Przed kilkoma dniami na forum rozgorzała breweria dotycząca książek nowego kanonu w konfrontacji z tymi ze starego, i to w aż dwóch osobnych tematach. Dysputa ta toczyła się z moim udziałem; de facto to ja ją zacząłem. Okazało się, że jestem w opozycji do wielu Bastionowiczów, którzy nie widzą nic zdrożnego w tym, iż Disney zaczął lecieć sobie z nami w kulki.
Jestem oczywiście wielkim zwolennikiem nowego kanonu, który od samego początku swojego istnienia rozwijał się dostatecznie dobrze, do tego trzymając całe na nowo kreowane uniwersum Star Wars w kupie, bez większych nieścisłości pomiędzy poszczególnymi dziełami, co przecież było chlebem powszednim w Expanded Universe, czyli dzisiejszych legendach. Ale nie przemilczę faktu, iż po dwóch latach wprowadzania ciekawych nowinek do owego kanonu i jego prężnego rozwoju, Disney spuścił nieco z tonu. I to pod dwoma względami. Raz, że częstotliwość wydawanych dzieł nie satysfakcjonuje, dwa: jakość tych, które co jakiś czas dostajemy, budzi pewne wątpliwości.
Kolejną kwestią jest Solo. Tutaj Disney poszedł całkowicie po bandzie. Wytłumaczcie mi proszę, jak to jest możliwe, że na 129 (!) dni przed premierą kolejnego filmu nie wiemy o nim praktycznie nic? Znamy jedynie tytuł i obsadę. Nie dostaliśmy ani jednego trailera, spotu reklamowego, zdjęć z planu. Nie wiemy nawet kiedy będzie toczyła się akcja. Tyle co wiemy, to że przed Nową nadzieją, ale kiedy dokładnie? Wprawdzie na zeszłorocznym Celebration zapowiadano, że w 2018 tempo nie będzie sensacyjnie wysokie, ale żeby aż tak?
Jak zwykle okazuje się, że najlepszym źródłem informacji o filmie są... zestawy LEGO. Mało tego, do dziś nie wiemy nawet, jakie będą dzieła promujące i uzupełniające treści ukazane w Solo. W przypadku trzech dotychczasowych filmów SW z ery Disneya nie dość, że pierwszy trailer dostawaliśmy z przynajmniej dziewięciomiesięcznym wyprzedzeniem, to o dziełach, które były preludiami wydarzeń na srebrnym ekranie, wiedzieliśmy wszystko: tytuł, okładka, opis, czas akcji. Tylko treść pozostawała nieznana, choć w kilku przypadkach dostawaliśmy fragmenty książek na kilka miesięcy przed ich premierami. A tym razem? Nic. Wiemy jedynie, że - a jakżeby inaczej - książka powiązana z filmem będzie tak zwaną powieścią young adult.
Jasne, nic nie mam do tych książek, wszak okazuje się, że mogą być naprawdę dobrymi lekturami. Choć żadnej jeszcze nie czytałem, to zewsząd słychać bardzo pochlebne opinie o Utraconych gwiazdach, które niektórzy, by nie powiedzieć większość fanów, uważają za najlepszą książkę nowego kanonu. Do tego jest Leia, Princess of Alderaan oraz wyczekiwana przeze mnie Ahsoka. Tym niemniej przypadkiem nie jest, że w legendach książek young adult prawie w ogóle nie było. Te, które wyszły, były zaledwie kroplą w oceanie, jako że dorosłych książek w starym EU mieliśmy ponad dwieście. A dziś YA są traktowane jak gorszy sort książkowy. Myślę, że wiele nie zaryzykuję stwierdzając, że takie książki jak Zagubiony legion, Klątwa piratów czy The Lost Prince: A Droid Adventure są na śmietniku historii. Pamięta je ktoś?
Powieści takich w EU jest więcej. Myślę, że z tych legendowych young adultów kojarzę połowę. Konia rzędem temu, kto znałby wszystkie.
O tym, że książki YA w erze przeddisnejowskiej były traktowane jako ciekawy dodatek dla książek dorosłych, ale jednak tylko dodatek skierowany do 12-latków, a nie równoprawne dzieło, może świadczyć fakt, iż w konkursie fragmentowym bądź Book Questions praktycznie w ogóle nie pojawiały się zagadki z tych książek ani odpowiedzi zgadujących (wyjątek może stanowić jedynie seria Uczeń Jedi). Tym sposobem fani ocenili poziom tych książek i to, dla kogo są przeznaczone.
Dzisiaj nastąpiło pomieszanie z poplątaniem. Disney próbuje nas zagłaskać kolejną książką YA, wciskając nam ją jako równoprawny element dla tej samej grupy odbiorców, podczas gdy przed Disneyem YA były jedynie fajnymi dodatkami. Okazuje się jednak, że na 2018 rok zapowiedziano tylko jedną dorosłą książkę.
Nie mam pretensji do Disneya, że chce zarabiać pieniądze, wszak tak wielkie marki są na to nastawione. Zawsze będą produkowały dzieła z myślą o kasie, bez względu na to, czy mowa o filmie, książce, komiksie, grze czy opowiadaniu. Naturalnym jest więc, że dzieci są ich głównym targetem. Bo to od nich, a raczej ich rodziców, są największe wpływy do kasy. Dowodem o tym zaświadczającym jest choćby serial Rebels, który jest robiony tak, by zarobić jak najwięcej na zabawkach z nim związanymi. Nie chciałbym, by zabrzmiało to pejoratywnie, tym niemniej nie pogodzę się z faktem, że kosztem dzieciaków cierpi grono starszych fanów. Mam wrażenie, że nigdy fani nie mogli się czuć tak pokrzywdzeni, wręcz olani, jak dzisiaj. Bo choć zawsze dzieciaki dostawały swoje, to my nie mogliśmy narzekać. Obecnie znamiennym jest, iż w komentarzach pod każdym newsem z nowymi publikacjami wzbiera się fala zażenowania, gniewu, zrezygnowania. A to wszystko przez niedostateczne zadbanie o fanów, którzy w roku mogą liczyć na jedną książkę i kilkadziesiąt opowiadanek z rysunkami.
Disney nie dość, że w pełni nastawił się na dzieciaki, nawet jeśli chodzi o książki, które przecież nigdy nie były pierwszym źródłem dochodu, a raczej po prostu ważnym elementem tego świata dla fanów, to jeszcze pielęgnuje najniższe gusta. Jasne, pewnie można by generalizować, że czego spodziewać się po uniwersum budowanym na blockbusterach, ale byłoby to krzywdzące dla tego uniwersum. Uniwersum, które jest jednak wzmacniane przez kolejne gry mobilne. Szlag mnie w weekend trafił, gdy dowiedziałem się, że Disney przygotowuje 494 grę mobilną, w międzyczasie wycofując się z gier fabularnych. Dlaczego? Bo nie przynoszą zysku. W przeciwieństwie do mobilek, gdzie spora rzesza klientów zostawia mnóstwo kasy. Poza tym gry mobilne są najtańsze i najszybsze w produkcji. Przecież to najlepsze połączenie: tanio i szybko, zarabiając dużo.
To jest to odwieczne pytanie, co my, jako twórcy, powinniśmy robić: pielęgnować te najniższe gusta, z każdym wydanym produktem zaniżając loty, czy postawić jednak na jakość, wymagając przy tym od klientów większego wkładu intelektualnego, kreując gusta odbiorcy. Ja jako dziennikarz sportowy pracujący w telewizji i na portalu nie mam wątpliwości, że to drugie, mimo potencjalnie niższej oglądalności i poczytności. Wolę nie robić czegoś populistycznie, dla mas. A jakie podejście ma Disney? Odpowiedzcie sobie sami.
Niech Moc będzie z Wami.