Przez kilka lat, od 2011 r. pisałam na blogu o tym, jak się zorientowałam, że drastycznie spadła ilość czytanych przeze mnie książek i jak postanowiłam to zmienić. Szło mi całkiem nieźle, nie tak dobrze jak dawniej, ale jednak byłam zadowolona. Pomału ilość czytanych w ciągu roku tytułów rosła. O proszę:
2011 - 14
2012 - 15
2013 - 22
2014 - 22
2015 - 24
2016 – 25
Aż nastąpiło tąpnięcie:
2017 - 8
2018 – 8
Co się stało? No cóż, w 2017 wróciłam po macierzyńskim do pracy A praca, małe dziecko plus inne obowiązki i zobowiązania trochę jednak uszczupliły mój czas wolny. Wiem, że są tacy, co mając kilka maluchów czytają więcej, ale u mnie wygląda to tak.
Bardzo miło wspominam czas kiedy syn był malutki i sporo czasu schodziło na karmienie, ponieważ wtedy czytałam (to właśnie ten najlepszy 2016 r.). Do tego spacery kiedy był takim jeszcze głównie leżącym i więcej śpiącym brzdącem były też w dużej mierze czasem na lekturę. W pierwszych miesiącach, jak temperatury nie zachęcały do siedzenia na ławce zdarzało mi się nawet czytać chodząc po parku i pchając wózek. A jak mały nie spał to nawet na głos mu czytałam (niektórzy przechodnie dziwnie mi się przyglądali ).Pierwsze książki jakich w życiu słuchał to zbiory opowiadań: s-f Zajdla i kryminalnych Chandlera
Czytanie przy małym dziecku miało jednak pewną wadę. Moja pociecha była z tych dość często i dość długo budzących się w nocy. Podczas karmienia o różnych dziwnych porach jak 2 w nocy też czytałam. Ale widzę, że te książki, które czytałam w takich warunkach, w okresie częstego niewyspania, zostały przeze mnie gorzej zapamiętane.
Jak urodził się mój syn to dodatkowo wpłynął też na wybór tytułów (i nie chodzi tu o podręczniki o wychowywaniu dzieci). Poczułam większą potrzebę, żeby nadrobić braki w pozycjach uznawanych za klasyki w swoich gatunkach. Jak sama byłam dzieckiem to imponowało mi oczytanie moich rodziców, ich znajomość książek i pisarzy. Poczułam, że też chcę móc powiedzieć kiedyś mojemu dziecku „Tak, czytałam” czy „To ci się powinno spodobać”. Może to głupie, ale przynajmniej sięgnęłam po wiele książek, które od laaaat planowałam przeczytać. I tak na mojej liście przeczytanych książek znalazły się m.in.: „Spotkanie z Ramą” – Arthur C. Clarke, „Buszujący w zbożu” – J.D. Salinger, „Duma i uprzedzenie” oraz „Rozważna i romantyczna” – Jane Austen, „Niezwyciężony” - Stanisław Lem, „Nowy wspaniały świat” - Aldous Huxley, „Dobry omen” - Terry Pratchett oraz Neil Gaiman, „Arsène Lupin” - Maurice Leblanc, „Władca much” - Wiliam Golding.
I właściwie wszystkie spełniły moje oczekiwania, podobały mi się, nie raz pomyślałam „ekstra”. Lem świetny, Huxley nadal niesamowicie aktualny, „Spotkanie z Ramą” takie wciągające spokojne s-f, do którego faktycznie pasuje recenzja, na którą natrafiłam – „Nie strzelają się, ale i tak jest fajnie”.
Jane Austen pyszna, te książki to o wiele więcej niż tylko miłosne historyjki, kapitalny zmysł obserwacji i opisy ludzi. Naprawdę praktycznie wszystkie te klasyki bardzo dobrze mi się czytało.
Rozczarował mnie tylko „Dobry omen”. Jakoś mnie nie porwał, było OK, zabawnie, ale bez szału, którego spodziewałam się po tych autorach. Chyba przez lata moje oczekiwania bardzo narosły.
Byłam też chyba już za stara na to, żeby dać się porwać „Buszującemu…”. Za to główny bohater trafił na moją listę „Top 5 najbardziej irytujących bohaterów książek”. Przy czym uważam, że został świetnie napisany i to IMO obrazuje geniusz autora
Jeśli chodzi jeszcze o syna i książki to muszę się przyznać, że jak niektóre mamy mają problemy, żeby się powstrzymać w sklepach z ubrankami czy zabawkami, to ja muszę się hamować w księgarniach Od początku było dla nas ważne, żeby młody polubił książki, czytanie, słuchanie opowieści. I jak na razie uważam, że odnosimy na tym polu sukcesy :] Lubi oglądać książeczki, lubi jak mu się czyta, bardzo długo potrafi wysiedzieć podczas lektur. Uwielbia też słuchać „bajek”, które my opowiadamy. Do tego stopnia, że czasami mamy dosyć A potrafi zażyczyć sobie dziwną tematykę, swego czasu opowiadałam bajkę o suficie, a innym razem 6 różnych historyjek pod rząd o strażakach usuwających gniazdo szerszeni Teraz przynajmniej czasami sam przejmuje opowieść jak rodzice nie spełniają jego oczekiwań Przyznam też, że czasami już nie mogę się doczekać czytania z nim niektórych książek dla troszkę starszych dzieci (a przy okazji chcę nadrobić pewne braki w klasyce dziecięcej).
Jeszcze tak na marginesie, przy dziecku wraca się do pewnych rzeczy czytanych w dzieciństwie, np. różnych wierszy, których latami się nie wspominało. I kurde, jaka ta „Lokomotywa” Tuwima jest genialna! Ten rytm, te wyrazy dźwiękonaśladowcze, cudo. Nie potrafię tego czytać monotonie, za każdym razem daję się porwać.
Co jeszcze w tych latach czytałam?
W ostatnich czterech latach z SW przeczytałam tylko: „Nowy świt” i „Tarkina”. Nie było źle, ale szału też nie było. Jak to zwykle przy SW. Świat przedstawiony w obu wydawał mi się uboższy i mniejszy niż galaktyka znana z Legend, ale może to tylko sugestia. Chyba Tarkin podobał mi się bardziej. Do gwiezdnowojennych tematów można jeszcze ewentualnie zaliczyć dwie książki Carrie Fisher: „Księżniczka po przejściach. Nie tylko o Gwiezdnych Wojnach” i „Pamiętnik księżniczki”.Obie czytało mi się świetnie, były z jednej strony zabawne, ale z drugiej w moim odczuciu jednak smutne.
Kolejny raz przekonałam się, że czytanie książek znanych autorów najlepiej zaczynać od ich najbardziej znanych i najwyżej ocenianych pozycji. A ja znów na zasadzie „było pod ręką”, zrobiłam inaczej i się trochę zraziłam. „Władcy niebios” Franka Herberta byli dużym rozczarowaniem, zaczęło się nawet ok, jak takie mało oryginalne, ale bezpieczne s-f, ale potem zrobił się z tego pseudofilozoficzny bełkot. Meh. Przeczytałam też „Małego przyjaciela” Donny Tartt. Celowałam w „Tajemną historię” lub „Szczygła”, ale były akurat wypożyczone. Mam bardzo mieszane uczucia do tej książki. Z jednej strony pod wieloma względami zachwyca. Taki np. prolog był fenomenalny, to oddanie atmosfery, to operowanie słowem, wszystko takie plastyczne, byłam pod dużym wrażeniem. W ogóle muszę przyznać, że jeśli chodzi o opisy to autorka jest świetna. Czasami czytałam jakieś zdanie więcej razy, ponieważ tak mnie zachwyciło. Świetnie buduje atmosferę, wszystko jest takie żywe i prawdziwe w tych jej opisach. Tylko niestety to jest opasłe tomisko i po jakimś czasie, momentami chciałoby się, żeby jednak akcja poszła do przodu, a nie czytać kolejny opis. Myślę, że moje częściowe rozczarowanie wynika troszkę z zawiedzionych nadziei. To książka o dziewczynce próbującej rozwikłać zagadkę niewyjaśnionego morderstwa jej starszego brata. Bardzo lubię historie o rozwiązywaniu tajemnic sprzed lat. (Duży spoiler dot. zakończenia) początek spoilera Ale koniec końców to nie było najważniejsze w tej książce i choć bardziej realne, ale jednak dla mnie rozczarowujące było zakończenie, w którym zagadka nie zostaje rozwiązana koniec spoilera. I w ten sposób mój zapał, żeby sięgnąć po kolejne książki tych autorów wyraźnie zmalał. Niestety.
Jakie jeszcze książki chciałabym wymienić?
„Talking as fast as I can” – Lauren Graham – gratka dla fanów Gilmore Girls, ale w sumie nie tylko. Bardzo lekko i przyjemnie czytałomi się te felietony Graham.
„Moja kuzynka Rachela” – Daphne du Maurier – druga po czytanej lata temu „Rebece” książka tej autorki. Du Maurier zgrabnie tworzy klimat i cały czas wodzi nas za nos odnośnie tytułowej kuzynki – niewinny anioł czy niebezpieczna kobieta? Akcja posuwa się do przodu powoli, ale w tego typu książce to nie przeszkadza. Oczywiście jeśli ktoś lubi takie tematy. Miłość, zazdrość, nienawiść, tajemnice, ale bynajmniej nie w formie jakiegoś romansidła. Ciekawa jestem adaptacji z Rachel Weisz, trzeba będzie obejrzeć.
„Fangirl” - Rainbow Rowell – czy można nie mieć frajdy z czytania książki o autorce poczytnych slashowych fanfików? Pewnie można, ale ja osobiście miałam ubaw po pachy. A pomijając tematykę, to książka zgrabnie napisana i gładko wchodziła. Przyjemne czytadło dla wszystkich, którzy piszą/czytają fanfiki (i nie tylko).
„Wojna Zombie” – Max Brooks – w końcu przeczytałam. Niestety kiedy mój syn miał jakieś 3 miesiące i choć czytanie przy marnym świetle w środku nocy dodawało tej lekturze klimatu, to widzę, że wiele szczegółów czy motywów zatarło się już w mojej pamięci. Ale książka bardzo mi się podobała. Przypadła mi do gustu forma (przywodziła na myśl niektóre prace H.G. Wellsa) i w ogóle ta bardzo dokładna i doprecyzowana w każdym detalu wizja wojny z zombie. Od samego początku po koniec. Zachwyciło mnie mnóstwo różnych rozwiązań czy pomysłów, z którymi nie spotkałam się jeszcze w przypadku historii o zombie (które zwykle pokazują jedynie wycinek całej opowieści w okolicach początku epidemii i próbę przetrwania kilku osób).
„Imię Wiatru” - PatrickRothfuss – pozytywnie oceniane fantasy, które stało na półce bo małżonek kiedyś wygrał na konwencie, więc sięgnęłam. Tomisko opasłe i dość dobrze się czytało, ale po tych pozytywnych reckach liczyłam na więcej. Bohater troszkę za bardzo Mary Sue. I całość tej opowieści z przeszłości jednak chyba trochę za bardzo rozwlekła i szczegółowa jak na mój gust. O wiele bardziej od opowieści z przeszłości interesowała mnie teraźniejszość, o której dowiadywaliśmy się malutko z krótkich fragmentów pomiędzy właściwą historią. W tych kawałkach był fajny klimacik. Ogólnie nawet ciekawie stworzony świat i pewnie kiedyś przeczytam ciąg dalszy, ale liczyłam na trochę więcej.
Po latach dokończyłam też trylogię Stiega Larssona, czyli przeczytałam„Millenium: Dziewczyna, która igrała z ogniem”i „Millenium: Zamek z piasku, który runął”. Niestety nie bawiłam się już tak dobrze, jak przy pierwszej części. Może to kwestia tematyki, pierwszy tom z zagadką sprzed lat i swoim klimatem trafił w moje gusta. A dwa następne troszkę mnie już zmęczyły. Autor przesadzał z drobiazgowością opisów (nie muszę wiedzieć o każdym podkoszulku i posiłku), miejscami czułam skrzywienie dziennikarskie w informacyjnych fragmentach, które były niczym artykuły, wykłady. OK, za wiele można podziwiać te książki, ale zdecydowanie gorzej czytało mi się te tomy w porównaniu z pierwszym, który bardzo mi się podobał.
A i jeszcze kwestia komiksów. W 2015 i 2016 ładnie nadrabiałam, ogólnie czytałam. Później znowu trochę mniej się tego zrobiło i ostatnio znowu bida. Jakoś tak przy małym dziecku te komiksy wydają się być bardziej zagrożone niż książki bez obrazków, które mniej go interesują, więc siłą rzeczy prędzej sięgam po książkę, która bezpieczniej leży na wierzchu w jego otoczeniu. Ostatnio dobrał się do Blacksada (ach te super kolorowe okładki) i musieliśmy oglądnąć razem (no z cenzurą na mordobicie i morderstwa ). Trzeba to zmienić, bo jak zajrzałam do komiksowej szafki kilka dni temu i zobaczyłam ile tam albumów w foliach jeszcze stoi, to aż mi się przykro zrobiło.
Mogłabym jeszcze wspomnieć o kilku książkach, ale zbyt długie się to zrobiło. Cholera wie czy w ogóle ktoś to przeczyta
No nic, dziecko starsze, harmonogram napięty, ale może uda się w tym roku znów więcej przeczytać. Jestem dobrej myśli.