A co do białego Araba - Amharowie to lud semicki, podobnie jak Arabowie... Co innego gdybyś pytał o białego Zulusa.
A ktoś robi film z białym Zulusem?
Bo gdyby robił, to wyglądałoby to dość niewiarygodnie (sprawdzić czy nie albinos).
To co z tymi filmami, które tak zostały dotknięte "niewłaściwością rasy"?
bartoszcze napisał:
A ktoś robi film z białym Zulusem?
Bo gdyby robił, to wyglądałoby to dość niewiarygodnie (sprawdzić czy nie albinos)
-----------------------
Zapewne nikt nie robi, gdybamy sobie tylko. No dobra, czyli przyznałeś, że wyglądałoby to niewiarygodnie. Mamy to! Będę teraz cytował to zdanie po wątkach RoP i innych xD
Drugie pytanie pominąłem wcześniej bo...
Stąd widzę nielogiczność/niespójność argumentacji, że wymyślony bohater w adaptacji X może mieć dowolny kolor skóry, a wymyślona grupa bohaterów w adaptacji Y może być tylko taka jak w książce.
... już się do tego odniosłem. Dobra to może inaczej... Jeśli oprócz danego bohatera, istotnym elementem fabuły/historii/świata jest jego etnos, to oczekuję, że to będzie wiernie przedstawione. W filmach historycznych; niehistorycznych, ale ukazujących jakieś konkretne realia (np. Indianie w "Tańczącym z Wilkami"); fantasy gdzie są różne rasy; Sci-Fi (#StareRasy) to ma znaczenie. A dramat dziejący się w amerykańskim więzieniu? Tutaj nie widzę problemu. Nie czytałem książki, ale to miało jakiekolwiek znaczenie, że to Irlandczyk? W filmie w każdym razie to chyba nawet nie pada. To samo z Nietykalnymi z 2011, gdzie miejscem akcji jest współczesna Francja. Jakie znaczenie ma w takim wypadku czy bohater jest biały czy czarny, skoro Francuzi są biali lub czarni? W sensie ja dopuszczam ingerencje w postać, póki jest to spójne ze światem. W amerykańskich więzieniach byli też czarni. Natomiast nie było białych Zulusów (nie albinosów ), Anglią nie rządziła czarnoskóra królowa, a w Śródziemiu niektóre rasy nie miały czarnych przedstawicieli, itd.
Uwaga, jeszcze raz podkreślam pomijane przez Ciebie słowo:
WYMYŚLONA postać, WYMYŚLONA grupa
To co z tymi konkretnymi filmami?
Przecież moja odpowiedź odnosi się również do tego. Wspomniałem o fantastyce i śródziemiu czy o Sci-Fi - to wszystko są przecież wymyślone postacie/grupy. I uzasadniłem dlaczego tutaj kwestia ras ma większe znaczenie niż w przypadku bohaterów dramatów typu Skazanych i Nietykalnych. Jeśli się z tą argumentacją nie zgadzasz, to luzik, ale nie sugeruj, że niby to pominąłem
Konkretne filmy (rozszerzam to o seriale): omawiane na forum kwestie WoT i RoP, o których już się rozpisywałem na Bastionie. Był też jakiś serial z czarną angielską królową, gdzie do tego celu naciągnięto "fakty" w stylu, jakiego nie powstydziliby się zwolennicy Wielkiej Lechii naginający Kadłubka. Jest więcej przykładów, o których słyszałem, ale nie zgłębiałem tematu, więc się nie wypowiem, bo nie wiem jak to było tam przedstawione, typu jakiś serial z czarnym wikingiem. No trend taki na pewno istnieje.
Burzol napisał:
"Jaki byłby Wasz odbiór filmu, gdzie jakiś jasnowłosy białas grałby np. Zara Yacoba, wielkiego władcę Etiopii? Gdyby dobrze odgrywał, to ogólnie spoko, nie? Albo np. taki Ryan Gosling jako Lord Toronaga w Szogunie? Legitne? Ale szczerze, please."
(Nadal trzymałbym się tego, że reprezentacja nie jest propagandą). W sumie zależy jak ten film byłby zrobiony. Zależy od tego co to za film. Bo przecież film historyczny to nadal jakaś interpretacja, czasem bardzo przerysowana
(...)
I w ogóle to wszystkie filmy to jednak jakaś fikcyjna opowieść. To ZAWSZE jest wycinek z całkowicie obcego świata, a nie reprezentacja naszego. Nadmierne skupianie się nad pochodzeniem obsadzonych aktorów wydaje mi się stratą czasu.
-----------------------
Pojawia się pytanie: czy w takim razie warto zawracać sobie głowę charakteryzacją, do której z takim pietyzmem podchodzi się w tych chociaż minimalnie ambitnych produkcjach historycznych, by aktor grający daną postać historyczną jak najbardziej nam ją (czy chociażby nasze wyobrażenie o niej) przypominał?
Tak sądziłem, że z "filmów z moralizatorstwem i alfabetem" zrobią się "seriale z paroma czarnymi"
Bo, wiesz, to jakby Ty zwekslowałeś tę dyskusję w tym kierunku. I nie, Twoje uzasadnienie dlaczego przy wymyślonej grupie Zmiana jest Zła, a przy wymyślonej postaci - nie, za bardzo nie pokazuje argumentów poza "bo mnie się tak podoba".
OK, koniec offtopa
Jeden powie, że trochę charakteryzacji i OK, drugi będzie narzekał, że spodnie nie z tej epoki, broń za długa, a kolory wstążek pomylone.
Są dzieła/adaptacje, w których takie rzeczy mają charakter umowny, i takie, w których dba się o detale. Które podejście jest lepsze? To zależy co się chce osiągnąć.
bartoszcze napisał:
Tak sądziłem, że z "filmów z moralizatorstwem i alfabetem" zrobią się "seriale z paroma czarnymi"
-----------------------
Czyli nadal nie obejrzałeś WoT
A dyskusja poszła w tym kierunku, bo... Ty konkretnie zacząłeś temat Skazanych na Shawshank Nie czytałem książki, ale rozumiem, że poza kolorem skóry nie zmieniano do tego orientacji seksualnej bohatera?
Twoje uzasadnienie dlaczego przy wymyślonej grupie Zmiana jest Zła, a przy wymyślonej postaci - nie, za bardzo nie pokazuje argumentów poza "bo mnie się tak podoba".
To Twoje zdanie, nie sądzę, żeby było sprawiedliwe. Wydaje mi się, że kwestia tego, że w jednym przypadku etnos ma istotne znaczenie w przedstawianiu świata, a w drugim kompletnie go nie ma, jest dość zasadnicza.
Hardrada napisał:
Czyli nadal nie obejrzałeś WoT
Jeżeli dobrze rozczytuję skrót, to również nie jest to film
I nie dość że nie obejrzałem, to także nie czytałem - stąd będę mieć dokładnie zero wrażeń "zgodnościowych".
A dyskusja poszła w tym kierunku, bo... Ty konkretnie zacząłeś temat Skazanych na Shawshank
Wybacz, że Cię sprostuję, ale przykład z Redem był godzinę i trzy posty po tym jak wprowadziłeś do tego wątku kwestię rasy, poświęcając jej większość swojego posta
To Twoje zdanie, nie sądzę, żeby było sprawiedliwe. Wydaje mi się, że kwestia tego, że w jednym przypadku etnos ma istotne znaczenie w przedstawianiu świata, a w drugim kompletnie go nie ma, jest dość zasadnicza.
Nie mam problemu z podpisaniem tu protokołu rozbieżności - niezmiennie podkreślając że rozmawiamy o światach WYMYŚLONYCH.
-I nie dość że nie obejrzałem, to także nie czytałem - stąd będę mieć dokładnie zero wrażeń "zgodnościowych".
No to w każdym razie informuję, że ten przykład dotyczył też spraw, które rzekomo miałem pominąć. A mam nadzieję, że mogę sięgać po przykłady mi znane, mimo że Ty ich nie czytałeś / nie oglądałeś
Wybacz, że Cię sprostuję, ale przykład z Redem był godzinę i trzy posty po tym jak wprowadziłeś do tego wątku kwestię rasy, poświęcając jej większość swojego posta
Z ciekawości - żeby ustalić większość liczyłeś znaki, słowa czy zdania? A poważnie to nie zmienia to faktu, że poruszyłem tam oba tematy, po czym Ty pytasz tylko o kwestię rasową, zupełnie pomijając inne, po czym z kolei formułujesz zarzut, że do tego to sprowadziłem - trochę kuriozalne mimo wszystko. I szczerze to trąca celową manipulacją. Przylep mi już tę łatkę wprost i miejmy to z głowy.
Nie mam problemu z podpisaniem tu protokołu rozbieżności - niezmiennie podkreślając że rozmawiamy o światach WYMYŚLONYCH.
Nie rozumiem tej uwagi. Chodzi Ci o to, że pojęcie etnosu nie może dotyczyć postaci wymyślonych?
Hardrada napisał:
żeby ustalić większość liczyłeś znaki, słowa czy zdania?
Oceniłem objętość na oko.
Nie rozumiem tej uwagi. Chodzi Ci o to, że pojęcie etnosu nie może dotyczyć postaci wymyślonych?
-----------------------
Chodzi mi o to, że wymyślony etnos jest wymyślony. Zarówno przy jednostkach jak i przy grupach.
Ale Twój przykład z Redem jest zły, gdyż odnosi się do społeczności więziennej, gdzie bez problemu w jednym mamrze może byc i Irlandczyk, i murzyn. Murzyn w wiezieniu nie dziwi nikogo.
Ale, gdybys zrobił film osadzony w XIX wiecznej irlandii, i wrzucił tam murzyna, to byś zrobił rzecz ahistoryczną, bo w XIX w. społeczności irlandzkiej homogenicznej społeczności Irlandii murzyni (arabowie, chińczycy itd.) nie występowali.
Nie wiem dlaczego nie chcesz / nie potrafisz tej prostej zależności pojąć.
Finster Vater napisał:
Nie wiem dlaczego nie chcesz / nie potrafisz tej prostej zależności pojąć.
-----------------------
A jak tam idzie z przygotowaniem listy przynajmniej 5 współczesnych filmów, które prezentują "walenie flagą alfabetu wszędzie, czy to ma sens czy nie. Coś jak nazistowskie filmy z końca lat trzydziestych" ?
Kolega jest chyba ślepy. Łatwiej zrobić listę, gdzie tego nie ma (jak we wspomnianym filmie o kaskaderach, co bardzo zdziwiło koleżankę Evening).
jako przykład, że absolutnie w mejnstrimie nie ma niczego wciskanego na siłę do porzygu: nowy Assasin`s Creed jako głównego bohatera ma [edited] samuraja. Rasistowski lud się [edited], że nie ma w tej roli Japończyka. Kilka ciekawych tweetów:
Pisarzyszcze wiodące gry:
https://x.com/politicalawake/status/1791068544039338343 (a tu bio jeszcze przed edycją: https://x.com/Discord1996/status/1791236588447379583)
https://x.com/DaGhostDS/status/1791704346293575868 (czym jest Sweet Baby Inc. możesz sobie poszukać, jeśli nie kojarzysz)
https://x.com/_L3vi3/status/1790753477196501056
https://x.com/politicalawake/status/1791535351921627296
(przypominam, że ludzie się wkurzają, bo nie ma Japończyka, więc Azjaci już chyba są traktowani jak biali xD)
https://x.com/reddit_lies/status/1790848268118757824 (tutaj pokazane skąd xD moderacja xD bastionu bierze inspiracje)
https://x.com/Grummz/status/1792228461744120147, czyli wolność słowa wg tęczowych
I truskawka na torcie: https://x.com/TPPNewsNetwork/status/1793281852817428960
Także idź do kąta, bo szerzysz teorie spiskowe.
Ale czy ja jestem Shedao Shai, żeby mi tak niegrzecznie odpisywać i nie odpowiadać na pytanie? A może te "wszechobecne filmy siejące propagandę" to jednak spore nadużycie formy przesady, mające na celu zamartwianie się nad mało rzeczywistym problemem?
Filmy robiące propagandę: Ostatni Jedi, Ghostbastersy, Kenobi, Marvels, ST Discovery, Syrenka, Piotruś Pan i Wendy,
Burzol napisał:
A może te "wszechobecne filmy siejące propagandę" to jednak spore nadużycie formy przesady
-----------------------
A czy tu w istocie chodzi o "nadużywanie formy"? Zdaje się, że Ty ogólnie negujesz pewne trendy. Zaprzeczałeś inkluzywnemu checklistowaniu - nie wiem jak zaczynając od takiego punktu moglibyśmy się porozumieć, skoro oficjalnie zaanonsowano nowe zasady bodajże w 2020. Pochylanie się nad formą w tej sytuacji - czy Finster użył takiego słowa czy takiego - jest wtórne. A pytanie o tytuły jest jak pytanie czy na niebie faktycznie są gwiazdy. Jak ktoś podniesie głowę, to je znajdzie bez problemu, niezależnie gdzie spojrzy.
Przychylam się jednak, żeby rozmawiać o rzeczywistych problemach 2024.
Rzeczywiste problemy:
https://variety.com/2024/film/news/oscars-diversity-colman-domingo-jodie-foster-1235880042/
https://www.nbcnews.com/news/us-news/oscars-lgbtq-movies-academy-awards-queer-watch-rcna141911
Trendy nie istnieją.
Od czasu "Revelations" powtarzałem i wciąż powtarzam, że to najlepsze asasyny a reszta to dojenie na sentymencie fanów do serii i nic więcej. Pomimo to, rozumiem doskonale hajp wielbicieli marki, na każdą kolejną zapowiedź z cyklu. W końcu, cóż złego w tym, że parafrazując inżyniera Mamonia, lubimy te gry które dobrze znamy ?.
Co do najnowszej odsłony, czyli tej z Yasuke, czułem w kościach, że z tego będzie dym. Ale, że pojadą aż tak mocno po bandzie, to serio przez głowę mi nie przeszło.
Ale numer.
No ładny research. Gdy kilka dni temu zgłębiałem temat, to chyba jeszcze nie był gejem. Widzę, że to eskaluje. Aż mi się przypomniała ballada o jamniku:
https://www.youtube.com/watch?v=NhDYqtKckoM
Finster Vater napisał:
Ale Twój przykład z Redem jest zły, gdyż odnosi się do społeczności więziennej, gdzie bez problemu w jednym mamrze może byc i Irlandczyk, i murzyn.
Błąd w Twoim argumencie polega na tym, że nikt nie twierdzi, że czarny mógł/nie mógł się znaleźć w więzieniu - tylko że zmyślonej postaci zmieniono etnos.
A gdyby ktoś bardzo się chciał bawić w "realizm historyczny", to zapewne mógłby argumentować, że niewyobrażalne było na początku lat 50. żeby więziennym załatwiaczem w więzieniu dla białych był czarny (OK, to było w północnych stanach).
Ale, gdybys zrobił film osadzony w XIX wiecznej irlandii, i wrzucił tam murzyna, to byś zrobił rzecz ahistoryczną, bo w XIX w. społeczności irlandzkiej homogenicznej społeczności Irlandii murzyni (arabowie, chińczycy itd.) nie występowali.
"there were almost certainly more than 1,000 Africans in late-18th-century Ireland, and between 3,000 and 10,000 who were black or mixed-race in the mid-19th century"
https://www.theguardian.com/world/2019/sep/11/forgotten-black-history-of-irelands-population
No i pomijam że w dyskusji powyżej raczej nie skupialiśmy się na utworach "historycznych".
Hardrada napisał:
Przychylam się jednak, żeby rozmawiać o rzeczywistych problemach 2024.
Rzeczywiste problemy:
https://www.nbcnews.com/news/us-news/oscars-lgbtq-movies-academy-awards-queer-watch-rcna141911
-----------------------
Ale wiesz, że w pewien sposób nie różnisz się od aktywistów queer doszukujących się we wszystkim jakiegoś mrugnięcia, żeby film zaliczyć do "queer" (well, to trochę jak doszukiwanie się we wszystkim "polskiego akcentu")? Tyle że oni to robią żeby sobie podbijać bębenek, a Ty żeby dąć w trąby zgrozy
OIDP w "Anatomii upadku" cała "queerowość" sprowadzała się do tego że Sandra zdradziła męża (off screen) z kobietą, nie z facetem.
Burzol napisał:
Ale czy ja jestem Shedao Shai, żeby mi tak niegrzecznie odpisywać i nie odpowiadać na pytanie?
-----------------------
Trzeba Wujowi przyznać, że sprytnie Cię rozegrał. Nie odpowiedział na pytanie, za to - poczekał aż inni zrobią to za niego. Well played!
bartoszcze napisał:
OIDP w "Anatomii upadku" cała "queerowość" sprowadzała się do tego że Sandra zdradziła męża (off screen) z kobietą, nie z facetem.
-----------------------
Oglądałem ten film akurat wczoraj. Wiele określeń mógłbym na nim użyć, ale że queerowy? No w życiu nie pomyślałbym. No, jest tam wspomniane że główna bohaterka zdradzała męża też z kobietą(kobietami). Ani mi to nie zapadło w pamięć. Wrzucanie tego filmu pod egidę QWERTY jest naciągnięciem, niezależnie od tego czy robią to sami ludzie z QWERTY cieszący się ze swojej "reprezentacji" czy Wojownicy Chrystusa Wszechmogącego oburzeni na propagowanie zboczeń.
U zmyślonych postaci etnos zasadniczo nie ma znaczenia
Dla tych fanów, dla których akurat ten detal ma znaczenie
No co Ty - oczywiście że istnieje. Odnosiłem się do tego konkretnego przypadku, bo robienie z Anatomii upadku filmu okołoqueerowego to mocne nadużycie. Nie był to głos w Waszej większej dyskusji.
Hardrada napisał:
Sądząc po odbiorze niektórych ekranizacji - to chyba dość powszechne
-----------------------
Unikając dyskusji o statystykach - powtórzę jedynie swoją puentę z ileś tam postów wyżej:
to jest argument "bo mnie się tak podoba"
No dobrze. To ja tylko powiem, że nie oglądałem tego filmu nawet, ani żadnego z tamtych artykułów.
Powiem więcej - nie mam nic przeciwko, żeby takie filmy powstawały.
Powiem więcej - fajne to jest, że dla każdego coś miłego. Hardrada approved.
Mi tylko chodzi o to, że pewne trendy mają tak silne oddziaływanie, że dotykają również produkcji, których dotykać nie powinny.
I wiem, że to rozumiesz choćby po Twojej recce WoT. Była tam piękna przestrzeń i na wątki LGBT (no dobra w sumie to bez T) i na różnorodność, a i tak musieli to spieprzyć i zrobić NewYork edition.
W sensie dosłownym masz rację, ale to jest mega spłycenie. Chcesz zestawiać zmianę koloru skóry pojedynczego kolesia z redefiniowaniem wyglądu całej rasy, która była wcześniej przedstawiana w określony sposób, co w światach fantasy stanowi ważny element, na który zwraca się szczególną uwagę. Nawet każdy głupi RPG zaczyna się od tworzenia postaci i wyboru rasy. Ludzie się tym jarają - jedni wolą krasnoludów, inni elfów, itd. Oni mają określony wygląd, pochodzenie, historię, charakter i wiele innych cech wspólnych. To tworzy jakiś klimat. Oddanie tego pozwala go odczuć, a zmiany zakłócają immersję.
W Warhammerze Mroczne elfy mają wyglądać z grubsza jak zwykłe elfy, tylko inaczej ubrane.
W Forgotten Realms Drowy mają mieć ciemną skórę i białe włosy.
W Śródziemiu takowych nie ma.
Wie to każdy porządny nerd.
We wspominanym WoT mixowanie ludów oprócz może czysto subiektywnego klimatu wpływa też na orientację geograficzną akcji.
Zmiany ssają.
Rozpisałem się na koniec, ale niniejszym obiecuję, że to był ostatni post w tej kwestii Trzeba to wygasić zanim moderacja się zorientuje.
Myślę że moderacji dyskusja nie przeszkadzała, póki nie skakaliśmy sobie do oczu
Chłopie, ja na wakacjach jestem, włóczę sie calymi dniami po jakiś soloonach w Deawood, ręce Szalonego Konia, wchodzę na najwyższą tutejszą gorę i do wyrzutni rakiet balistycznych, a ten ma pretensje że znalazłem chwilkę aby mu odpisać 😜 Zauważ, że jednak zanotowałem Twoje pytanie, więc się nawet nie porównuj do towarzysza.
Jej, w 5 mln. społeczności mniej niż 1000 osób- głównie brytyjczyków - miało czarnych służących, zeby pokazać swoje bogactwo (coś jak teraz kupno Bentleya czy innego Lambo). Niczego to nie zmienia, bo owi służący nie byli częścią irlandzkiej społeczności.
A potem płacz, bo "ludzie nie kupujom" i oczywista diagnoza - winni są wszyscy poza samy studiem.
Ja się z drugiej strony cieszę, nie chodzę już do kina co tydzień jak kiedyś, nie kupuję tylu gier co kiedyś (w zasadzie to ostatnio nic praktycznie), Netfix się wziął sam wypisał - same zyski, wiecej kady, wiecej wolnego czasu. Jak dla mnie niech tak robią dalej.
Ale, żeby nie było, choć koledzy i koleżanki wyjaśnili sporo:
Buzz Astral - w filmie dla dzieci kobieta z kobietą spłodziła sobie dziecko, no super dla maluchów
Dziwny Doktór 2 - protagonistka ma dwie mamy (bo jakżeby inaczej) i biega z alfabetyczną przypinką
Mitchelowie - generalnie fajny filmik, ale od flag ludu alfabetu mozna dostać oczopląsu i bohaterka oczywiście musi sponsorować literkę "L"
Willow serial - nieoglądalna kupa jakich mało, ale bohaterki na literę "L" - może gdyby poświęcono więcej czasu na scenariusz, dialogi i reżyserię, zamiast na odhaczanie rubryczek, coś by z tego było
Dragon Prince - fajny serial, ale znowu najmadrzejsza królewna to corka spłodzona przez dwie mamy, a bohaterka splodzona przez dwóch ojców
She-ra - tutaj tęczą bije po oczach, choć jeden wątek wyszedł zabawnie, bo jedna protagonistka jest kotowata, nie cierpi wody, więc pewnie myje się wszędzie jak kot, a potem bierze i się całuje z tytułową. Mnie śmieszy.
Finster Vater napisał:
Dziwny Doktór 2 - protagonistka ma dwie mamy (bo jakżeby inaczej) i biega z alfabetyczną przypinką
Blink and you miss it. BTW to jest dokładnie jak w komiksach, czyli dla nerda istotne jest żeby tak właśnie było...
Mitchelowie - generalnie fajny filmik, ale od flag ludu alfabetu mozna dostać oczopląsu i bohaterka oczywiście musi sponsorować literkę "L"
Ledwo pamiętam ten film (animowany!), ale za chiny ludowe flagi mi się nie rzuciły w oczy. W streszczeniu nie widzę gdzie one tam miały być.
Reszty nie oglądałem (zresztą połowa to seriale), więc się nie wypowiadam - ale wychodzi jak w tej Anatomii upadku, gdzie wystarczy jeden ślad i już jedni wrzeszczą triumfalnie, a drudzy ze zgrozy.
Oczywiście, każdy ma prawo iść full Seller i chcieć oglądać tylko filmy w których nie ma Japończyków/ Hindusek/ rudych/ kotów/ lekarek/ kelnerów, a nawet oczekiwać że ktoś mu najpierw zrobi sprawdzenie filmu pod tym kątem, ale czemu oczekuje, że wszyscy będą z góry produkować filmy wyłącznie pod jego wymagania?
Ludzie "literkowi" istnieli od zawsze, w Hollywood nawet aranżowano im małżeństwa dla przykrywki, a czy jest ich w społeczeństwie 5%, 10% czy 15% (liczby przypadkowe), to dyskutować nie będę - w każdym razie nie widzę powodu, żeby się pojawiali na ekranie. Pary literkowe z dziećmi to już też zjawisko społeczne (realniejsze niż sztuczna partenogeneza w Seksmisji).
Hardrada napisał:
Mi tylko chodzi o to, że pewne trendy mają tak silne oddziaływanie, że dotykają również produkcji, których dotykać nie powinny.
I wiem, że to rozumiesz choćby po Twojej recce WoT. Była tam piękna przestrzeń i na wątki LGBT (no dobra w sumie to bez T) i na różnorodność, a i tak musieli to spieprzyć i zrobić NewYork edition.
-----------------------
No pewnie. Dla mnie takim koronnym przykładem serii, którą wystarczyłoby zekranizować wiernie (jeśli chodzi o kolory skóry) a i tak byłoby max diversity jest Malazańska. Tam jest naprawdę spory misz-masz ras, dużo pierwszoplanowych postaci jest czarnoskórych (albo niebieskoskórych xD), biali też są (Sójeczka, Paran, Skrzypek), ale to nie dominująca rasa, tylko ot, jedna z wielu. Ale założę się, za-ło-żę, że gdyby robiono ekranizację to i tak blackwashing wjechałby na pełnej xD
Jak wszystkie mody, ta też pewnie kiedyś przeminie, ale w jakim stanie będzie kino kiedy to się stanie? Ot, pytanie.
Ach, czyli "propaganda" jest wtedy jak jakaś postać się pojawia na ekranie?
Słownik Cambridge definiuje propagandę jako "information, ideas, opinions, or images, often only giving one part of an argument, that are broadcast, published, or in some other way spread with the intention of influencing people`s opinions". Samo "istnienie gejów", albo "istnienie czarnych samurajów" nie można nazywać propagandą . Jakby któryś z tych filmów faktycznie prezentował "ej czarni geje to jedyna dobra grupa społeczna" to może jeszcze by można to dopasować do jakiejś propagandy. (Choć nie można też zabraniać filmom mieć punkt widzenia.) Powiem więcej, najtrudniej byłoby mi bronić gdybyś wymienił "Barbie", bo to chyba najmocniejsza popkulturowa propaganda o konsumpcji i nieprzemyślanego mizoandryzmu. Ale widzę, że problem stanowi nie co dany film próbuje powiedzieć, ale że postać - o zgrozo - jest . Sorry, ale to nie jest poważna dyskusja o filmach.
bartoszcze napisał:
w każdym razie nie widzę powodu, żeby się pojawiali na ekranie
Kufa, o poranku źle się pisze zdania złożone, oczywiście nie widzę powodu żeby się NIE pojawiali.
Po prostu wczułeś się za mocno w mentalność rozmówcy
Nie znasz się gdyż nie widziałeś audycji:
https://youtu.be/Tus9ANkac5I?si=2osMg7vn97q-W9mA
Mamy tu też zagadnienie robienia akcjonariuszy w trąbę.
Powiedz mi, jak wpływ na fabułę i akcję w Dziwnym Doktorze 2 ma epatowanie alfabetyczną przypinką w wersji maksymalnej? Jakie ma znaczenie dla fabuły obwieszenie klasy w "Mitchelach i maszynach" tym samym?
Lub jakie znaczenie dla fabuły w Buzzu Astralu ma wciśnięcie tam dwoch kobiet, co sobie wspolnie płodzą dzieciaka? - to też dotyczy innych filmów i seriali.
Zauważ że nawet nie czepiam się dobrych filmów i seriali, gdzie wątki takie mają znaczenie dla akcji czy wręcz są nanich zbudowane - jak film o kowbojach, orzesliczny Moonlight czy choćby Black Sails.
Sam widzisz - wciśnięto coś na siłę, bez związku z akcją, scenariuszem, rozwojem postaci.
I o ile pamiętam, wczesniej nie było jakoś facetów wygrywajacych kobiece konkurencje sportowe czy "translesbijek". I nie mam nic przeciwko parom LGB na ekranie, tylko żeby to było robione z sensem i miało znaczenie dla akcji, jak w swietnym Moonlighcie.
Oczywiście każdy też może sobie robić film jaki chce, a ludzie mogą zdecydować czy chcą wydać na niego pieniądze (lub nie). Tylko niech potem producent nie płacze, że film "nie zarobił"
- jak wpływ na fabułę i akcję w Dziwnym Doktorze 2 ma epatowanie
Samo określenie "epatowanie" to jakieś brzydkie nadużycie. Istnienie nie jest epatowaniem. W ogóle bez sensu jest takie myślenie, że są osoby na tym świecie, których obecność w filmie musi być wytłumaczona? Gejów w filmie można pokazać tylko w konkretnym celu? A tak to niech się chowają przed widzami? Czarnoskóry może być w filmie tylko za pozwoleniem? Lesbijki na ekranie tylko jeżeli się całują? (Dwie mamy Ameryki Chavez z obcego wymiaru nadają tej postaci fascynującego dziedzictwa, nie dlatego, że ma dwie mamy, tylko dlatego że są z obcego wymiaru).
Pytanie o cel jest absolutnie nieznośne. Jaki cel fabularny miało to, że Doktor Strange podkochiwał się tylko w jednej kobiecie? Żaden, po prostu taka to była opowieść.
Kończę Wam ten temat Panowie i Panie. Młócicie go od dwóch dni wkoło i nijak nie widać, żebyście gdzieś do brzegu zmierzali czy do jakiś wniosków tu dochodzili. Przeczytałem całość od początku dzisiaj jeszcze raz i miałem wrażenie jakbym czytał te same teksty po X razy. Więc dość, póki poziom dyskusji nie wymaga jeszcze cięcia. Jak to Hardrada napisał, trzeba wygasić zanim moderacja się zorientuje - a już się zorientowała i stąpacie po krawędzi.
Natomiast jedno ostrzeżenie tu do Evening Star - mimo iż temat emocjonujący to jakoś wszyscy potrafią używać w miarę normalnego języka, Ty natomiast wplatasz i wulgaryzmy i gierki słowne ukierunkowane w określone grupy. Powstrzymuj się, albo my to zrobimy. Zdaję sobie sprawę, że ostrzeganie Ciebie nic nie zmieni przy Twoim podejściu do moderacji Bastionu ale to jest szersze przypomnienie do wszystkich aby trzymać w miarę kulturalny poziom dyskusji, bo później wchodzą "nożyce".
Aha, kilku użytkowników flooduje latesta od kilku dni postami offtopowymi, za co kiedyś były ostrzeżenia, ale tylko "stąpacie po krawędzi", ale ten jeden fuj użytkownik napisał dosadnie w dwóch postach na trzy w kilka dni i ostrzeżenie (w ogóle czy to nie powinno być w czerwonym?xD). Rozwijacie się nieustannie w wiadomym kierunku.
https://memy.pl/mem/4137/Brawo
Ale spokojnnie, biedne, zarobione moderacyjne bombelki, sobie znikam na jakiś czas, więc będziecie tylko obcować z dobrze wam znanym słodkim pierdzeniem (no chyba, że Lubsok wróci - NIE WRACAJ!!!!!!).
Finster Vater napisał:
wciśnięto coś na siłę, bez związku z akcją, scenariuszem, rozwojem postaci
-----------------------
Normalny background postaci. Mogła być wychowywana przez typową parę rodziców, przez samotną matkę, ciotkę, dziadka - a tu akurat była wychowywana przez parę lesbijek (tak jak w komiksie). You`re reading too much into it, srsly.
Może nie jakoś wielce polecany, ale skoro ktoś chce iść koniecznie na coś do kina, a wyboru tak naprawdę poza hollyweirdem za wiele nie ma to polecam ten film jako coś, na co warto wydać te 20-25 zł, bo to czysta rozrywka. Od pewnego czasu patrzę bardziej na co wydaję pieniądze w szeroko pojętej rozrywce i mogę takie rzeczy policzyć na palcach jednej ręki, jeśli chodzi o ten rok. Zwyczajnie nie lubię dawać pieniędzy ludziom, którzy z chęcią przyjęliby zmiecenie cywilizacji chrześcijańskiej z powierzchni ziemi razem z ludźmi, którzy są jej częścią
"The Ministry of Ungentlemanly Warfare", film wojenno-przygodowy, oparty na autentycznych wydarzeniach. Oddział majora Gusa Marcha-Phillippsa musi zniszczyć okręt "Duchessa", który naziści okrętują na neutralnych wodach niedaleko Hiszpanii. Dobry, trochę humoru, sporo akcji, muzyczka westernowa. Aktorzy grają całkiem dobrze, zwłaszcza Henry Cavill i Alan Ritchson. Warto obejrzeć. Na końcu są biografie i zdjęcia bohaterów.
W PL? Gdzie/jak można obejrzeć?
Znaczy może w PL jeszcze nie ma, ale są inne sposoby W każdym razie za granicą tutaj
https://www.amazon.com/Ministry-Ungentlemanly-Warfare-Henry-Cavill/dp/B0CVV4NDDG
No to cierpliwie czekam
(na ten moment nie sądzę że wejdzie do polskich kin, ale kto wie)
25 lipca na Amazonie w Polsce
https://www.youtube.com/watch?v=-JPhCMADLIw
To chyba najbliżej kiedy Cavill był zagrania Bonda
Mniam. Znakomita zabawa w konwencji. Nie wnikając jak bardzo jest oparta na faktach
Oraz kto dał temu polski tytuł "Ministerstwo Niebezpiecznych Drani"???
Najpierw widziałem hit zeszłorocznego włoskiego box office (prawie czterdzieści baniek!), czyli "Jutro będzie nasze". Dawno nie widziałem czarno-białego włoskiego kina społecznego, nawiązującego do najlepszych tradycji (choć z jednym plot twistem bliskim realizmowi magicznemu) - choć nie jest to film łatwy i przyjemny.
Potem widziałem... film który może będzie wkrótce hitem Netfliksa, ale na razie przelatuje przez ekrany kin - czyli Hit Man. Lekka komedia kryminalna, tak ten film muszę zakwalifikować (jednego aspektu do końca nie ujawniam, choć łatwo się domyślić po trailerze). Glenn Powell jest uroczy, a od Adrii Arjony trudno oderwać oczy (co zupełnie im nie przeszkadza w graniu, żeby nie było).
Tak, jest AD2024 a ja po raz pierwszy oglądam kultowy film SF z ...1982 roku? Nie mogę uwierzyć, że ta produkcją powstała tak dawno, wizualnie wygląda na produkcję z początku lat 90-tych a pod względem treści nie ma sobie równych. Jestem totalnie zauroczony scenografią i detalami świata przedstawionego. Ilość detali na drugim i trzecim planie, gęsta atmosfera, brud, deszcz, wilgoć i chińskie żarcie. Tak, tak mogło wyglądać życie w 2019. A te wszystkie megastruktury, kompleksy miejskie i gęsty smog zasłaniający promienie słońca - niebywałe.
Od razu sięgnąłem po sequel - moim zdaniem twór idealny. Bardzo umiejętnie kopiuje styl poprzednika, ale i trochę dodaje od siebie pod względem światotwórczym.
Swoją drogą dopiero teraz uświadomiłem sobie, jak wiele, ale naprawdę WIELE zapożycza sobie wizualnie gra "The Longest Journey" - jedna z moich ulubionych gier młodości, którą regularnie przechodzę co kilka lat. Jest tam świat fantasy - Arkadia i świat nauki, racjonalny tzw. Stark, który wygląda jak żywcem przeniesiony z Łowcy Androidów. Aż dziwię się, że nie skończyło się to pozwem sądowym o IP ...
cwany-lis napisał:
Tak, tak mogło wyglądać życie w 2019.
-----------------------
Przed pandemią!
Obejrzałem Challengers pana Guadagnino, i coś dobrego było w powietrzu, bo dokładnie takiego filmu potrzebowałem. (Obejrzałem w poznańskim Multikino 51, na czystej nostalgii, zanim zburzą budynek. Dużo mam miłych wspomnień z tamtego kina).
Ten film pokazuje znakomite rzemiosło twórców, lubię takie filmy, w których nic nie jest przypadkowe, w których znaczenie każdego wypowiedzianego zdania może wrócić w finale, w którym każdy z aktorów gra na najwyższych obrotach. I w którym uważny widz na koniec powie "a, okej czyli o to im chodziło, a to dobre". I tak, tak naprawdę jest to dość prosta opowieść o romansie i sporcie, ambicji i sensie życia (jest też to film dość mocno queerowy, acz nienachalny). I jest to film sportowy, i tak umiejętnie jest to wszystko zrobione, że choć sam nigdy nie oglądam żadnego sportu, tak byłem naprawdę wciągnięty w sportowy aspekt "kto wygra mecz". I vibe`y tego filmu są nieziemskie, zarówno w zdjęciach, jak i muzyce. Niby wydawało się, że Trent Reznor i Atticus Ross zrobili już wszystko co mogli, ale tu osiągnęli nowy poziom smakowitości. Warto obejrzeć .
Racja, bardzo fajny film. Nie przepadam za Zendayą, tematyka nie brzmiała mi za dobrze, normalnie taki film obszedłbym łukiem, ale jednak filmy Guadagnino biorę niezależnie od tego czy brzmią dobrze... i to dobra taktyka, bo nigdy mnie nie rozczarował. Świetnie nakręcony i poprowadzony film.
Mam wrażenie, że to jest pierwsza (ew. może druga) fajna roli Zendayi, nareszcie zagrała kogoś kto ma coś do powiedzenia, ma swoją niezależność, ma konkretne rzeczy. do ogarnięcia. Będą z niej ludzie.
Może tak, może nie. Hajpik wokół niej trochę zbyt mocno przysłania mi jej zalety. Które są, no ale ja to ja. Zobaczymy.
Mimo całej sympatii dla polskiej kinematografii, jakoś nigdy nie widziałem. Może przez to, że czarno-biały - z czarno-białych widziałem tylko Samych Swoich, Rejs i parę filmów z Bodą (Piętro wyżej, Paweł i Gaweł, Czy Lucyna to dziewczyna). No ale w końcu obejrzałem. Podobał mi się. Zgrabny pastisz superbohaterów i Jamesa Bonda, groteskowo pokraczny (chyba celowo xD), niech ryczy z bólu ranny łoś, wspaniała prezentacja prostackiej wizji egzotyki na poziomie świata według kiepskich, fabuła też niegłupia z tymi chmurami, żarty z alkoholu zabawne. Poza tym Pluciński to kuzyn dziadka, więc film w rodzinie jakiś tam oddźwięk zostawiał, no ale nie widziałem a Plucińskiego na żywo i tak nie poznałem xD
Dobry film, podobał mi się, w sumie to był ciekawy sprawdzian na ile lubię te stare filmy z sentymentu, a na ile za same filmy. No i chyba jednak faktycznie filmy xD
"Stój elemencie aspołeczny"
Ale że dopiero teraz, taką klasykę?
No, jakoś mi umknęło. Zazwyczaj wolałem po raz setny obejrzeć "Co mi zrobisz jak mnie złapiesz" albo coś xD nadal nie widziałem też np. Kingsajza, Krolla, Młodych Wilków...
`Cichy` z Młodych Wilków to jedyne co Jakimowiczowi wyszło...I to dopiero od scen kiedy wrzucił na luz i przestał brzmieć jak syntezator IVONKA. 🤣
Warto przede wszystkim dla tego specyficznego klimatu lat 90 i muzy Varius Manx. ❤
Przepraszam, a niezapomniana rola w Jobie???
https://www.youtube.com/watch?v=yTWQJFAOKgo
Ten "niesamowity" występ można skwitować tylko staropolskim ŻOL.PL 🤣🤣
E, ale te to full kolor są.
Jeszcze powiedz że z czarno-białych "Rękopisu znalezionego w Saragossie" czy "Ewa chce spać" też nie widziałeś...
Nope. Unikam jak ognia czarno-białych. Rękopis czytałem.
No toniecznie zajrzyj przy jakiejś okazji. "Rękopis" nie bez powodu bywa nazywany najlepszym polskim filmem. Reszta wspomniana też jest zacna.
I jeszcze koniecznie "Jarzebinę Czerwoną", aż mie chce się wierzyć że mozna było w PRL zrobić film wojenny bez nachalnej propagandy i który wyglada jalby wydano na niego z 10 razy więcej pieniędzy niż w rzeczywistości.
Powtórka z okazji nowego releasu w 4K. Nie jest to film przebojowy i z plejadą gwiazd jak wcześniejszy Król Nowego Jorku Ferrary i mówi się o nim głównie w kontekście wybornej roli Harvey`ego Keitela. No ale kurde to jego film, film tej postaci, fabuła jest bardziej takim zbiorem scenek, ale nie to jest najciekawsze. To jak Ferrara traktuje głównego bohatera, upadla, jakim jest humanistą, gdzie prowadzi tą historię, jak realistycznie przedstawia sceny ćpania, to robi największe wrażenie.
Nie ma tu w sumie żadnego wybitnego scenariusza, a poza wątkiem śledczym całość można skwitować jako mokry sen jakiegoś zboka przechadzającego się po wielkomiejskich zadymionych uliczkach NY. A to detektyw zdradza żonę z prostytutkami, a to nadużywa autorytetu w celu wykorzystania nastoletnich dziewczyn dla własnej przyjemności, raz za razem przegrywa zakłady strzelając przy tym wulgaryzmami, a kiedy indziej zawodzi jak dziecko z porażeniem twarzy. I w sumie do pewnego do momentu tak się ogląda, bo w końcówce która dzisiaj może walić kiczem robi się zaskakująco głęboki, tam Keitel broni swoją grą najtrudniejsze sceny. A i sam finał pod Trump Plaza - skąd się wziął, co może znaczyć, czy mam to brać dosłownie, dlaczego scena dalej trwa, muzyka gra, skoro powinny już lecieć napisy? - daje pole do interpretacji.
Nie mogę znaleźć bardziej pasującego tematu, więc wrzucam tutaj. Materiał zarówno dla starych (wspominkowe) jak młodych (edukacyjnie).
Jarocin 84 - 24
https://www.youtube.com/watch?v=FtwqRfn0kUs (ogólnie polecam ten kanał)
Podobno TVP zażądała zdjęcia tego filmu z uwagi na prawa autorskie do nagrań.
Żadna rewelacja, ale per saldo feel-good movie. Francuski, więc z nutką farsy (czy Francuzi potrafią komedie inaczej?). Malkovich cały film mówiący francuszczyzną brzmiącą jak francuszczyzna Anglika (sam nie znam francuskiego więc nie będę się wypowiadał na ile niezdarnie to brzmi dla francuskojęzycznych). Plus ładny zameczek w Bretanii i ładne kocisko.
No więc w końcu wyszedł ten film. Generalnie najsłabsza część (tak, lubię trójkę), ale wciąż solidny film z charakterem. Taki w klimacie lat 80, zwłaszcza żarty i inne teksty. Żart o czarnych i małpach rozwalił system xDDD
Oczywiście "progresywnym" krytykom już się nie podoba, ale to właśnie najlepszy znak, że film jest git, hehe. Murphy się dobrze trzyma, Bronson Pinchot zresztą też. Sporo piosenek z poprzednich części od razu robiło klimacik (szkoda tylko, że nie było Stir it up do kompletu). Sceny akcji też dobre, akcja z helikopterem najlepsza.
No to teraz czas na Zabójczą Broń 5 i 48 godzin 3 xD
Obejrzałem film Zardoz, ten z tym śmiesznym kostiumem Seana Connery, gdzie nosi tylko czerwone kąpielówki dwa paski na ramionach. Spodziewałem się tandetnego kina miecza i sandała, a może chociaż miernej podróbki Star Wars. A tymczasem dostałem kino eksperymentalne :O , srogie psychologiczne futurystyczne dystopijne, z roku 1974. To film zdecydowanie nieudany ale też ogromnie ambitny, naprawdę zaskoczył mnie. Nie żebym polecał seans, ale to nawet fajne doświadczenie. Wbrew internetowym heheszkom to nie jest film tak zły, że aż dobry; ma całkiem niegłupi scenariusz, ale reżyseria zanurzona jest w odmętach narkotykowych i różnych nieudanych próbach pokazania czegoś inaczej niż inni. Dlatego seans nie jest łatwy, ale można znaleźć satysfakcję w przedstawianych w filmie pomysłach. Nie oglądajcie po pijaku dla beki, ale gdyby ktoś miał potrzebę takiego kina to obejrzyjcie, bo ciekawe pomysły porusza.
W 1996 nakręcono fajny film Twister o łowcach tornad, w tym roku właśnie wszedł do kin... de facto sequel, choć z zupełnie różnymi bohaterami (ale z tą samą ideą, że wariaci jeżdżą po polach Oklahomy manewrując między tornadami).
Głównymi problemem sequela "Twisters" jest to, że twórcy postanowili być bardziej. Mamy więc dwa tornada naraz, mamy zamiast prób zrozumienia tornada próby jego poskromienia (tak, dokładnie to słowo pada, prosto z Szekspira), mamy dużo szybciej kręcące się CGI i bardziej efektowne zniszczenia, mamy więcej ludzi ratujących się przed tornadami. Mamy też zupełnie inną dynamikę między bohaterami, niestety bardziej makarenkowską.
Niemniej to porządne wakacyjne oglądadło z obrazkami z Oklahomy (kręcone w Oklahomie!) i przyjemną muzyczką - chyba że nie lubicie historii o tym, jak się goni tornada i ucieka przed nimi. Do tego Glen Powell z jego uśmiechem.
Bardzo fajne filmidło, szczegolnie jak pada i jest tornado warning w okolicy. Plus główna bohaterska paraduje w T-shircie z najsłynniejszą polską polską piosenkarką rockową, Patrycją Andrzejewską.
Nie widziałem poprzednich części, a z X-menów kojarzę Polaka niszczącego magnesami Auschwitz i łysego na kółkach. Ominęła mnie pewnie połowa nawiązań i żartów, ale scenarzyści dali rade, bo i bez tego trochę się śmiałem. Głównie z prymitywnych żartów, które brały z zaskoczenia. "I was anal born" to dokładnie mój poziom humoru, nic nie poradzę.
Film jest dosłownie o niczym. To dwugodzinna podróż do krainy ADHD. Jednocześnie jest bardzo dużo metanarracji. Bardzo dużo. Trochę jakby ktoś zrobił Hot Shots z Marvela. I jeszcze się tym chwalił ustami bohaterów. Czekałem tylko aż Palpatine skądś wyskoczy, bo somehow returned. Ale to Wolverine somehow returned. I kilkanaście innych osób też.
Co za kucupały. Podobało mi się, 8 na 10, dostarczył mi sporo frajdy, a tego oczekuję od filmów rozrywkowych.
Temat o Deadpoolu 3 jest już dawno
https://star-wars.pl/Forum/Temat/24873
Tak było, duże stężenie deadpooli na m2 i humoru na poziomie poprzednich deadpooli, plus uniwersa awndżersow (piękny dialog z kierowcą), x-menow i fantastycznej czwórki (polecam scenę po napisach 😎) Takie powinno być kino rozrywkowe.
nowy temat tutaj
https://star-wars.pl/Forum/Temat/25093#835979